Odpowiedzialność?

Wpięła we włosy ostatnią wsuwkę. Przyjrzała się swojemu odbiciu, uśmiechając się krzywo. Drżącymi dłońmi sięgnęła po czarną kredkę, którą delikatnie przeciągnęła po powiekach. Wsunęła na nos okulary, rozglądając się nerwowo po łazience w poszukiwaniu błyszczyka. Zadzwonił dzwonek.
Nabrała głośno powietrza, wygładziła sukienkę i przeszła do przedpokoju, otwierając drzwi.
Stojąca w progu czarownica uśmiechnęła się do niej chytrze. Krwisto czerwona szminka zdawała się razić w oczy na tle jasnej cery i blond loków otaczającej jej twarz.
- Rita Skeeter – powiedziała wchodząc do środka. Kiwnęła nerwowo głową, wymieniając z nią krótki uścisk dłoni – Cieszę się, że odpisałaś. Czytelnicy nie mogą się doczekać, żeby się dowiedzieć o Tobie czegoś więcej.
- Nie sądzę – odpowiedziała nerwowo – Zapraszam. 
Wskazała jej na swój pokój. 
- O, nie jesteśmy same! – Ucieszyła się, widząc siedzących przy stole ludzi – Cudownie.
Usiadła, wyjęła z torebki pióro i podkładkę do pisania. 
- Możemy zaczynać? – Spytała z chytrym błyskiem w oczach. Kiwnęła, nie będąc pewna, co robi. Pióro uniosło się wysoko nad dziennikarką, gotowe do pisania – Wspaniale. 
Odchrząknęła. 
- Znajduję się w Lublinie, w prywatnym mieszkaniu Pauliny… Chciałam powiedzieć Lilkievans16, autorki bloga lilkaevans16. Znajdują się ze mną jej współpracownicy Wenisława Wena i…
- Przyjaciele – poprawiła ją nieśmiało Paulina – I to mieszkanie moich rodziców.
- Mniejsza o szczegóły – powiedziała Rita i machnęła ręką – Eugeniusz Bącik i Wenisława Wena. Paulino, dziś mija czwarty rok odkąd piszesz swoją historię. Powiedz mi, jak wspominasz początki tej trudnej sztuki? Były jakieś potknięcia?
- Pełno. Byłam pewna, że ta historia nie dotrwa nawet do pierwszego półrocza. Nie przywiązywałam wagi do tego, co i jak piszę…
- Mam rozumieć, że wstydzisz się swoich pierwszych postów? – Zapytała zaciekawiona czarownica. 
- Skąd! – Zaprzeczyła dziewczyna – Jestem z nich dumna, to one wskazują mi ile można osiągnąć pracą. Początki nigdy nie są łatwe.
- Gdybyś mogła coś zmienić w historii swoich bohaterów, co by to było?
- Wszystko potoczyłoby się wolniej – powiedziała powoli Paulina. Rita otworzyła usta, ale Wena była szybsza.
- Według Pauliny, bohaterowie zbyt szybko dorośli…
- Sądzisz, że się myli? – Zapytała prowokująco czarownica. Wena zaprzeczyła. 
- Niektóre wydarzenia być może potoczyły się zbyt szybko i czasem nadal tak jest.
- Zarzuca się wam niekanoniczność i brak związku z pierwowzorem. Jakie jest wasze stanowisko?
- To cała prawda – powiedziała Paulina – J.K.Rowling załamałaby się gdyby się dowiedziała, że zrobiliśmy z Voldemorta sprzedawcę staników. 
- Właśnie, Voldemorta. Czy nie bałaś się, decydując na zrezygnowanie z jego postaci? To odważne posunięcie, odradziłabyś je innym?
Roześmiała się. 
- Nie, nie bałam się. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, z konsekwencji. 
- Jakich?
- To wymaga ciągłego tworzenia – wyjaśniła Wena – Losy bohaterów leżą w naszych rękach, nie mamy wzoru, według którego można się wzorować. Wszystko zależy od nas.
- Wolność i więzienie w jednym – dodała Paulina – Wolna wola i ciągła praca nad pomysłami.
- Żałujesz?
- Nie. 
- Niektórzy uważają, że ciągnie się to już za długo. Nie przeszkadza Ci to? 
- Mam, za przeproszeniem, gdzieś to, co sądzą o mnie inni – powiedziała stanowczo Paulina – Pisze, bo lubię, i będę to robić tak długo, jak będę chciała. Jeśli się to komuś nie podoba, to mi przykro.  
Wena uśmiechnęła się szeroko. 
- Rozumiem, że masz zamiar dalej pisać. A co z nauką, jesteś w klasie maturalnej czy to nie koliduje z Twoją pracą? Krążyły plotki, że zakończysz historię w trzeciej klasie.
- Miałam taki zamiar – przyznała dziewczyna – Jednak zrezygnowałam z niego. Kiedy mogę, piszę. Mam przygotowane notki do kwietnia włącznie, i liczę, że w maju pojawi się już nowa. 
- Jaki jest sekret takiego stażu? Kilka razy próbowałaś zakończyć, każdy kończył się fiaskiem.
- W dużej mierze to zasługa czytelników, którzy mnie wspierają. Wena i Gienio – spojrzała na nich z uśmiechem – No i z każdym rokiem coraz ciężej myśli mi się o kończeniu.
- Czy coś się w tobie zmieniło dzięki opowiadaniu? – Spytała Rita, a na twarz Pauliny wstąpiły rumieńce. Minęła krótka chwila zanim odpowiedziała.
- Bardzo dużo – odpowiedziała – Nabrałam więcej pewności siebie, uwierzyłam, że ciężką pracą można dojść do czegoś. Po za tym, poznałam dzięki niej wielu wspaniałych ludzi, z którymi nadal utrzymuję kontakt. 
Rita pokiwała głową, poprawiła okulary. 
- Czy przez te cztery lata, coś się zmieniło w twoim postrzeganiu historii o Lily? 
- Tak, na pewno. Gdy zaczynałam pisać, zależało mi na jak najszybszym rozwijaniu tej historii, w związku, z czym bohaterowie starzeli się szybciej, mentalnie często pozostając dziećmi. Z czasem, to się zaczęło w pewien sposób zmieniać. Tak sądzę.
- A jak Twój stosunek do bloga? Zmienił się, czy pozostał taki sam?
- Bardzo się zmienił – zaśmiała się dziewczyna – Na początku, była to tylko kolejna próba pisania. Potem, gonitwa o czytelników i próba sprawdzenia siebie. To stało się obowiązkiem, bo muszę to robić dla innych. Teraz traktuję to, jako zabawę, wspaniałą formę odskoczni od codzienności, która bywa przytłaczająca. I przy okazji staram się doskonalić to, czego się nauczyłam stawiając na swojej drodze nowe wyzwania.
- Pracujesz nad czymś innym?
- Staram się napisać książkę. W chwili obecnej mam już jedną cześć. 
- Z czego jesteś najbardziej dumna? 
- Z tego, że po raz czwarty się tu spotykamy. W ciągu tych czterech lat, napisałam 167 notek, dostałam 2173 komentarze. Onet docenił nas dwa razy, a bloga odwiedziło 230196 ludzi.
- A porażki? 
- Zdecydowanie największa porażką, jaką poniosłam były notki o tym, jak trojaczki dowiadują się o wilkołactwie Remusa. To było straszne do napisania i zdecydowanie nas przerosło.
- Pisanie zajęło nam kilka miesięcy – wtrąciła Wena – Kilkakrotnie zaczynaliśmy od nowa.
- Dużo czasu minęło zanim znów zabrałyśmy się za trudny wątek – dodała Paulina – Bardzo dużo.
- Mam do ciebie pytanie – Rita zwróciła się do Weny – Czytelnicy są ciekawi, jak ci się udaje trzymać Paulinę przy sobie.
- Sama się mnie trzyma – roześmiała się Wena – Jesteśmy drużyną, od samego początku.
- Właśnie, początki. Jak się wam współpracowało na samym początku?
- Strasznie! – Przyznała Paulina – Zwłaszcza z Gieniem. Pierwsze miesiące były koszmarne, prawda?
Gienio, który do tej pory siedział cicho obracając w dłoniach swój melonik zamarł. Otworzył usta, zamknął je i znów otworzył. W końcu kiwnął tylko głową.
- Potrzeba nam było trochę czasu, żeby się porozumieć. Gienio często uciekał do moich przyjaciół, demoralizując im Weny. Chociaż Wena nie bywa lepsza – dodała znacząco. Wena zarumieniła się. 
- Masz na myśli jakieś konkretne wydarzenie?
- Wiele. Nie raz dostawałam skargi o zastraszeniach innych Wen czy opróżnianiu zapasów alkoholu. 
- Mogłabyś uchylić rąbka tajemnicy, jakie masz plany na kolejny rok? Co czeka Twoich bohaterów?
- To będzie trudne, zmieniam zdanie, co chwilę – zachichotała
– Cóż, będzie się działo, Wena już o to dba. Pracuję nad kilkoma wątkami, będzie, więc wesoło jak zawsze, ale będą też momenty dość trudne.
- Bardzo trudne – dodała Wena – Naprawdę się stara i wielu nie jest pewna.
- Tak, to prawda. Ale to nie oznacza, że będzie nudno. 
- Czyli bohaterowie nie mogą liczyć na spokój?
- Nie, uprzykrzymy życie prawie wszystkim – przyznała Paulina – Staramy się skupiać na tych, którzy mieli długo normalne życie. 
- Czy planujesz jakieś rewolucje?
Spojrzeli po sobie znacząco.
- Ehem… Prawdę mówiąc tak. Ale na razie nie mogę powiedzieć więcej.
- Czy masz jakieś sprawdzone sposoby jak ułatwić sobie pisanie? Ulubione piosenki, jakieś talizmany…
Roześmiała się.
- Jest tego bardzo dużo! Muzyka jest najważniejsza, bez niej nie potrafię wczuć się w sytuację. Po za tym, bez kubka herbaty ani rusz. 
- Jakie są minusy pisania?
- Wena, która budzi mnie o drugiej w nocy, żeby napisać kilka zdań – powiedziała zdecydowanie – Zawsze nie wtedy, kiedy trzeba. 
- Taka już moja rola – odpowiedziała.
- Masz ulubionego bohatera?
Zaskoczyło ją to pytanie. Zawahała się przez chwilę, zanim odpowiedziała.
- To zależy od sytuacji – powiedziała wymijająco – Generalnie, lubię pisać o wszystkich. 
- Wygodna odpowiedź – zauważyła Rita. Paulina wzruszyła ramionami – Na sam koniec, mam pytanie od siebie. Co tak naprawdę, łączy was z Gieniem? Istnieją spekulacje, na temat waszego gorącego romansu.
Paulina roześmiała się.
- Ja i Gienio jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała stanowczo i dodała – Ale z Weną są parą od prawie trzech lat, dwa lata temu wydali na świat osiem gieniowenek. 
- Chciałabyś coś od siebie dodać? 
- Chciałabym podziękować tym, którzy ze mną są i mi pomagają. Za każde wejście, za każdy komentarz, każdą radę, miłe słowo i krytykę. To wiele dla mnie znaczy. 
- Dziękuję za rozmowę.
Rita wstała, biorąc do ręki pióro i podkładkę. Wena, niewiadomo skąd znalazła się za nią i zanim ta zdążyła włożyć swoje akcesoria do torebki, zabrała je. Szybko prześledziła wzrokiem tekst i zaśmiała się. 
- Popatrz – podała tekst Paulinie – Ani jedno słowo nie jest prawdziwe. Powinnaś napisać powieść, masz wyobraźnię.
Dziewczyna skrzywiła się, jednym ruchem wyrywając kartkę z notesu. Zgniotła ją w kulkę.
- Chyba nasza współpraca się nie uda – oznajmiła oddając podkładkę dziennikarce – Mówiłam, że tak będzie. 
- Popełniasz błąd – stwierdziła – Będziesz tego żałować, mogłabym zrobić z ciebie gwiazdę.
- Po co mi to? – Zapytała dziewczyna, wzruszając ramionami – Nie narzekam na obecny stan rzeczy. 


169. Odpowiedzialność

Gdy przyszedł, już była. Siedziała na ławce na dziedzińcu, z nogami podkulonymi pod brodę, wpatrując się przed siebie. 
Letni wiatr delikatnie rozwiewał jej ciemne włosy, które co jakiś czas odgarniała za uszy. 
Jej twarz, przypominała marmurową maskę – nieruchoma, pozbawiona emocji wpatrywała się w niewidoczny dla niego punkt. 
Powiódł wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny – jego wzrok zatrzymał się na granicy między lasem a błoniami. 
Po raz kolejny odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy i obróciła głowę w jego stronę. 
Uśmiechnął się podchodząc bliżej. 
- Jesteś – powiedziała krótko – Myślałam, że nie przyjdziesz. 
- Nie byłem pewny gdzie Cię szukać – skłamał, zaciskając dłonie na Mapie Huncwotów, schowanej w kieszeni – Długo siedzisz?
- Nie – odpowiedziała krótko – Wiesz już, czego chcesz?
- Nic zobowiązującego, chcę tylko porozmawiać. – Powiedział.
Kiwnęła krótko głową.
- Nawet nie wiesz jak mam na imię – zauważyła oschle. Przechylił lekko głowę, unikając jej spojrzenia – Wiesz?
- Alice Heantley – powiedział – Ravenclaw, rok siódmy. 
- Brawo. Skąd masz takie informacje?
- Popytałem. To jak? 
Wzruszyła ramionami. 

W dużej mierze, to on mówił. Ona potakiwała, odpowiadała na część zadawanych przez niego pytań, czasem sama o coś pytała. 
Im dłużej z nią przebywał, tym większe miał wrażenie, że ma do czynienia z wyjątkową osobą.
Nawet nie zauważył, kiedy zamilkł. Wpatrywał się w twarz dziewczyny, która poczuła na sobie jego spojrzenie bo spojrzała mu prowokacyjnie w twarz.
- Co? – spytała chłodno. Wzruszył ramionami. 
Pokręciła głową ale nic nie powiedziała. Przechyliła lekko głowę, dokładnie mu się przyglądając. 
Zmieszany pochylił głowę, udając że interesuje się spacerującym po marmurowych schodach pajączkiem. Kątek oka spoglądał na dziewczynę, która odwróciła się, wpatrując przed siebie. Przygryzła delikatnie wargę, opierając twarz na dłoniach.
- Nie widziałem cię tu wcześniej – podjął po chwili ciszy. Prychnęła, nie racząc spojrzeć w jego stronę.
- Może patrzyłeś niedokładnie – odpowiedziała chłodno, mrużąc oczy.
- Nie, to niemożliwe żebyśmy się wcześniej spotkali – powiedział z przekonaniem – Pamiętałbym.
- Pamięć mężczyzn jest wybiórcza. Tylko Ci się tak wydaje.
Zmarszczył brwi, przyglądając się dokładniej dziewczynie. Był pewny, że by ją zapamiętał – była zbyt wyjątkowa, żeby przejść obok niej obojętnie. 
- Nie, jestem pewien – powtórzył.

Ellen Stevens podniosła wzrok znad „Tysiąc praktycznych zaklęć” i prychnęła ostentacyjnie.
Alice usiadła na łóżku, rzucając przyjaciółce pytające spojrzenie, poczym zaczęła rozczesywać mokre od deszczu włosy.
- Gdzie byłaś w taką pogodę? – spytała Stevens. Heantley wzruszyła ramionami.
- Deszcz złapał mnie w drodze powrotnej – powiedziała krótko. Ellen pokręciła głową.
- Znów się z nim spotkałaś? – zapytała a gdy dziewczyna nie odpowiedziała kontynuowała - Co ty wyprawiasz? 
- Nie wiem o co Ci chodzi – wzruszyła ramionami, rzucając szczotkę na łóżko. 
- O Pottera! W co ty pogrywasz? W razie gdybyś zapomniała, jesteś zaręczona!
Alice pokręciła głową z politowaniem.
- Tom mi ufa, a ja ufam jemu. A z Potterem, to tylko zabawa.
- Nie powinnaś z nim tak pogrywać – powiedziała cicho Ellen. Heantley wzruszyła ramionami.
- Nic mu nie obiecuje.
- Powiedziałaś mu o Tomie?
- Nie – odpowiedziała krótko Alice.
- Nie!? Dlaczego?
- Nie pytał.
Dziewczyna wstała.
- To fajny chłopak, nie zasługuje na takie zachowanie! 
- Sam się prosi – mruknęła – Daj spokój, nic mu nie obiecuje. Nie robię nic złego Jeśli dobiera to inaczej, to już jego problem.

- Będziesz tego żałował – mruknął Joe – Zobaczysz, ja Ci to mówię.
- Ty mówiłeś mi że McGonagall jest wcieleniem szatana w spódnicy a Ron jest kobietą – zauważył Potter.
- Co do McGonagall każdy przyzna mi rację, a jeśli chodzić o Rona.. Jeśli by się nad tym zastanowić…
- Ej! Jestem tu!
- Daruj – powiedział chłopak – Nie zauważyłem Cię. 
Harry parsknął i szybko ucichł pod wpływem spojrzenia Weasleya. Jack zakrył dyskretnie usta.
- Pomijając wątpliwą płeć Rona i szatańskie korzenie Minerwy, powtarzam Ci, że z tą Twoją Alice jest coś nie tak!
- Uprzedziłeś się – powiedział Potter – Jest wyjątkowa.
- Właśnie ta wyjątkowość mi się w niej nie podoba – upierał się Matthews – Ej, a ty gdzie?
- Umówiłem się. Nie czekajcie na mnie,
spotkamy się na kolacji – dodał łapiąc za kurtkę i wybiegł z dormitorium.
- Tak jest, kochanie – mruknął Joe – Mówię wam, będą z tego kłopoty.
- Odpuść sobie – odezwał się Jack, wyciągając się na łóżku – Harry ma rację, przesadzasz.
- Nie przesadzam, z nią coś jest nie tak.
- Na moje oko jesteś o niego po prostu zazdrosny – zauważył Andrews – Daj sobie spokój i ciesz się upragnioną wolnością. Póki możesz.

- Nie odpuszczasz łatwo – zauważyła, nie odwracając się w jego stronę. Uśmiechnął się.
- To u mnie rodzinne, wiesz? Wszyscy Potterowie tacy są – powiedział przysiadając się do dziewczyny. Nawet nie spojrzała w jego stronę. Przywykł już do tego że podawanie ręki jest bezcelowe – nie zdarzyło się jeszcze, żeby odwzajemniła gest.
- Brak wyczucia też masz odziedziczony? 
Zaśmiał się krótko i przytaknął.
- Tak. Szkoda że to już ostatni tydzień – podjął po chwili. Obróciła się w jego stronę. Widząc jej minę, natychmiast zamknął usta. 
Zbliżyła swoją twarz do jego, ogarniając grzywkę z czoła. Przez krótką chwilę miał ochotę ją objąć ,jednak coś podpowiadało mu, że to nie jest dobry pomysł. Nie znał jej intencji - wolał nie ryzykować. 
Przełknął ślinę i skrzywił się – gardło zacisnęło mu się boleśnie. Alice najwyraźniej zauważyła jego zdenerwowanie bo odsunęła się nieznacznie. 
- Daj sobie spokój – powiedziała. Gdy jej ciepły oddech musnął delikatnie jego twarz, jego ciałem wstrząsnął dreszcz – Za dwa dni wracamy do domów i prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczymy. Nie ma czasu na angażowanie się. 
Po raz kolejny odgarnęła włosy z czoła. Jej dłoń musnęła lekko jego twarz. Znów przełknął ślinę. Na twarz dziewczyny wstąpił lekki uśmiech. Zamrugał, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów – po raz pierwszy widział żeby się uśmiechała. 
Nawet nie dostrzegł, gdy jej twarz znalazła się tuż przy nim. Wysunęła się lekko do przodu,
Przymknęła oczy i delikatnie dotknęła ustami jego ust. Potem śmielej, drugi i trzeci. 
- Dostałeś, czego chciałeś – powiedziała cicho, odsuwając się – Będzie lepiej jak już pójdę – dodała wstając – Przekroczyłam granicę – szepnęła tak cicho że nie był w stanie tego dosłyszeć i oddaliła się szybko, zostawiając go osłupiałego na zamkowym dziedzińcu. 

- Nie mogę jej znaleźć – powiedział rozglądając się po peronie w Hogsmeade - Nie możliwe żeby jej tu nie było.
- Twoja wybranka najwyraźniej ma zdolności do ukrywania się – zaśmiał się Joe ciągnąc za sobą walizkę – Daj spokój, znajdziesz ją w pociągu.
- Właśnie, zamiast szukać dziewczyny, która Cię olewa wsiadaj do pociągu – wtrącił Jack – Na pewno już jest w środku. 
- A niech mnie piorun trzaśnie… 
- Co jest? Joe? Ej!
Harry spojrzał z rozbawieniem na Matthewsa, który wpatrywał się oniemiały przed siebie. Potter podążył wzorkiem za przyjacielem i zachichotał. Joe wpatrywał się w stojącą przy jednym z wagonów blondynkę. 
- Ładna – ocenił krótko. Joe spojrzał na niego oburzony.
- Ładna? To anioł!
Andrews roześmiał się.
- Zwariować przy was idzie – powiedział – Przy was i waszych rozterkach miłosnych.

- … Amy?
- Tak, tak – powiedziała, rozglądając się po peronie. Cristin odchrząknęła głośno.
- Słuchasz mnie w ogóle? – Spytała patrząc znaczące na Amy, która w dalszym ciągu nie słuchała matki, wyraźnie szukając czegoś, lub kogoś. 
- Oczywiście, że słucham – przytaknęła. Emily i Margaret spojrzały na siebie znacząco i parsknęły. Remus uniósł brwi, ale nikt nie zamierzał powiedzieć mu, co tak rozbawiło jego córki – Mamo, przepraszam, zaraz wrócę. Musze się z kimś… pożegnać. 
I zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć pobiegła w stronę wysokiego bruneta, rzucając mu się na szyję. 
Cristin podążyła wzrokiem za córką i wydała z siebie cichy gwizd.
Emily i Margaret wybuchły śmiechem na widok miny, jaką zrobił ojciec, gdy Amy musnęła ustami policzek chłopaka.  
Cristin obróciła głowę i uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na ramieniu męża.
- Spokojnie kochanie, spokojnie.
- Może po nią pójdę – zaproponowała szybko Emily, widząc, że siostra nie skończyła się jeszcze żegnać. Przebiegła dzielącą ich odległość, dając znaki na migi żeby się hamowali.
- Lepiej chodź – powiedziała szeptem, wymieniając uścisk dłoni z chłopakiem – Tata patrzy.
- No i co? – Zapytała zdezorientowana, patrząc na rodziców, którzy natychmiast się odwrócili.
- Dawkujmy emocje jak na jeden raz. 

Na peron wyszedł, jako jeden z pierwszych, jako jeden z ostatnich go opuścił. Po Alice nie było śladu. Rozpłynęła się i chociaż Potter robił wszystko, co w jego mocy, nie był w stanie jej znaleźć. 

- Harry… Harry… Harry! 
Oderwał wzrok od owsianki i spojrzał na matkę. 
- Co się z Tobą dzieje? – Spytała kobieta, odgarniając z czoła grzywkę chłopaka – Mówimy do Ciebie od dwudziestu minut! 
- Przepraszam, zamyśliłem się… O co chodzi?
- Pytałam czy masz jakieś plany na resztę wakacji. Nie zostało Ci dużo czasu, jest sierpień.
- Nie, nic nie wymyśliłem – powiedział chłopak wstając od stołu – Może umówimy się z chłopakami… Idę do siebie. Dziękuję.
James spojrzał rozbawiony za synem.
- Zdaję się, że się zakochał – zauważył z uśmiechem.
- To mnie niepokoi. Dziwnie się zachowuje….
- Nic mu nie będzie – zapewnił Potter – Zobaczysz. 

Jeżeli kiedykolwiek wydawało mu się, że czas ciągnie się w nieskończoność, to teraz przekonał się że nie miał pojęcia co to znaczy walczyć z czasem.
Wskazówka zegara wskazała dziesiątą. Harry zmarszczył brwi i spojrzał w okno. 
Mimo że od świtu świeciło słońce, zapraszając go na zewnątrz, on nie mógł przemóc się żeby opuścić pokój.
Od jakiegoś czasu nie przepadał za słonecznymi dniami.
Drzwi uchyliły się, a w środku pokazała się uśmiechnięte twarze Joego i Jacka. 
Harrz zerknął przelotnie na przyjaciół i znów spojrzał za okno.
- Oj, źle z nim.
- Mówiłem – Potter westchnął zrezygnowany i odwrócił się.
- Więcej was tu nie dało rady wepchnąć?
- Też się cieszymy, że cię widzimy – powiedział sarkastycznie Joe – Serca rozpiera nam radość z Twojego ciepłego powitania.
- Zamknij się – mruknął Harry. 
- Nie, dzięki nie będę siadać, postoję – kontynuował Matthews. 
- Rób co chcesz.  
Jack zmarszczył brwi i spojrzał na Stevena, który wzruszył ramionami. Andrews westchnął.
- Nie odezwała się. – Bardziej stwierdził niż zapytał. Potter przytaknął.
- Nie przejmuj się nią – poradził Joe siadając na krześle przy oknie – Takich jak ona jeszcze wiele.
- Ciekawe czy miałbyś taką samą gadkę jakby twoja Cleo przestała pisać – zauważył Jack a Harry uniósł pytająco brwi. Matthews wyszczerzył się.
 - Ty się podobno nie umawiasz na więcej niż jedną randkę – przypomniał Potter.
- Zrobiłem wyjątek, od reguły. To nic poważnego.
Harry prychnął.
- Oj, dobra, nie będę ci więcej docinać… Nie masz jak jej znaleźć?
- Jakby miał to bym tu nie siedział – zauważył Steven. 
- A może jakiś punkt zaczepienia? Może mówiła o jakimś miejscu czy coś?
Zaprzeczył, kręcąc głow
ą. Tym razem to Matthews prychnął.
- To niby, co ty robiłeś z nią przez te dwa tygodnie? Albo wiesz, co, nie odpowiadaj… 
Cała trójka rzuciła mu karcące spojrzenia. Wzruszył ramionami.
- Co?
- Są inne metody spędzania wolnego czasu, po za ślinieniem się, wiesz? 
- Nie, nie wiem. No, ale wracając do lubej rozczochrańca… A może ktoś z jej znajomych? 
- Niby, kto?
- Nie wiem, na pewno z kimś się przyjaźniła - fuknął Matthews – To ty powinieneś wiedzieć.
- Nie kręciła się przypadkiem obok niej taka mała, ruda… - spytał Steven. Harry zmarszczył brwi.
- Tak, kojarzę… - powiedział Jack – Ellen Stevens, Joeyl mi o niej mówiła.
Cała trójka spojrzała na chłopaka. Ten zamrugał.
- Co? Nie, na mnie nie liczcie, to…

- Kiedy będziemy na Pokątnej? – Spytała, Amy z lekkim uśmiechem, patrząc uważnie na rodziców. Cristin zerknęła na męża i odpowiedziała.
- Nie wiem, do końca wakacji jest jeszcze miesiąc. Czemu pytasz? 
- Chciałam się spotkać z Patrickiem – powiedziała a siostry wymieniły między sobą rozbawione spojrzenie. Remus, który do tej pory nie wykazywał zainteresowania rozmowami prowadzonymi przy stole, podniósł głowę.
- Remus, kiedy możemy jechać? – Zapytała Cristin. Głowy wszystkich, łącznie z Mattem zwróciły się na mężczyznę. 
- Myślałem, że sam to załatwię – powiedział szybko – Mogę wstąpić wracając…
Amy rzuciła mu oburzone spojrzenie. 
- Możemy w ten weekend pojechać – dodał po chwili. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, wstała od stołu i wbiegła na górę. Siostry zachichotały i pobiegły za nią.
- Co to miało być? 
- Nie wiem, o co ci chodzi. 
- Kochane, one dorastają – powiedziała Cristin – I to naturalne, że spotykają się z chłopcami. Mam ci to dogłębnie tłumaczyć, czy zrozumiałeś problem?
- Cicho – mruknął a kobieta zaśmiała się.
- Nie martw się, to dopiero początek.

Szła przed rodzicami, pchając przed siebie wózek i odwracając się, co chwile. Obok niej szedł Steven uśmiechając się szyderczo.
- Nie martw się, siostrzyczko – powiedział – Nie będzie wcale tak strasznie.
Spojrzała na niego przerażona.
- Pamiętam, jak sam szedłem do szkoły. Łódka w której płynąłem się przewróciła i zaatakowała nas ośmiornica. Ale nie bój się, to się zdarza tylko raz na kilkuset uczniów.
- Steven! – Liz trzepnęła syna po głowie – Jak ojciec! Musisz ją denerwować!? 
- Ja jej tylko opowiadam fakty.
- Jakbyście nie kołysali łódką to by się nie przewróciła. – Powiedziała kobieta – Nie martw się kochanie, będzie dobrze. To nic strasznego.
- Na pewno? – Dziewczyna spojrzała z nadzieją na ojca. Ten uśmiechnął się lekko i kiwnął głową. Najchętniej nigdzie by jej nie puścił. Przecież ona miała tylko jedenaście lat, była jeszcze dzieckiem!
- Na pewno – powiedziała Liz – O, popatrz jest Matt.
Dziewczyna odwróciła głowę i pomachała do małego Lupina, który uśmiechnął się lekko i podszedł do dziewczyny.
- Jak się czujesz?
- Okropnie – powiedział chłopak – To prawda, że podczas pierwszej nocy w Hogwarcie, wrzucają ci myszy pod kołdrę?
- Ja słyszałam, że pająki…
Liz roześmiała się głośno.
- Trojaczki opowiadały ci o szkole? – Spytała kobieta a chłopiec kiwnął głową – Nie słuchajcie ich. A teraz chodźcie, na peron.

- Uważaj na siebie – powiedziała Liz, ściskając córkę - Nie słuchaj brata. Hogwart jest cudownym miejscem. 
Kiwnęła głową i zwróciła się do ojca., Uśmiechnął się lekko i kucnął naprzeciwko dziewczynki. 
- Nie martw się – powiedział spokojnie – I pisz często.
- Będę – zapewniła – Na pewno będzie dobrze?
- No pewnie. Zobaczysz.
Dziewczynka uśmiechnęła się lekko i mocno przytuliła, poczym szybko wbiegła do pociągu. Steven uściskał rodziców.
- Uważaj na nią – poprosiła Liz – Pilnuj jej i…
- Dobrze, nie martw się.
Oboje spojrzeli na pociąg. Chwilę potem w oknie pojawiła się głowa córki, która pomachała im mocno a pociąg zaczął ruszać.
- Kochanie, dobrze się czujesz?- Spytała Liz, patrząc na męża, który lekko zmarszczył brwi.
- Dzieci powinny chodzić później do szkoły. Ona ma dopiero jedenaście lat i już się…
- Ty też jechałeś do szkoły jak miałeś jedenaście lat!
- Ja to co innego, ja byłem chłopakiem. A ona jest dziewczynką… jest krucha i…
Kobieta wybuchła śmiechem.
- Jesteś przewrażliwiony. Nie wiem wytrzymasz bez swojego oczka w głowie.. Powiedz, że będzie ci brakować jej paplaniny.
- No… będzie trochę.
- Ja chcesz mogę ci pogadać – odezwał się Lupin – podrzuciłbym ci dziewczynki, ale są w szkole. A ty zatęsknisz jeszcze za ciszą. 
- Siedź cicho. – Mruknął Syriusz – To nie ja ledwo siedziałem przez tydzień jak list się spóźniał. 
- Będziesz – zapewnił go Lupin i uśmiechną się - zobaczysz. 

Szli ustawieni w rzędach, wpatrując się z niemałym przerażeniem w stojącą na podeście Tiarę Przydzialu.
Vivien rozejrzała się dookoła. W tłumie starszych uczniów wypatrzyła Stevena, który uniósł kciuki do góry. Siedzące trochę dalej trojaczki posłały jej uśmiech.
Profesor McGonagall stanęła na środku, ściskając przed sobą pergamin.
- Wyczytam kolejno nazwiska – powiedziała, a gwar w Wielkiej Sali ucichł –Adams Rosalie.
Dziewczyna wyszła z tłumu, zaciskając dłonie na mundurku. Wszyscy patrzyli na jej przydział, wyczekując na werdykt tiary.
- Slytherin!
- Black Vivien! 
Matt pokazał zaciśnięte kciuki. Spojrzała z przerażeniem na brata, który mówił jej coś bezgłośnie. Chociaż nie była w stanie tego zobaczyć była pewna wiadomości, którą jej przekazuje.
Na chwilę świat skryła ciemność. Zanim zdążyła się zdenerwować, Tiara wykrzyknęła.
- Gryffindor!
Przeszła do stołu Gryfonów. Na jej miejscu już siedziała drobna dziewczynka, która po chwili przysiadła się do stołu Ślizgonów.
- Wiedziałem, że przyniesiesz wstyd rodzinie – powiedział z uśmiechem Steven, klepiąc siostrę po ramieniu – Dobra robota.
- Pajac.
Kolejnych dwóch chłopców przeszło do Ravenclaw, a drobna rudowłosa dziewczyna, Julie Friedman trafiła do Slytherinu. 
Dziewczyna patrzyła na przydział kolejnych uczniów z wielkim zaciekawieniem. Nadeszła kolej Matta.
- Lupin Matthew! 
Trojaczki wychyliły się, żeby lepiej widzieć. 
- Zgodnie z prognozami Pan Lupin powiększył szlachetne grono domu Lwa! – Powiedział Steven, gdy Matt zszedł z krzesełka a na jego miejsce wszedł wysoki blondyn, który po chwili szedł w stronę Puchonów.
-Masz dziś ze sobą jakiś problem? – spytała rozbawiona Vivien, a Steven pokręcił głową. 
Kolejne wolne miejsca zapełniały się przy stołach.  
- Rainolds Patrica! 
- Gryffindor! 
Vivien uśmiechnęła się do dziewczyny, która usiadła na jej miejscu.
- Cześć – powiedziała.
- Snape Whiliam! 
Obróciła zainteresowana głowę w stronę podestu, pewna, że gdzieś już słyszała to nazwisko. Zobaczyła tylko jak chłopak zeskakuje ze stołeczka i idzie w stronę stołu Slytherinu. Na jego miejscu siedział już piegowaty rudzielec. 
- Whilkers Constanse!
- Gryffindor! 
Dziewczyna przeszła przez Wielką Salę i zajęła miejsce obok Patrici. 
- Cześć – powiedziała z uśmiechem – Jestem Connie.

- Idę no, idę! – Krzyknęła, zbie
gając po schodach. Zatrzymała się przed drzwiami wejściowymi, rzuciła pytające spojrzenie Vivien, która wzruszyła ramionkami. Otworzyła. – Mama?
Spojrzała na matkę. 
- Co tam długo? – Spytała z wyrzutem Marie, wchodząc do środka – myślałam, że już całkiem przemoknę zanim otworzysz.
- Mamo, tyle racy ci mówiłam, żebyś uprzedzała – przypominała Liz, biorąc od niej płaszcz – Mogło nas nie być.
- A właśnie, co tu tak cicho?
- Dzieci są w szkole – powiedziała powoli – Syriusz pracuje. Chodź do kuchni – dodała – Zrobię herbaty.

- Słabo wyglądasz – powtórzyła Marie, przyglądając się córce, która szykowała herbatę – Kiedy ostatni raz byłaś na jakiś badaniach?
- Mamo, to, że wolniej biegłam do drzwi nie znaczy, że coś mi jest – powiedziała dobitnie Liz – Ubierałam się. 
- Liz, nie próbuj mi wciskać kitu. Widzę, że coś się dzieje. Marnie wyglądasz, powinnaś iść do lekarza, to może być…
- Jestem zmęczona – powiedziała szybko, pewna, że matka nie da jej spokoju. Jej marudzenie byłaby w stanie znieść, ale marudzenia Syriusza, któremu pewnie zaraz doniosła by kobieta, nie dałaby rady wytrzymać – Ostatnio kiepsko śpię, to pewnie przez pogodę…
- Tym bardziej powinnaś się przepadać.
- Nic mi nie jest – powtórzyła zirytowana – Mamo, proszę, zamknijmy ten temat.
- Musisz o siebie zadbać – upierała się Marie – Wyglądasz na naprawdę zmęczoną, to może prowadzić do…
- Badałam się nie dawno – skłamała szybko, stawiając przed matką kubek z herbatą – Skończmy ten temat, nic mi nie będzie. Lepiej mi powiedz, co u was. Jak tata?
Spojrzała na nią podejrzliwie. Przez chwilę Liz wydawało się, że nie da za wygraną jednak po chwili milczenia odpowiedziała.
- W porządku. 

Ściągnęła szlafrok, wieszając go na ramie łóżka i szybko wskoczyła pod kołdrę. 
- Zimno – powiedziała, gdy Syriusz spojrzał na nią pytająco – Wzięłam gorącą kąpiel, ale zapomniałam, że po za wanną jest zimno.
- Zrobić ci herbaty? – Spytał Black z troską, podnosząc kołdrę. Złapała go za ramię.
- Daj spokój, zaraz się ogrzeję. Nie rób cyrku.
- Wyglądasz na zmęczoną – zauważył, niechętnie wracając na miejsce – Może powinnaś …
- Mama. – Przerwała mu – Mama cię nasłała, tak?
- Nie mogę się już martwić o własną żonę?
- Możesz – powiedziała szybko – Ale to podejrzane, że poruszasz ten temat akurat tego samego dnia co mama.
- No dobra, przejrzałaś mnie. 
- Mówiłam jej, powiem i tobie – oznajmiła dobitnie – Nic mi nie jest.
- Mimo wszystko – zawahał się – będę spokojniejszy, jeśli jednak pójdziesz do lekarza. Nie zaprzeczysz, że ostatnio jesteś zmęczona.
- Nie mogę się wyspać, to wszystko. Za dużo czasu spędzam w domu, obiecuję, że od jutra będę…
- Proszę. Ona mi nie da spokoju.
Roześmiała się. 
- To było szczere… Dobrze, jeśli ma was to uspokoić, pójdę zrobić badania okresowe. Ale pod jednym warunkiem. Ty też zrobisz.
Black skrzywił się, drapiąc niezręcznie po głowie.
- Miałem nie dawno – przyznał – Mogę z Tobą iść, jeśli bardzo chcesz.
- Poradzę sobie.

- No – powiedział uzdrowiciel siadając za biurkiem – Nie ma powodów do obawy. Wszystko jest w porządku. 
Uśmiechnęła się, odgarniając włosy z czoła.
- Mogę to dostać na piśmie? – Spytała – Mój mąż nie da mi spokoju. Uparli się z mamą na te badania.
- Myślę, że to nie będzie konieczne – uśmiechnął się – Zmęczenie w Pani stanie jest naturalne. 
- Zaraz, w moim stanie? Jakim stanie? Mówił Pan, że wszystko jest w porządku?
Lekarz zmarszczył brwi, zaglądając do karty, którą przed chwilą uzupełnił.
- Co mam przez to rozumieć? Pani nie wie?
- Proszę mówić jaśniej – powiedziała zirytowana, czując, że gubi się w systemie tej rozmowy.
- Jest Pani w ciąży – wyjaśnił lekarz – ósmy tydzień. 
Roześmiała się.
- Panie doktorze, to niemożliwe. Mam dwójkę dzieci, doskonale wiem jak się zabezpieczać…
Teraz to lekarz się roześmiał.
- Jak widać nie. 

Wpatrywał się w nią zszokowany. Jego dłoń zacisnęła się na szklance.
- Żartujesz? – Powiedział w końcu – To ma być żart prawda?
- Nie, to nie jest żart. Nie wiem, jakim cudem mogliśmy wpaść! – Krzyknęła siadając na krześle – Jak jakaś para gówniarzy!
- Liz, spokojnie…
- Spokojnie!?! Syriusz, jestem w ciąży! Nasz syn lada moment sam założy rodzinę a my nie jesteśmy w stanie dobrze się zabezpieczyć!
Black westchnął, czując, że kobieta dopiero się rozkręca.
- Po tylu latach bycia razem powinniśmy się czegoś nauczyć!
- Nauczyliśmy – powiedział szybko – Liz, uspokój się, takie rzeczy się zdarzają nic na to nie poradzimy.
- Czegoś nie dopilnowaliśmy! 
Black parsknął, chowając twarz w rękach. Liz spojrzała na niego wściekła.
- Co Cię bawi!? 
Black wzruszył ramionami. Tego i dla niej było za dużo. Roześmiała się.

- Wiesz, tak sobie o tym wszystkim myślałam – powiedziała Liz podnosząc się na łokciach – I chyba zareagowałam troszkę zbyt emocjonalnie. 
- Nie?
- Jest dość późno, to będzie spora różnica między dzieckiem i Stevenem… 
- Bywają większe – zauważył Syriusz – Daj spokój, to się zdarza. 
- Nie mówmy dzieciom – powiedziała – Tzn, powiemy im w święta. Nie chcę żeby dowiedzieli się przez list. 
- Jak uważasz. Ale wiesz, co? Ja tam się nawet cieszę.
- Że jesteśmy nieodpowiedzialni? 
- Nie mam sobie nic do zarzucenia – powiedział z uśmiechem – Z mojej strony wszystko było w porządku.
- Co do tego, nie mogę się spierać.

- Powiesz mi, gdzie mogę ją znaleźć?
Przygryzła niepewnie wargę.
- Lepiej, żebyście się nie spotykali – powiedziała w końcu wpatrując się w swój talerzyk z ciastem – Po prostu o niej zapomnij.
- To nie takie łatwe – zaśmiał się chłopak – Jest wyjątkowa.
- Tak…
- Pomożesz mi? 
- Nie. Nie proś mnie, nie mogę…
- Nie zrobię jej krzywdy, muszę z nią tylko pogadać. Jest coś ważnego, o czym chce jej powiedzieć.
Ukryła twarz w rękach.
- Proszę cię. Nie. 
Westchnął zrezygnowany.
- To ważne – powiedział – Nie dowie się, że od ciebie wiem. Proszę…
- Dostała się na Magiczny Uniwersytet Zielarski… - powiedziała cicho dziewczyna – Nie mów jej, ze wiesz ode mnie. I proszę, nie licz na zbyt wiele… 
Wstała, położyła kilka moment na talerzyku.
- Dziękuję.
- Nie dziękuj – szepnęła wychodząc z kawiarni – Przepraszam… To dla waszego dobra…

Przestępował niepewnie z nogi na nogę, wpatrując się w biały budynek.
W głowie miał dokładnie każde zdanie, które chciał powiedzieć. Wiedział, że to absurdalne, lecz czuł że jeśli tego z siebie nie wyrzuci, będzie tego żałował. Po prostu musiał jej to powiedzieć.
Drzwi otwierały się co chwilę. Ilekroć usłyszał szczęk otwieranych wrót, serce podskakiwało mu do piersi, wracając z powrotem na swoje miejsce, gdy widział że to nie ona.
Po raz kolejny poczuł mocny skurcz w brzuchu. Wyszła na dziedziniec.
Z przykrością zauważył, że zmieniła fryzurę. Jej niegdyś długie włosy, sięgały teraz do szyi a na oczy, opadała przydługa grzywka. Dopie
ro po chwili zdał sobie sprawę, że wygląda jeszcze lepiej niż do tej pory. Zrobił krok do przodu i zamarł, widząc jak od tyłu nachodzi ją wysoki brunet, łapiąc w pasie i całując w szyję.
Zaśmiała się odwracając do mężczyzny i pocałowała namiętnie w usta.
Cała radość wyparowała z niego. Wydawało mu się, że wszystkie narządy nie tylko wróciły na swoje miejsce, ale całkowicie zniknęły.
Obróciła się i zamarła, widząc stojącego na wprost chłopaka. 
Powiedziała coś cicho do bruneta i szybko podeszła do Pottera.
- Cześć – powiedziała posyłając mu niepewny uśmiech – Co tu robisz?
- Ja właściwie… przechodziłem obok. Słyszałem, że tu się uczysz i… 
- Aha – uśmiechnęła się i spojrzała na idącego w ich stronę mężczyznę – Kochanie, poznaj, to Harry Potter, mój znajomy ze szkoły – powiedziała pozwalając mu się objąć w pasie – Harry, to mój narzeczony, Tom.
Tym razem miał wrażenie, jakby całe jego ciało, wypełniły głazy. Uścisnął dłoń mężczyźnie, który posłał mu wesoły uśmiech.
- Narzeczony? Gratuluję… – powiedział głucho. 
- Tak. Pobieramy się na wiosnę.
Kiwnął głową, wymuszając uśmiech.
- To ja będę szedł – powiedział po chwili milczenia – Miło było cię znów zobaczyć. Powodzenia.

Jak zaznaczyłam na początku, mamy dziś jubileusz. Dokładnie cztery lata temu, 28 grudnia 2005 roku, pchnięta impulsem zdecydowałam się założyć tego bloga. Nie będę nic więcej dodawać, sądzę że początek powiedział dokładnie to, co chciałam przekazać. Zdmuchniemy kolejną świeczkę? 



Komentarze

  1. GRATULACJE !! No, 4 to już niezły jubileusz :)Notka jubileuszowa świetna ! Uwielbiam takie ! Uwielbiam Twojego bloga, Twoje pomysły i Twoją wersję historii !Piszesz na prawdę świetnie, i tak długo nie porzuciłaś tego bloga :)Notka jest cudowna, jak zawsze :) Bardzo fajny motyw z Harrym :)Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz : GRATULACJE GRATULACJE GRATULACJE !!!PS> Nie mogłam się już doczekać tej notki :) I mam prośbę ... Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach ? Gg 281472 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę. Kurczę, cztery lata, Paulina! Dlaczego teraz to mi się chce chlipać, no? Patrz, ile Ty napaprałaś w ich życiu przez ten rok! Ja już nie wspomnę o czterech latach, kiedy się nad nimi znęcałaś... Wena musiała wypić mi CZTERY SŁOIKI wiśni w spirytusie, żeby odreagować. Musiała uciec do jakiejś dziury pod Wrocławiem aż z Lublina! Ona jest jednak niezastąpiona, że jeszcze jakoś się jej nerwy trzymają. Życzę Ci tego jak najdłużej. Żeby zawsze dawała Ci w kość tak jak ostatnio. A co! Żeby zapas notek rósł i żebyś nie rozbestwiła się za szybko ;p I życzę Ci, żebyś dalej kochała tak swoich bohaterów jak teraz. No i jeszcze jednego Ci życzę, a co- cierpliwości co do mnie, zapewne Ci się przyda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow... cztery lata to naprawdę dużo.... Gratuluję...:DNotka jak zawsze super:):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj!Przez ostatni tydzień przeczytałam wszystkie Twoje notki i jestem pod dużym wrażeniem. Świetnie piszesz, masz doskonałe pomysły, po prostu cud-miód-orzeszki! W dodatku tyle notek i to przez całe 4 lata... nie wiem, czy byłabym w stanie dojść do tego, do czego udało się dojść Tobie. Jeśli nie masz nic przeciwko chciałabym dodać Cię do linków na /ruda-james/.Pozdrawiam =)

    OdpowiedzUsuń
  5. moonlight2991@vp.pl1 stycznia 2010 15:32

    Hej na [breakdown] pojawił się już 4ty rozdział opowiadania ;) polecam gorąco i zapraszam do czytania - Moonlight.też piszesz opowiadanie, więc liczę, że docenisz mój wkład w to "dzieło" ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Black Butterfly2 stycznia 2010 12:29

    Wszystkiego najlepszego i gratulacje, że wytrwałaś cztery lata. ;* Oby dalej wena była, i nie zawiodła nigdy. kochaj-lub-nienawidz

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję kolejnej rocznicy. 4 lata to nie mało...:P Notka jak zwykle bombowa...ale Harrego to mi żal no i ciąża Liz to było takie zaskoczenie, że mało z krzesła nie spadłam...Pozdrawiam i czekam na następną notkę...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna