10.

Kiedy kilka lat temu byłam jeszcze tylko myślami przy zakończeniu tej historii, miałam wielki plan dla Lily i Jamesa. Plan, który w moim założeniu miał pochłonąć trzy i pół roku z ich życia, a nawet i więcej, jeśli wziąć pod uwagę ten pierwszy rok po wyjeżdżę Alana do szkoły. Wyobrażałam sobie, że w momencie, w którym mały Alan wyfrunie z gniazda, powoli zacznie ich dopadać poczucie, że nie łączy ich już nic a ich małżeństwo to fikcja.
To co macie przed sobą to właśnie te Boże Narodzenia które miały obejmować mój wielki plan. To tylko mały urywek wszystkiego, co chciałam wtedy zrobić, ale tak naprawdę cieszę się, że mogłam to zrobić.


I. Zadzwoniła po raz kolejny, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Ignorując rozbawione spojrzenie męża, uderzyła pięścią w drzwi. Przestała, gdy usłyszała donośne „idę’!
James siedział w salonie, rozwiązując krzyżówkę z najnowszego numeru „Czarownicy”, który znalazł na komodzie w salonie, podskoczył słysząc donośny pisk z przedpokoju. Zapominając o innej nazwie górnej części szaty wyjściowej, nad którą rozmyślał wybiegł z pokoju, łapiąc w pośpiechu kij od szczotki.
Zatrzymał się z ułamaną częścią miotły w dłoni i z najgłupszą miną świata patrzył na ściskające się Liz i Lily.
Syriusz wyszczerzył się gdzieś ponad ramionami kobiet, a Potter odrzucił kawałek drewna.
- Wystraszyłyście mnie wariatki – mruknął podchodząc do przyjaciół i witając się z nimi.
- Wybacz – powiedziała z uśmiechem Liz. – To chyba moja wina…
- Mówiłem im żeby były cicho – usprawiedliwił się od razu Syriusz, a kobiety spojrzały na niego surowo.- Nie mówcie, że nie uprzedzałem!
- Chodźcie – zaproponowała Lily wchodząc do środka. – Opowiadajcie, kiedy wróciliście?
- Wczoraj – wyjaśniła Liz z szerokim uśmiechem. – Pomyśleliśmy, że trzeba sprawdzić co w trawie piszczy.


- Lily, mogę Cię o coś zapytać?
Liz weszła do kuchni, ściskając swoją filiżankę. Lily kiwnęła głową, nie przerywając sprzątania.
- Odpowiedz mi, ale tak szczerze – poprosiła i zawahała się. – Czy z Tobą i Jamesem wszystko jest w porządku?
- Tak, niby, czemu pytasz? – zdziwiła się Lily, grzebiąc w szafce.
- Nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie jakbyście byli dla siebie… bardziej obcy. Nie jest to to co było kiedyś.
- Oczywiście, że nie – zgodziła się z uśmiechem Lily. – Po tylu latach to chyba normalne, prawda? No, wy jesteście wyjątkiem – zauważyła a Liz spłonęła rumieńcem. – Ale mieliście swoje przejście i teraz patrzycie na siebie inaczej. Wszystko jest w porządku.
- Może masz rację – powiedziała powoli Black. Lily oparła się o blat, rozmyślając o czymś.
- Po świętach wyjeżdżacie, co?
- Tak… - Liz zawahała się. – Jakoś nie możemy się zebrać, żeby wrócić do domu. Nie zrozum tego źle, tęsknimy, ale… Na Merlina, tam jest cudownie. Tak inaczej, spokojnie…Nie wiem, ale prostu jest dobrze. Zmiana otoczenia naprawdę dobrze nam robi, zwłaszcza, gdy dzieciaki są tak daleko…
- Tak, wiem coś o tym. Ale nie narzekam – dodała szybko, widząc minę przyjaciółki. – Wróciłam do pracy. Spokojnie, wszystko z rozsądkiem. Rozplanowałam godziny tak, żeby jak najwięcej być w domu. Zresztą, to był warunek jaki postawił i James i Gregory. Powiedział, że wystarcz iż on nie ma życia rodzinnego.
- Gregory? Harker?
Lily pokiwała głową, nie do końca pewna reakcji przyjaciółki. Ta jednak uśmiechnęła się.
- Pozdrów go – powiedziała krótko. – A jak Harry?
Twarz Lily stężała na chwilę, ale potem powiedziała szybko.
- Bardzo dobrze, chociaż nadal uważam, że to zły pomysł z tym mieszkaniem samemu…
- Oh, chłopak się usamodzielnił! – powiedziała szybko Liz, widząc do czego zmierza Lily. – Pracuje, uczy się. Powinnaś być zadowolona.
- Jestem, ale nie podoba mi się fakt, że mieszka z tą dziewczyną. Czuję, że to nie wyjdzie mu na dobre.
Liz zamyśliła się, jednak zanim zdążyła odpowiedzieć Potter zmieniła temat.
- A jak Steven?
Black zaśmiała się.
- Dosłownie trafia go szlag – powiedziała krótko – Znasz moją mamę, wiesz, jaka jest. Jestem więcej niż pewna, że ucieknie od niej przy pierwszej okazji.
- Dziwię się, że wytrzymał te dwa miesiące – oznajmił Syriusz, który wkroczył do kuchni razem z Jamesem. Podszedł do żony, pocałował krótko i objął od tyłu w pasie. James stanął obok Lily, uśmiechając się do niej.
- Jest aż tak źle?
- Nawet nie masz pojęcia…- zaśmiał się Syriusz.


Weszła do sypialni, zamykając cicho drzwi. James, który leżał już w łóżku spojrzał na nią znad okularów. Zdjęła w pośpiechu szlafrok i wpełzła pod kołdrę.
- Zimno jest – oznajmiła zalotnie, otulając się szczelnie. Spojrzał na nią.
- Jest grudzień – powiedział zamykając książkę. Lily pokiwała głową.
- Trzeba będzie na wiosnę zrobić coś z oknami – zaczęła, zwiewając przeciągle – Strasznie ciągnie.
- Zajmę się tym – zapewnił. Zapadła krótka cisza.
- Jesteś na mnie zły? – spytała cicho, gdy milczenie stało się uciążliwe – Nic nie mówisz.
- Jestem zmęczony – powiedział cicho, całując ją lekko w czoło. Zgodziła się w milczeniu.
- James…? – Podjęła po chwili – Może wyjechalibyśmy gdzieś na sylwestra?
- Jeśli chcesz.


II. Odkąd Harry pamiętał, święta w domu były radosne, hałaśliwe i huczne. Tym razem było inaczej – może dlatego, że pierwszy raz od lat byli tylko we czworo wydawało się, że wszystko jest bardziej ciche, bardziej spokojne.
A może naprawdę było jakoś inaczej.
Siedzieli w ciszy przy stole. Alan mieszał znudzony łyżką w zupie, zerkając co jakiś czas na rodziców. Lily w ciszy kończyła jeść, wyraźnie unikając spojrzenia synów i męża. James odłożył sztućce, wpatrując się w talerz.
- Jak w szkole? – spytał Harry, starając się przerwać niecierpliwą ciszę. Do Alana dopiero po chwili doszło, że to do niego było skierowane pytanie.
- Świetnie – powiedział szybko, – Hagrid was pozdrawia.
- Stęskniłam się za nim – odezwała się Lily, odkładając sztućce i odsuwając talerz. – Kiedy ostatni raz się z nim widzieliśmy?
- Dawno – odpowiedział krótko James, podnosząc wzrok i uśmiechając się. Harry poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka, widząc spojrzenie ojca. Powoli przeniósł wzrok na Lily, która jednak nie patrzyła w jego stronę.
- Przepraszam na chwilę – powiedział wstając od stołu.
Lily również się podniosła.
- Będziecie jeszcze jeść? – spytała, zbierając swój talerz. Potter pokręcił głową. Alan zmarszczył brwi, obserwując rodziców.
- Alan, idź do pokoju i przestaw stolik – powiedziała cicho Lily, zbierając naczynia. – Zaraz przyniosę herbatę i ciasto. James… - dodała, gdy mężczyzna podniósł się. – Możesz mi pomóc?
Zatrzymał się w połowie drogi i obrócił do żony. Podszedł do stołu i zebrał resztę talerzy. Alan zawahał się, po czym wyszedł. Resztka uśmiechu znikła z ich twarzy.
- Nie musisz się tak zachowywać – powiedziała Lily z wyrzutem w głosie. – Nie musisz przy nich pokazywać…
- Daj spokój, chcesz nadal udawać? – spytał szeptem, podchodząc bliżej. – Naprawdę uważasz, że nic nie zauważą?
- Mówisz tak, jak by już nic miało się nie zmienić – wyrzuciła mu, wyciągając z szafki talerzyki.
- Uważasz że coś się zmieni? – spytał z ironią, biorąc od niej szklanki. Spojrzała na niego.
- Wychodziliśmy z gorszych kłopotów – powiedziała krótko, nie patrząc w jego stronę.
- Lily, do cholery – warknął obracając się w jej stronę. Cofnęła się, pod wpływem obojętności i chłodu jego spojrzenia – Spójrz prawdzie oczy. Spójrz na nas! To nawet nie są kłótnie. To zwykła, sucha obojętność. Nas nie ma.
Zacisnęła usta i podnosząc głowę do góry, tak by ich spojrzenia się spotkały.
- Mylisz się – powiedziała stanowczo – Dopóki razem mieszkamy, sypiamy i się kochamy, nadal jesteśmy. Czasem mam wrażenie, że o tym zapominasz.
- Widzisz, problem polega na tym – odezwał się – że ja nie wiem, czy to co do ciebie czuję, to jeszcze jest miłość.
Odwrócił się i zamarł, widząc stojącego w drzwiach Harry’ego. Chłopak wpatrywał się w niego, a Potter poczuł nagle, jakby w drzwiach stał pięcioletni chłopiec, a nie dwudziestoletni mężczyzna. Odwrócił wzrok i bez słowa wyszedł z kuchni.


Lily święta zawsze kojarzyły się ze wszystkim, co dobre. Odkąd pamiętała spędzali je z przyjaciółmi i rodziną. Nigdy nie było inaczej.
W tym roku też chciała, żeby tak było, ale jakoś tak wyszło. Liz i Syriusz zdecydowali się zostać w domu, Lupinowie spędzali święta z rodzicami Cristin, której matka zachorowała, Peter i Patsy zapowiedzieli się na drugi dzień. Zostali sami a przepaść, która ostatnio tworzyła się między nimi, wydała się jeszcze większa niż zawsze.
Weszła do sypialni, domykając za sobą drzwi. Nie zareagował na jej wejście – siedział na łóżku, wpatrując się w milczeniu w okno.
Oparła się o drzwi i przymknęła powieki.
- Przesadziłem – usłyszała po chwili. Nie otwierając oczu, przytaknęła. – Nie powinienem tego mówić. Nie wiem, co się dzieje.
Zgodziła się w milczeniu.
- Będziesz cały czas milczeć?
- Nie wiem co mam powiedzieć – wyszeptała. – Właśnie usłyszałam, że już mnie nie kochasz. Nie wiem nawet, czy zabolało mnie to, bo ja nadal chce z tobą być czy dlatego, że coś się naprawdę skończyło.
Nie odpowiedział. Przeszła powoli przez pokój i usiadła na brzegu łóżka. Spojrzał na nią.
- Harry zabrał Alana do siebie – powiedziała cicho. – Uznałam, że nadeszła pora by ustalić, co dalej. Tak dłużej być nie może. Chłopców nie powinno przy tym być.
Zaśmiał się, potrząsając głową.
- Nie traktuj ich jak małych dzieci. Nie mają pięciu lat, widzą więcej niż ci się wydaje.
- Co nie oznacza, że powinni być przy tej rozmowie – wtrąciła oschle. Zapanowała krótka cisza, podczas której żadne z nich nie odważyło się spojrzeć w swoją stronę.
- Co się z nami stało? – spytała cicho, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Spójrz na mnie. Co się z nami stało?
Obrócił się powoli w jej stronę.
- Nie wiem.
Spuściła wzrok, wpatrując się w swoje dłonie. Zsunęła z palca obrączkę i zaczęła obracać ją między palcami.
James przypatrywał się temu w milczeniu, podążając wzrokiem za pierścionkiem.
- Wychodziliśmy z gorszych kłopotów – powiedziała cicho, a głos lekko jej zadrżał. – Przeszliśmy zbyt wiele, żeby zniszczyła nas obojętność. Nie pozwolę na to. Ale musisz mi pomóc…
Przesunęła się do niego, kładąc obrączkę na jego otwartej dłoni, drugą kładąc na łóżku. James obrócił pierścionek między palcami i odłożył go obok ręki Lily.
- Przykro mi – wyszeptał wstając. – Ale ja już chyba nie potrafię już dłużej udawać.


II. - Oh, zobacz jest piękna – powiedziała po raz kolejny Addison. – Ma wspaniałe gałązki, będzie idealna…
- Jest za duża – upierał się Potter. Addison wydęła wargi, ale po chwili znów podjęła temat.
- Nie jest za duża.
James od początku wiedział, że nie powinien się zgadzać, gdy Addison zaproponowała mu, że pójdą razem po świąteczne drzewko. Przystał na ten pomysł, bo uważał, że przyda jej się pomoc z przytarganiem go do domu. Tymczasem, wybieranie szybo zmieniło kierunek i teraz James pluł sobie w brodę za to, że sumienie nakazywało mu być aż takim dżentelmenem.
- Mieliśmy wybrać drzewko dla ciebie – przypomniał zdesperowany. – Dobrze wiesz, że nie potrzebuję choinki…
- Ale z Ciebie Scrooge – mruknęła. – Daj spokój, są święta, musisz mieć choinkę!
- Ale nie taką. Ty ją weź – zaproponował a sprzedawca, który stał przy nich od piętnastu minut stracił cierpliwość i poszedł do innych klientów.
- Jest za duża – powiedziała takim tonem, jakby obwieszczała oczywistą rzecz.- Nie zmieści się.
- Moje mieszkanie jest mniejsze niż twoje – rzucił szybko, wyrzucając ręce w powietrze. – Zajmie mi cały salon, Addie.
- Postaw ją w sypialni – podrzuciła rezolutnie. Roześmiał się.
- I niby mam spędzić święta w sypialni?
- Mówiłeś że prawie wcale nie będzie cię w domu – przypomniała roztropnie, pochylając się nad drzewkiem i oglądając je dokładnie. James przewrócił oczami.
- Więc po co mi choinka!?
- Masz rację, to głupie – powiedziała po chwili marszcząc brwi. – Ale chociaż takie malutkie drzewko… O takie jak są tam?
- Ty masz z tym jakiś problem? – spytał rozbawiony, obejmując ją ramieniem. Zamruczała z zadowolenia.
- Malutki…


- Nie mogliśmy kupić choinki gdzie indziej? – spytała, rozglądając się w poszukiwania drzewka. Josh westchnął.
- Tu mają najładniejsze – powiedział ciągnąc ją za rękę. Lily westchnęła i pobiegła za nim, próbując skupić całą swoją uwagę na drzewkach a nie wspomnieniach, które wywoływały.
- Nie lubię tego miejsca – mruknęła rudowłosa patrząc na niego. – To naprawdę nie jest dobry pomysł.
- Musisz mieć reprezentacyjne drzewko – upierał się mężczyzna. – Będziesz mieć gości nie możesz kupić byle chwastu.
- Ubiorę jabłoń w ogrodzie – zaproponowała zatrzymując się. – Będzie reprezentacyjnie i oryginalnie.
- I tandetnie – dodał a kobieta zacisnęła wargi i spojrzała na niego zezłoszczona. Josh pochwycił jej spojrzenie i zaśmiał się gardłowo.
- A ty, mądralo, nic nie weźmiesz? – spytała po chwili zadziornie, podchodząc bliżej.
Zastanowił się, patrząc na dwumetrowego świerka.
- Być może, ale nie takich gabarytów. Są tu gdzieś mniejsze?
Lily zamyśliła się i rozejrzała dookoła.
- W tamtą stronę.


Spojrzeli na siebie i równocześnie wybuchli śmiechem.
- Mówiąc malutkie – powiedziała Addison próbując opanować szaleńczy chichot – nie miałam na myśli czegoś takiego!
James spojrzał na „kieszonkowy świerk”, który zaproponował mu sędziwy staruszek wymieniając wszystkie jego zalety.
- Przynajmniej nie zajmie mi całego... – urwał, gdy jego wzrok padł na wejście do sektora - … salonu. Wiesz co? Masz rację tamto było zdecydowanie lepsze.
Odwrócił się, łapiąc ją za ramię i ciągnąc w przeciwną stronę.
- Ej, co się z Tobą dzieje!? – spytała dziewczyna wyswobadzając się z uścisku Pottera. – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
Spojrzała w stronę, w którą patrzył Potter i zmarszczyła lekko brwi.
- Nie rozumiem… Oh. – wyrwało jej się.
- Chodźmy stąd – powiedział cicho James – To nienajlepsze…
Lily odwróciła się w ich stronę. Przez chwilę wydawało się, że chce się uśmiechnąć, ale wtedy jej spojrzenie padło na Addison. Kobieta opuściła szybko wzrok, James nabrał głośno powietrza. Ruszył jej stronę i zatrzymał się w pół kroku. Do Lily podszedł wysoki blondyn, powiedział coś do niej uśmiechnięty. Lily przytaknęła, rzuciła ostanie spojrzenie na Pottera, kiwnęła oficjalnie głową i nie czekając aż odpowie poszła za mężczyzną.


- A tak w ogóle to jestem gnomem i mam wszy.
- Acha, świetnie…
Addison pacnęła Jamesa mocno w głowę.
- Co jest z tobą? – zapytała ostro, gdy James krzyknął z oburzeniem i posłał jej gniewne spojrzenie. – Nie słuchasz mnie.
- Przepraszam…- zsunął okulary z nosa i przetarł twarz dłońmi. – Zamyśliłem się.
Wzruszyła ramionami i przyjrzała mu się uważnie, zawijając nogi pod siebie. Zmusił się do uśmiechu.
- Co tam się stało? – zapytała, siląc się na obojętny ton.
- Nic – powiedział szybko i pochylił się do stolika po ciastko. Addison westchnęła.
- Takie rzeczy możesz wciskać innym, ale nie mnie… Chodziło o tamtą parę?
- Tak – powiedział. –Nie. To znaczy… trochę tak. Sam nie wiem.
- Zawsze ceniłam sobie zdecydowanych facetów.
- To była Lily – powiedział krótko James. Addison przytaknęła w milczeniu, ale wyraz jej twarzy nieco się zmienił.
- Chyba nie powinno ci przeszkadzać, że kogoś ma – zauważyła w końcu oschłym tonem. – Nie żebym była złośliwa, ale ty też nie…
- Wiem. To nie o to chodzi – powiedział szybko. – Znam tego faceta. Po prostu… dziwnie widzieć ją z kimś innym…
Westchnął.
- To pokręcone – rzucił zdenerwowany. Addison przysunęła się bliżej. – Nie jesteśmy razem od roku.
- Byliście razem ponad dwadzieścia lat. Nie znam się, ale wydaje mi się… że to dość normalne – powiedziała, muskając palcem jego policzek. – W każdym razie, będę się zbierała. Zobaczymy się w Boże Narodzenie?
- Po południu przejeżdżają chłopcy – powiedział szybko James. Addison przytaknęła głową.
- W takim razie widzimy się po świętach.
Pocałowała go przelotnie w policzek i nim zdążył coś powiedzieć wyszła z pokoju.
- Świetnie – mruknął, kiedy usłyszał zamykane drzwi. – Dobra robota Potter.


- To głupota – mruknęła Liz, zerkając ostro na Lily, która w milczeniu kroiła marchewkę unikając spojrzeń przyjaciółek. – Co wy wyprawiacie, Lily?
- Liz…
- Rozumiem, naprawdę, rozumiem, macie problemy – powiedziała szybko kobieta, wrzucając zamaszyście pokrojone warzywa do miski. – Ale przestańcie zachowywać się jak dzieci. Są święta, czy to naprawdę taki wielki problem, spędzić razem kilka godzin?
- Kiedy ostatni raz próbowaliśmy udawać że wszystko jest w porządku, skończyło się tym, że James się wyprowadził – rzuciła ostro Lily. – Chciałam go zaprosić, ale…
- Ale co?
- Nie był sam – powiedziała cicho, nie podnosząc wzroku.- Nie będę mu psuć planów.
- Oh, Lily, przykro mi… - zaczęła Ann, ale Lily szybko potrząsnęła głowa.
- W porządku, naprawdę. Ja też nie byłam sama – wzruszyła ramionami. – Wybieraliśmy z Joshem choinkę.
- Czekajcie, zaraz – powiedziała szybko Liz, patrząc po przyjaciółkach, które wydawały się w ogóle nie przejmować słowami Lily. – Jakim Joshem? Kim do diabła jest Josh?
- To… przyjaciel – rzuciła wymijająco Lily. – Pracujemy razem. Nie patrz tak – dodała ostro, kiedy pochwyciła pełne oburzenie spojrzenie Liz. – Nie robimy nic złego. Poza tym, James też spotyka się z Addison, wszystko jest w porządku.
- Zostawić was samych – prychnęła Liz. – Co to za Addison?
- Jest miła – odezwała się nagle Cristin, a potem podniosła głowę, spojrzała na Lily przepraszająco i dodała szybko. – Miałam na myśli…To straszna zołza, mam nadzieję, że przytyje.
Ann parsknęła śmiechem.
- Wszystko w porządku – zaśmiała się Lily. – Harry też uważa, że jest w porządku. Wpadł na nich przypadkiem – dodała szybko usprawiedliwiającym tonem, widząc jak Liz otwiera usta.
Liz pokręciła głową.
- Czyli co, tak to teraz będzie wyglądało? Ty tu, James na drugim końcu miasta i wszystko inne między wami, tak?
Lily zawahała się.
- Nie no… Mam nadzieję, że nie – powiedziała cicho.


III. - To bardzo zły pomysł – oznajmił ostro Harry. – Bardzo zły. Będziemy tego żałować.
Alice przewróciła oczami.
- Wydaje mi się, że troszkę panikujesz – powiedziała, stawiając talerz na stole.- Sam powiedziałeś, że jest ostatnio lepiej.
- Tak, jest – zakpił. – Faktycznie. Na naszym ślubie zamienili całe dwa zdania. Sukces.
- Przynajmniej się nie kłócą – zauważyła Alice. – To nasze pierwsze święta razem, możemy spędzić je wszyscy ze sobą.
- Właśnie dlatego, że to nasze pierwsze święta, wolałbym, żebyśmy spędzili je tylko we dwoje, albo chociaż dozowali obecność rodziców – mruknął. Alice obeszła stół i objęła go mocno za szyję.
- Znam ich – dodał. – I zapewniam cię, że będziemy tego żałowali.
- A ja myślę – zaczęła z uśmiechem. – Że będzie lepiej myślisz. To było pół roku temu.
- Właśnie – powiedział Harry. – I od tego czasu pewnie ze sobą nie rozmawiali. Mówię ci, to się źle skończy. Bezpieczniej byłoby ich rozdzielić…
- Nie zamierzam pozwolić, żeby nasze dzieci spędzały święta jeżdżąc od dziadka do babci – powiedziała ostro Alice, wskazując ręką na swój brzuch. – Dlatego jeśli nie chcesz, żebym ich odcięła, zaciśniesz zęby i zrobisz wszystko, żeby twoi rodzice się dogadali. A teraz pomóż mi z nakrywaniem do stołu.


Z jakiegoś powodu było znacznie lepiej niż Harry czy nawet Alice się spodziewali. Lily i James nie tylko ani razu nie rzucili się sobie do gardeł – nie licząc jednego epizodu z ostatnim kawałkiem ciasta – ale zachowali względem siebie zaskakującą i niespotykaną ostatnim czasem życzliwość, która nie ograniczała się jedynie do dwóch zdań.
- Nie jestem pewny, co właśnie się stało – powiedział Harry, kiedy zamknęły się za nimi drzwi. – Ale nie jestem pewny, czy to byli naprawdę oni.
- Mówiłam, że nie będzie tak źle – zauważyła Alice z satysfakcją.
Harry wyminął ją i podszedł do okna.
- Daj spokój, nie podglądaj! – fuknęła, ale również podeszła i odchyliła firankę. – Jak myślisz, co teraz?
- To co zawsze. Spędzili w jednym pomieszczeniu dwie godziny – powiedział z napięciem w głosie. – Na pewno będą próbowali to odreagować. Już za chwilę…
- A ty wtedy wyskoczysz przez okno i krzykniesz AHA!, zgadza się? – spytała rozbawiona.
- Aha – powiedział, nie przejmując się ironią w głosie żony. Zaśmiała się. Tymczasem Lily i James wyszli już przed budek i spojrzeli na siebie, zamienili kilka zdań i ruszyli przed siebie, zachowując bezpieczny dystans.
- Nie rozumiem – powiedział Harry, marszcząc brwi. – To się jeszcze nigdy nie zdarzyło…


- Udało się – powiedziała cicho Lily. – Przetrwaliśmy ten wieczór.
James spojrzał na nią z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Harry chyba nie sądził, że to możliwe – powiedział. Przytaknęła.
- Nie, chyba nie…
Minęło pół roku odkąd zadecydowali, że coś w ich relacji musi ulec zmianie. Dojście do takich wniosków zajęło im dużo czasu, nieprzyjemnych słów, milczących spotkań, kiedy zabierali od siebie Alana w wakacje lub jedli obiad z Harrym i Alice lub spotykali się u przyjaciół. Wypracowanie takiego spokojnego i racjonalnego podejścia, które wymagało puszczenia w niepamięć wszystkiego co razem przeszli, było trudne. Dużo trudniejsze niż się spodziewali.
- Może powinniśmy im powiedzieć? – zagadnął James.
- Nie, chyba jeszcze nie – powiedziała cicho. – Lepiej, żeby sami się domyślili. Nie odbierz tego źle, ale… Już tyle razy miało być dobrze, a kończyło się…
- Źle.
- Strasznie – poprawiła go.- Nawet jeśli tym razem może być inaczej…
- Jest inaczej – powiedział szybko James. – W końcu mówimy tylko o przyjaźni.
- …nie chcę znów im tego robić.
- Pewnie masz rację.
Przez chwilę szli w milczeniu obok siebie.
- Słyszałam o Addison – odezwała się nagle. – Przykro mi.
James wzruszył ramionami.
- Nie ważne. To… To i tak było bezsensu – przyznał. – Mnie przykro z powodu Josha.
- Spóźniłeś się kilka miesięcy, ale doceniam gest – powiedziała rozbawiona. Kąciki ust Jamesa zadrżały.
- Czekałem na odpowiedni moment – stwierdził. Spojrzeli na siebie i zaśmiali się cicho.
- Nie wiem co ja sobie myślałam, kiedy się w to pakowałam – powiedziała rozbawiona.
- Że zaczynasz nowe, inne życie z miłym człowiekiem.
- Który był pedantycznym nudziarzem – dodała szybko, a James z trudem powstrzymał śmiech.
- Zawsze lubiłaś spokój i porządek – powiedział tylko. Lily przewróciła oczami. – Coś się zmieniło?
- Bez przesady... Dasz wiarę, że potrafił w środku nocy wstać, żeby wynieść bieliznę do łazienki? Co cię tak bawi? – spytała oburzona.
- Zawsze drażniło cię, gdy zostawiałem brudne ubrania w sypialni – powiedział, teraz nawet nie próbując ukryć śmiechu. Lily zarumieniła się. – Ale chyba rozumiem do czego zmierzasz.
Wzruszyła ramionami.
- Kiedyś drażniło mnie wiele rzeczy – powiedziała tylko.
- Mnie też – przyznał. – To nawet zabawne, że jest jednak jeszcze coś co nas łączy.
- Masz na myśli dwójkę dzieci, przyjaciół czy hipotekę?
Uśmiechnęła się lekko.
- To chyba normalne. Byliśmy małżeństwem przez dwadzieścia trzy lata.
- Jesteśmy – poprawił ją cicho James. – Oficjalnie nadal jesteśmy małżeństwem. I w tym roku minęło dwadzieścia cztery.
- Możliwe… - powiedziała cicho. – Jak to się stało, że jeszcze tego nie załatwiliśmy?
James wzruszył ramionami. Zatrzymali się w małej, ciemnej uliczce z której można było się bezpiecznie teleportować.
- Jakoś nie wyszło…. To – Lily zawahała się.- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś.
Kiwnął głową i wsadził ręce do kieszeni.
- Nie ma problemu… Do zobaczenia – rzucił krótko. - Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – spytał nagle James, odwracając się do Lily.
- Co takiego?
- Nie ważne co zrobię, gdzie będę, nawet z kim będę. I tak zawsze wszystko prowadzi do ciebie… Za każdym razem.


IV. James Potter rozglądał się po ulicy, próbując zebrać myśli. Zakupy świąteczne nie były jego ulubionym zajęciem a w tym roku szły wyjątkowo opornie. Został mu już tylko prezent dla Lily, ale to wcale nie ułatwiało zadania – po raz pierwszy w życiu naprawdę nie wiedział, co mógłby jej dać. Wiedział, że właśnie w tym roku powinno być to coś wyjątkowego.
Powoli ruszył, zatrzymując wzrok na wybiórczych wystawach sklepowych. Prychnął – jednego był pewien, w tej części miasta nie znajdzie nic odpowiedniego dla ukochanej.
Wzruszył ramionami, poprawił szalik i przyspieszył, mając w głowie wizję pobliskiego sklepu z biżuterią.
Zatrzymał się, gdy jego wzrok padł na mały sklepik w rogu ulicy. Podszedł bliżej, przyglądając się skromnie przybranej wystawy. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.


W pokoju panował półmrok. Jedynym źródłem światła był ogień buchający w kominku. Za oknem prószył śnieg, pokrywając krajobraz białym puchem.
James odgarnął grzywkę z czoła, przyglądając się temu, co udało mu się dotąd zrobić. Westchnął, mając świadomość, że to dopiero półmetek, zamoczył pióro w kałamarzu i po chwili w pokoju słychać było tylko trzask ognia i skrobanie pióra na papierze.


- Chodźmy do domu – porosiła, odgarniając włosy z czoła. James wyciągnął się na dywanie, a jego stopy dotknęły nagrzanej blaszki przy kominku. – Stęskniłam się. Randki są fajne, ale to ukrywanie się sprawia, że zaczynam się czuć winna.
Roześmiał się, patrząc na kobietę, która poprawiła się wygodniej, zbliżając w jego stronę.
- Proszę…
- Mam coś dla ciebie – oznajmił nagle, wstając. Westchnęła, układając głowę na poduszce. James przeszedł przez pokój, wyciągnął coś z szuflady komody stojącej przy oknie i wrócił na miejsce obok Lily. – Wesołych Świąt.
- Dziś jest Wigilia – zauważyła Lily, siadając. Wzięła od mężczyzny opakowaną w brązowy papier paczuszkę i delikatnie zdjęła brązowy papier. Uśmiechnęła się szeroko – Piękny…
Na jej kolana wypadł kalendarz, oprawiony był w brązową skórę ze złotymi wykończeniami. Kobieta otworzył go na pierwszej stronie i uśmiech zniknął z jej twarzy. Zmarszczyła brwi i przełożyła stronę. James przypatrywał się jej w milczeniu, a na jego twarzy malowała się ciekawość.
Przekartkowała kalendarz i spojrzała na niego pytająco.
- O co chodzi? – Spytała pokazując pierwszą stronę, od góry do dołu zapisaną „James Potter”. – Nie do końca rozumiem ideę…
- To oznacza – powiedział, zabierając jej prezent i odkładając go na bok – że najbliższe 365 dni spędzisz ze mną. A za rok, dostaniesz kolejny.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pocałował ją.
- James… - spytała cicho. – Sam to wszystko pisałeś?
Kiwnął krótko głową. Lily zaśmiała się cicho, spuszczając wzrok.
- Kocham cię, wariacie.


***
Kiedy dziś po południu po raz pierwszy powiedziałam na głos mojej mamie, że dziś mija dziesięć lat odkąd założyłam tego bloga, zaczęło chcieć mi się płakać. W sumie to co dziś napisałam przypomina chyba jeden wielki bełkot, ale zebranie myśli… Było strasznie trudne. W zasadzie nadal trzęsą mi się dłonie i mam problem żeby trafić w klawisze. Dziesięć lat temu nawet nie śniło mi się, że dziś coś będę mogła tu dodać. Ta historia stała się mega wielką częścią mnie, i chociaż dodaję tu coś tylko raz w roku, w tej chwili traktuję jak moje dziecko i… Dziękuję wszystkim, którzy przez te wszystkie lata ze mną byli, nawet przez chwilę. Zdmuchnijmy 10 świeczkę na urodzinowym torcie.

Komentarze

  1. Jakaś tęsknota za starymi, dobrymi Potterowskimi czasami przyciągnęła mnie tutaj. Przyszłam podziękować za te lata, cudowne wspomnienia i twórczość. Dziękuję! Mam nadzieję, że Ci się układa. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna