Dowcipny los
Dowcipny los
Ludzie są bezradni wobec losu, są ofiarami czasu. I własnych uczuć. John Irving
Przeglądała w milczeniu gazetę, wyszukując informacji o mieszkaniach. Jak na złość wszystkie dotyczyły kupna domu a nie wynajmu, chociażby zwykłego pokoju.
Do salonu wszedł Harry. Jak zawsze minął ją, kiwając krótko głową na przywitanie. Odwzajemniła gest przesuwając się na sofie tak żeby zmieścił się obok niej. Potter ustawił na stoliku dwa kubki z herbatą i sięgnął po pergaminy z notatkami.
- Dzięki – powiedziała sięgając po napój.
- Jak poszukiwania? – Spytał obojętnie, wpatrując się w notatki.
- Marnie. Nadal same domy – odpowiedziała krótko – Będę musiała poszukać kogoś do spółki, sama nic nie znajdę.
I zapanowała cisza.
Żadne z nich nie przejmowało się ciszą, jaka między nimi panowała. Oboje przyzwyczaili się do niej i była im na rękę.
Minęły dwa tygodnie, odkąd Alice do niego trafiła. Już w poniedziałek przyniosła do domu stertę gazet, szukając w niej oferty. Szczęście póki, co jej nie dopisywało, bo każda, która nie dotyczyła domu z ogródkiem na przedmieściach, była nieaktualna albo cena sięgała górnych półek. Dziewczyna była skłonna kilka razy wrócić do hotelu, ale Potter zatrzymywał ją, twierdząc, że przynajmniej nie musi sobie gotować.
Zasady między nimi wytworzyły się same. Nie wchodzili sobie w drogę, nie rozmawiali prawie wcale – nie licząc tych krótkich wymian zdań, które dotyczyły wychodzenia z domu czy przygotowywania jedzenia – nie zajmowali sobie wzajemnie łazienki i żadne z nich nie miało prawa przekroczyć progu pokoju drugiego.
I w ten sposób wegetowali sobie dwa tygodnie.
Co ciekawe, oboje wydawali się być zadowoleni z takiego układu. Alice z coraz mniejszym zapędem szukała mieszkania, on z coraz większym zatrzymywał ją, gdy próbowała wrócić do hotelu.
- Wiesz, co? – Powiedział nagle, odkładając notatki – Zostaw to.
- Co robisz!? – Spytała oburzona, gdy zabrał jej gazetę. Wzruszył ramionami.
- Mam dla ciebie propozycję – oznajmił oficjalnie – Wynajmiesz tu pokój.
- Słucham?
Westchnął zirytowany.
- Podobnie jak ty, jestem tylko studentem zarabiającym grosze w sklepie sportowym – powiedział szybko – Nie stać mnie na utrzymywanie tego mieszkania samemu. I tak miałem szukać kogoś, kto będzie mieszkał w pokoju na górze.
- Do tej pory dawałeś sobie radę – powiedziała podejrzliwe mu się przyglądając. Machnął niecierpliwie ręką.
- Miałem zapomogę. Ale nie mam zamiaru do końca życia być na utrzymaniu. A ty potrzebujesz pokoju.
Niechętnie przyznała mu rację. Uśmiechnął się i zmarszczył brwi, zupełnie tak jak by sobie o czymś zapomniał.
- O co poszło?
- Słucham?
- Nie wyprowadziłaś się bez powodu – powiedział powoli – Nic ze sobą nie miałaś, więc nie planowałaś wyprowadzki. I nie przeniosłaś tu żadnych rzeczy, wszystko kupiłaś na bieżąco. To musiało być coś większego.
- Mówiłam ci. Okłamał mnie, miał inną.
Zmarszczył brwi.
- To twoja dewiza?
Zabolało. Na jej twarzy musiało być to widoczne, bo szybko dodał.
- Przepraszam, nie chciałem…
- Nie, nic się nie stało. Masz prawo.
- To już nie ma znaczenia – zapewnił – Stare dzieje.
- Chętnie przystanę na Twoją propozycję – powiedziała w końcu zmieniając temat – To się może udać.
Zaburczało jej w brzuchu. Westchnęła, odkładając pióro i sięgnęła po torebkę.
- Idę na obiad – oznajmiła – Chcesz coś?
- Nie, dziękuję – odpowiedział Derek, pochylając się nad pergaminem. Wzruszyła ramionami. Ich współpraca nie układała się zbyt pomyślnie już. Na samym początku, Dean próbował w jakiś sposób zawiązać nić porozumienia, jednak Ann nie wykazała zainteresowania. Szybko okazało się, że Derek n
ie jest tak rozmowny jak się wydawał. Pracował w skupieniu, odpowiadając pół słówkami, obiad jadał samotnie a na wszelkie zaproszenia ze strony kolegów reagował odmową. Wszyscy szybko przekonali się, że nie ma sensu próbować nawiązywać znajomości, bo Dean po prostu tego nie chce.
- Idę na obiad – powiedziała głośniej, zwracając się do pozostałych – Chce ktoś coś?
- Weź mi sałatkę z tuńczyka – poprosiła Heather, podnosząc głowę nad stertę pergaminów – Mam tak zawalone biurko robotą, że nie dam rady się wyrwać. Oddam ci później bo nawet nie wiem gdzie jest moja torebka.
- Sałatka z tuńczyka – powtórzyła kobieta – Coś jeszcze?
- Weź mnie! – Rachel podniosła się z krzesła – Nie wytrzymam tu chwili dłużej. Markus, idziesz?
- Nie da rady – Mężczyzna spuścił głowę w wyrazie winy – zaległe raporty finansowe i z nikąd pomocy.
- Ja ci pomogę – zaoferowała Ann, wzruszając ramionami. Szare oczy mężczyzny zabłysły lekko – Pomagałam ci przez tyle lat, jeszcze raz mi nie zaszkodzi. Chodź na obiad.
- Kocham cię normalnie! – Krzyknął mężczyzna wstając. Ann zarumieniła się.
- Nie mów Nicoli, bo mnie zabije.
Cała trójka obróciła się w stronę drzwi. Heather westchnęła i również wstała.
- Czekajcie idę z wami, nie zostawiajcie mnie! – Powiedziała biegnąc za nimi – Poradzisz sobie sam?
Dean kiwnął głową, nawet nie podnosząc wzroku.
- Dziwny jest – mruknęła kobieta zamykając za sobą drzwi.
Derek Dean, nie należał do zbyt rozrywkowych ludzi. Rozpoczynając nową pracę, obiecywał sobie że tym razem nawiąże kontakty ze współpracownikami, jednak piętno pozostawione przez jego poprzednika, przekonało go że woli zostać samotnikiem.
Męczyły go wspólne wyjścia i zwariowane rozmowy, dyskusje o meczach czy kwiatach. Były to tematy przyziemne i nudne. Jego świat składał się tylko z pracy, która była całym jego życiem.
Drzwi otworzyły się ponownie. Pewny, że to któryś z jego współpracowników czegoś zapomniał, zapewne Heater, która w pośpiechu opuściła pokój, nawet nie podniósł głowy.
- Dzień dobry…
Ten głos, na pewno nie należał do żadnego z jego współpracowników. Podniósł wzrok. W drzwiach stał wysoki, szczupły szatyn. Przyglądał mu się z zainteresowaniem niebieskimi oczami. Poprawił opadające na nos okulary w prostokątnych oprawach.
- W czym mogę pomóc? – Spytał uprzejmie, wstając. Mężczyzna uśmiechnął się, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Szukam Dorothy – powiedział, marszcząc czoło.
- Szefowa jest na urlopie – odrzekł Derek przyglądając się nieznajomemu. Kiwnął krótko głową – Zastępca jest na obiedzie.
- Mogę poczekać? – Spytał a jego wzrok padł na biurko, które zajmowała Ann. Przez chwilę wydawał się wahać, a potem spojrzał na Deana, czekając na odpowiedź.
- Proszę – mruknął, wzruszając ramionami i wrócił za biurko. Mężczyzna uśmiechnął się i podszedł.
- Robert – powiedział krótko – Zdaję się, że jest Pan moim następcą.
Dean uniósł zszokowany głowę.
- Derek.
Z powodu nadmiaru pracy, który mieli, a właściwie miało trzy czwarte zespołu, bo Ann jako jedna nie miała zaległości, zdecydowali się wziąć obiad na wynos. Obładowani jedzeniem szli przez korytarz, obrabiając tyłek swojej szefowej. Dorothy, miała dość specyficzny charakter i chociaż z natury była osobą której nie dało się nie lubić, jej niektóre posunięcia prowadziły do ostrych zatargów między pracownikami. Jej nagły wyjazd należał do jednych z nich.
-Zostawia nas w największym korkociągu, zupełnie nie zdając sobie sprawy że biedna Rachel nie da sobie z tym rady – powiedział Markus z wyrzutem, ledwo powstrzymując się od gestykulacji.
- Nie wiem po co ja z wami idę – Oznajmiła nagle Ann dostając olśnienia – Przecież ja już mam wszystko zrobione!
- Bo jesteś jedną z nas i musisz się trzymać zespołu – podsunęła Rachel – Zdrajców tępimy!
- Bo to wszystko przez Dereka – zauważyła Heather – Nie dba o naszą Ann. Jej się nudzi, to pracuje! Mi taki Markus nadaje nad uchem, a ja musze potem harować jak osioł.
- Zgłoś protest – zaproponował Markus, podczas gdy Rachel otworzyła drzwi od gabinetu – Poproś o bardziej rozgadanego partnera, bo nie masz, co robić!
- Cicho bo usłyszy – syknęła Heather i zaklęła. Rachel stanęła wryta w drzwiach, a jej zupa z brokułów wypadła jej z dłoni – Co jest…!
Kobieta wydała z siebie radosny pisk i rzuciła się w głąb gabinetu. Heather weszła za nią.
- Robert!!
Ann, której głód zaczął już mocno doskwierać w związku z czym zdążyła odpakować swoją sałatkę, zakrztusiła się kawałkiem ogórka. Przepchnęła się przez Markusa i stanęła wryta.
Tymczasem pozostała trójka rzuciła się, by przywitać kolegę.
- Co Ty tu robisz!?
- Świetnie wyglądasz! Co u ciebie?
- Wracasz do nas?
Medison zaśmiał się.
- Przyjechałem tylko na jeden dzień – powiedział zanik którekolwiek z nich zdążyło zadać kolejne pytanie. Cała trójka wydała z siebie chóralne „Y!” – Potrzebuję moich papierów, zmieniam pracę. Słyszałem, że teraz Ty tu rządzisz – zwrócił się do Rachel.
- Nic ci nie dam – oznajmiła kobieta, pokazując mu język – Mam zakaz udostępniania danych pracowników bez wiedzy Dorothy, a jej nie ma.
- Nie pracowników – zauważył oschle Derek a cała trójka rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Nic Ci nie dam. Ann, będziesz tak stać, czy się przywitasz?
Robert, który do tej pory nie zauważył kobiety spojrzał w stronę drzwi. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Ann poczuła jak jej kolana uginają się pod ciężarem ciała. Powoli ruszyła w stronę mężczyzny, nadal nie będąc pewna tego, co za chwilę się stanie. Robert wyswobodził się z kółka które go okrążyło i również zwrócił się w jej stronę. Spojrzeli na siebie w milczeniu i równocześnie, jak na komendę, uścisnęli.
Trwało to zaledwie kilka sekund, a ona miała wrażenie jak by trwała wieczność w jego ramionach. Wydawało się to być tak irracjonalne, niemożliwe.
- Miło cię widzieć – powiedziała cicho, próbując zapanować nad drżeniem głosu. Wszyscy, łącznie z Derekiem przypatrywali się tej dwójce w niecierpliwym milczeniu.
- Ciebie też.
Przerzucała w ciszy teczki z szafki Dorothy, szukając tej, w której były dane o Robercie. Rachel zdecydowanie odmówiła swojego udziału w „tym jawnym i bezdusznym procederze”, w związku z czym t
o Ann przypadł honor szukania dokumentów. Przed tym, wpuścili niczego nie świadomego Medisona do gabinetu, a ją zatrzymali na „poważną rozmowę”.
- Zatrzymaj go – powiedziała szeptem Rachel – Tylko ty go możesz przekonać.
Roześmiała się i momentalnie została uciszona zbiorowym „csiii”.
- Niby jak mam to zrobić?
- Masz swoje sposoby – powiedziała Heather – Daj spokój przez tyle lat się przyjaźniliście!
- Spróbuj, chociaż – poprosiła Rachel – Uda cię się!
- Wtedy mi się nie udało, nie sądzę żeby teraz…
- Postaraj się bardziej – odezwał się Markus – Nie wiem, wysil się, zbałamuć go, uwiedź, zmuś… Tak jak to wy umiecie!
Rzuciły mu karcące spojrzenie. Ann pokręciła głową i dotknęła klamki.
- Zakładaliście się za naszymi plecami? – Spytała po chwili, rozbawiona.
- Wyraźnie mieliście się ku sobie – wzruszyła ramionami Rachel – Założyliśmy się z Dorothy, zabrała nam przez was ponad jedną trzecią pensji.
- Przykro mi – powiedziała Ann, starając się zachować powagę i weszła do gabinetu gdzie Robert już prowadził poszukiwania.
- Mam cię zatrzymać – oznajmiła bez ogródek, podchodząc do szafki stojące przy oknie i wyciągając jej zawartość na podłogę – Uwieść, zmusić, zaszantażować lub coś w tym rodzaju.
- Zawsze ceniłem Cię za szczerość – uśmiechnął się – Ale nie marnuj swoich sił. Nie mogę zostać.
- Nawet trochę? – Spytała cicho, nie za bardzo wiedząc, do czego zmierza ich rozmowa. Wiele razy wyobrażała sobie ich spotkanie, ale nigdy nie było ono tak dziwne. Wydawało się, że Medison zupełnie zapomniał o tym wszystkim, co się wydarzyło. Zmienił się i Ann dopiero teraz to dostrzegła.
- Nie mogę – powiedział ze skruchą – Naprawdę muszę wracać.
- A jak się ma Alex? – Spytała szybko chcąc zmienić temat – Nie widziałam was w Londynie pierwszego września wiec wnioskuję, że nie chodzi do Hogwartu?
- Nie, uczy się w Bostońskiej szkole – wyjaśnił – To… co u ciebie?
Wzruszyła ramionami i zadała pierwsze pytanie, jakie wpadło jej do głowy.
- Czemu zmieniasz pracę?
- Przenosimy się w inne miejsce – wyjaśniła krótko – Tessie dostała propozycję w innym miejscu.
Teczka, którą właśnie wyjęła z szuflady wypadła jej z ręki. Robert spojrzał na nią pytająco, ale ta schyliła się szybko, chcąc ukryć przed nim swoją twarz. Przez cały czas miała nadzieję, że nie ma nikogo. Nie chodziło nawet o to, co się wydarzyło – po prostu podświadomie, egoistycznie pragnęła wiedzieć, że nie tylko ona jest sama.
Podniosła teczkę, odwróciła się w jego stronę.
- Mam – powiedziała, idealnie maskując swoje rozczarowanie pod obojętnym tonem. Nauczyła się udawać, musiała.
- Dziękuję.
- Jesteś pewien, że nie wrócisz? – Spytała podchwytliwie – Dorothy przyjęłaby cię z otwartymi ramionami. Cały dział toczy wojnę z Derekiem.
Roześmiał się, szybko odczytując podstęp.
- Będziesz musiała sobie z nim radzić sobie – powiedział łagodnie – Dasz sobie radę. Już nie jednego ujarzmiłaś, prawda?
Zawahał się, podchodząc bliżej. Spojrzał na nią, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
- Przykro mi, że nie mogę ci pomóc – zaczął powoli – I bardzo Cię przepraszam za tamto.
Chciała odpowiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Medison, źle to odczytał.
- To było głupie, przepraszam. – Dodał i odwrócił się.
- Nie mam ci za złe tamtej rozmowy – powiedziała nagle, nie mając pewności czy mówi szczerze – Miałeś prawo tak zareagować.
- Jak zareagować? – Zapytał odwracając się w jej stronę – Nie zareagowałem. To Ty odeszłaś…
- Ja? – Zdziwiła się a jej głos lekko zadrżał – To ty… zbyłeś mnie. Ja powiedziałam ci, że cię kocham a ty…
Medison przymknął oczy. Stał tak przez chwilę, aż w końcu powiedział.
- Nigdy Cię nie zbyłem – szepnął – Chciałem spokojnie porozmawiać. Ale ty wyszłaś, myślałem, że się rozmyśliłaś.
Na chwilę zapadła cisza, podczas której do obojga dochodziła gorzka prawda.
- Kochałam Cię – powiedziała – Postąpiłam zbyt pochopnie…
- Nie powinienem wyjeżdżać – zaprzeczył stanowczo – Powinienem jeszcze raz spróbować z Tobą porozmawiać. Nie powinienem rezygnować.
Nie mogąc dłużej znieść tego napięcia, roześmiała się. Śmiała się z własnego niezdecydowania, pochopności i głupoty. Z losu, który w tak okrutny sposób z nich zażartował.
Przez chwilę, Robert wpatrywał się w nią zszokowany a potem, niespodziewanie dołączył do niej.
Wyszła z budynku, jako ostania. Rozejrzała się, nabierając kilka głębokich wdechów. Zimne, grudniowe powietrze wypełniło ją całą.
Powoli ruszyła ciemnymi uliczkami. Otoczyła się mocniej szalikiem i uśmiechnęła lekko. Zaczynał padać śnieg.
Sama nie wiedziała, co się z nią działo. Czuła się zagubiona. Robert prawdopodobnie był już z setki kilometrów stąd. Wyszedł krótko po ich rozmowie, nie dając się zatrzymać nawet na krótki wypad do karczmy w pobliżu baru. Ona, po raz pierwszy od ponad trzech lat, znów poczuła się samotnie.
Jedno było pewne – los z nich zakpił. Wiedziała, że go kochała – była przekonana, że drugiego takiego uczucia nie doświadczyła nigdy przedtem i być może, nie doświadczy nigdy więcej. Czuła się oszukana. I była głupia.
Po raz kolejny się roześmiała. Następnym razem, kiedykolwiek to będzie, pomyśli dwa razy zanim wyjdzie.
Spojrzał leniwie na zegarek. Zaklął soczyście, zrywając się z łóżka. W pośpiechu wciągnął spodnie, złapał za koszulę. Wybiegając z sypialni potknął się o trampki.
Przeczołgał się pod drzwi od pokoju Alice i zadudnił pięścią, drugą ręką dopinając guziki.
Zanim zdążył się podnieść, otworzył drzwi.
- Co ty do…? – Spytała patrząc na leżącego u jej stóp chłopaka – Wiem, ze jestem wyjątkowa, ale żeby rzucać się do nóg tak w Nowy Rok…?
- Jest sobota! – Wydyszał, wstając. Spojrzała z powątpiewaniem na jego nierówno zapiętą koszulę – Dochodzi jedenasta, a na dole jest pobojowisko.
- I co z tego? Oh, kontrola – powiedziała i nie mogła powstrzymać chichotu – Trzeba było o tym pomyśleć wczoraj.
Wsunął nogę między drzwi.
- Wiem, za półgodziny mnie nie będzie.
- Pomóż mi – poprosił patrząc na nią uważnie.
- Słucham? – Spytała, obracając się w jego stronę, nadal rozbawiona.
- Pomóż mi, proszę – powtórzył – Sam tego nie ogarnę.
- Ile masz czasu? – Spytała, przepuszczając go do środka a sama zajęła się szukaniem czegoś do ubrania. Przez chwilę zastanawiał się czy nie poprosić jej o założenie jakieś koszuli, bo sama bielizna go dekoncentruje, ale najwyraźniej nie była skrępowana.
- Niecałą godzinę – powiedział odwracając wzrok od jej nóg.
- Tylko!? Przecież to niemożliwe! Mnie w to nie mieszaj!
Siedziała w ciszy w pokoju, słuchając niepokojących odgłosów dochodzących z dołu. Wynikało z nich, że Potterowi nie szło najlepiej. Westchnęła. Czuła wyrzuty sumienia. Po tym wszystkim, co dla niej zrobił, a zrobił dużo więcej niż na to zasługiwała, nie chciała mu nawet pomóc z głupim sprzątaniu. Państwa Potter osobiście nie znała i nie spieszyło jej się żeby ten stan zmienić, ale wiedziała, że zostawiając go samego, skazuje go równocześnie na długie kazanie o nieodpowiedzialności. A przecież nie był aż tak nieodpowiedzialny. Wstała z łóżka, zakładając na siebie wytartą koszulę, którą zabrała Tomowi razem ze swoimi rzeczami. Nie było okazji, żeby ją oddać a do sprzątania tego, co znajdowało się na dole, nadawała się idealnie.
Stan rzeczy był dużo gorszy niż się spodziewała. A Harryemu, szło dużo gorzej niż myślała, że idzie.
Resztki jedzenia, porozlewane napoje, powydeptywane w dywany kanapki a nawet wymiociny na fotelu stanowiły, że Sylwester się udał. Pod stołem, znaleźli Jacka, który pochrapując głośno nie miał zamiaru nawet podnieść głowy.
- Pijany w pień – zdiagnozowała Alice – Nie ma, co marzyć, żeby wstał. Przenieś go na górę, a ja zacznę wyciągać kanapki z dywanu. Tylko nie trzęś nim zbyt mocno, bo może wymiotować…
Pomogła Potterowi podnieść przyjaciela, odprowadziła ich wzrokiem do drzwi i sięgnęła po plastikową torebką. Uklęknęła i zaczęła zbierać jedzenie z podłogi. To, co się dało oboje wcześniej usunęli prostymi zaklęciami. Podskoczył, słysząc donośny łomot w holu.
Zerwała się i wybiegła z pokoju. Harry leżał znudzony u progu schodów, a Jack leżący na nim podniósł zamglone spojrzenie.
- Umarłem?
- Gorzej być nie może… - jęknął Potter, gdy doszli do łazienki. Wanna po brzegi zapełniona była cuchnącą mieszaniną… cóż, tego woleli nie sprawdzać – Co mi wpadło do łba, żeby się z nimi na dziś umawiać?!
- Też mnie to zastanawia – przyznała Alice, zatykając palcami nos – Może da się to spuścić?
- Wyciągniesz korek? – Spytał z powątpiewaniem Harry, patrząc blado-zielony na wannę.
- Zapomnij! To Twoi goście to… zrobili.
- Też tam byłaś – zauważył rozsądnie. Było w tym dużo prawdy, Alice dołączyła do nich od razu po pracy, nie na długo przed północą. Ci, którzy zostali na imprezie, a była ich już tylko garstka, była mocno podchmielona. Ona miała dość słabą głowę i ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, było to jak śpiewała razem z Joy’em i Cleo „We are the Champions!”.
- Nie dotknę tego – powiedziała stanowczo – Ty to zrób.
Potter odetchnął głęboko, zamknął oczy i sięgnął dłonią w stronę wanny. Alice przyglądała mu się zaniepokojona. Jego twarz przybrała niebezpiecznie zielony kolor, zachwiał się na nogach i byłby wpadł w śmierdzącą mieszankę gdyby nie złapała go w ostatniej chwili za ramię.
- Do końca życia nie wybaczę Ci tego – syknęła i zanim zdążyła pomyśleć wsadziła dłoń do wanny. Koszula, którą miała na sobie nasiąknęła zielono-pomarańczową cieczą.
Lily i James zapukali. Gdy nikt nie odpowiedział, kobieta nacisnęła klamkę – drzwi były otwarte. Powoli weszli do mieszkania syna i pierwszą rzeczą jaką ujrzeli był salon, cały obrzucony resztkami jedzenia, butelkami po Ognistej i talerzami. Zaraz potem, uderzył ich odór zgniłych jajek i zapachu wymiocin. Zaniepokojeni rodzicie przeszli do kuchni i oniemieli. Zastali, bowiem scenę, której nie wyobrażali sobie nawet w największych koszmarach.
Kuchnia przypominała pokój. W centrum butelek i opakowań, przy kuchennym stole siedziała półnaga dziewczyna, a właściwie już kobieta. Ubrana w czarny koronkowy komplet bielizny, pochylała trupiobladą twarz nad miską, którą podtrzymywał jej równie blady Harry. Chłopak szepnął coś w jej stronę – zszokowani Potterowie nie usłyszeli, co – a kobieta odpowiedziała na to wiązanką przekleństw. Jej ciałem wstrząsnął odruch wymiotny, ale jedynym, co wydostało się z jej ust była kolejna seria wulgaryzmów. I wtedy, Harry spojrzał w stronę drzwi.
- To nie jest tak jak wygląda! – Wykrzyknął do rodziców, zrywając się na równe nogi. Alice spojrzała w tamtą stronę i jęknęła w duchu. Zdając sobie sprawę, że jest w samej bieliźnie wstała i nie mając innego pomysłu ukryła się za Harrym.
- Dzień dobry Państwu – wydukała zza Pottera – Miło mi Państwa poznać.
Lily poczuła, jak robi jej się słabo.
James podał żonie szklankę wody, z trudem powstrzymując śmiech. Harry stał pochylony nad zlewem, próbując dojść siebie. Alice zniknęła na górze i nic nie wskazywało na to, żeby szybko zdecydowała się zejść.
- Spotkaliśmy się z przyjaciółmi ze szkoły – powiedział słabo Harry, nie odwracając się do rodziców. James rozejrzał się rozbawiony po kuchni, w duchu dumny z syna za tak dobrze zorganizowaną imprezę. Bo taka być musiała, sądząc po szkodach. Nie odważył się jednak powiedzieć tego na głos.
Zamiast tego, spytał obojętnie.
- Dużo was było?
- Czternaście osób. Ze mną i Alice szesnaście.
Przymknął powieki. Jest źle, chłopie, jest źle. Wbrew jego błaganiom, Lily nie uszło to uwagi. Podniosła głowę, a w jej oczach pojawiły się złowrogie ogniki. James zareagował błyskawicznie, zagradzając jej sobą drogę do syna.
- Alice? – Spytała, nie kryjąc złości w swoim głosie – Ta Alice? Ta sama, która…
- Tak, ta sama. Dzień dobry.
Cała trójka spojrzała w stronę drzwi, w których stała ubrana już kobieta.
Przez ułamek sekundy, Harry pomyślał, że oboje rozszarpią ją na miejscu. Lily wstała, a James wpatrywał się w Alice nieodgadnionym spojrzeniem. Harry zrobił kilka kroków w stronę współlokatorki.
- Alice wynajmuje ze mną to mieszkanie – powiedział stanowczo, widząc, że Lily otwiera usta – I jest tu, bo to ja na to nalegałem. Potrzebowała pomocy a ja, potrzebował
em lokatora.
Jamesa na ułamek sekundy zamurowało. Lily przeszło przez myśl, jak bardzo jej syn podobny jest do ojca – była przekonana, że zrobiłby to samo.
Pierwszy ocknął się James. Spojrzał najpierw na syna. Jego spojrzenie powiedziało mu wszystko, co chciał wiedzieć. Powoli podszedł do dziewczyny i wymienił z nią krótki, uścisk dłoni. Lily przypatrywała się temu równie zszokowana, co Alice.
- Trzeba tu uprzątnąć – zdecydował Potter, gdy nikt nie miał zamiaru nic powiedzieć – Lily, masz większe pojęcie niż ja o zaklęciach sprzątających. Pomożesz mi tu, dobrze?
- Dziękuję – powiedziała cicho, obserwując jak szmatka czyści dywan. Zaklęcia, które podała im Lily okazały się działać lepiej niż przypuszczała. Obiecała sobie, że zachowa je w pamięci na przyszłość.
- Za co?
Harry spojrzał na nią, nie do końca kontaktując z rzeczywistością. Nie była pewna, czy udaje, że nie wie, czy naprawdę nie doszedł do siebie.
- Wstawiłeś się za mną. Po raz kolejny zrobiłeś dla mnie coś, na co nie zasłużyłam.
- Czy to był głos sumienia? – Spytał z lekkim niedowierzaniem. Opuściła zawstydzona wzrok. Harry uśmiechnął się szeroko – No, no. Moja obecność źle na Ciebie działa. Zaczynasz przypominać człowieka.
Nie umiała nie odwzajemnić uśmiechu. Zdając sobie sprawę z niedwuznaczności sytuacji, chciała coś powiedzieć, ale w tej samej chwili do pokoju weszła, Lily, wycierając ręce w ręcznik.
- Jak wam idzie?
- Skończyliśmy – oznajmiła Alice odsuwając się od Pottera – Przygotuję herbatę.
- Już zrobiłam – powiedziała sucho Lily, wychodząc z pokoju. Alice rzuciła mu przepraszające spojrzenie.
- Chyba nie powinno mnie tu być.
- Gadasz głupoty, i tak nie ominie mnie mowa. Chodźmy.
Z trudem powstrzymywała się od śmiechu, patrząc skruszonego Harryego i Lily, która prawiła mu kazanie. Kilka razy chciała stanąć w jego obronie, ale za każdym razem James, który siedział obok, gestem pokazywał jej, że lepiej będzie, jeśli się nie odezwie. Potter wyglądał na równie rozbawionego, co ona i była pewna, że gdyby rudowłosa spojrzała na niego, choć raz, od razu rozpętałoby się piekło.
Lily nabrała kilka głębokich oddechów, usiadła, łyknęła herbaty i powiedziała, już spokojnie.
- Nie będę pytać, jak minęła zabawa Sylwestrowa.
I wtedy Alice nie wytrzymała. Parsknęła, zasłaniając usta ręką. Harry i James dosłownie chwilę później zrobili to samo, zwracając na siebie uwagę Lily. Ta rzuciła im karcące spojrzenie, ale uśmiechnęła się. Heantley była przekonana, że jej samej nie uszłoby to na sucho.
Przywołała na twarz uśmiech, wdzięczna, że wizyta już się skończyła. Harry najwidoczniej miał takie same odczucia, bo pożegnał się szybko z rodzicami. Gdy drzwi zamknęły się za Potterami, oboje odetchnęli z ulgą i roześmiali się.
Rozległ się tupot i po chwili u szczytu schodów pojawił się Jack. Zachwiał się, trzymając kurczowo ściany i zanim zdążyli zaprotestować zrobił krok do przodu. Nie zdziwili się jak na drugim stopniu potknął się i runął w dół.
Oboje podbiegli do nieprzytomnego chłopaka. Harry szybko wyłapał puls, podczas gdy Alice pochyliła się nad jego twarzą.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła Lily. Heantley przeklęła w duchu. Jack ocknął się, spojrzał na przyjaciela, potem na Alice i na końcu na Lily poczym wykrzyknął, nadal pijany.
- Niech żyje bal!
I padł na podłogę.
Patrzył rozbawiony na żonę, która w niekontrolowany sposób wyrażała swoje emocje. Gdy zrobiła pauzę, żeby zaczerpnąć powietrza, wtrącił się.
- Przesadzasz – oznajmił – Nie traktuj go jak małe dziecko… Nie przerywaj mi. Ma dziewiętnaście lat – zgodził się pewny tego, co chce powiedzieć żona – Ale zanim zaczniesz się wyżywać przypomnij sobie co my robiliśmy w jego wieku. Nie jestem pewien, czy w niektórych sprawach nie jest bardziej dojrzały niż my teraz – dodał z uśmiechem.
- Co… Nie, nie powiesz mi że to jest dojrzałość! – Powiedziała ostro – To, że zgodził się żeby z nim zamieszkała było głupotą! Daj spokój, po tym, co zrobiła jeszcze ma czelność…
- Gdzie Ty masz oczy, ona jest mu obojętna – mruknął zniecierpliwiony – Przynajmniej w tej kwestii, którą masz na myśli. Zachował się przyzwoicie, ale nie zauważyłem żeby między nimi coś było.
- Nie wiem, ja jej nie ufam – uparła się kobieta – Instynkt matki mówi mi, że sprowadzi na niego same kłopoty. Chodźmy po Alana – dodała – Rodzice pewnie już go mają dość…
Styczeń przyniósł kolejną falę mrozu. Prawie całą Europę północną pokrył śnieg. Liz i Syriusz zdecydowali się na wyjazd. Black, aby dłużej nie naciągać cierpliwości szefa urlopem, zdecydował się na kilku miesięczne przeniesienie do siedziby Ministerstwa na północy kraju. Wynajęli tam mały domek, planując powrót w czerwcu. James i Remus zorganizowali pożegnalną imprezę, ignorując zapewnienia przyjaciół, że wrócą i argumentując to faktem, że będą mieli okazję do kolejnej imprezy.
Po noworocznej wizycie, Lily zwiększyła częstotliwość wizyt u syna. Za każdym razem stanowczo nalegała żeby Alice towarzyszyła im w czasie rozmowy, uważnie obserwując zachowanie kobiety i Harryego. Szybko przekonała się, że James miał rację – nie łączyło ich nic prócz koleżeństwa.
Ich stosunki uległy znacznej poprawie i Potter w duchu liczył, że z czasem uda im się zaprzyjaźnić. Wbrew temu, co się wydarzyło, lubił Alice i zależało mi na utrzymywaniu z nią pokojowych relacji.
Ann szybko wróciła do normy po sentymentalnym spotkaniu z Robertem. Poczyniła krok do przodu, godząc się na randkę w ciemno, jaką zaoferowała jej Patsy. Spotkanie okazało się klapą, a Patsy zrezygnowała z roli swatki.
W ostatnich miesiącach roku szkolnego, życie uczuciowe sióstr Lupin rozkwitało. Cristin dostała coraz to nowe informacje o kolejnych ukochanych córek. Jedynie Amy wydała się być stała w uczuciach, nadal chodząc z Patrickiem. Emily i Margaret przebierały w chłopcach z roku, szukając tego jedynego. Cristin zdecydowała się nie pokazywać gorących informacji Remusowi, przekazując mu jedynie suche ogólniki typu: Emily ma chłopaka.
W tym tonie, minął również luty, marzec i kwiecień. Nastał maj, niosąc za sobą nowe wydarzenia.
- Dobra, teraz możesz mi już powiedzieć, o co chodzi? – Spytał znudzony Harry, gdy zatrzymali się z Joe w pobliskiej kawiarni. Matthews wpadł do niego, siłą wyciągając go z domu pod pretekstem ważnej rozmowy. Harry zdecydował się na nią tylko, dlatego iż w zachowania przyjaciela wywnioskował, że faktycznie coś się stało
.
- Zrobiłem coś szalonego – powiedział Joe konspiracyjnym szeptem. W jego oczach pojawił się radosny błysk – Zaproponowałem Cleo żebyśmy razem zamieszkali!
Harry zamrugał, nie do końca pewny tego, co słyszy. Joe wyszczerzył się do niego, wyraźnie podniecony nowinami, które przekazał przyjacielowi.
- Stroisz sobie żarty, tak? Znów chodzi o Alice? Dalibyście… - zapytał zirytowany.
- Nie, nie! Ja mówię poważnie! – Powiedział Joe. Harry zamrugał.
- Nie zgrywasz się?
- Ani trochę! Wynajmujemy taki mały, przytulne mieszkanko na przedmieściach. Pewna staruszka ma dwu piętrowy dom, zgodziła się wynająć nam całą górę. Wprowadzamy się w przyszłym miesiącu!
Matthews roześmiał się, na widok ogłupiałej miny przyjaciela.
- Jack zareagował podobnie.
- Kręcisz. Przyszły miesiąc jest za tydzień.
Rozpromienił się jeszcze bardziej.
- Dokładnie. I zapraszam cię na obiad, w piątek.
Głupio wyszło. Miałam dodać ten rozdział dwa dni temu ale... przeszło dwa tygodnie temu zatęskniłam za Lily w Hogwarcie i zdecydowałam się na szaloną akcję. Tak zajęło mnie zakładanie nowego bloga i pisanie pierwszego rozdziału, że z tego wszystkiego zapomniałam dodać ten.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany to drugie opowiadanie znajduje się TU
Świetny rozdział ! Cała akcja z Harrym i Alice wymiata :D
OdpowiedzUsuńDLaczego to tak wyszło? skoro to sobie wyjaśnili... to mógł tak nie wyjeżdzać, skoro sam stwierdził, że nie powinien był. nie podoba mi się to... mam nadzieję że Robert wróci... Podobała mi się bardzo akcja na sylwestra, opisałaś ją świetnie. tak, to bardzo pasuje do syna Jamesa, naprawde bardzo;p niezapomniany fragment! trochę mnie wkurza, że tak przyspieszyłaś z akcją pod koniec i zaczęłaś wymieniac co kto i jak, tak krótko. trzeba by opisać to dokładniej... albo w ogóle nie mówić, bop zostaje niedosyt xD no i co się dzieje u Blacków?! Jak mogłaś zostawić tak ważny wątek? I jeszcze po TYLU miesiącach! aaaaaaaaa
OdpowiedzUsuńRozdzialik świetny...;))Czekam na kolenjy;)
OdpowiedzUsuńJak miło móc przeczytać coś zabawnego podczas nauki chemii i fizyki. Od razu robi się człowiekowi lepiej. Co do rozdziału, to jest super. Akcja z Harrym i Alice - świetna. A co do Ann i Roberta, to przed tym rozdziałem myślałam, że jeszcze się zejdą, ale wychodzi na to, że nie. Chociaż znając Ciebie i Twoje pomysły to jeszcze wszystko się może zdarzyć. :)
OdpowiedzUsuńAle dłuuugo piszesz, no, przynajmniej nieźle ; p zapraszam do mnie ---> life-lullaby.blog.onet.pl ja również piszę opowiadanie. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHej chcesz wiedzieć co o Twoim blogu myślą inni.? Zgłoś się do oceny na www.literacka-krytyka.blog.onet.pl gwarantujemy ci szybka i rzetelną ocenę.. Ale także możesz wejść na nowo powstałą szabloniarnie www.szablony-spark.blog.onet.pl dopiero powstała, ale można już kilka zobaczyć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhej, widzę, że piszesz potterowskie opowiadanie, dlatego zapraszam cię do mnie, gdzie znajdziesz pewną propozycję. pozdrawiam, Amaryllis [magia-po-latach]ps; sorry jeśli uznasz to za spam.
OdpowiedzUsuń