Niespodzianka
Rozdział był gotowy w styczniu. Pojawić miał się w czerwcu. Potem – ponad dwa tygodnie temu. Jednak ze względu na wydarzenia z 10 kwietnia, następnie tygodniową Żałobę Narodową i tydzień podczas którego do komputera siadałam tylko na chwilkę, termin ten przesunął się nieco.
Kolejny rozdział, jest już gotowy i czeka tylko na publikację. Uchylę rąbka tajemnicy, że na dysku mam zapas złożony z dwóch rozdziałów z czego jeden, na 99% podzielę na dwa bo już w chwili obecnej liczy sobie 14 stron. A zbyt długie męczą.
Jeśli chodzi o świat-lily – piszę to tu, bo zwyczajnie nie chce mi się pisać tego tam, zwłaszcza że nadal nie opanowałam do końca myloga – jeśli Wena wróci na weekend majowy, podczas którego mam zamiar się legalnie lenić z przerwami na legalne czytanie streszczeń lektur których treści zwyczajnie nie pamiętam tak dobrze, jak w chwili gdy je czytałam – bądź też ich streszczenie – jakiś tam szmat czasu temu.
Przy okazji, jeśli komuś rzeczona Wena złożyła w niedawnym czasie wizytę, proszę mnie o tym poinformować gdyż usilnie jej poszukuję. Mój stan emocjonalno-psychiczny wymaga od mojego umysłu napisania czegoś psychodeliczne nienormalnego. Co z resztą widać.
Reasumując: na Lilce kolejny rozdział pojawi się pewnie jakoś zaraz po ostatniej maturze, czyli po 19 maja. Na świat-lily albo jeszcze przed 4 maja, albo dopiero po maturach. A na zakończenie, dodam jeszcze dedykację dla Leksi, za wyjątkowo motywujące słowa, po których przez cały weekend walczyłam z Weną i spłodziłam dużo testu :D
Niespodzianka
Postawiła mu przed nosem talerz z kanapkami, poczym sama usiadła na krześle po przeciwnej stronie. Mężczyzna podniósł na nią zawstydzone spojrzenie i w milczeniu podziękował.
Od pamiętnej historii z eliksirem udziecinniającym i nie wyjaśnionym jej zakończeniem, Harry przyjął postawę zamkniętą w stosunku do Alice. Uznał, że bez względu na to, co wydarzyło się tamtego wieczora, powinien ograniczyć swoje kontakty z Heantley do minimum. Zwłaszcza, że Amber stała się ich częstym gościem, i za każdym razem uważnie obserwowała współlokatorkę.
Alice, której zdążyła przyzwyczaić się do ciągłego gadania Pottera podczas wspólnych śniadań, które jadali razem z konieczności, początkowo poczuła ulgę związaną z milczeniem mężczyzny. Później jednak, cisza ta stała się niezręczna i męcząca. A radio, nie zapieniało jej tak jakby chcieli. Tego ranka, zdecydowała że czas wyjaśnić sobie kilka kwestii.
- Słuchaj – zaczęła, wpatrując się w niego uważnie – wyjaśnijmy coś sobie. Nie mam nic naprzeciwko temu, że siedzisz cicho, ale to jest już dziecinne.
Spojrzał na nią pytająco. Nabrała głośno powietrza.
- Nie wiem, co takiego nagadała Ci twoja dziewczyna, nie przerywaj mi, ale możesz być pewny, że nie widziałam Twoich intymnych części ciała. Sam się przebrałeś i umyłeś – wyjaśniła. Potter zakrztusił się, a ona westchnęła zrezygnowana. – Wy faceci jesteście jednak niereformowani. A jeśli chodzi o Twoją dziewczynę… Twoją dziewczynę, która nią nie jest, przekaż jej proszę, że nie ma powodów, żeby być zazdrosną. Dziś macie dom dla siebie, wchodzę na spotkanie – dodała, wymyślając na szybko wiarygodną wymówkę – Ja też mam prawo do randek.
- Co Ty wyprawiasz? – spytała Ellen patrząc rozbawiona na przyjaciółkę.
- Ułatwiam życie współlokatorowi – wyjaśniła kobieta – Jeżeli ta czarnulka nadal będzie tak histeryzować, rozczochraniec w końcu mnie wyrzuci. A mi to teraz nie na rękę – dodała szybko.
Ellen westchnęła.
- A ja sądziłam, że się troszczysz… Ty jednak zawsze będziesz sobą.
- Gdyby Ci to naprawdę przeszkadzało, nie przyjaźniłabyś się ze mną. Przenocujesz mnie? Musze być wiarygodna w swoim wizerunku rozpustnej zdziry.
- No tak, jutro sobota. To wszystko wyjaśnia.
- Nie mam ochoty na spotkanie z tą kobietą – powiedziała dziewczyna – Nie przepada ze mną. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
- Przesadzasz, jak spotkasz się z nią… właściwie jak często?
- Raz na dwa, trzy tygodnie. To zależy. Tak czy inaczej, jeśli czegoś mogę współczuć tej dziewczynie, to tylko tego, że będzie musiała się z nią użerać. Bo czuję, że Pani Potter – tu w jej głosie wyraźnie słuchać było ironię – Nie będzie przychylnie nastawiona do nowej wybranki swojego syna. Nie wiem czy ona w ogóle kogoś lubi.
- Mówisz tak, bo się nie dogadujecie.
- Mówię tak, bo znam takie typy kobiet – poprawiła ją Heantley – One traktują kogokolwiek, kto kręci się w około ich synka jak robaka. Mówię Ci, Amber będzie miała przewalone.
Alice nie była głupia. Jej intuicja, nie raz wyciągnęła ją z kłopotów. Wbrew temu, że czasem ją zawodziła, ufała jej bezgranicznie. To ona pozwalała jej sądzić, że kontakty między Amber a Lily, nie będą udane. Amber wzbudzała w niej pozytywne uczucia – nic do niej nie miała i podświadomie czuła, że gdyby poznały się w innych okolicznościach, znalazłby by wspólny język. Tym bardziej, utwierdzało ją to w przekonaniu że Lily, nie zaakceptuje przyjaciółki syna. Jakże się myliła.
Ziewnęła przeciągle, otwierając leniwie oko. Widząc na swoich biodrach dłoń – i to nie swoją w dodatku – podniosła się na łokciach i spojrzała z zainteresowaniem na śpiącego Pottera.
Spojrzała na zegarek na jego dłoni i stłumiła kolejne ziewnięcie.
Powoli, uważając żeby nie obudzić mężczyzny wstała z kanapy na której usnęli. Wyciągnęła z szafy koc, okryła nim Harryego i na palcach wyszła z salonu.
Wieczór spędzili na najbardziej błahych i zwykłych rzeczy jakie mogła sobie wyobrazić – kolacja, kilka partii szachów a potem bardzo długie rozmowy. Nawet nie zauważyła, kiedy zmorzył ją sen.
Przechodząc przez przedpokój, ze zdziwieniem odkryła, że na wieszaku nie ma płaszcza Alice. To oznaczało, że byli sami.
Weszła do kuchni i uśmiechnęła się mimo woli na wspomnienie wczorajszego wieczora. Oparła głowę o ścianę i nie potrafiła powstrzymać śmiechu. W jej głowie pojawiło się sławne zdanie, które nie raz słyszała od sędziwej staruszki mieszkającej tuż obok niej. „Nie wierzę w motylki w głowie czy gdzie to one tam mają być. Żadne owady nie będą mi mówić co czuję. Jak czuję, to czuję i koniec kropka”.
W tej chwili pomyślała, że może ta kobieta miała więcej racji niż jej się wydawało?
Cisza. Idealna, niczym nieprzerwana cisza. Ann westchnęła. Amel miała do niej wrócić za tydzień – już dawno ustaliła, że pierwszy tydzień wakacji spędzi z Nickiem, by potem wrócić do niej na kolejny miesiąc. Westchnęła, podnosząc się z podłogi.
Zbyt bardzo brakowało jej córki, żeby czerpać rozkosz z błogości, jaką dawał jej ten wieczór. Pierwszy, wolny od ponad kilku tygodni.
Chociaż zgodziła się na taki układ, była wściekła na Nicka i Amel, że kazali jej czekać. Postanowiła im to obwieścić. Nawet jeśli to oznaczało, że miała przejechać pół kraju
Alice przekręciła klucz w zamku i zamarła, słysząc rozmowy dochodzące z mieszkania. Zerknęła na zegarek – dochodziła ósma wieczorem, tymczasem ona była prawie pewna że słyszy głos Lily Potter. Weszła do środka i ku swojemu zdziwieniu rozpoznała kolejny znajomy głos – wychodziło na to, że w ich salonie siedziała również Amber.
Nie ściągając butów, zajrzała przez drzwi do pokoju i mało brakowało a otworzyłaby usta ze zdziwienia. Przy stole siedziała cała rodzina Potterów – łącznie z Alanem, którzy rzadko dawał wyciągnąć się do brata – oraz Amber, która jak gdyby nigdy nic rozmawiała z Lily.
Uznając, że lepiej żeby nikt jej nie zobaczył, zaczęła się wycofywać. Przymknęła drzwi, rzuciła kurtkę na wieszak i wtedy z salonu wyszła Amber.
- Cześć – oznajmiła chłodno, mierząc ją obojętnym spojrzeniem. Wbrew wielokrotnym zapewnieniom Harryego i jego przyjaciół, o obojętności względem jej osoby, nie ufała jej.
- Cześć – powiedziała z niewiększą obojętnością, łapiąc za torebkę – Randka udana?
- Jak najbardziej. A Twoja jak się udała?
- Wyśmienicie. Nie będę przeszkadzać i…
- Amber? Z kim rozmawiasz?
Jęknęła w duchu, gdy drzwi otworzyły się na oścież i pojawił się jej współlokator. Jak na złość za nim wymaszerowała reszta klanu Potterów.
- Dobry wieczór – powiedziała Alice, czując kompletne zażenowanie sytuacją i obiecując sobie że wyprowadzi się stąd nawet jeśli wyląduje na bruku – Nie chciałam przeszkadzać.
James odwrócił wzrok, starając się ukryć rozbawienie. Lily zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem poczym powiedziała, najbardziej uprzejmie jak tylko potrafiła.
- Dobry wieczór. Może dołączysz?
- Bardzo dziękuję, ale mam naukę – powiedziała szybko Alice, próbując zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie. Harry przewrócił oczami, jednak nic nie powiedział. Amber która stała z boku zastanawiała się co powinna zrobić. W końcu zdecydowała że chyba powinna się wycofać, bo zniknęła za drzwiami łazienki – Pójdę do siebie. Dobranoc.
- Dobranoc.
Niezbędne rzeczy, wpakowała w dziesięć minut. Założyła buty, zarzuciła kurtkę przez ramię i pociągnęła za drzwi. Zamarła, gdy zamiast pustej przestrzeni klatki schodowej, zobaczyła znajomą blond czuprynę. Uchyliła lekko usta ze zdziwienia. Dziewczyna obróciła głowę w stronę jej drwi i uśmiechnęła się niepewnie, zaciskając mocniej dłoń na walizce.
- Cześć – powiedziała, wolną ręką odgarniając włosy z czoła – Nie byłam pewna, czy nadal Cię tu znajdę…
- Zostałam dziś zaskoczona – przyznała Alice, gdy godzinę później zeszła do kuchni. Harry spojrzał na nią znad gazety – Amber wyszła cało ze spotkania z Twoją matka. Jednak coś w niej musi być.
- Zdecydowanie – zgodził się Potter. Alice przeszła przez pomieszczenie, wyciągając z szafki szklankę.
- Mimo wszystko, na Twoim miejscu bym uważała – dodała ostrzegawczo – może się okazać, że jest bardziej charakterna, niż ci się zdaje.
- Wątpię, ale to miło że się troszczysz. A Tobie, jak minęła noc?
- Perfekcyjnie – powiedziała tajemniczo. Pokręcił głową i nic więcej nie odpowiedział. Nie rozumiał jej.
Postawiła kubek z gorącą herbatą przed dziewczyną i usiadła na krześle po przeciwnej stronie stołu.
- Dziękuje.
- Nie ma za co. Co ty tu robisz?
Alex wzruszyła ramionami.
- Rozpoczynam wakacje – powiedziała, uśmiechając się gorzko.
Ann uniosła brwi.
- Czemu tutaj? Nikt po ciebie nie przyszedł?
- Tacie wypadła nagła podróż służbowa, miała mnie odebrać znajoma. Ale nie dotarła na peron.
Ann zamrugała i zmarszczyła brwi.
- To nie podobne do Roberta, żeby powierzać opiekę nad Tobą znajomej. Kręcisz.
- Nie kręcę – fuknęła dziewczyna – To dość bliska znajoma. Ściślej mówiąc, moja przyszła… macocha.
- Słyszałam że się żeni.
- Niestety – mruknęła Amel, mieszając łyżeczką w kubku.
- Nie zauważam entuzjazmu.
- Pewnie że nie – żachnęła się dziewczyna – To zołza! Zapomniała mnie odebrać z peronu!
Ann kiwnęła krótko głową.
- Nie miałam gdzie iść. Pomyślałam że pojadę do babci, ale…
- Nie masz pieniędzy? – odgadła Ann. Pokręciła głową.
- Mam. Pociąg odjeżdża jutro rano. Nie stać mnie na Błędnego Rycerza. Nie dam też rady zapłacić za pokój w Dziurawym Kotle.
- Możesz przenocować tutaj. I lepiej wyślij sowę do…
- Tess.
- Tess… No tak. Wyślij sowę, że będziesz u dziadków, na wypadek, gdyby sobie przypomniała. Ich też uprzedź.
- Muszę? Chciałabym zobaczyć jaką burę dostanie od taty gdy… No dobra. Ale Sissi na razie jest w drodze do babci z listem – dodała szybko.
- Weź moją. O której masz pociąg? – spytała.
- O jedenastej. Z King Cross.
- Zrobimy tak. Pójdziesz teraz ze mną na Pokątną, wyślesz list do Roberta, żeby się nie martwił. A ja jutro odstawię cię do dziadków.
- Dam sobie radę, chodzi tylko… - zaczęła, ale Ann szybko jej przerwała.
- Nie puszczę cię samej – mruknęła kobieta – Nie darowałabym sobie, gdyby po drodze coś ci się stało.
- Przestań marudzić – poprosiła Cristin siadając obok męża. Subtelnie przysunęła się do niego, układając swoją głową na jego klatce piersiowej i spojrzała na niego z dołu, zalotnie trzepocząc rzęsami – Uśmiechnij się, proszę.
Lupin uśmiechnął się krzywo, a kobieta pokręciła głową.
- Potrafisz ładniej – powiedziała słodko. Westchnął – To tylko dwa dni. No, proszę…
- Nie poznaję Cię – oznajmił Lupin – Co się z Tobą dzieje?
- Działam w interesie naszych dzieci. Nie bądź taki, będziemy mieli weekend dla siebie, one spotkają się z przyjaciółkami… Są w takim wieku, że kontakt z rówieśnikami jest im bardzo potrzebny…
Roześmiał się, na widok jej niewinnej miny. Od razu dostrzegła, że mięknie.
- Matta zawieziemy do rodziców – powiedziała szybko – A sami pojedziemy odpocząć. Może nad jakieś jezioro?
- Dobrze, już dobrze. Nie wysilaj się tak.
Pocałowała go szybko i wstała.
Lupin pokręcił tylko głową, ale nic nie powiedział. Kobieta podeszła do drzwi.
- Gdzie lecisz?
- Muszę im powiedzieć. Ucieszą się.
- Kto tam będzie, że aż tak tęsknią? – spytał, a kobieta zamarła z ręką na klamce.
- Mandy. Poznałeś ją… - powiedziała wymijająco. Od razu wyczuł wahania w jej głosie. Zmarszczył brwi, wstał i powoli podszedł do żony.
- Kręcisz.
Odwróciła wzrok. W jej głowie toczyła się walka – powiedzieć prawdę, czy ją pominąć. Remus jednak okazał się bardziej przebiegły niż się spodziewała. Delikatnie objął ją w talii, przyciągnął do siebie. Kobieta zamruczała zadowolona, gdy musnął ustami jej szyję. Odsunął się trochę, dłonią obejmując jej twarz. Gdy ich nosy się zetknęły, zapytał.
- Kto tam będzie?
Spróbowała odwrócić twarz, jednak jego dłoń jej na to nie pozwoliła. Przyglądał jej się badawczo, czekając na odpowiedź.
- Ale jesteś… - mruknęła, spuszczając wzrok – W niedzielę, mają pojechać na Pokątną i spotkać się z chłopakami.
- CO!?
- Nie denerwuj się – powiedziała szybko, instynktownie cofając się kilka kroków dalej – Wszystko ustaliłyśmy na Peronie. Mama Mandy zawiezie ich do lodziarni Florenc’a i tam się spotkamy. Wszystko będzie pod kontrolą…
- Czekaj, czekaj. Możesz mi wyjaśnić, czemu ja nic nie wiem o tym, że nasze córki się z kimś spotkają?
- Bo wiedziałam, że się zdenerwujesz – powiedziała szybko – Dobrze pamiętasz, co było jak Amy spotkała się z Patrickiem. To jest burzliwy okres, one dopi
ero poznają…
Urwała, czując podświadomie że to tylko pogorszy sytuację. Lupin poczerniał na twarzy.
- Kochanie, zapomniałeś już jak to było? – spytała słodko – Byliśmy w ich wieku jak zaczęliśmy się spotkać…
- Tym mnie nie uspokoiłaś. One mają po 15 lat!
- Szesnaście, Remusie – powiedziała stanowczo kobieta – To normalne w ich wieku, że interesują się chłopcami. Są rozsądne.
- W tym wieku nigdy nie jest się rozsądnym!
- Dobrze, że jesteś tego świadom – uśmiechnęła się – Remus… Wiem co robię. To będzie kilka godzin, a widziałeś jakie są ostatnio przybite. Lepiej pozwolić im na spotkanie z naszej woli, niż żeby uciekały przez okno…
To zadziałało. Lupin westchnął, opadł zrezygnowany na łóżko i spojrzał na nią.
- Ja Ciebie też – powiedziała z czułym uśmiechem, podchodząc do niego – Za chwilkę wrócę.
Sama nie wiedziała, co robi. Złe przeczucia, co do tego, że będzie żałować swojej decyzji, pogłębiły się, gdy razem z Alex wsiadła następnego dnia do pociągu.
Plan był prosty – musiała po prostu odstawić dziewczynkę w ręce babki. I uciec jak najszybciej się da.
- Dojeżdżamy – powiedziała cicho Alex, ściągając torbę z półki na bagaże.
- Wiesz jak dojść do Forester's Lodge* , prawda?
- Znam tą drogę na pamięć. Nie musisz ze mną iść – dodała szybko.
- Następny pociąg mam dopiero za kilka godzin. I muszę mieć pewność, że jesteś we właściwym miejscu, a nie błądzisz po lesie.
Do Forester's Lodge, trafiły niecałe dziesięć minut później. Już od progu, powitała ich Joann. I co ciekawe, jej reakcja była zupełnie inna niż spodziewała się Ann.
Joann Medison, była dokładnie taka, ją jaką zapamiętała. Gdy przyszły na miejsce, siedziała w ogródku, przycinając niesforne krzaki róży. Jej jasnobrązowe włosy, przeplatane siwymi pasmami, upięła w luźny kok. Niesforne kosmyki, wydostały się w z upięcia, i opadły na twarz. Kobieta odgarnęła je dłonią i podniosła głowę. Oniemiała.
- Alex! Na Brodę Merlina co Ty tu robisz!? Co Ty sobie wyobrażasz, wiesz co my wszyscy… Ann!!
Kobieta rzuciła szybkie spojrzenie na dziewczynę, która spuściła wzrok. Joann ściągnęła rękawiczki, podbiegła do nich, uściskała Ann i zdzieliła Alex rękawiczką po głowę.
- Co to miało być! Wiesz, jak oni się martwią! Tess przyjechała na peron i cię nie znalazła! Zdajesz sobie sprawę…
- Zaraz, mówiłaś że nie przyjechała po ciebie – wtrąciła Ann – że jej nie było.
- Bo nie było! – Fuknęła dziewczyna, spuszczając głowę – Dlatego poszłam do Ciebie…Na pewno kłamała!
- Przestań, oboje byli na peronie dużo wcześniej – skarciła ją kobieta, a Ann poczuła ochotę własnoręcznie zamordować dziewczynkę – Ale nie ja tu jestem do roztrącania. Choć tu. Ann, wjedziesz?
- Nie, ja będę już iść – powiedziała szybko kobieta – Chciałam mieć tylko pewność że trafi. Powinnam wcześniej napisać do Roberta i potwierdzić jej wersję.
- Oh, nikt cię nie wini – Joann machnęła ręką przytrzymując bramkę – Strasznie nie lubi Tess, nie wiem czemu, to miła dziewczyna. Jesteś pewna że nie wejdziesz, Rose upiekła rano ciasto z jabłkami i…
- Nie, naprawdę, muszę już iść i…
Drzwi otworzyły się i na taras wyszła Rose.
- Nasza mała czarcia się znalazła… Ann!
Kobieta jęknęła w duchu. Szanse na szybką ewakuacje, przepadły. Była pewna, że teraz nie będzie łatwo jej się wydostać z sideł Medisonów.
- Czemu tak stoicie!? Mamo, nie zaprosiłaś jej do środka?! Chodź!
- Nie, naprawdę, muszę iść… pociąg…
- Jeżdżą co godzinę – Rose wzruszyła ramionami – Po za tym, możesz zawsze wrócić Błędnym Rycerzem.
- Miejsca u nas też nie zabraknie – dodała szybko Joann a Ann poczuła, jak traci grunt po nogami. Zanim się obejrzała, siedziała na tarasie, z herbatą w jednej ręce i kawałkiem pachnącego ciasta w drugiej.
Lupin spojrzał nieufnie na żonę. Ta posłała mu zalotny uśmiech.
- Jesteśmy sami – powiedziała cicho, bawiąc się kosmykiem włosów – Będziesz cały czas myślami przy dziewczynkach które teraz pewnie malują paznokcie czy może łaskawie pomożesz mi z tą bluzką?
Podeszła do niego, rozpinając guzik koszulki. Spojrzał na nią i zajął się kolejnym. Jego entuzjazm był tak wielki, że kobieta po chwili odsunęła się i ściągnęła bluzkę przez głowę.
- Przestań o tym myśleć – mruknęła ściągając spodnie i rzucając je w głąb sypialni – Właśnie dlatego wcześniej Ci nie mówiłam. Histeryzujesz, Remusie Lupin.
- Nie – zaprzeczył szybko – Wcale nie – dodał mniej pewnie.
- Nasze córki dorastają – powiedziała łagodnie, wyciągając z szafy koszulkę nocną – Musisz się z tym pogodzić. Pomyśl sobie, że za kilka lat założą własne rodziny.
I wyszła z sypialni, zostawiając go w osłupieniu.
- Naprawdę, muszę już iść… - zaczęła błagalnie Ann, zerkając na zegarek – Przepraszam za zamieszanie, powinnam sprawdzić…
- Przepraszasz już któryś raz, a to my powinniśmy przeprosić – wtrąciła się Rose – Przeciągnęła cię taki kawał drogi, zupełnie niepotrzebnie.
- To ja nalegałam że ją odwiozą, nie powinna sama jeździć koleją…
- Każdy by tak zrobił. Zostań na kolacji, nalegamy… - Rose urwała, gdy tylne drzwi domu otworzyły się i na taras wbiegła młoda kobieta. Miała długie, kręcone włosy w kolorze słomy, drobny, lekko zadarty nos, pełne ciemno różowe usta i wyraziście zielone oczy. Jej urody nie zaćmił nawet wyraz furii, zniekształcający jej buzię.
- Gdzie – ona - jest!? – wrzasnęła a w jej oczach zapaliły się ogniki – Gdzie jest ta smarkula! Zamorduję ją!
- Kochanie, spokojnie – powiedziała szybko Joann, zrywając się na równe nogi – Jest na górze. Usiądź…
- Jak ona mogła?! Mała, wredna…
Alex pojawiła się w drzwiach. Jej twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.
- Alexandro Sylwio Medison! Jesteś już trupem! Jak mogłaś!? Wiesz, co ja tam przeżyłam! Twój ojciec powierzył mi Cię po opiekę, a ty zniknęłaś! Jak ja mu teraz spojrzę w oczy!
- To Ty mnie zgubiłaś! I dobrze, może w końcu Cię zostawi Ty…
- Uspokójcie się! Proszę! – jęknęła Joann. Ann, wykorzystując chwilowe zamieszanie, zaczęła się powoli wycofywać.
- Jeżeli myślisz, że Twoje wybryki mi przeszkodzą, to się grubo mylisz, moja damo! Z resztą, to nie mnie się tłumacz, Robert sam się zaraz Tobą zajmie.
Ann odwróciła się i na palach zaczęła zmierzać w stronę furki.
- Idziesz już? – spytała nagle Rose, najwyraźniej starając się odwrócić uwagę kłócących kobiet . Oczy wszystkich, skupiły się na niej.
- Naprawdę powinnam już iść. Alex jest w dobrych rękach więc… dziękuję za wszystko.
Odwróciła się i zrobiła kilka kroków. Była już przy płocie, gdy usłyszała nowy głos pośród wrzawy.
- Ann?
Jęknęła w duchu, i obróciła się powoli, by spojrzeć prosto w oczy Robertowi. Zapanowała głucha cisza.
- Cześć – powiedziała, czując jak jej serce przyspiesza niebezpiecznie.
- To ja… zrobię kawę – powiedziała Rose, przerywając ciszę – A ty mi pomożesz – warknęła do Alex i wbrew protestom dziewczynki, wciągnęła ją do środka.
Ann przygryzła delikatnie wargę.
- Nie
spodziewałem się Ciebie tu spotkać – odezwał się Robert, nie ruszając z miejsca.
- Alex do mnie przyszła… - wymamrotała, czując na sobie badawcze spojrzenie Tess. Joann, która przyglądała się całej sytuacji, najwyraźniej zauważyła spięcie obojga bo powiedziała.
- Robercie, gdzie Twoje maniery. Przedstaw sobie Panie…
- Ah, tak – powiedział, ujmując dłoń Tess i podszedł do Ann – To jest Tessie, moja narzeczona. A to Ann Clarson…
- Winter – poprawiła go odruchowo – Zmieniłam nazwisko po rozwodzie. Miło mi.
- Mnie również – Wymieniły krótki uścisk dłoni, nie odrywając od siebie wzroku – Jak to się stało, że nigdy o niej nie wspominałeś?
- Ehm…
- To dawne dzieje – powiedziała szybko Ann – Komu chciałoby się do nich wracać, prawda?
- Prawda – zgodził się mężczyzna. Przez ułamek sekundy, kobieta miała wrażenie, że po twarzy Medisona, przebiegł niewyraźny skurcz.
- Pomogę dziewczynom, ile można robić kawę. Ann – Joann zwróciła się do kobiety – Zostań na kolację. Proszę. Robert…
- Tak, oczywiście, zostań – powiedział szybko. Ann uchyliła usta ale staruszka ją uprzedziła.
- No to ustalone. Derek, Joseph chodźcie na dół, trzeba znieść stół, będzie nas więcej przy kolacji!
- Pomogę – wymamrotała Tess i wyszła za kobietę.
- Przepraszam za to – powiedzieli równocześnie, gdy zostali sami. Wymienili nerwowe uśmiechy.
- Przepraszam - powtórzył mężczyzna, wpatrując się w nią badawczo. Przełknęła ślinę.
- Ja też przepraszam.
Zapadła cisza. Miała wrażenie, jakby wraz z tym jednym, krótkim słowem, padły też setki innych słów. Jakby nie przepraszała za to, że brakowało jej siły żeby odmówić Joannie ale za coś zupełnie innego. Za te kilka słów, które zmieniły całe jej życie.
Robert najwyraźniej miał podobne odczucia, bo uchylił usta, chcąc coś powiedzieć i gdyby nie Derek i Joseph którzy wygramolili się na zewnątrz targając wielki, dębowy stół, sam Merlin raczy wiedzieć co by się dalej działo.
Robert obrócił się szybko i podbiegł do mężczyzn, ratując szwagra przed bolesnym stłuczeniem stopy, jakiego na pewno by doświadczył, gdyby stół upadł mu na stopę, na co niechybnie się zanosiło.
- Chłopcy, chłopcy, uważajcie! Jeszcze sobie krzywdę zrobicie! – Krzyknęła Joann, wychylając się przez kuchenne okno.
- Pomogę im – mruknęła Ann, przechodząc obok Roberta i wbiegła do domu, siłą zabierając Alex talerze.
* z ang. Leśniczówka. Tamta nazwa jakoś mi się nie podobała :)
A tak za zakończenie... Czy wspominałam kiedyś, że ilekroć podejmę jakąś ważna decyzję w związku z bohaterami, jak tylko ją zrealizuję od razu Wena uznaje że to zły pomysł? Wątek z Ann do którego wróciłam, w całości napisałam w niecałe trzy dni po tym jak dodałam rozdział w którym Robert wyjechał. Solennie obiecywałam sobie, że go nie dodam. Ale ja NAPRAWDĘ myślałam, że nie uda mi się nic napisać od grudnia a zależało mi na jednej notce w miesiącu... :D
Rozdział świetny, pierwszorzędny i ogólnie genialny! Ps. Dobrych wyników i kopniak na szczęście ! :D
OdpowiedzUsuńNie no rozdział naprawdę cudowny co tu dużo mówić. A swoją drogą zapraszam również i do siebie jeśli chcesz oczywiście http://staryswiatmagii.blog.onet.pl/ ;P. Byłoby miło gdybyś wpisała się do księgi gości XD. Pozdrawiam felik
OdpowiedzUsuńRozdział spoko..;dCzekam na kolejny..;))
OdpowiedzUsuńzostawiam komentarz na mailu, bo chyba jest za długi.Tutaj powiem tyle, że Cię kocham za ten blog i za notkę i że dziękuję za dedykację! ;*
OdpowiedzUsuńHaha, jak ja lubię wątki z Ann xD ach, zaczyna się rozkręcać i dobrze. i nienawidzę tej 'przyszłej macochy'. naprawdę aż dziw, że Robert choc na chwilę mógł aż TAK zgłupiec. no ale, przejdzie mu xD Uwielbiam Carmen! nieźle Remusa wyrolowała. powinien Lupin już się przyzwyczaić do faktu, że jego corki są niemal dorosłe:D wieczny tata-obrońca:D? zapraszam na nowosć na gloriavictis.blog.onet.pl no i życzę szczęścia i powodzenia:*
OdpowiedzUsuńRozdział fajny, trohęcozy mnie bolą ale warto chyba. ;DCzytaj mnie i bądź ze mną, wyrażaj swoją opinię, pomagaj mi :http://zycie-tancerki.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńZapraszamy każdego wielbiciela Harry’ego Pottera na fabularne forum gdzie można stworzyć swoją niepowtarzalną postać i poczuć się jak w szkole magii. Każdy użytkownik może się wcielić w ucznia, nauczyciela, bądź też pracownika jednego z wybranych miejsc. Na forum można spędzić czas na dobrej zabawie oraz zawrzeć wiele przyjaźni. Zapraszamy wszystkich serdecznie na www.czarodzieje.fora.pl gdzie czekamy właśnie na Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńHej chcesz nowy wygląd bloga .? Ten Ci się już znudził zajrzyj na www.szablony-spark.blog.onet.pl może coś Ci się akurat spodoba ;)A może chcesz do nas dołączyć.? To zajrzyj do ramki nabór.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiszesz bardzo długie rozdziały. Jest to dość zaskakujące, bo większość autorek/autorów pisze tak na "odwal się", parę słów, żeby zadowolić czytelników. Ty piszesz rozdziały z imponującą starannością. W informacji masz napisane, że masz dysortografię, tak? Nie przejmuj się, też mam, i to straszną. Każdemu piszę inny komentarz, więc nie można tego nazwać spamem, prawda? Chciałąbym więc zapytać, czy nie zechciałabyś się zgłosić do oceny? Wtedy dokładniej ocenimy Twojego bloga. Chyba że może wolisz zostać jedną z oceniających? Brakuje nam osób kompetentnych, które podjęłyby się tej ciężkiej roli osób, które sprawiedliwie oceniają blogi innych. Na wszelki wypadek zostawię adres, gdybyś się zdecydowała xD http://mam-smoka-w-ogrodzie.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuń