Sześciolatek
Zapalimy świeczkę??
Kolejne dni,przyniosły długo wyczekiwany przez Ann spokój. Nogi, goiły się wyjątkowo szybkoi ładnie ( na pewno za sprawą eliksiru, który załatwił dla niej następnego dniaJoe). Do nocnej rozmowy, więcej z Robertem nie powrócili. Mężczyzna jednak byłzdecydowany unikać bliskiej konfrontacji, w wyniku czego, wychodził z domu oświcie i wracał późnym wieczorem.
Ona sama, również niedążyła do jakiegokolwiek kontaktu i znikała w pokoju zaraz po tym, gdyprzychodził, tłumacząc się zmęczeniem, osłabieniem czy bólem nogi.
Niespełna pięć dnipóźniej, kostka wróciła do swoich poprzednich rozmiarów. Joe, obejrzał jądokładnie, po czym stwierdził, że bezpieczniej będzie jeśli w bliskim czasie,będzie unikać gór, jednak noga jest już prawie zdrowa.
- Jeszcze dwa, góratrzy dni i usztywnienie nie będzie potrzebne – oznajmił, zdejmując okulary znosa. Ann uśmiechnęła się – Muszę przyznać rację staremu Hopkinsowi, teneliksir faktycznie daje rezultaty.
Rose, przyglądającasię diagnozowaniu, zaśmiała się.
- Myślałam, że jakouzdrowiciel starszej daty, jesteś zwolennikiem tradycyjnej medycyny i niewierzysz w działanie eliksirów.
- Bo tak jest –mruknął mężczyzna – Co nie oznacza, że nie działają.
Eva poprawiła torbę,przerzuconą przez ramię i pchnęła furtkę prowadzącą na podwórko Forester'sLodge. Przeszła wydeptaną ścieżką za dom i zatrzymała się oniemiała.
- Eva! – pisnęłaRose, podrywając się z fotela i biegnąc w stronę siostry. Uściskała ją mocno.
- Co się dzieje? –spytała cicho wpatrując się w siedzących przy stoliku ludzi. Rose zawahała się.
- To długa historia.
- I przypadkowa, jakmniemam… - urwała, gdy podeszła do nich Joan. Uściskała mocno córkę, iprzepuściła, pozwalając by reszta rodziny się z nią przywitała. Eva przeszłaobok matki i podeszła do Ann, która podnosiła się z krzesła.
- Cześć – powiedziałapogodnie, pomagając jej wstać – Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałam siętu zastać.
- To ostanie miejsce,w którym spodziewałam się spędzić połowę urlopu.
- Zatrzymali cięsiłą?
- Coś tak jak by –powiedziała, wskazując na nogę. Kiwnęła głową.
- Mamo, Rose,zaprowadzicie mnie do pokoju? Mam wam coś do powiedzenia.
- Ja pójdę – odezwałsię szybko Robert. Rzuciła mu karcące spojrzenie – Albo nie.
- Pomogę! –zaoferowała Alex i pobiegła za ciotkami i babką.
- Co to ma być!?
- Ann przywiozłaAlex. Zaproponowaliś
my jej nocleg. A potem był ten wypadek.... Nie mogliśmy jejsamej wypuścić do domu – wyjaśniła Rose.
- Wszystko pięknie,ale czemu to Ann ją przywiozła?
- Tess mnie olała –powiedziała gorzko Alex – Nie miałam gdzie iść, a pociąg mi uciekł…
- I zupełnieprzypadkiem trafiłaś do Ann – dokończyła za nią Eva – Chociaż niecałedwadzieścia minut od dworca, mieszkam ja.
- Nie byłam pewna,czy jesteś w domu… - powiedziała cicho dziewczyna.
- Dzień wcześniejwysłałam do siebie sowę! – Przypomniała, trochę głośniej niż zamierzała – Co wywyprawiacie!?
Wymieniły między sobąspojrzenia, poczym Joan podjęła.
- To dla ich dobra –zaczęła łagodnie, patrząc na córkę - Oni tak do siebie pasują.
- Dlatego obmyśliłyśmytą malutką intrygę – dorzuciła Rose .
- Sama mówiłaś żeTess to największa porażka życiowa taty – dodała Alex – Nie wytrzymam z niąkolejnych lat mojego życia.
- I dlatego,podstępem ją tu ściągnęłyście, skręciłyście kostkę tej dziewczynie i jeszcze…
- Nie! – Przerwałajej oburzona Joan – To był wypadek. Broń Merlinie, nie chciałyśmy jej zrobićkrzywdy.
- No dobrze, planmacie, a jak z wykonaniem?
- Kiepsko. Tatazaszywa się całymi dniami w lesie – mruknęła Alex – Jakby chciał nam zrobić nazłość.
- Źle się do tegozabieracie – powiedziała Eva, siadając na krześle przy stole – Nie tędy droga.Muszą zostać sami.
- Pomożesz nam? –Zdziwiła się Rose, patrząc na siostrę ze zdziwieniem.
- Jeżeli to się wyda, on nam tego nie daruję.Ale ja też wolę mieć w rodzinie Ann, niż Tess. Tata i Derek nam pomogą?
- Da się załatwić.
- To słuchajcie…
Wstał trochę później,niż zamierzał. Z jakiś powodów – mógł się domyślać nawet jakich – budzik niezadzwonił na wyznaczoną godzinę. W związku z czym, zamiast o ósmej – wstałgrubo po jedenastej.
Zszedł do kuchni,marząc o ciepłej, mocnej kawie i zamarł, widząc przy stole Ann. Kobietaznudzona przewracała kartki czasopisma, co jakiś czas wkładając do ustznajdujące się w miseczce orzeszki.
- Dzień Dobry –powiedział w końcu, odrywając wzrok od kobiety i podchodząc do lodówki – Gdziewszyscy?
- Dzień Dobry –odpowiedziała, nie odwracając wzroku od gazety – Joe jest w miasteczku, wokolicy była jakaś katastrofa i potrzebują uzdrowicieli. Rose i Eva pojechałymu pomóc, Joan i Alex są w lesie zbierają grzyby a Derek jest na zewnątrz –dodała.
- Zostawiły Cię samą?– zdziwił się mężczyzna.
- Nie, z Derekiem –powiedziała kobieta – A ty, idziesz dziś w góry?
- Poczekam aż mamawróci z Alex. To byłby szczyt niegościnności zostawić Cie samą. Derek jestmarnym towarzyszem rozmów.
- Nie da się ukryć –zgodziła się kobieta – ale jeżeli chcesz dziś iść, to lepiej od razu,wspominały coś o odwiedzeniu jakiejś staruszki która ma kozy…
- To faktycznie, możetrochę zająć…
Słońce powoli znikałoza górami. Ann otuliła kolana rękami, opierając brodę o kolana.
- Proszę – powiedziałMedison, wchodząc do ogrodu i niosąc gruby koc – okryj się, dziś jest chłodno.
- Dziękuję –uśmiechnęła się – Tobie nie jest zimno?
- Nie – odpowiedziałkrótko – Jestem odporny.
- Słuchajcie, mamyproblem – Derek wyszedł z domu – Nie ma światła.
- Jak to nie ma? –spytała Ann patrząc na niego zszokowana – Wy nie macie prądu. Co się stało?
- Zaklęciezasilające* padło – powiedział mężczyzna zakładając kurtkę – Nie wiem co sięstało, tata niedawno odświeżał, powinno działać. Nie mogę go sam uruchomić,przeniosę się do miasteczka i skołuje coś zastępczego. W schowku są świecie,wyjmijcie je na wszelki wypadek, gdybym nie wrócił przed zmrokiem.
- Cudownie – mruknąłMedison gdy szwagier zniknął za furtką – Co za dzień. Siedź, poradzę sobie.
- Idę z tobą –oburzyła się kobieta – nie zostanę tu sama.
Patrzyła w milczeniu,jak Robert rozstawiał po pokoju świeczki. Próbowała mu pomóc, jednak mężczyznastanowczo zaprotestował. Posadził ją prawie że siłą na fotelu i za każdymrazem, gdy chciała wstać rzucał jej stanowcze spojrzenie.
- Może jednak Cipomogę – zaproponowała łagodnie.
- Nie trzeba, jużskończyłem – powiedział odwracając się w jej stronę – Chcesz coś pić?
Kiwnęła krótko głową.
Zdawało się, że obojezapomnieli jak wielką przyjemność, sprawiały im wspólne rozmowy. Po niespełnagodzinie, oboje zapomnieli o dawnych kłopotach i nie porozumieniach. Rozmowynagle nabrały sensu. Dyskutowali o wszystkim nadrabiając stracony czas.
Po godzinie, gdy nazewnątrz była już całkowita noc, Medison zszedł do piwnicy, przynosząc winoktóre podgrzali.
Przybliżył się w jejstronę. Czuła na policzku jego ciepły, nierówny oddech.
- Robi sięniezręcznie – powiedziała szeptem, zupełnie bez przekonania – a ty się żenisz.
- Cholerne zaklęcie –mruknął mężczyzna – jeszcze trochę i rozwali mi związek…
Zachichotała.
- Taki urok starychzaklęć…
- Tak… - ich ustaprawie się dotykały. Ann ruszyła ręką, przewracając kieliszek z winem. Robert odsunąłsię, biorąc różdżkę i jednym ruchem wyczyścił plamę.
- Przepraszam –powiedziała cicho Ann.
- Nie szkodzi –uśmiechnął się lekko, siadając naprzeciw niej.
- Zrobiło się gorąco– powiedziała cicho kobieta otwierając okno – To ciekawe, myślałam że jak niema oświetlenia to nie będzie w domu tak ciepło.
- Musieli rzućosobne… zaraz – Medison wstał – Przecież ojciec już jak byłem mały zmieniałsystem oświetleń!
- Co?
Ann podniosła sięrazem z nim, patrząc na niego jak na kretyna.
- Nie rozumiem.
- Zaklęcie nie mogłozaszwankować – wyjaśnił szybko Medison – bo go nie ma!
- Ale po co…?
- To nie jest dziwne,że Eva i Rose poszły z ojcem, chociaż obie mdleją na widok skaleczenia? I po coposzły to tej starej wariatki, skoro mama od lat z nią nie rozmawia?
- Chcieli żebyśmyzostali sami? – Odgadła kobieta – Ale po co…?
Urwała. Obojespojrzeli na siebie tak, jakby widz
ieli ich po raz pierwszy w życiu. I wtedywszystko złożyło się w jedną, spójną całość.
- Zabiję je – warknąłMedison, a Ann wybuchła głośnym śmiechem – Zabije je, nich no tylko wrócą dodomu!
Pierwszym znakiem, żecoś jest nie tak był fakt, że paliło się światło. Rose spojrzała na matkę,która wydawała się być równie zaskoczona, co i ona. W salonie, znalazły pustekieliszki po winie, przy których jednak nie zatrzymały się nawet na chwilę.Zatrzymała je dopiero ścieżka z ubrań prowadząca od schodów do kuchni.
Wszyscy wymienilirozbawione spojrzenia.
Alex najszybciejznalazła się przy drzwiach. Joe, odciągnął wnuczkę która przykładała ucho dodrewna i bez ceregieli wszedł do pomieszczania, szykując się zobaczyć wszystko.
Jak więc się mógłzdziwić, widząc Ann i Roberta siedzących przy stole… ubranych.
- Cześć – powiedziaławesoło Ann, łapiąc łyk herbaty – Jak minął dzień.
- Dobrze…
- Podobno wysiadłoświatło – zaczęła Joan a Robert szybko się wtrącił.
- A wiesz, tociekawe. Miałem was o to zapytać. Wydaje mi się, że pozbyłeś się tych zaklęć –powiedział do ojca, który oblał się rumieńcem – Wybrałem się nawet do komórki iokazało się że ktoś je po prostu wyłączył system. Aj, szwagier, kiepski zciebie technik – dodał szybko w stronę Dereka.
- Twoje zgubienie teżwydaje się dziwne – powiedziała Ann uśmiechając się do Alex – Bo ucięliśmysobie pogawędkę i okazuje się że oboje byli na peronie.
- Nie spytam jak byłow miasteczku – dodał Robert – Bo wiem, że was tam nie było. Sieć Fiuu bywaprzydatna.
- Mamy kłopoty moidrodzy – powiedział Joe, wyglądając przez okno.
- Macie – zgodził sięRobert, a Ann pokiwała głową.
- Nie o tym mówię,synu. Tess tu idzie.
- A już myślałam, żegorzej być nie może – szepnęła Joan. Z góry dobiegły podniesione krzyki Tess.Roberta słychać nie było.
Jak tylko kobietaweszła do domu i zobaczyła jak wygląda salon i ścieżka do kuchni a potemzobaczyła całą rodzinę Medisonów patrzących wyczekująco na Roberta i Ann,szybko połączyła fakty. Wywołała karczemną awanturę, nie dając nikomu dojść dosiebie.
Ann po raz kolejnyprzekonała się, dlaczego Alex tak nie lubi swojej przyszłej macochy.
- Same tegochciałyście – zauważył Joe. Derek kiwnął głową – A ja stary cap dałem się w towciągnąć.
- Wszyscy chcieliśmydobrze – powiedziała z wyrzutem Rose – To ona jest histeryczką, przecież niczłego się nie stało.
Zapadła cisza,przerwana trzaskiem drzwi frontowych. Do kuchni wszedł Medison.
- Lepiej, żebyściemieli dobre wytłumaczenie.
- Przepraszam –powiedziała po raz kolejny Rose ściskając mocno Ann – Wyszło zupełnie inaczejniż miało. Przykro mi.
- Daj spokój, nieprzepraszaj. Nic się nie stało.
- Nie ma szans, żenas kiedyś odwiedziesz? – spytała z lekkim uśmiechem, a Winter roześmiała się.
- Nie w tymwcieleniu.
Na jedno, wszystkoskończyło się całkiem dobrze. Medisonowie opowiedzieli im całą historię –pomijając fragmenty wyklinania na narzeczoną Roberta. Robert, mruknął krótkocoś o rodzinie wariatów, obdarował córką zakazem wychodzenia z domu do końcawakacji, przeprosił Ann i zamówił świstoklika do Bostonu na południe następnegodnia.
Ann też zdecydowała,że pora wracać. Derek znalazł jej pociąg
z samego rana, poczym wszyscy rozeszlisię spać.
- Ucałuj wszystkich –dodała Winter – I pisz od czasu do czasu.
- Pospiesz się, bozaraz odjedzie – powiedziała łagodnie kobieta wskazując na pociąg – I jeszczeraz przepraszam za zamieszanie.
- Nie ma za co.Dzięki za gościnę – wzięła koszyk pełen smakołyków, który wcisnęła jej Joan wramach przeprosin i zwróciła się w stronę peronu.
Rose obróciła się istanęła twarzą w twarz z bratem.
- Robert?
- Jest jeszcze? –spytał, a za nim na peron wbiegła Alex i Joan.
- Zaraz jedzie.
- Zostań tu – rzuciłdo córki.
- Robert…. W samąporę – powiedziała z uśmiechem, klepnęła brata w ramię a ten kiwnął głową izniknął między ludźmi.
Przebiegła drogędzielącą ją od pociągu. Była już jedną nogą w środku, jak usłyszała że ktoś jąwoła.
- Ann! Zaczekaj!
Odwróciła się iwestchnęła, widząc biegnącego w jej stronę Roberta. Reszta rodziny Medisonówstała przy wejściu na peron, przyglądając się im z wyczekiwaniem.
- Musimy porozmawiać– powiedział, odciągając ją od wejścia – Teraz.
- Zaraz mam pociąg.Mów szybko o co chodzi.
- Nie mogę szybko –zirytował się – To nie jest takie proste.
- Robert, proszę Cię.Muszę być dziś w domu, to ostatni pociąg – jęknęła wyswobadzając się z jegouścisku – To nie może poczekać?
- Nie – odparłstanowczo. Rozległ się pierwszy gwizd oznajmiający rychły odjazd. Ann odwróciłasię, gotowa wsiąść jednak Medison złapał ją za ręce i znów przyciągnął bliżejsiebie – Wysłuchasz mnie, tu i teraz. Choćbym miał Ci skręcić kostkę.
Zamarła, zaskoczonajego stanowczością. W jego głosie usłyszała nieznaną jej do tej pory twardąnutę, która wyraźnie mówiła jej, że nie zniesie sprzeciwu.
Rozległo się drugiegwizdnięcie.
- Nie wyjdziesz –oznajmił - Dopóki nie powiem ci tego, comam Ci do powiedzenia. Tu i teraz, choćbym miał Cię zatrzymać siłą. Trzeci raznie pozwolę Ci odejść.
- Ale ja… - urwałaniezdolna wydusić z siebie słowa. Uznał to za zgodę, bo kontynuował.
- Nie pozwolę Ci poraz trzeci odejść – powtórzył – dopóki nie będę mieć pewności że tego chcesz.
Trzeci gwizd.Maszynista który zamykał drzwi, podszedł do nich.
- Wsiadają Państwo?
- Chwileczkę –powiedział Robert, nie odrywając wzorku od kobiety. Ann przełknęła ślinę,czując że traci grunt pod nogami.
- Proszę się szybciejzastanawiać, musze zamykać.
Nadal patrząc naniego, wyswobodziła dłonie z uścisku. Spuściła wzrok i nie mówiąc nic więcej,wsiadła do pociągu. Wsiadła do pierwszego z brzegu przedziału, oparła głowę oszybę okna i pozwoliła żeby pojedyncze łzy poleciały jej po policzkach. Pociągruszył. Zobaczyła oddalająca się w stronę Medisonów sylwetkę Roberta.
Patrzył jak pociągpowoli odjeżdża. Czuł przepełniająca go pustkę. Po raz kolejny odjechała i byćmoże – a raczej na pewno – więcej nie będzie mu dane jej zobaczyć.
Odwrócił się,spojrzał na przyglądająca mu się rodzinę. A potem – sam nawet nie wiedział cogo do tego popchnęło – odwrócił się i ruszył za pociągiem, który był już przywyjeździe z peronu.
Przyspieszył, widzącże i maszyna przyspiesza.
Przez chwilę przyszłomu przez myśl, pytanie po co to robi. A potem skoczył.
Usłyszał zduszoneokrzyki matki, Rose i Alex. Ściskając kurczowo barierki przy podeścieprowadzącym do wejścia do wagonu, próbował utrzymać się pociągu. Poczuł silnyuścisk na nadgarstkach i ktoś podciągnął go do góry.
- Zwariował Pan!? –Spytał z wyrzutem maszynista.
- Wie Pan co? Chybatak. – odpowiedział szczerze i wszedł do wagonu zostawiając osłupiałegomężczyznę samego. Przebiegł przez pierwsze dwa wagony, zaglądając kolejno dokażdego z przedziałów. Znalazł ją dopiero w trzecim, siedząca przy oknie zbuzią dotykającą szyby.
Jednym ruchemotworzył drzwi. Nie spojrzała na niego.
- Aż tak zależało Cina widowisku? – Spytał nie kryjąc rozbawienia. Odwróciła się – W filmach wydałosię to łatwiejsze, wiesz?
- Co Ty…
- Mówiłem Ci, że niepozwolę żebyś po raz trzeci odeszła – powtórzył podchodząc do niej – To jak tojest dalej w tych filmach? Najpierw płomienny pocałunek, czy wyznanie miłości?
Nie odpowiedziała,zaskoczona obrotem spraw. Wzruszył ramionami.
- Niech będziepocałunek – zdecydował i zanim zdążyła nawet pomyśleć co chce, przyciągnął jądo siebie i pocałował.
Poczuła jak kolanauginają jej się pod ciężarem jej ciała. Serce szybciej zaczęło pompować krew, ażołądek ścisnął gwałtownie. I nagle, gdy wydawało jej się że jest o krok odnajwspanialszego przeżycia jej życia Robert odsunął się.
- To był chybanajkrótszy pocałunek w historii kina – powiedział, muskając ustami jej szyję –To chyba powinno być w odwrotnej kolejności.
- Kocham Cię.
- Co teraz? – spytałacicho, patrząc w zamyśleniu przez okno. Oboje siedzieli oparci o siebie,ściskając się mocno.
- Co ma być?
- Za dwadzieściaminut będziemy w Londynie – powiedziała cicho – I co dalej? Ty wrócisz dosiebie, ja do siebie?
Zapanowała krótkacisza, przerywana tylko przez pociąg. Robert zastanowił się przez chwilę,poczym powiedział bardzo powoli.
- Na razie, muszęwrócić do Bostonu. Czeka tam na mnie parę spraw które muszę załatwić a potem–zawahał się – Wrócę tu.
- Dlaczego to ty maszze wszystkiego rezygnować? – spytała i nie czekając na odpowiedź, ciągnęła –Równie dobrze, to ja mogę pojechać za Tobą. Dawno powinnam to zrobić.
- Nie ma takiejpotrzeby.
- Jest. Mnie łatwiejzrezygnować z pracy i mieszkania. Amel miałaby bliżej do Nicka.
- Nie – zaprotestowałstanowczo. Zapadła cisza. Pociąg powoli wjeżdżał na peron – Pójdźmy nakompromis.
- To tylko kilkatygodni – zapewniła, patrząc na Dorothy – Jeśli będzie taka potrzeba, zatrudnijkogoś na moje miejsce. Proszę to bardzo dla mnie ważne!
- Nie było Cię prawiedwa tygodnie – powiedziała surowo kobieta – A teraz prosisz o wolne do końcawakacji! Po co?
- To osobistekwestie, muszę wyjechać. Derek da sobie radę…
- Derek nie da sobierady, wiesz o tym! Mamy istny młyn, a Ty chcesz zostawić go samego!
- Jest kompetentny irzetelny, o wiele bardziej niż ja! Ten wyjazd jest dla mnie bardzo ważny…
- Widzę… Co Cię taktam ciągnie?
- Mężczyzna –powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Pierwszego września Cię tu widzę – mruknęłakobieta – I lepiej, żebyś była gotowa do pracy. Z amorkami w głowie i tak nanic się nie przydam.
Zaśmiała się.
- Długo się znacie? –spytała po chwili podejrzliwie.
- Bardzo.
Super!!! Świetny fragment. Spodziewałam się co prawda Jamesa w sukience ale pewnie się go doczekam w końcu ;). Miło widzieć coś nowego na lilce, choć stare rozdziały też są fajne :D
OdpowiedzUsuńSTOOO LAAAT STOOOO LAT NIECH ŻYJE ŻYJE NAAAAAM! Haha! Wszystkiego najlepszego autorce z okazji 6 urodzin bloga! Nie wiem ile razy czytałam całość, ale wierz mi - wiele. No i dzięki za wszystko, za wszystkie rozbrajające rozdziały i wszystkie pochrzanione rozmowy :D Co do rozdziału, bardzo sympatyczny :D Chyba mi go pokazałaś już po zakończeniu bloga, ale fajnie było trochę to sobie odświeżyć :D100 lat raz jeszcze, wielu przygód z Lily i innymi!edit1: no niech to się w końcu dodaaaaaedi2: cholerna cenzura, musiałam zamienić słowa, stąd te nieszczęsne 'pochrzanione'
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że zapalimy świeczkę :) Bardzo mi się podoba ten fragment. To co Robert robił dla Ann było słodkie. Szkoda, ze take rzeczy się w życiu nie zdarzają. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńszkoda, że dopiero teraz trafiłam na twój blog. Jest naprawdę świetny, zapraszam też do mnie na simplyi.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńPo pierwsze; kocham cie za to ze napisalas tego bloga! czytalam go chyba z 85 razy i nadal mie sie podoba :) Po drugie: mam nadzieje ze napiszesz jeszcze jakas notke, moze na nastepne urodziny :D Po trzecie: dlaczego nie moge na inne notki przejsc??????? co sie stalo???? ja musze to jeszcze raz pzreczytac!!!!!!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - dziękuje za komplement :)Po drugie - notki jako tako nie planuję, być może dodam coś z okazji kolejnych urodzin. Na razie jestem zaangażowana w pisanie czegoś do szuflady i ogóle nie myślę o żadnych blogach :)Po trzecie - u mnie wszystko wygląda ok, musi być wina kochanego onetu, nic nie mogę na to poradzić i liczę, że problem zniknął :)
OdpowiedzUsuń