Decyzja.

Do końca miesiąca, mamy dwa dni. Ja jestem po studniówce – która była wręcz obłędna – zmęczona przed końcem semestru – który będzie za dwa tygodnie - i zestresowana wizją niezaliczonego semestru. Nie wiem dlaczego w ciągu tygodnia wyprodukowałam dwa rozdziały. Stres swoje działa. W związku z tym, przyspieszam ten rozdział o te dwa dni. Załóżmy, że jest lutowy. Ponad to, rosnący zapas zaczyna kusić mnie, czy nie zwiększyć liczby rozdziałów w miesiącu do dwóch. Co wy na to?

Decyzja

 

„- Nie ma łatwych decyzji - powiedział. - Poważna decyzja to zawsze wybór, szamotanina z samym sobą, chirurgia sumienia. Człowiek spełnia się w decyzjach, Łukaszu. Wszystkiego nie przewidzisz. Trzeba wejrzeć w siebie i odrzucić to, na co nie może być zgody. Pozostanie niepewność. Kiedy coś postanowisz, stłumisz ją w sobie, zapiszesz wyłącznie na własny rachunek. Osądzą cię po rezultatach. Nikt nie zapyta o intencje.” Aleksander Minkowski
Księżniczka i mag

 

Przeszedł po raz kolejny całe mieszkanie. Miał nadzieję, że gdzieś ją znajdzie, jednak po Alice nie było najmniejszego śladu.

Zrezygnowany szedł do kuchni. Po raz kolejny, zrobiła z niego dupka. A może to lepiej, że wyszła, kiedy jeszcze spał?

 Nastawił wodę, wyjął kubek i torebkę herbaty i usiadł, czekając aż woda zawrze.

Drzwi kuchenne otworzyły się i do środka weszła Alice. Zdjęła czapkę i spojrzała rozbawiona na zdezorientowanego mężczyznę.

- Masz pustą lodówkę – powiedziała wskazując na trzymaną w reku siatkę – poszłam po pieczywo. Czy ty czasem jadasz w domu? – Spytała stawiając reklamówkę na stole. Zarumienił się.

- Jest sobota – wymamrotał, a gdy spojrzała na niego pytająco dodał – W sobotę robię zakupy. Kontrola rodzicielska. W ciągu tygodnia, jem w pracy.

Roześmiała się cicho. Chłopak zauważył, że nawet jej śmiech, jest chłodny i stonowany.

- I dają się na to nabrać?

- Chyba tak … - powiedział powoli, zastanawiając się nad odpowiedzią. Gwizdek zawył przeraźliwie.

- A co, jeśli wpadają w ciągu tygodnia?

- Uwierz mi, nie wpadają – zachichotał, wstając i zalewając herbatę.

- Masz jakąś patelnię?– Spytała, wykładając z siatki mleko i jajka – Nie wiem jak tobie ale mi nie starczy suchy chleb.

- W którejś szafce, powinna być – powiedział spokojnie – Ale musisz obyć się bez różdżki. To stare, mugolskie mieszkanie.

- Spokojnie, znam się na tym – zapewniła posyłając mu ironiczne spojrzenie. Wzruszył ramionami i usiadł na krześle.

 

- Dobrze gotujesz – powiedział, pochłaniając kolejną porcję naleśników.

- A Ty nie wyciągasz wniosków.

- Niby, czemu tak uważasz?

- Gdybyś wyciągał, wywaliłbyś mnie stąd już wczoraj.

- Takie zachowanie nie przystoi dżentelmenom – dodał, wzruszając ramionami. Pokręciła głową.

- Gdzie się zatrzymasz? – Spytał po chwili, biorąc łyk herbaty. Wzruszyła ramionami.

- Dopóki nie znajdę mieszkania pewnie w jakimś hotelu – powiedziała – Właściwie, czemu ja ci się zwierzam?

- Nie nazwałbym tego zwierzaniem, odpowiadasz na pytania.

- Zazwyczaj bym tego nie robiła – stwierdziła i zmarszczyła brwi – Co jest w tej herbacie?

- Sprawdź na opakowaniu – powiedział obojętnie - Dopóki czegoś nie znajdziesz, możesz się tu zatrzymać.

Spojrzała na niego, nie ukrywając zaszokowania.

Wzruszył ramionami.

- Więcej mnie tu nie ma, niż jestem. Będzie ci wygodniej i będziesz miała większą motywację do szukania. Nie jesteś osobą, która lubi mieszkać u kogoś na boku, prawda?

- Mało ci przeze mnie kłopotów? – Spytała zszokowana – Po tym wszystkim, chcesz mi jeszcze pomagać?

- Kłopoty to moja specjalność – powiedział szczerząc się w łobuzerskim uśmiechu – Z tobą, czy bez ciebie i tak mnie znajdą. A tak, przynajmniej wiem, czego się spodziewać.

Spojrzał na zegarek i zaklął soczyście.

- Wrócimy do tej rozmowy? – Spytał wstając od stołu – Powinienem zacząć sprzątać. Zastanów się.

I zanim zdążyła odpowiedzieć wypadł z kuchni. Pokręciła głową. Harry Potter był niewątpliwie najdziwniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek spotkała. I co ciekawe jego dziwność zdawała się być zaraźliwa.

 

- To tu – powiedziała pielęgniarka, zatrzymując się przed drzwiami – Nadal jest nieprzytomna.

- Dziękuję – odpowiedział automatycznie, wpatrując się przez szybę w leżącą na łóżku żonę. Dziewczyna powiedziała coś jeszcze, on przytaknął głową i wszedł do środka.

W sali unosił się zapach sterylności. Mężczyzna mimowolnie się skrzywił gdy ostry odór uderzył go w nozdrza i szybko przeszedł odległość oddzielającą go od żony.

Opadł na krawędź łóżka, wpatrując się w spokojną twarz Liz. Ujął ją za nieruchomą, zimną dłoń, przyciskając do swojego policzka i nabrał głośno powietrza, wypuszczając je z cichym świstem.

Poczuł irytującą bezradność, sytuacji w jakiej się znalazł. Nie był w stanie jej pomóc, w żaden z możliwych sposobów. Mógł tylko bezsensownie wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

 

Zapukała w szybkę, wpatrując się w nieruchome ciało przyjaciółki. Gdyby nie bandaże, widoczne spod białej pościeli i liczne otarcia na twarzy, można by pomyśleć, że po prostu śpi. Przełknęła boleśnie ślinę i znów zastukała w szybkę. Syriusz, siedzący na brzegu łóżka, odwrócił się w jej stronę. Gestem pokazała, żeby do niej przyszedł, nie odrywając wzroku od Liz. Mężczyzna ułożył dłoń żony na brzuchu i wstał.

- Co z nią? – Spytała od razu, z trudem opanowując drżenie głosu.

- Nadal nie odzyskuje przytomności – powiedział cicho, spuszczając głowę – Uzdrowiciele mówią, że to zły znak.

- Nie można tak myśleć, wszystko będzie dobrze – szepnęła a głos jej się załamał – Przykro mi… - dodała a po jej policzku popłynęła łza – Może idź do domu, jesteś na pewno zmęczony, siedzisz tu już cały dzień. Posiedzę z nią.

- Nic mi nie będzie, wracaj do domu – zapewnił – Musze tu być.

Kiwnęła krótko głową.

- W środku może być tylko jedna osoba – powiedziała cicho Lily – Przyjdę jutro i cię zmienię.

Uścisnęła go mocno, ocierając koniuszkiem rękawa twarz. Spojrzała ostatni raz na przyjaciółkę i odwróciła się.

- Uważają, że ciąża jest zbyt dużym ryzykiem – wyszeptał. Lily zatrzymała się, nie patrząc na przyjaciela – Chcą ją przerwać. Chcą… - głos mu się załamał. Spojrzał przez szybę na Liz.

Potter obróciła się powoli, ukradkiem wycierając twarz. Podeszła do niego powoli.

- Syriusz – powiedziała, przybierając stanowczy ton. Spojrzał na nią takim spojrzeniem, że ledwo powstrzymała kolejne łzy. Jeszcze nigdy, nie widziała w nich tyle cierpienia rozpaczy.

- Powianiem z nią być. Powinienem z nią wtedy być. Nie mogę jej stracić, Lily.

- To nie była Twoja wina. Nie możesz się obwiniać. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – odpowiedziała cicho – Zostanę tu.

 

Zapukała, wpatrując się w tabliczkę z nazwiskami uzdrowicieli dyżurnych. Nie doczekawszy się odpowiedzi, nacisnęła klamkę i weszła do środka.

- Dobry wieczór – powiedziała cicho, przyglądając się siedzącemu przy biurku mężczyźnie. Podniósł na nią chłodne spojrzenie błękitnych oczu, w których na jej widok pojawiła się łagodniejsza nuta.

- Pani Potter, co Panią tu sprowadza? – Spytał, wstając i obchodząc biurko. Uścisnął jej dłoń a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Widać było, że nie miał najlepszych dni – Chyba nie przyszła tu Pani w sprawie pracy?

- Nie, Panie Harker – odpowiedziała cicho – Przyszłam tu w sprawie mojej przyjaciółki, Liz Black.

Z twarzy lekarza, zniknęły resztki koloru. Zmarszczył jasne, rzadkie brwi.

- Proszę mi powiedzieć, co z nią.

- Nie jesteś z rodziny, Lily – powiedział chłodno – Nie mogę ci udzielić żadnych informacji.

- W takim razie proszę potraktować mnie jako studentkę – wyszeptała – I powiedzieć to, co powiedziałby Pan studentce.

Lekarz usiadł za biurkiem i przesunął w swoją stronę pierwszą kartę, którą wpadła mu w ręce.

- Nie mogę – powtórzył. Lily usiadła na krześle, opierając czoło na pieści.

- Jest aż tak źle? – Spytała cicho podnosząc na niego spojrzenie. Uzdrowiciel otworzył usta, lecz nie zdążył nic powiedzieć, bo drzwi otworzyły się i do środka weszła pielęgniarka.

- Panie doktorze, jest reszta wyników Pani Black – powiedziała cicho wyciągając w jego stronę brązową, kwadratową kopertę. Lily wzięła ją do ręki i poddała ją mężczyźnie.

- Zawiadomić salę…? – Zapytała pielęgniarka, obserwując jak lekarz wyciąga plik pergaminów. Lily spojrzała na nią z przerażaniem i zwróciła się w stronę uzdrowiciela, z którego twarzy zniknęły resztki koloru.

- Nie, najpierw musze porozmawiać z jej mężem – odpowiedział, wstając i chowając dokument po za zasięg wzroku Lily – Proszę wybaczyć, musze wyjść.

- Gregory – odezwała się cicho Lily – Powiedz, że ona nie straci tego dziecka.

- Nic mogę, Lily – rzekł, tak cicho, że ledwo go dosłyszała. – Chociaż bardzo bym chciał, nie mogę.

 

Wszedł do sali, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do łóżka, na którym leżała kobieta i zajrzał do karty, leżącej przy łóżku. Gdy zbliżył się do Liz, Syriusz wstał, odchodząc w głąb pomieszczenia.

Uzdrowiciel obrócił się do mężczyzny.

- Co z nią? – Spytał od razu Black. - Dlaczego nadal jest nadal nieprzytomna?

- Niestety, nie mam dobrych wiadomości.  Jej obrażenia są dużo bardziej rozległe, niż się spodziewaliśmy.  Doszło do poważnych obrażeń wewnętrznych, musimy wykonać zabieg*, który …

- Więc czemu go nie wykonujecie? – Zapytał Black, odrywając wzrok od żony i spoglądając na uzdrowiciela. Mężczyzna nabrał głośno powietrza, wyciągając z karty pergamin.

- Nie podejmowałbym tej decyzji, gd
yby nie było to konieczne.  Ten zabieg, niesie za sobą zbyt duże ryzyko, ze względu na sta Pana żony. Nie możemy się go podejmować, dopóki jest w ciąży.

- Zaraz, chyba źle zrozumiałem – powiedział Black – Mam wybierać, między życiem Liz, a dzieckiem?

- Nie możemy leczyć Pańskiej żony, dopóki płód jest w jej ciele.

- W takim razie, zróbcie coś innego – warknął mężczyzna – Wy jesteście uzdrowicielami, do cholery.

- Gdyby było inne wyjście, bez wahania bym je Panu zaproponował – zapewnił szorstko lekarz – W tej chwili, nasze możliwości się skończyły.

- To absurdalne – syknął – Muszą być jakieś inne sposoby…

- Chyba faktycznie się nie zrozumieliśmy – powiedział chłodno lekarz – To nie jest wybór, między jej życiem a płodu. Jest zbyt mało rozwinięte, żeby przeżyć poza ciałem matki, a w jej łonie ją zabija. Jeśli tego nie podpiszesz, oboje nie przeżyją tej nocy – odwrócił się, kładąc pergamin na szafce przy łóżku kobiety i zwrócił się w stronę wyjścia. Przy drzwiach spojrzał znów na mężczyznę – Proszę się szybciej zastanawiać, nie mamy dużo czasu.

 

Przeszła pod salę i zatrzymała się, widząc siedzącego przy drzwiach Syriusza. Wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w pergamin, leżący na jego kolanach. Przymknęła powieki a po jej policzku popłynęła pojedyncza łza. Szybko ją otarła i podeszła bliżej. Siadła na krześle obok mężczyzny i położyła na jego ramieniu dłoń.

Podniósł głowę i spojrzał na nią zrozpaczony.

- Przykro mi – wyszeptała.

- Nie ma innego wyboru? – Spytał zachrypniętym głosem. Pokręciła głową.

- Nie – powiedziała, a jej głos załamywał się coraz bardziej – Znam Harkera od lat, to naprawdę dobry uzdrowiciel…

Ukrył twarz w dłoniach. Przymknęła powieki, starając się powstrzymać drżenie kolan. Podniósł wzrok i spojrzał na pergamin.

- Ona nigdy mi tego nie wybaczy – wyszeptał, podpisując formularz – Nigdy mi nie wybaczy.

 

Znalazła go przed gabinetem dyżurnych, rozmawiającego półszeptem z młodym uzdrowicielem. Gdy zobaczył Lily, powiedział coś do mężczyzny i odszedł w jej stronę.

- Podpisał. – Bardziej stwierdził niż powiedział, biorąc od kobiety pergamin.

- Tak. Nie ma innego wyjścia? – Spytała cicho patrząc jak Harker przygląda się dokumentowi. Podniósł na nią wzrok.

- Pytasz zupełnie tak, jakbyś nie wiedziała – powiedział zachrypniętym głosem – Oboje wiemy, że oglądałaś dokumentacje. Wiesz, jakie są wyjścia.

- Zaufałam Ci – wyszeptała, gdy odwrócił się by odejść – Uratuj ją. Wiem, że umiesz, Gregory. Uratuj ją.

- Zrobię ile mogę – Obiecał, obracając się w jej stronę – Tyle ile mogę.

 

Potter ziewnął przeciągle, opierając głowę na dłoniach. Harrison zaśmiał się znad sterty dokumentów.

- Kawy? – Spytał, podnosząc się z krzesła i podchodząc do stolika, na którym stał dzbanek z parującym napojem.  Potter kiwnął głową.

Drzwi od gabinetu otworzyły się i do środka weszła niska czarownica, trzymając przed sobą wielkie kartonowe pudło.

- Panie Potter, wiadomość do Pana – powiedziała podchodząc bliżej i pokazując mu brodą zwitek pergaminu.

- Dziękuję – mruknął rozwijając wiadomość.

Liz jest w szpitalu. Zabierz Alana do rodziców i przyjdź do Św. Munga. Syriusz Cię potrzebuje. Lily

Potter szybko podszedł do wieszaka, ściągając szatę wierzchnią i spojrzał na Harrisona.

- Poradzisz sobie sam? Żona przyjaciela jest w szpitalu…

- Idź – powiedział wzruszając ramionami – I tak nie ma z Ciebie pożytku.

- Dzięki.

 

- Lily!- Zawołał, biegnąc przez korytarz w stronę żony. Obróciła się w jego stronę. Jej twarz błyszczała od łez. Wtuliła się w niego, trzęsąc lekko – Co się stało? Twoja wiadomość…

- Miała wypadek – powiedziała cicho – Jest nieprzytomna, będzie operowana.

- Co z dzieckiem? – Spyta i od razu pożałował, bo z oczu kobiety poleciało kilka łez.

- Ciąża zbyt bardzo zagraża jej życiu – wyszeptała – Nie mogą wykonać zabiegu dopóki… Muszą…

Złapał ją pod rękę, widząc jak kolana uginają się pod ciężarem jej ciała. Posadził ją na krześle i klęknął, przyglądając się uważnie.

- To takie nierealne – szepnęła – Oni nie mówią mu nawet połowy prawdy. Jest naprawdę bardzo źle…

- Cichutko – powiedział starając się nadać swojemu tonowi stanowczej nuty – Wszystko będzie dobrze. Chodźmy, zobaczymy, co z nią.

Pokiwała głową i wstała. Powoli skręcili w część korytarza, w której znajdowała się sala Liz. Lily zatrzymała się, widząc siedzącego na krześle Syriusza. Mężczyzna pochylał się, ukrywając twarz w dłoniach a jego ciało trzęsło się lekko. Przebiegła dzielącą ich odległość, ciągnąc za sobą Jamesa.

- Co… - zaczęła i urwała, gdy Black podniósł głowę.

- Zabrali ją – wyszeptał – Zabrali ją na zabieg.

 

Czas nie był ich sprzymierzeńcem. Im dłużej czekali, tym wskazówki poruszały się coraz wolniej, a w ich głowach pojawiały się coraz czarniejsze.

Wydawało się im, ze minęły wieki, gdy godzinę później z korytarza wyszedł Harker. Przebrany już w białą szatę, ocierał twarz chusteczką pospiesznie wyciągniętą z kieszeni.

- Nie było łatwo – powiedział zanim Syriusz zdążył się odezwać. – Ale się udało. Jest na oddziale pooperacyjnym, jutro rano będą mogli ją Państwo zobaczyć. Proszę wracać do domu i się przespać, to był ciężki dzień.

- Nigdzie nie idę – stwierdził Syriusz podnosząc się. Zachwiał się lekko, ale utrzymał równowagę – Nic mi nie jest.

- Może idź – powiedziała cicho Lily, również wstając – My tu posiedzimy.

- Nie zmrużę oka, dopóki nie będę miał pewności, że wszystko jest dobrze – oznajmił twardo Black.

- Jak Pan uważa – Lekarz spojrzał po nich i zatrzymał wzrok na Blacku – Radziłbym jednak coś zjeść. Na dole można coś zamówić. Dobranoc.

Lekarz oddalił się powoli. Lily wstała.

- Pójdę napisać do rodziców – powiedziała cicho – Przynieść wam coś do picia?

Black zdawał się jej nie słuchać. Opadł na krzesło, nabierając kilku głębokich oddechów, zupełnie tak jakby zbyt długo wstrzymywał oddech pod wodą. Lily uśmiechnęła się lekko, kiwnęła na Jamesa i odwróciła się. Gdy zniknęli za rogiem, puściła się biegiem w stronę gabinetu dyżurnych.

- Gregory! – Krzyknęła widząc jak uzdrowiciel wchodzi do pokoju. Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. – Dziękuję – powiedziała stając przed nim.

- To moja praca – przypomniał – Pilnuj żeby coś zjadł, ledwo słania się na nogach.

- Tak, wiem. Będzie dobrze?

- Jak mówiłem – na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu – Dobranoc.

 

Ból. Pierwsze, co poczuła po odzyskaniu świadomości to promieniujący na całym ciele ból.  Wszystkie inne zmysły zanikły, nie liczyło się nic innego.

Wydała z siebie stłumiony jęk i powoli rozchyliła powieki. Oślepiło ją jasne światło, promieniujące z lampy stojącej gdzieś blisko. Szybko zacisnęła powieki, przełykając boleśnie ślinę.

- Pić… - wyszeptała tak cicho, że wątpiła, by ktoś ją usłyszał.

- Budzi się.

Usłyszała stukot obcasów, jej dłoń ktoś delikatnie uścisnął. Znów rozchyliła powieki – tym razem światło nie było aż tak oślepiające. Przed sobą zobaczyła zatroskaną twarz nieznanej sobie kobiety.

- Pani Black, słyszy mnie Pani?

Otworzyła usta jednak żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust.

- Proszę nic nie mówić – powiedziała szybko kobieta – Jest Pani w szpitalu świętego Munga. Miała Pani wypadek, pamięta coś Pani?

Kiwnęła głową.

Znów otworzyła usta.

Pielęgniarka, – bo to zapewne była pielęgniarka – sięgnęła gdzieś dłonią i podała w jej stronę kubek z wodą. Uniosła jej głowę, pozwalając by kobieta napiła się trochę.

Drzwi otworzyły się a do środka wszedł uzdrowiciel.

- Dawno się obudziła? – Spytał podchodząc do łóżka.

- Przed chwilą. 

- Może Pani odczuwać ból – powiedział lekarz zaglądając do karty – Przeszła Pani poważny zabieg.

Kobieta przesunęła dłoń na brzuch. Lekarz spojrzał znacząco na pielęgniarkę, która odstawiła dzbanek z wodą i szybko w
yszedł z sali.

- Nazywam się Gregory Harker – powiedział mężczyzna, ściągając z niej cienką kołdrę i podnosząc koszulkę od piżamy.

- Co…dziecko… - wychrypiała, z trudem dobierając słowa. Lekarz obejrzał opatrunek, zajmujący prawie pół tułowia kobiety i przykrył ją z powrotem. Usiadł na brzegu łóżka.

- Zabieg, który Pani przeszła – zaczął powoli, uważnie dobierając słowa – Był bardzo ryzykowny. Wypadek spowodował bardzo poważne obrażenia, niestety nie mogliśmy wiele zrobić. Przykro mi.

Przymknęła powieki, nabierając głośno powietrza. Szybko tego pożałowała – kolejna salwa bólu zalała cały jej ciało. Skrzywiła się.

- Podam Pani eliksir nasenny – powiedział mężczyzna – Złagodzi objawy.

- Nie…chce – wychrypiała – Nie mieliście…prawa…

Uzdrowiciel zawahał się, rzucając krótkie spojrzenie na drzwi. Wystarczyło, żeby zrozumiała. Po jej policzku popłynęły łzy. Przełknęła ślinę, ignorując ból.

- Musi Pani zrozumieć – zaczął, ale kobieta mu przerwała.

- Proszę… wyjść – wyszeptała przymykając powieki.

- Przyślę pielęgniarkę z eliksirem – powiedział na odchodnym, wychodząc z sali. Gdy drzwi się za nim zamknęły, kobieta cicho załkała.

Ból fizyczny, powoli zaczął znikać, a na jego miejscu pojawił się zupełnie inny, nieznany jej do tej pory. Poczuła się oszukana i zdradzona. Nikt nie miał prawa decydować o życiu jej i dziecka. Nawet Syriusz.

Drzwi ponownie się otworzyły i do środka weszła pielęgniarka. Uśmiechnęła się ciepło podchodząc do łóżka kobiety.

- To pomoże – powiedziała widząc jak się krzywi – Będzie Pani mocno spała, a jak się obudzi, powinno być lepiej.

Nie miała siły, żeby zaprotestować. Pozwoliłaby kobieta podała jej eliksir.

Uspokajające ciepło rozeszło się po całym jej ciele, łagodząc ból i uspakajając ją. Przez chwilę, poczuła się cudownie wolna i spokojna. Jak by się nic nie wydarzyło…

- Mąż się o Panią pyta – kobieta uśmiechnęła się ciepło – Bardzo się denerwował.

- Nie…chce go…tu… - powiedziała cicho. Chociaż łatwiej było jej mówić, coraz ciężej składała zdania.

Na ułamek sekundy uśmiech zniknął z twarzy pielęgniarki.

- Oczywiście, jest Pani teraz bardzo zmęczona. Później.

- Nie chcę go…widzieć – wyszeptała, a powieki same jej się zamknęły – nie chcę…

Odpłynęła.

 

Szybko wskoczyła na parapet, opierając głowę o ścianę. Skrzywiła się, słysząc strzępki rozmowy dobiegające z salonu. Między jej sypialnią a pokojem dziennym była tylko cienka ścianka działowa, która przepuszczała stanowczo za dużo dźwięków.

- … to dobry pomysł. Nie wiem, czemu tak bardzo protestujesz.

Wsadziła sobie palce do gardła, udając, że będzie wymiotować. Słodki głos dobiegający z salonu, rzeczywiście przyprawiał ją o mdłości. Odpowiedział drugi, głębszy, męski głos.

- … nie zgodzi się.                                      

Pokiwała żwawo głową. Jednak znał ją na wylot. Westchnęła, odwracając głowę w stronę okna. Nowa sytuacja ją męczyła. Była też pewna, że nie tylko ją. Powinna coś zrobić, ale co?

Nie miała zbyt wielkiego wyboru działania. Była bezradna, jej racjonalne argumenty nie mogły nic poradzić. Chyba, że…

Wyprostowała się gwałtownie. To się nie może udać, nie ma prawa a jednak…

W jej głowie, powoli zaczął się formować plan. Oczywiście, nie mogła zbyt wiele zdziałać sama, potrzebowałaby pomocy no i musiałaby by być przekonująca. Jednak, co miała do stracenia?

Szybko zeskoczyła z parapetu i podbiegła do biurka, wyciągając z szuflady pergamin i pióro. Zaczęła szybko zapełniać papier słowami, a plan w jej głowie był coraz mocniej zarysowany.

Pojawiła się nadzieja.

 

* Nie lubię pisać o takich rzeczach, o których nie wspominała Rowling. W V tomie, była mowa, że czarodzieje nie korzystają ze szwów. W pierwszej wersji, miałam po prostu napisać, że podadzą eliksiry, które nie pozwolą dotrzymać ciąży, jednak potem uznałam, że jest inne wyjście. A więc, zakładamy, że wykonują zabiegi i operacje, ale dużo rzadziej niż w świecie mugoli, i bardziej polegając na magii. 

 

Trudno, o wiele trudniej niż zwykle ocenić mi ten rozdział obiektywnie. Pisało mi się... aż wstyd się przyznać, bardzo dobrze. Słowa właściwie same się wylewały i ja, muszę powiedzieć że jestem zadowolona. 

 

 

Komentarze

  1. Jestem jak najbardziej za dwom rozdziałami w miesiącu . ; )a co do notki ? hmm.. moje zdanie znasz - piszesz świetnie . ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Mało się nie popłakałam przy tym rozdziale...Kurczę szkoda, że ciąża Liz musiała zostać przerwana....mam nadzieję, że jednak wybaczy Syriuszowi przecież nie miał innego wyboru, prawda?Pozdrawiam i czekam na następną notke...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna