Jedenaście
Wszystkie prawa natury mówią, że o tej porze za oknem powinno być biało i mroźnie. Zamiast tego, od kilku dni lało, wiało, a po śniegu, który spadł w Wigilię, pozostało tylko wspomnienie.
Paulina wpatrywała się w ten ponury widok z oknem otulona kocem. Obok niej leżała sterta porozrzucanych kartek, zużytych chusteczek, papierków po cukierkach i pustych butelek po wodzie. – Znów zapomniałaś, co? – usłyszała rozbawiony głos. Odwróciła się w stronę drzwi, a jej serce zabiło mocniej.
- Nie tym razem – powiedziała ze śmiechem, gdy na jej łóżko wskoczył wielki, kudłaty bernardyn. – Trampek! Myślałam, że już po tobie…
- No wiesz, jest młodszy niż Fifi, a sądząc po chrapaniu dochodzącym z sąsiedniego pokoju, nadal ma się dobrze – obruszyła się Pani Wena, wchodząc do pokoju.
- Brakowało mi ciebie, olbrzymie – powiedziała Paulina, pozwalając psu wylizać sobie twarz. – Brakowało mi was. Co tu robicie?
- Przechodziliśmy i pomyśleliśmy, że wpadniemy. Szukamy przedszkola – oznajmił Pan Gienio, przyglądając się choince stojącej na środku pokoju.
- Kłamie – odezwała się Pani Wena. – Tęsknił.
- Phy, niby za czym? Za olewaniem terminów, zadawaniem krzywd, mieszkaniem w szafie? No, może troszkę.
- Lepiej nie – zawołała zakłopotana Paulina, gdy spojrzał z tęsknotą w kierunki szafy. – Nie chcesz wypuścić tego, co teraz w niej mieszka…
- Więc, jaką wymówkę masz teraz? – zapytał Wena, siadając na brzegu tapczanu.
- Licencjat piszę – westchnęła Paulina. – I wcale nie zapomniałam. Miałam pomysł, chęci, zaczęłam nawet przygotowania… To oni nie przyszli.
- Czy to klawiatura USB przypięta do laptopa? – zapytał Gienio, a z wrażenia melonik spadł mu na ziemię. Paulina zarumieniła się.
- „A” czasem nie działa – wymamrotała. – Wracając do bohaterów, którzy mnie olali…
- Już wiesz jak to jest - zanucił Gienio, oglądając klawiaturę. – Czy ty ją czasem czyścisz?
- Na pewno maja powód dla którego nie przyszli – powiedziała łagodnie Wena.
- Jedenaście lat regularnego olewania, wyobcowania i cierpienia?
Paulina jęknęła i wtuliła twarz w miękką sierść Trampka. Usłyszała prychnięcie Weny.
- Wybacz mu, jest sfrustrowany – westchnęła.
- Ciekawe, kto by nie był na moim miejscu.
- Nie zaczynaj znów – warknęła Wena. – Dobrze wiesz, że gdybyś słuchał, co do ciebie mówię, nie byłoby problemu…
- Czuję się jak w więzieniu…
- Nie będziemy o tym tutaj rozmawiać.
Paulina podniosła oszołomiona głowę i spojrzała na Wenę i Gienia, którzy wpatrywali się w siebie spode łba.
- Między wami wszystko gra?
- Tak – powiedziała Wena. – Po prostu niektórzy nie są w stanie pojąć, że…
- To idiotyzm! Nikt normalny nie wkłada bielizny do pralki – wybuchł Gienio. Paulina podskoczyła, a Trampek wydał z siebie żałosny skowyt.
- Do tego wynaleziono kosz na bieliznę!
- Melonik by ci z głowy nie spadł, gdybyś chociaż raz wrzucił gacie do pralki! Wszystko jest na mojej głowie, a tobie tylko klawiatury w głowie!
- Jesteś zazdrosna, bo ja chociaż mam pracę!
- Kochani, może…
- Dziecinniejesz na stare lata!
- I to mówi Wena, która od 11 lat nosi spodnie w kwiatki! Ja przynajmniej starzeje się z klasą i akceptuję swój wiek.
- Od dekady nie zmieniłeś garnituru i nosisz tupecik!
- Uspokójcie się, stresujecie Trampka! – wybuchła spanikowana Paulina, głaszcząc psa po karku. – Spójrzcie na niego, to kłębek nerwów! Zanim znów zaczniecie, pomyślcie jak to wpływa na Trampka i gieniowenki – powiedziała urażona i wyskoczyła z łóżka.
- Zostawiasz nas…?
- Nie po to spędziłam tyle czasu planując dzisiejszy dzień, żeby pozwolić, by bohaterowie mnie olali – oznajmiła ostro Paulina. – Od olewania jestem tu ja.
Biegnąc przez podwórko nie zważała na nic – na śliską ścieżkę, nową altanę, odnowiony ganek i wołających za nią Gienia, Wenę i Trampka. Nie zawracała sobie głowy pukaniem do drzwi – pchnęła je z impetem i wbiegła do domu. Zachwiała się, gdy Trampek wyminął ją i popędził do salonu, zostawiając ślady łapy na śnieżnobiałym dywanie. Krzyki dobiegające z salonu jasno dały jej do zrozumienia, że Trampek pierwszy dotarł do celu.
- Cokolwiek chcesz zrobić, powinnaś się zastanowić – usłyszała obok siebie zdyszany głos Weny. Zignorowała ją i weszła do salonu, gdzie panowało małe zamieszanie, w którego centrum znajdował się Trampek, który przyciskał łapami Jamesa do dywanu i zawzięcie wylizywał mu twarz, merdając ogonem. Lily bezskutecznie próbowała uwolnić męża z uścisku psa.
Paulina rozejrzała się po salonie i poczuła ścisk w żołądku – przy stole siedziała reszta bohaterów, ubranych odświętnie i z rozbawieniem obserwując miotającego się po podłodze pana domu. Na środku suto zastawionego stołu stał wielki tort.
- Chyba sobie jaja robicie – zawołała ze złością, patrząc kolejno po zaskoczonych jej widokiem bohaterach. – Trampek, złaź z niego, nie zasłużył.
Pies zawahał się, ale ostra nuta w jej głosie zadziałała – powoli cofnął się ze spuszczonym łbem.
- Och. Przyszłaś – powiedziała grobowym głosem Lily. Paulina zignorowała ją.
Kipiała ze złości.
- Czekałam na was! Od tygodni na was czekałam – zaczęła ostro. – Pierwszy raz od lat chciałam z wami coś napisać, miałam pomysł, byłam gotowa, przeglądałam stare rozdziały, zaniedbałam innych bohaterów i licencjat, a wy nie byliście w stanie ruszyć tyłków i łaskawie się pojawić, chociaż wysłałam wam kilka listów…
- My… - zaczął Remus, ale Paulina zgromiła go spojrzeniem.
- Wiem, że rzadko się widujemy, wiem, że macie do mnie żal, wiem, że uważacie mnie za nędzną autorkę, ale myślałam, że po tylu latach zasłużyłam na coś więcej.
Sięgnęła do torby i wyszarpała z niej kilka pomiętych pudełek. Cisnęła je na stół.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy wpatrywali się w paczuszki z wyrazem zakłopotania wymalowanym na twarzy.
Poczuła się trochę lepiej.
- Przyniosłaś nam prezent? – zapytał zszokowany Syriusz.
- Tak. Niewdzięczne gady.
Popatrzyli po siebie. Peter powoli wyciągnął rękę w stronę najbliższego pudełka i po chwili wahania, pociągnął za kokardkę. Pozostali zbliżyli się do niego.
- Szaty Hogwartu? Wybierasz się do szkoły? – zapytała zaskoczona Cristin.
- Wy się wybieracie – odpowiedziała oschle. – Właściwie, to wybieraliście. Za sześć minut północ.
- Ale… Dlaczego Hogwart? – zapytała Lily, oglądając uważnie swój mundurek. Paulina prychnęła.
- To oczywiste.
Wymienili niepewne spojrzenia.
- Kończycie jedenaście lat, ciołki – prychnęła. – Idziecie do szkoły.
Z moich wielkich planów nic nie wyszło. W połowie grudnia pomyślałam, że skoro dziś mija 11 lat, fajnie byłoby wrócić na jeden dzień do szkoły. Rzeczywistość była inna – na dobrych chęciach się skończyło. Mimo wszystko, mija jedenaście lat i nie wyobrażałam sobie, żeby chociaż na chwilę się tu nie pojawić. Dla tych którzy tu czasem zaglądają – zdmuchnijmy świeczkę.
Paulina wpatrywała się w ten ponury widok z oknem otulona kocem. Obok niej leżała sterta porozrzucanych kartek, zużytych chusteczek, papierków po cukierkach i pustych butelek po wodzie. – Znów zapomniałaś, co? – usłyszała rozbawiony głos. Odwróciła się w stronę drzwi, a jej serce zabiło mocniej.
- Nie tym razem – powiedziała ze śmiechem, gdy na jej łóżko wskoczył wielki, kudłaty bernardyn. – Trampek! Myślałam, że już po tobie…
- No wiesz, jest młodszy niż Fifi, a sądząc po chrapaniu dochodzącym z sąsiedniego pokoju, nadal ma się dobrze – obruszyła się Pani Wena, wchodząc do pokoju.
- Brakowało mi ciebie, olbrzymie – powiedziała Paulina, pozwalając psu wylizać sobie twarz. – Brakowało mi was. Co tu robicie?
- Przechodziliśmy i pomyśleliśmy, że wpadniemy. Szukamy przedszkola – oznajmił Pan Gienio, przyglądając się choince stojącej na środku pokoju.
- Kłamie – odezwała się Pani Wena. – Tęsknił.
- Phy, niby za czym? Za olewaniem terminów, zadawaniem krzywd, mieszkaniem w szafie? No, może troszkę.
- Lepiej nie – zawołała zakłopotana Paulina, gdy spojrzał z tęsknotą w kierunki szafy. – Nie chcesz wypuścić tego, co teraz w niej mieszka…
- Więc, jaką wymówkę masz teraz? – zapytał Wena, siadając na brzegu tapczanu.
- Licencjat piszę – westchnęła Paulina. – I wcale nie zapomniałam. Miałam pomysł, chęci, zaczęłam nawet przygotowania… To oni nie przyszli.
- Czy to klawiatura USB przypięta do laptopa? – zapytał Gienio, a z wrażenia melonik spadł mu na ziemię. Paulina zarumieniła się.
- „A” czasem nie działa – wymamrotała. – Wracając do bohaterów, którzy mnie olali…
- Już wiesz jak to jest - zanucił Gienio, oglądając klawiaturę. – Czy ty ją czasem czyścisz?
- Na pewno maja powód dla którego nie przyszli – powiedziała łagodnie Wena.
- Jedenaście lat regularnego olewania, wyobcowania i cierpienia?
Paulina jęknęła i wtuliła twarz w miękką sierść Trampka. Usłyszała prychnięcie Weny.
- Wybacz mu, jest sfrustrowany – westchnęła.
- Ciekawe, kto by nie był na moim miejscu.
- Nie zaczynaj znów – warknęła Wena. – Dobrze wiesz, że gdybyś słuchał, co do ciebie mówię, nie byłoby problemu…
- Czuję się jak w więzieniu…
- Nie będziemy o tym tutaj rozmawiać.
Paulina podniosła oszołomiona głowę i spojrzała na Wenę i Gienia, którzy wpatrywali się w siebie spode łba.
- Między wami wszystko gra?
- Tak – powiedziała Wena. – Po prostu niektórzy nie są w stanie pojąć, że…
- To idiotyzm! Nikt normalny nie wkłada bielizny do pralki – wybuchł Gienio. Paulina podskoczyła, a Trampek wydał z siebie żałosny skowyt.
- Do tego wynaleziono kosz na bieliznę!
- Melonik by ci z głowy nie spadł, gdybyś chociaż raz wrzucił gacie do pralki! Wszystko jest na mojej głowie, a tobie tylko klawiatury w głowie!
- Jesteś zazdrosna, bo ja chociaż mam pracę!
- Kochani, może…
- Dziecinniejesz na stare lata!
- I to mówi Wena, która od 11 lat nosi spodnie w kwiatki! Ja przynajmniej starzeje się z klasą i akceptuję swój wiek.
- Od dekady nie zmieniłeś garnituru i nosisz tupecik!
- Uspokójcie się, stresujecie Trampka! – wybuchła spanikowana Paulina, głaszcząc psa po karku. – Spójrzcie na niego, to kłębek nerwów! Zanim znów zaczniecie, pomyślcie jak to wpływa na Trampka i gieniowenki – powiedziała urażona i wyskoczyła z łóżka.
- Zostawiasz nas…?
- Nie po to spędziłam tyle czasu planując dzisiejszy dzień, żeby pozwolić, by bohaterowie mnie olali – oznajmiła ostro Paulina. – Od olewania jestem tu ja.
Biegnąc przez podwórko nie zważała na nic – na śliską ścieżkę, nową altanę, odnowiony ganek i wołających za nią Gienia, Wenę i Trampka. Nie zawracała sobie głowy pukaniem do drzwi – pchnęła je z impetem i wbiegła do domu. Zachwiała się, gdy Trampek wyminął ją i popędził do salonu, zostawiając ślady łapy na śnieżnobiałym dywanie. Krzyki dobiegające z salonu jasno dały jej do zrozumienia, że Trampek pierwszy dotarł do celu.
- Cokolwiek chcesz zrobić, powinnaś się zastanowić – usłyszała obok siebie zdyszany głos Weny. Zignorowała ją i weszła do salonu, gdzie panowało małe zamieszanie, w którego centrum znajdował się Trampek, który przyciskał łapami Jamesa do dywanu i zawzięcie wylizywał mu twarz, merdając ogonem. Lily bezskutecznie próbowała uwolnić męża z uścisku psa.
Paulina rozejrzała się po salonie i poczuła ścisk w żołądku – przy stole siedziała reszta bohaterów, ubranych odświętnie i z rozbawieniem obserwując miotającego się po podłodze pana domu. Na środku suto zastawionego stołu stał wielki tort.
- Chyba sobie jaja robicie – zawołała ze złością, patrząc kolejno po zaskoczonych jej widokiem bohaterach. – Trampek, złaź z niego, nie zasłużył.
Pies zawahał się, ale ostra nuta w jej głosie zadziałała – powoli cofnął się ze spuszczonym łbem.
- Och. Przyszłaś – powiedziała grobowym głosem Lily. Paulina zignorowała ją.
Kipiała ze złości.
- Czekałam na was! Od tygodni na was czekałam – zaczęła ostro. – Pierwszy raz od lat chciałam z wami coś napisać, miałam pomysł, byłam gotowa, przeglądałam stare rozdziały, zaniedbałam innych bohaterów i licencjat, a wy nie byliście w stanie ruszyć tyłków i łaskawie się pojawić, chociaż wysłałam wam kilka listów…
- My… - zaczął Remus, ale Paulina zgromiła go spojrzeniem.
- Wiem, że rzadko się widujemy, wiem, że macie do mnie żal, wiem, że uważacie mnie za nędzną autorkę, ale myślałam, że po tylu latach zasłużyłam na coś więcej.
Sięgnęła do torby i wyszarpała z niej kilka pomiętych pudełek. Cisnęła je na stół.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy wpatrywali się w paczuszki z wyrazem zakłopotania wymalowanym na twarzy.
Poczuła się trochę lepiej.
- Przyniosłaś nam prezent? – zapytał zszokowany Syriusz.
- Tak. Niewdzięczne gady.
Popatrzyli po siebie. Peter powoli wyciągnął rękę w stronę najbliższego pudełka i po chwili wahania, pociągnął za kokardkę. Pozostali zbliżyli się do niego.
- Szaty Hogwartu? Wybierasz się do szkoły? – zapytała zaskoczona Cristin.
- Wy się wybieracie – odpowiedziała oschle. – Właściwie, to wybieraliście. Za sześć minut północ.
- Ale… Dlaczego Hogwart? – zapytała Lily, oglądając uważnie swój mundurek. Paulina prychnęła.
- To oczywiste.
Wymienili niepewne spojrzenia.
- Kończycie jedenaście lat, ciołki – prychnęła. – Idziecie do szkoły.
Z moich wielkich planów nic nie wyszło. W połowie grudnia pomyślałam, że skoro dziś mija 11 lat, fajnie byłoby wrócić na jeden dzień do szkoły. Rzeczywistość była inna – na dobrych chęciach się skończyło. Mimo wszystko, mija jedenaście lat i nie wyobrażałam sobie, żeby chociaż na chwilę się tu nie pojawić. Dla tych którzy tu czasem zaglądają – zdmuchnijmy świeczkę.
Komentarze
Prześlij komentarz