28 grudnia 2010

To moja osobista refleksja, którą napisałam nie dość dawno. Refleksja nad tymi pięcioma latami.

Tak, dziś mija 5 lat, odkąd założyłam bloga. Postawimy, kolejną świeczkę?

 

28 grudnia 2010

 

 

Z drżącym sercem nacisnęła klamkę i pchnęła drewniane drzwi. Poczuła powracającą falę wspomnień na widok tak znajomych miejsc, w których spędziła pięć lat swojego życia.

Przecież wracała tu niemal każdego dnia. Przeżyła tu tak wiele, mimo, że żadne z wydarzeń nie było tak naprawdę jej.

Wymacała włącznik światła. Lampa zapaliła się a ona wydała z siebie zduszony okrzyk – wszystko było tak jak to zostawiła! Zdjęcia na ścianach pokrytych kolorową tapetą, drewniane tabliczki z imieniem przybite do drzwi pokojów, wieszak na ubrania, komoda stojąca w rogu pomieszczenia. Spojrzała na drzwi prowadzące do salonu, spodziewając się ujrzeć wychodzącą z niej Lily. Wpatrywała się w nie z uporem, jednak nikt się nie pojawił.

- Mówiłam, że tu będzie – usłyszała zza pleców i odwróciła się na pięcie.

Wszystko zniknęło tak nagle jak się pojawiło – w pustym holu stał jednak Gienio a obok niego Wena. Oboje nie odrywali do niej czujnych spojrzeń.

- Nie wytrzymałaś, prawda?

- Musiałam tu przyjść – wyszeptała, mnąc nerwowo czerwony szalik – Zrozumcie, to dla mnie bardzo ważne.

- Rozumiemy – powiedziała łagodnie Wena – To zrozumiałe.

- Mogę wam coś powiedzieć? – spytała cicho, opuszczając zawstydzona głowę – Przez chwilę, wydawało mi się, że wszystko jest jak dawniej. Było tak jak wtedy. Tu – wskazała na drzwi – Wisiała tabliczka, taka z drewna z napisem „Harry” a obok druga, Alana. A tu – podeszła do ściany – Tu były fotografie. Te ze ślubu, chłopców, jak byli mali… I to śmieszne zdjęcie, którego James tak nie lubił.

- Pewnie, że było – pokiwała głową Wena – To wszystko jest nadal w tobie.

- Ich już nie ma – wyszeptała – I nie będzie.

- Są – zaprzeczył Gienio – Zawsze będą. Pamiętasz, jak się tu wprowadzili?

- Lily zakochała się w tym domu – powiedziała z czułością Paulina – Szalała, za tym miejsce. I ten ogród – dodała rozmarzona i wbiegła do sypialni – Pamiętacie burzę? Była wtedy w ciąży.

- Złamałaś jabłoń – przypomniała Wena – Tak, trudno to zapomnieć. A ty się dziwiłaś, że Alan wyrósł na co wyrósł.

Zaśmiała się, wpatrując w miejsce w którym kiedyś stało łóżko. Przypatrywała się tak uważnie, jakby miało się zaraz pojawić. I faktycznie po chwili wszystko znów było tak jak kiedyś.

- Co…

- Rama okna jest nadal nieszczelna – zauważył z czułością Gienio – Musieli tu strasznie marznąć.

- Album – wyszeptała, sięgając po stojącą na półce książkę – Nie wiedziałam, że był aż tak gruby.

- Przeżyli razem tyle lat, to i album jest gruby.

- Oh, ich wyjazd nad morze – uśmiechnęła się Paulina, otwierając na pierwszej stronie – Byli wtedy tacy słodcy. I Harry, zakochał się wtedy pierwszy raz! Jak ona miała na imię?

- Sheryl? Sharon? Shanon? Nie pamiętam- przyznała Wena z lekkim uśmiechem – ale była słodziutka.

- Wolałem Ambler – stwierdził z powagą Gienio – Ma więcej siły.

- Amber to furiatka – przypomniała Paulina – Ja najbardziej lubiłam Alice. Pasowała do niego. Oh, pamiętacie, Wróżek Zieleni!

- To aż dziwne, że on ci to wybaczył.

- Wszystko mi wybaczał – zaśmiała się z czułością – Wszyscy mi wybaczali. Nie wiem czemu…

- Nie mieli wyboru. Odłożyła album na swoje miejsce i przeszła z sypialni do salonu. Nadal był połączony z kuchnią.

Duży, przestronny, przytulny. Mało czasu tu spędzali, a jednak go lubiła. Podeszła do drzwi, prowadzących na taras. Był tak samo piękny jak wtedy, gdy widziała go po raz ostatni. Huśtawka bujała się poruszana wiatrem, jabłoń rzucała cień na drewnianą ławkę. Róże pięły się po płocie, tworząc kolorowy żywopłot. Nic się tu nie zmieniło.

Odwróciła się do kominka i westchnęła, gdy ogień sam się zapalił. Wydawało jej się, że wraz z trzaskaniem drewna, słyszała ciche głosy Lily i Jamesa. Kłócili się o coś zawzięcie, jak zwykle.

Uśmiechnęła się, odgarnęła włosy z czoła.

- Tylko oni się przeprowadzili – powiedziała nagle głośno, odwracając się do Gienia i Weny – Mieli zacząć na nowo. Nowy dom, nowy rozdział. Byli tu szczęśliwi, prawda?

- Włożyli w to wiele pracy – zauważył Genio – To było ich miejsce.

Podeszła do drzwi balkonowych, położyła rękę na klamce i szarpnęła mocno. Z ciężkim skrzypnięciem otworzyły się, a wiatr wdarł się do pomieszczenia. Ogień natychmiast zgasł, kominek zniknął, meble rozpłynęły się w mgiełce. Znów stał przed nią pusty pokój.

Wyszła na zewnątrz, nabierając w płuca powietrza. Przechadzając się po ogrodzie, widziała przewijając się sceny z życia Lily i Jamesa. Ich pierwsza wizyta tu, prace nad ogrodem, ciche wieczory, podczas których siedząc na huśtawce milczeli. To wszystko, wydawało jej się tak realne, jak gdyby naprawdę miało miejsce.

Przeszła przed dom i spojrzała z czułością na wymalowane wyblakłą farbą kwiaty.

- Nigdy nie opublikowałam tego fragmentu, jak się tu znalazły – zauważyła cicho – A to była taka ładna scena.

- Była zlewa, krótko po ich przeprowadzce. Tynk odpadł – przypomniała Wena – Zamalowali je farbą do czasu remontu.

- Którego nie zrobili – zgodziła się Paulina – Chodźmy, chciałabym jeszcze gdzieś zajść.

 

- Mamo, tato, jestem Amy – przeczytała i uśmiechnęła się szeroko – Zawsze lubiłam te tabliczki.

Pchnęła drzwi do sypialni trojaczek i poczuła mimowolne poczucie chłodu na widok odsłoniętej zasłonki. Szybko do niej podeszła i jednym ruchem zasłoniła.

Obróciła się i usiadła na jednym z łóżek, gładząc narzutę.

- Pamiętam, jak na nie wpadłam – powiedziała z czułością – Byłam wtedy po przeczytaniu Insygniów i tak strasznie zdenerwowałam się na Remusa. Najpierw miało być ich pięć.

- Trzy to za dużo – zauważyła Wena – Ale bardzo je lubiłam. Rozkoszne smarkule. No i Remusowi się należało.

- Dzięki nim, wróciłam tu wtedy – przypomniała – To miała być tylko jedna notka. Trudno było mi bez nich żyć. A pamiętacie, skąd się wziął Matt? Ania i Eileen mnie o niego wyprosiły. Z perspektywy czasu, nie żałuję, chociaż nadal uważam, że powinni mieć chociaż jedno dziecko zaplanowane.

Zaśmieli się cicho, a ona wstała i wyszła z pokoju, zamykając go cicho. Spojrzała z czułością po korytarzu. W drodze do sypialni przyglądała się fotografiom. Przypominała sobie, jak wszyscy bardzo zmieniali się przez lata – jak Cristin i Remus stali się dorośli, jak trojaczki rosły, jak pojawił się Matt.

- Pamiętasz Arthura? – Spytał nagle Gienio, gdy weszli do sypialni. Westchnęła.

- Po dziś dzień nie wiem, czy ona go jednak nie zdradziła. Mimo, że to napisałam, wątpliwości zostały. To straszne, ale lubiłam gdy był o nią zazdrosny. Wydawał mi się wtedy bardziej męski i stanowczy. Mniej ciapowaty.

- Nie, ty lubiłaś się nad nim znęcać.

- Nie skomentuję – ucięła rozbawiona – Oh, pamiętacie ich urlop? Pojechali bez dzieci i zupełnie nie umieli się odnaleźć. To wtedy Cristin ubrała się w tą bieliznę?

Zaśmiali się, przypominając minę, jaką miał wtedy Remus.

- Wiecie – podjęła po chwili – Że ja do tej pory nie mogę wejść na lodowisko, nie myśląc o nich? Przeżyłam koszmar gdy szłam na randkę na lodowisku!

Zapadła cisza, tak głucha, że niemal słyszeli swoje oddechy. I znów usłyszała podniecone piski trojaczków, śmiechy Remusa i Cristin. Ich obecność była tak mocno wyczuwalna, że miała ważenie iż zaraz tu wejdą, zaśmiewając się do łez z córek. Kiedy jednak drzwi pozostały zamknięte, mimo woli spuściła głowę i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

 

Odruchowo odskoczyła, spodziewając się że zaraz zostanie przewrócona przez bernardyna. Drobinka jednak nie zbiegła po schodach, nie przywitał ich wesoły okrzyk Liz i udawany pomruk Syriusza: co znów nam zrobisz!?

Tym razem nie zobaczyła wiszących na ścianie fotografii, wieszaków i szafek.

No tak, pomyślała, przecież ich tu wtedy nie było.

- Miałam straszne wyrzuty sumienia z powodu tego dziecka – wyszeptała, zaciskając ręce na szaliku – Okropnie było mi ich żal.

- Wzmocniło ich to bardzo – zauważyła cicho Wena – Skoro przeszli to, nic innego nie mogło im zagrozić. W pewnym sensie, wyrządziłaś im wielką przysługę, ściągając takie nieszczęście.

- Pamiętacie pieski? – spytał nagle Gienio – Ile ich było? Osiem? Dziewięć?

- Dużo – zaśmiała się Paulina – I miały głupie imiona. Apsik, Łapka, Kartofel…

- Ziemniak! – poprawili ją chórem.

- Ziemniak, przepraszam. Kochane były…. A pamiętacie, skąd się wzięła Drobinka? Syriusz kupił ją dla Jamesa i Lily… Ten to miał zawsze słabość do psów. Oh – westchnęła – To były wspaniałe czasy. A czapeczki z papieru? Remus składał je w czasie remontu. Nie, naprawdę nie pamiętacie? To było zaraz po szkole, wtedy, gdy Lily chciała wyjechać…

- Chłopiec z peronu! Tak, teraz już pamiętam. Okropnie dużo przeszkód im stawiałaś…

- No, troszkę. Zaczęło się od… No tak, ich pierwszy raz. Potem Lily chciała wyjechać, głupi był, że tak długo zwlekał. No, a później był zazdrosna… Poprosił ją po tym o rękę. To było strasznie tandetne… Co było później… Rany boskie, nie pamiętam! Naprawdę wiele razy im się dostało…

- Upodobałaś ich sobie, nie ma co. Oh, Vivien naprawdę jest podoba do Syriusza – rozczuliła się Wena, pokazując im fotografię przedstawiającą małą Vivien z Syriuszem – Biedny, to może dobrze, że nie doczekał tej całej sprawy ze Snapem. To byłoby dla niego bardzo trudne, jakby nie patrzeć.

- Poradziłby sobie – zapewniła Paulina – To jego kochana córeczka. Musiałby zaakceptować Whilliama, jeśli nie chciałby jej stracić. Po za tym, on był inny niż Severus, prawda?

- To by było dla nich trudne – zauważyła Wena – Ale Steven, zupełnie ich nie przypomina.

- Pewnie, że nie! Syriusz miał córeczkę, a Liz synka. To widać, nie?

- Pamiętacie bokserki w kaczuszki?

- Zawsze uważałam, że Syriusz miał nie równo pod sufitem – zaśmiała się Wena – Pamiętasz, że mało co, a by się rozstali? Nie mogli dogadać się z dziećmi. No, a potem ten pechowy ślub…

- Nigdy nie umiałam pisać o ślubach – zauważyła Paulina. Znów zapadła cisza.

Przyglądała się stołowi kuchennemu. Widziała wszystkie rozmowy, jakie się tu odbyły, to, jak bardzo zmieniali się przez ten czas. Pamiętała to każdym calem siebie samej, zupełnie, jakby to były jej wspomnienia.

Ale znów, kiedy tylko pomyślała, by się odezwać, zniknęli. Bardzo jej ich brakowało.

 

- Ann zawsze miała ciężko – zauważyła ze smutkiem Wena – W szkole jako jedyna nie miała chłopaka długo, potem, trafiła na Nicka.

- Lubiłam go – wtrąciła szybko Paulina – Uważam, że był całkiem w porządku. Może miał pewną słabość do płci pięknej, ale nie powiesz mi, że nie chciał się zmienić. No i zależało mu na Ann, w końcu zdobył się na to, żeby odejść.

- Zmarnowała szansę, głupia – mruknęła Wena – Robert był dla niej stworzony! Bardzo go lubiłam…

- Ja jednak wolałem Nicka. Robert zbyt mocno przypomina mi Szymona z M jak miłość…

- Nie znasz się – prychnęły z wyrzutem Wena i Paulina.

- Hej, no ale przecież, mieli być razem – przypomniała Paulina – Miał ją gonić, wskakiwać do pociągu! Mieli żyć długo i szczęśliwie! Ah…

Westchnęła, siadając na fotelu. Rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła, na wspomnienie pierwszego spotkania Nicka i Roberta.

- Wiecie – podjęła po chwili – To miejsce, nie przywołuje aż tyle wspomnień. Ale chętnie odwiedziłabym Forester Lodge wybrałabym się chętnie.

 

Nabrała głęboko powietrza w płuca i uśmiechnęła się szeroko. Dom, dookoła, otaczały góry. Piękne, majestatyczne góry i wielki, drewniany dom w ich centrum. Ta sam drewniana furtka, wielki stół stojący przed chatą. Okna z okiennicami, kwiaty rosnące przed drzwiami. Kamienna ścieżka, szopa na narzędzia.

- Wspaniale miejsce – westchnęła – Jak Ann mogła stąd uciekać?

- Ciekawe, czy zostałabyś tu, pod jednym dachem z mężczyzną, którego kochałaś – zaśmiała się cicho Wena – Ale masz rację, miejsce wspaniałe. Ale nie jest takie samo bez Joan i Rose.

- I Joe. Uwielbiałam Joe i Dereka. Ich niespotykana zgodność teść-zięć, była godna podziwu.

- Tak, byli uroczy. To miejsce bez nich, jest takie bardziej puste – westchnęła Paulina, patrząc tęsknie w stronę domu.

 

Oparła się o ścianę, wzdychając ciężko. Nie miała po co tu wejść – wiedziała, że żadne wspomnienie nie wróci. W końcu o Peterze i Patsy, pisała tak mało. Żyli w swoim małym, spokojnym świecie, pojawiając się tylko czasem, gdy o nich sobie przypomniała.

Peter zawsze był po
mijany. Może dlatego zdradził – może ona sama się do tego przyczyniła. Oczywiście, pomijając wszelkie inne przyczyny. Może zbyt często był niezauważany.

Lubiła go. Lubiła ich. Słodka, uśmiechnięta Patsy, nieśmiały, ciepły Peter. Para idealna.

Spojrzała na Gienia, potem Wenę. W ciszy, pokiwali głową.

- Nadal ich pamiętasz – zauważyła cicho Wena – Są w tobie, tak jak inni. Pamiętasz ich pierwsze spotkanie? Zatkało go na jej widok…

- Jeździła na wrotkach w knajpie- zaśmiała się – Biedny, tak się zauroczył. Ale potem, zyskał na śmiałości. No, w końcu jej się oświadczył.

- I mieli kota. A kot, miał dzieci.

- Gieniu, oni też mieli dziecko. Oh, nie pamiętam, ile miał lat…

Zapadła cisza, podczas której żadne z nich nie miało nic więcej do powiedzenia. Przyglądali się więc w ciszy niewyposażonemu w meble i wspomnienia domu, przywołując inne, tak nieliczne, w których występowali Peter z Patsy.

 

Lubiłam Alice, pomyślała, wchodząc do domu. To miejsce, było najbardziej wyraźne, w końcu jeszcze nie tak dawno tu była. Nie przywiązała więc uwagi do jego wyglądu. Od razu doskoczyła do pokoju Harryego i westchnęła z uśmiechem.

- Taki sam bałagan, jak ostatnio – powiedziała z czułością – Ale Alice i tak miała gorzej.

- Nie wiem, czemu ją wybrał. Byłby z nią szczęśliwy?

- Alice, wbrew wszystkiemu, jest podobna do Lily. Zdecydowana, silna, uparta, dumna – powiedziała cicho Paulina – Kochałby ją nad życie i denerwowałaby go nad życie. Wszystko byłoby jak należy. Żyli by we wspaniałym trójkącie… No jak to, Alice-Harry-Lily.

Wena zachichotała.

- Troszczyła się o niego – westchnęła – A Alice… Alice by o niego zadbała. Przecież to dzięki temu związkowi, zeszliby się potem z Jamesem, prawda?

- Oh, żałuję, że do tego nie doszłam. Bardzo lubiłam Addison, mimo, że ani razu się nie pojawiła. O ile zakład, że nikt by nie lubił ani jej, ani Josha?

- Ja w to nie wchodzę – pokręcił głową Gienio – Chciałaś ich rozwieść, wplątać w nowe związki. Nie, Addie i Josh, nie mieliby szansy na miłe przyjęcie.

- Hej, ale jacy byliby potem szczęśliwi! Gdyby razem wrócili do siebie, pokochali się na nowo… uważam, nadal, że to by było bardzo romantyczne – powiedziała z błyskiem w oku – W końcu… Dobra, dobra, temat zamknięty. Ale Alice, mi brak. Nie wiem czemu, ale inaczej patrzę na Ginny, odkąd ją wymyśliłam. Chociaż nie wiem, czy mój Harry dogadałby się z Ginny.

- Trudno orzec.

Zapadła, rytualna już cisza. Tym razem, znów usłyszała głosy – śmiejących się, młodych ludzi, wytykających sobie wszystkie swoje błędy. Czuła ich obecność, niemalże ich widziała. Ale nie mogła ich zobaczyć.

- Brakuje mi ich wszystkich – wyszeptała, ocierając płynącą po policzku łzę – Są… są pewne sprawy, przeznaczone dla nich. Nie umiem oddać ich komuś innemu. To… Dziś, mija pięć lat, gdy zaczęłam. To tak szybko minęło, tak wiele się zmieniło. A ja, w ciągu kilku miesięcy, całkiem się od nich odcięłam. Zmieniłam nick, wcale tu nie zaglądam a na prośbę o adres bloga, podaję świat-lily…

- Nie odcięłaś się – powiedziała cicho Wena – Mija pięć lat, a ty pamiętasz. Zajrzałaś tu, pamiętasz co się wydarzyło, kiedy. Przeżywasz to na nowo, ale masz już wystarczająco dużo siły, by odejść. Twój czas dla nich, minął.

- Nie będzie Mody na Sukces – westchnął Gienio.

- Oni tu nadal są – kontynuowała Wena – czujesz ich. Masz ich w sobie i w każdej chwili, możesz do siebie przywołać, jeśli tylko zechcesz. Spójrz…

Wskazała ręką na okno. Wyjrzała, odsłaniając zasłonkę. Wszyscy byli w ogrodzie – śmieli się, rozmawiali, całowali i kłócili. Wydawało się, że zupełne nie zwracają na nią uwagi – żyją swoim własnym życiem, po swojemu, szczęśliwi. Tak, jak zaplanowała. To wystarczyło.

Wstała, poprawiła czapkę. Rzuciła ostatnie spojrzenie na siedzących na zewnątrz bohaterów, otarła policzki i skierowała się do wyjścia. Jeszcze raz omiotła wzrokiem pusty hol, który w jej oczach był zapełniony, rzuciła spojrzenie na pusty ogród, który w jej oczach pełen był ludzi i wyszła, gasząc światło w domu, który był tylko w jej sercu.

 

Komentarze

  1. Ej no jak to tak ? Nikt się nie odzywa? Cóż, ja się odzywam. 5 lat.. kurde, szmat czasu.. Ja nie czytałam od samego początku, ale za to jak już natrafiłam na tego bloga to zarwałam parę nocek, żeby przeczytać wszystkie notki, wiesz? A później w szkole byłam nieprzytomna. Haha. A później czekałam na każdy kolejny rozdział... :)No ale pomińmy. Gratuluję ci, że pisałaś tyle czasu, i fajnie, że dodałaś te wspominki, są świetne, i dalej bardzo mi się podobają, chociaż czytam drugi raz. Już chyba mówiłam ci, co o nich sądzę, nie ? Ale można się powtórzyć. Są genialne. :) Bardzo mi się podoba sposób w jaki to napisałaś (jak zawsze zresztą), chociaż ta notka jest tak inna. No cóż, pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ~www.przygody-rudej-evans.blog.onet.pl4 stycznia 2011 14:12

    O MY GOD. Powiem tak: weszłam na Twojego bloga ot tak! Pierwszy z brzegu. Zobaczyłam, że już postanowiłaś opuścić bloga, więc nie zamierzałam rozpisywać się w komentarzach, ba! nie zamierzałam przeczytać więcej niż jedną notkę...No i przeczytałm... Tą ostatnią... dziewczyno! nie dość, że się popłakałam to jeszcze miałam koszmary! Tzn w pozytywnym sensie, chodzi mi o to jak ten ostatni rozdział na mnie wpłynął... Przeżywałam jak nie wiem! A przecież nie przeczytałam ani jednej poprzedniej notki!Cóż mogę Ci tylko pogratulować i życzyć powodzenia w dalszym pisaniu :)Liria26

    OdpowiedzUsuń
  3. ~www.przygody-rudej-evans.blog.onet.pl7 stycznia 2011 15:09

    Dziękuję za miły komentarz :) szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że odpiszesz :)bardzo się cieszę, że mój komentarz, moja opinia sprawiła Ci przyjemność, wiedz, że pisałam to szczerze ;)Będzie mi bardzo miło jeśli wpadniesz w wolnej chwili, przeczytasz moje nie zrównoważone pomysły, które nazywam rozdziałami i, jeśli będziesz miała czas i ochotę to, skomentujesz ;) Będę wdzięczna za jakiekolwiek rady i propozycje ze strony kogoś o takim talencie :)Serdecznie pozdrawiam, Liria26

    OdpowiedzUsuń
  4. Popłakałam się.. naprawdę. Pochłonęłam tą historię w dwa popołudnia i przy tym, ostatnim wpisie zrobiło mi się smutno.. że nie przeczytam więcej o tych wspaniałych osobach, które stworzyłaś. Naprawdę podziwiam cię, za to opowiadanie. Jest naprawdę niezwykłe, najlepsze. Dziękuję, że je stworzyłaś. Cieszę się, że mogłam je czytać i przeżywać ich wszystkie przygody.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ooo...ja też o nich pamiętam. Weszłam tu, jestem. I WIDZE TEN OGRÓD...ehh to były fajne czasy... szkoda, że na swoją Lily już tak nie moge wejść:( :* Kooocham:*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna