Intryga
Powiem krótko: MAM WAKACJE!
Tak, tak, właśnie dziś, zdałam ostatni egzamin ustny. Z języka polskiego. I będąc nieskromną, pochwalę się że zaliczyłam go na całe 15 pkt, z czego jestem niezmiernie dumna. Jeśli dodać do tego sukces z ubiegłego tygodnia, jakim niewątpliwie było 16 pkt z niemieckiego, rozdział dodaję z wielką, niezmiernie wielką wręcz przyjemnością.
W najbliższym czasie nadrobię zaległości jakie sobie narobiłam na opowiadaniach :)
Teraz pozostaje mi tylko leniąc się, modlić żeby pisemne poszły mi tak samo dobrze :P Miłego czytania.
176. Intryga
- Jak myślicie, uda się? – spytała Rose, wchodząc do kuchni i zamykając drzwi.
W pomieszczeniu zebrała się większa cześć rodziny.
Przy blacie kuchennym, stali oparci Joe z Derekiem, wymieniając ukradkowe spojrzenia.
Alex, siedziała na krześle obok babki, nerwowo obgryzając paznokcie.
- Kochanie, udało nam się ich tu sprowadzić i zatrzymać na noc, uda się reszta – odezwała się Joann a Alex chrząknęła znacząco – A ty byłaś znakomita, truskaweczko.
Dziewczyna wyszczerzyła się w uśmiechu.
- To cud, że się nie domyślili – odezwał się Derek – Zalatuje od was krętactwem z kilometra.
- Widocznie nie chcą zauważyć – wtrąciła Rose.
- Ja jednak nadal uważam, że to nie fair żeby wykorzystywać tą biedną dziewczynę do waszych planów. Nie powinniście się nią wysługiwać, tylko dlatego że nie lubicie Tess.
- Sam się ze mną zgodziłeś, że to nie jest odpowiednia kobieta dla naszego syna – wypomniała mu Joann.
- Robert nie jest dzieckiem – zauważył senior domu – Potrafi podejmować rozsądne decyzje.
- Tato, poznali się niedługo po rozstaniu z Ann. Nie wiem o co poszło, ale dobrze wiesz, że rozsądek to była ostania rzecz jaką Robert się wtedy kierował.
- A Ann, jest jedyną osobą, która jest w stanie otworzyć mu oczy – dodała rezolutnie Alex.
- Powinna to robić świadomie.
- Udało nam się ją tu zatrzymać na noc – powiedziała Joann – A to oznacza, że nie wszystko jest stracone. Trzymajmy się tego.
- Radzę wam uważać, bo jeśli któreś z was się wygada, możecie odnieść odwrotny skutek, do zamierzonego – podsunął Derek rzucając ukradkowe spojrzenie na teścia.
- Jaki jest plan?
- Trzeba trzymać Tess z dala od nich – powiedziała krótko Joann – I oczywiście, trzeba znaleźć jakiś powód, żeby ich tu przetrzymać.
- Wyślę sowę do Bogów żeby sprowadzili na nas śnieżyce – mruknął Joe – Joanno jak zamierzasz ją tu zatrzymać?
- Nie zaprzątaj tym sobie swojej siwej główki – powiedziała kobieta a w jej oczach pojawił się chytry błysk – Mam plan.
Nowy dzień, wbrew wszystkiemu, nie przyniósł Ann ukojenia. Wręcz przeciwnie – wieczorem, była skłonna uwierzyć, że zawiniła czymś losowi, a ten był wyjątkowo zawistny.
Bo jak się przekonała, rodzina Medisonów, nie miała zamiaru wypuścić jej zbyt szybko.
Rose podeszła do Roberta i podsunęła mu pod nos nóż i bochenek chleba.
- Krój – powiedziała opierając się o blat – Kiedy jedziecie?
- Po południu. Zabiorę dziewczyny na spacer do lasu – odpowiedział krótko. Kobieta zmarszczyła brwi.
- Wydawało mi się, że Tess nie lubi spacerów – mruknęła od niechcenia.
- Wydawało mi się, że ty nie lubisz Tess – zauważył mężczyzna – Skąd ta zmiana?
- Trzeba robić dobre wrażenie przed gościem – wymamrotała – Może zostańcie jeszcze kilka dni?
- Pracujemy – przypomniał Medison.
- No i co z tego? Zawsze możesz wziąć kilka dni urlopu. Za trzy dni przyjeżdża Eva, mama by się ucieszyła jak byście tu byli. Tak dawno się nie widzieliśmy wszyscy razem, zawsze się mijacie. Nie bądź wyrodnym bratem.
- Rose, nie mogę teraz…
- Tato to naprawdę dobry pomysł! – Odezwała się Alex, która od jakiegoś czasu przysłuchiwała się ich rozmowie – Obiecałeś, że spędzimy tu trochę czasu w te wakacje, dlaczego nie teraz?
- Alex, ja…
- Proszę! Proszę! – pisnęła, kurcząc się w sobie i wpatrując się w niego błagalnie. Rose odwróciła głowę, ukrywając uśmiech – Proszę! Możesz wziąć urlop wcześniej! A Tess może wrócić do Bostonu i dojechać jak będzie mogła! Będziemy chodzić w góry i…
- Zostajecie? – spytała Joann wchodząc do kuchni – To cudownie, nawet nie wiesz jak się cieszę synku! Za kilka dni przyjedzie Eva i w końcu znów będę was miała pod ręką wszystkich!
Robert otworzył usta, chcąc zaprotestować, jednak szybko zmienił zdanie, widząc ogólne zamieszanie jakie się wywołało.
Alex podskoczyła z radości, uściskała go mocno po czym wybiegła z radosnym okrzykiem. Joann zaczęła się krzątać po kuchni, wymieniając potrawy, które przygotuje na obiad. Rose oznajmiła że pójdzie przygotować pokój dla Alex i wymaszerowała dziarsko z pomieszczenia.
A jemu, zostało już tylko oburzone spojrzenie Tess, zwabionej do kuchni okrzykiem Alex.
- Jesteś niemożliwy – powiedziała z przekąsem kobieta, ściekając mocno dłoń męża – Chcesz, żeby nasze córki mnie znienawidziły?
- Niby czemu?
- Ty nie masz prawa wiedzieć, że one z kimś się spotykają – wyjaśniła kobieta – A co dopiero iść tam i ich poznać.
Lupin zatrzymał się. Spojrzał uważnie na żonę, rozważając jej słowa.
- Nie rozumiem – przyznał po chwili – Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie mam prawa o tym wiedzieć?
- Tłumaczę Ci to po raz któryś z kolei – westchnęła – Bo chociaż jesteś wspaniałym ojcem, nie będziesz potrafił zachować się porządnie. Nie dojrzałeś, żeby poznać obecnych wybraków serca naszych córek.
- Nie…? – spytał z lekkim powątpiewaniem Remus. Zaprzeczyła ruchem głowy. Kiwnął krótko, wypuszczając dłoń żony – To ja poczekam w domu.
I odwrócił się, wyraźnie zawiedziony, po czym odszedł nadal rozważając monolog żony. Cristin uśmiechnęła się do siebie.
- A on twierdzi, że nie umiem przekonywać – powiedziała, kręcąc głową.
Na palach wyszła z pokoju, dopinając koszulkę. Rozejrzała się i na palach przebiegła przez korytarz w stronę pokoju zajmowanego przez Rose.
Wiedziała, że jeżeli chce stąd się szybko wynieść, nie może spotkać się z Joann.
- Rose? – spytała cicho, wchodząc do ich sypialni. Kobieta kucała przy szafce, wyciągając z niej pościel.
- Obudziliśmy cię?
- Nie, skąd – powiedziała szybko- Już dawno nie spałam.
- Jesteś pewnie głodna, zejdź na dół, mama przygotowuje śniadanie.
- Nie, ja przyszłam tylko podziękować, będę już jechać.
- Przestań, nie wypuszczę Cię stąd bez śniadania. Mamą się nie przejmuj, jest zbyt zaoferowana Robertem i Alex, żeby cię męczyć.
- Ann, skarbie, dokąd ty się wybierasz? – spytała Joann, gdy kobieta podziękowała za wszystko wstając od stołu – Chyba nie będziesz jechać?
- Powinnam już wracać, i tak nadużyłam waszej gościny.
- Bzdury – skarcił ją Joseph – W tym domu jest miejsce dla wszystkich.
- Dokładnie – powiedziała szybko Alex – Zostań.
- Ja naprawdę…
- Nie osłabiaj mnie. Robercie, nie wesprzesz nas? – spytała surowo Joann patrząc karcąco na syna, który odkąd wymusili na nim pozostanie w Forester's Lodge, siedział cicho. Miało to na pewno związek z Tess, która zrobiła mu karczemną awanturę, że oboje pracują i nie może sam tak nagle zmieniać ich planów.
W końcu jednak zgodziła się na wcześniejszy urlop i obiecała, że sama dojdzie do nich jak tylko załatwi pilne sprawy w pracy.
- Mama ma rację – powiedział w końcu – Jeśli chcesz, zostań.
- Naprawdę będę wracać.
- Musisz zostać chociaż do obiadu – wtrąciła Rose – Mama robi swoje słynne placki z jagodami. Nigdy nie jadłaś czegoś tak pysznego, zapewniam.
Zerknęła na zegarek – było południe, te dwie godziny by jej nie zaszkodziły, a nie chciała urazić Joann, która okazała jej naprawdę dużo serca. Kiwnęła krótko głową.
- Nie ma jagód – powiedział Joseph mieszając swoją herbatę.
- To wiemy, co będziemy robić przez cały dzień – oznajmiła Rose wstając. Spojrzała na Ann, która już otwierała usta i oznajmiła – Masz nieodpowiednie buty do chodzeni
a po lesie. Chodź, poszukamy czegoś.
- Co teraz? – spytała szeptem Rose, schylając się do krzaczka jagód.
- Trzeba ją zatrzymać na noc.
- Mamo, mówiłaś że masz plan! – pisnęła oburzona kobieta. Joann prychnęła.
- Oczywiście że mam, to mój plan. Ann ma słabą wolę, łatwo się ugina. Po za tym, widać że lubi to miejsce.
- Mamo, lepiej żebyś miała rację. A gdzie oni są? – spytała, wstając – Robert, Derek! Alex!
- Tutaj!
- Chodźcie – powiedziała Joann wstając – Dogońmy ich, bo się zgubimy.
Poszły za Ann, która już podniosła się z ziemi i zrobiła kilka niestabilnych kroków. W szafie Rose, znalazły parę starych butów sportowych. Były one jednak trochę za duże, i kobieta czuła się w nich wyjątkowo nie stabilnie, bowiem więcej uwagi poświęcała utrzymaniu w nich stopy, niż równemu krokowi.
- Uważajcie bo ślisko – usłyszały z oddali stłumiony głos Dereka. Ann wzięła głęboki wdech, stawiając stopę na dużym kamieniu, nie zauważyła jednak płynącego pod nim strumyka. Mokry głaz i za duży but, zrobiły swoje. Stopa wykręciła jej się w bok i kobieta upadła.
- Parszywe szczęście – mruknęła Ann, gdy pół godziny później, dochodzili do Forester's Lodge. Tak po prawdzie, to szli wszyscy prócz niej – ona była niesiona przez Derka, który mało fachowym okiem, po dość długiej konsultacji z jeszcze mniej fachowym okiem Roberta uznali że noga może być złamana i lepiej nie ryzykować większego jej uszkodzenia.
- To na pewno nic poważnego. Joe zaraz ci ja opatrzy – powiedziała Joann, wymieniając ukradkowe spojrzenia z córką. Derek pokręcił tylko głową, jednak nic nie powiedział.
Medison obiegł go i otworzył furtkę, prowadzącą na podwórko.
- Dziadku, dziadku, szybko!
Joseph wyszedł z przybudówki, wycierając ręce w ręcznik i zmarszczył brwi, widząc niesioną przez Dereka Ann.
- Co się stało? – spytał podchodząc do nich.
- Poślizgnęłam się na kamieniu – wymamrotała kobieta.
- Mówiłem wam że to zły pomysł żeby zakładała te buty – mruknął mężczyzna, wyciągając z kieszeni okulary.
Rose, korzystając z chwili podeszła do kobiety i ściągnęła jej buta i skarpetkę.
- Skręcona – oznajmił Joseph po krótkich oględzinach – Usztywnię ci to, jednak będziesz musiała przez pewien czas bardzo uważać.
- Dziękuję – powiedziała dwadzieścia minut później. Złapała za oparcia krzesła i podniosła się. Syknęła i z powrotem usiadła – Nic mi nie jest.
Rose podeszła do kobiety i pomogła jej wstać. Ann zachwiała się i znów opadła na krzesło.
- Wstrzymaj się z tym – zaproponowała Rose.
- Za godzinę mam ostatni pociąg – jęknęła kobieta – Nie mogę tu siedzieć…
- Chyba nie sądzisz że pozwolę ci jechać do domu – fuknął Joe – Zostaniesz tu, dopóki Twoja kostka nie będzie mnie zadowalać. Zalecenie lekarza. Nie możesz jej nadwyrężać.
- Przygotuję coś do jedzenia – powiedziała Joann – A ty odpoczywaj.
- Ale… - zaczęła kobieta i jęknęła, widząc że nikt jej nie słucha – Nie ważne…
Policzyła w myślach do dziesięciu. Nie mogła tu zostać. Ze skręconą kostką czy bez, musiała się stąd wydostać. Nie chodziło o to, że źle się czuła – bawiła się całkiem dobrze, a odkąd Joe podał jej eliksir przeciwbólowy, było wręcz doskonale, jednak fakt pozostawał faktem, że była w jednym domu z Robertem. A to, wbrew wszystkiemu, było bardziej bolesne niż skręcona kostka.
Otworzyła okno i wskoczyła na drewniany parapet. Przed pójściem spać, dokładnie obejrzała podwórko i okno i wiedziała gdzie powinna się udać.
Przełożyła zdrową nogę, szukając parkanu który znajdował się tuż przy oknie. Gdy go znalazła, złapała się rękami drewnianych szczebelków i zarzuciła drugą nogę.
Zacisnęła zęby z bólu, gdy uderzyła stopą w ścianę i powoli zaczęła się zsuwać w
dół.
Stłumiła śmiech – nawet jako nastolatka nie uciekła z domu przez okno.
- Ann?
Odwróciła gwałtownie głowę i pisnęła, gdy po oczach poraziło ją światło z różdżki. Odruchowo zasłoniła oczy dłońmi i krzyknęła, zdając sobie sprawę ze swojego błędu.
Poleciała w dół.
Jęknęła, podnosząc się z ziemi. Roztarła pośladki i rozejrzała się w poszukiwaniu Medisona.
Odskoczyła, dostrzegając błysk pod dłonią.
- Nic ci jest? – spytała z troską, gdy Robert podniósł się na łokciach wyszukując dłonią różdżki.
- Nie mogłaś uciekać przez drzwi? – wymamrotał. Zarumieniała się.
- To by było zbyt proste, ktoś mógłby mnie usłyszeć.
- Pewnie, wypadanie z okna robi mniej hałasu – zakpił podnosząc się z ziemi.
- Nie wiedziałam że spadnę – mruknęła zawstydzona – Mógłbyś mi pomóc? Chyba uszkodziłam sobie drugą nogę…
Chociaż panowała ciemność, była pewna, że uniósł brwi, jednak po chwili poczuła silny uścisk dłoni na swojej ręce.
- Dziękuję.
- Chodź do środka, zanim zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę.
- Bardzo śmieszne – mruknęła robiąc kobieta robiąc niestabilny krok i byłaby upadła, gdyby nadal nie ściskał jej za ramię.
Podszedł bliżej, schylił się i przełożył jej ramię przez swoją szyję.
- Dasz radę iść?
- Tak.
Zapanowała krótka cisza.
- Co tu robiłeś o tej porze? – spytała cicho krzywiąc się z bólu.
- Usłyszałem coś na podwórku. Myślałem że ktoś się włamuje.
- Przepraszam – wymamrotała.
- Nie szkodzi… - powiedział i zawiesił się – To z mojego powodu, chciałaś uciec?
- Nie – skłamała szybko. Weszli do środka. Robert posadził ją na krześle a sam zapalił światło i sięgnął do szafki po kubki – Amel wraca za kilka dni. Pojechała z Nickiem w góry.
- Dlatego uciekałaś przez okno…
- Znasz Twoją rodzinę lepiej niż ja, wiesz że by mnie nie wypuścili.
- Też prawda… - powiedział powoli siadając na krześle obok kobiety. Przyjrzał jej się uważnie i wyciągnął dłoń w jej stronę. Przełknęła ślinę gdy wplótł dłoń w jej włosy – Masz gałązkę.
- Dzięki…
Zwiesiła głowę, nie zdolna do wyduszenia z siebie głosu. Robert najwyraźniej to zauważył, bo zabrał dłoń i wstał.
- Śpij dobrze – powiedział cicho, wychodząc z kuchni.
Kiwnęła głową i spojrzała na swoje nogi. Zaśmiała się cicho - po części z tego jak wyglądała, a po części z rozpaczy, jaka nagle ją ogarnęła.
Niezgrabnie podniosła się z krzesła i jęknęła. Jak mogła sobie wyobrażać, że uda jej się uciec z Forester's Lodge, skoro ledwo dawała radę sama wstać? Na pewno fakt ucieczki przez okno, nie mógł jej w tym pomóc.
- Masz szczęście ze skończyło się na kilku siniakach – mruknęła sama do siebie i syknęła, poczym spojrzała na swoją drugą, zdrową do tej pory stopę, która teraz przybrała żywego, różowego koloru – A może i nie.
Przeklęła po raz setny wszystkich domowników, stawiając niepewny krok na stopniu schodów. W swojej żywej wyliczance na pierwszym miejscu umieściła Robrta, przez którego tu wylądowała, skręciła kostkę, została zmuszona do ucieczki przez oko gdzie, prawdopodobnie, uszkodziła drugą kostkę.
- Może pomóc? – usłyszała za swoimi plecami. Nie odwracając się, pokręciła głową.
- Nie ma takiej potrzeby… Miałeś czkawkę? – spytała chłodno, stawiając kolejny krok na stopniu.
Zaśmiał się cicho i poczuła uścisk jego dłoni na swoich ramionach. Poderwał ją lekko do góry i zwrócił w drugą stronę.
- Nie, czemu pytasz? – spytał przechodząc przez korytarz.
- Poświęciłam ostanie dziesięć minut na wymyślanie epitetów pod twoim adresem – mruknęła – Mógłbyś mnie postawić?
- Wiem. Drzwi od łazienki są bardzo przepuszczalne – wyjaśnił krótko, i pchnął lekko drzwi, przed którymi się znaleźli.
- Czemu tu? – zapytała, gdy posadził ją na łóżku.
- Po pierwsze chce zerknąć na Twoją nogę – powiedział, podchodząc do szuflady – Nie wygląda zbyt dobrze. Nie będzie to tak fachowa pomoc jak taty, ale na noc wystarczy. Po za tym, to zły pomysł żeby pozwolić Ci spać na górze – dodał – Jeśli będzie taka potrzeba, ucieczka przez okno nie będzie tak ryzykowna.
- Bardzo śmieszne – mruknęła, a mężczyzna kucnął tuż przy niej i zaczął oglądać nogę.
- To wygląda na zwykłe stłuczenie – oznajmił.
- Odstawisz mnie na górę?
- Nie – odpowiedział krótko – będziesz spać tu, przynajmniej dopóki nie zaczniesz lepiej chodzić.
- A Ty? Bo domyślam się, że to Twój pokój.
- Nie? Po czym poznałaś? – spytał, udając zdziwienie, jednocześnie okręcając jej kostkę bandażem. Skrzywiła się.
- Po tabliczce na drzwiach – wyjaśniła.
- Powinno wystarczyć – powiedział krótko wstając – Połóż się teraz. Powinnaś odpocząć. Potrzebujesz czegoś?
Pokręciła głową.
- Dobranoc.
- Robert? – zawołała gdy był już przy drzwiach. Odwrócił się i spojrzał na nią pytająco.
- Dziękuję – powiedziała cicho – i przepraszam. Za wszystko. Wiem że to nic nie zmieni, ale przepraszam.
- Zmieni – powiedział krótko – Już zmieniło. Dobranoc, Ann.
- Nie ruszaj – fuknęła Liz, a Syriusz szybko zabrał swoją dłoń od ciasta z dyni, stojącego na stole – Później.
- Sprawdzałem Twoją czujność – powiedział natychmiast, w duchu gratulując sobie dobrej wymówki.
- Zawsze to robisz – zauważyła rozsądnie – I nigdy Ci się nie udaje.
- Rozmawiałem ze Stevenem – podjął szybko mężczyzna, zmieniając temat. Podziałało.
Liz odwróciła się, spojrzała na niego uważnie, marszcząc brwi. Z jej twarzy zniknął uśmiech.
- Pytał, jak długo tu zostajemy – widząc, że otwiera usta, dodał szybko – Jest bardziej spostrzegawczy, niż nam się wydawało.
- Co mu powiedziałeś? – spytała Liz, opierając się o blat kuchenny. Mężczyzna wstał i podszedł w jej stronę.
- Że to wszystko zależy od Ciebie – odpowiedział, nie odrywając od niej wzroku – Jesteś gotowa wrócić do domu?
- Nie wiem – przyznała. Zapanowała cisza. Po raz pierwszy, odkąd opuścili Londyn, powrócili do tego tematu. Syriusz najwyraźniej dostrzegł wahanie żony, bo powiedział tylko.
- Zostaniemy tu tak długo, jak będziesz chciała.
Uśmiechnęła się, trochę z czułością, trochę z wdzięcznością. Mężczyzna objął ją ramieniem, przycisnął do siebie i musnął ustami czubek jej głowy.
- Pozostaje jednak pewien problem – podjął pod chwili – Jeżeli zdecyduje się na naukę w Londynie, będzie potrzebował miejsca w którym będzie mógł zamieszkać.
- To prawda – zgodziła się – Jednak mam pewien pomysł…
Świetny rozdział ! A akcja z Ann...Świetna ! Najlepsza chyba była ta ucieczka przez okno :D Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOoops, trochę się powtórzyłam, więc przyjmijmy, że rozdział jest GENIALNY :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że skupiasz się teraz na Ann. I bardzo dobrze! Te sceny z Robertem były rewelacyjne! Takie czytanie między wersami. Kocham takie rozmowy, a szczególnie w Twoim wykonaniu! :) Zastanawia mnie zdanie wypowiedziane przez Roberta "Zmieni. Już zmieniło.". Ciekawe, co też miał na myśli? ; > No i mam nadzieję, że szybko dodasz coś nowego! Co tu się więcej rozpisywać? Że jesteś fenomenem i powinnaś napisać książkę? Że kocham to opowiadanie? Że jest ono rewelacyjne? Że domagam się w imię praw człowieka kolejnych rozdziałów? Pisząc to po raz kolejny, byłabym nudnaaa. A Ty dobrze wiesz, jak jest i dlaczego kocham Twoje opowiadanie :). Trzymaj się ciepło i żeby Ci Wena i Gienek i Trampek towarzyszyli! No i jeszcze raz gratulacje (o maturę mi chodzi! :D). Pozdrawiam kochana! ;*
OdpowiedzUsuńFajny blog. ;P Bardzo ładnie ^^ www.plapun.blog.onet.pl ZAPRASZAM ! Wejdź bo warto :)
OdpowiedzUsuńAnn jest boska, żeby sobie dwie nogi rozwalić xD swoją drogą, zachowuje się bardzo, bardzo dziecinnie. może dzięki krótkiemu zapewnieniu Roberta nie złamie sobie karku xD I cieszę się,że Blackowie z powrotem się dogadują. połapać się w tych imionach za cholerę nie mogę i szczerze mówiąc, męczy mnie to starsznie. a Remus jest boskim ojcem xD
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, zresztą jak zawsze. A Ann to jest po prostu genialna :D Ciekawe na jaki pomysł wpadła Liz.. Czekamy z niecierpliwością na kolejna notke :)
OdpowiedzUsuńwłaśnie skończyłam nadrabiać wszystkie notki i muszę przyznać, że jesteś świetna~! bardzo podoba mi się pomysł, z intrygą Joanny :D mam nadzieje, że Robert szybko zrozumie, że kocha Ann ^^
OdpowiedzUsuńJeśli masz problem natury sercowo -seksualnej i nie potrafisz sobie z nim poradzić zgłoś się do nas! Miłosny Mixer tylko czeka, by doradzić Ci w najbardziej trapiących Twoje serduszko problemach. milosny-mixer.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń