Las cz.3
Jako, że jestem już po próbnej maturze z matematyki i wszystko wskazuje na to, że jakimś cudem ją zaliczyłam, Wena ruszyła głową i oto, w jeden wieczór napisałam te 4 strony.
Musze przyznać, że zaczynam coraz bardziej lubić postacie na potrzebę notki. Tak jak z wielką przyjemnością pisałam o Ethel, tak dziś naprawdę dobrze pisało mi się o Angusie.
Nie jest to na pewno szczyt moich możliwości – ostatnio nie jestem w zbyt dobrej formie. Jednak klasa maturalna ma odbicie na samopoczuciu, oj ma.
Las cz. 3
W poprzednich odcinku ( nie przyzwyczajajcie się, to już ostatni raz )
Huncwoci odprawieni przez wierne małżonki, wyruszyli na dzielnie wywalczoną wyprawę w lasy Greenlos.
Podczas gdy kobiety, spijały się wolnością i Ognistą Whisky, James, Syriusz, Remus i Peter ulegli rozdzieleniu, za sprawą wadliwego świstokliku.
Rozrzuceni po całym lesie, uzbrojeni w przypadkowo rozmieszczone bagaże, stanęli przed trudnym wyzwaniem, powrotu do miejsca w którym mieli obozować.
( W streszczeniu brzmi to o wiele ciekawiej i dramatyczniej niż było w rzeczywistości, prawda?? )
Odcinek skończył się w momencie, gdy Syriusz uwolnił się od gałęzi, na której ugrzązł podczas spadania z wysokości, a ruda wiewiórka ścieląca sobie gniazdo w jego spodniach uciekła w las.
Syriusz, a właściwie Łapa, wędrował dość długo, szukając przyjaciela. Problem była utrudniona przez drzewa, orientacja w terenie i plecak, który ściskał w zębach.
Poszukiwania trwały w najlepsze, choć na pewno nie należały do najłatwiejszych.
Poszukiwania, które wszczęto przynosiły rezultaty po południu. Udało się odnaleźć całą trójkę zaginionych w akcji i po odstawieniu sceny Pt., Dlaczego nas zgubiono?!, Cała czwórka udała się na wynajęte wcześniej miejsce kempingowe.
Przez resztę wieczoru, Huncwoci organizowali sobie miejsce do spania, tocząc długą przeprawę z rozkładaniem namiotu. Gdy w końcu im się to udało – bez pomocy magii, gdyż jedyne zaklęcie, jakie mieli było zapisane na karteczce, która została zniszczona podczas gonitwy Syriusza i Jamesa, do ich zapasów dobrał się szop, pozbawiając ich większości Ognistej Whisky i jedzenia. Zasłużony odpoczynek został przerwany przez skunksa, który wdarł się do namiotu. Noc, spędzili przy ognisku.
- Nie jestem pewien czy powinniśmy dziś wstawać– mruknął James, gdy godzinę później, najedzeni i wysuszeni wychodzili z namiotu, ściskając w ręku ręczniki – Przeczuwam kłopoty.
- To mój tekst – zauważył Lupin, marszcząc brwi i rozejrzał się po okolicy – Zdecydowanie wyczuwam kłopoty.
- Czy wy wszystko widzicie w ciemnych kolorach? – Spytał Black, który jako ostatni wyszedł z namiotu.
- Po ostatniej dobie mamy ku temu uzasadnione powodu – przypomniał James zarzucając ręcznik na szyję, drugą ręką drapiąc się po głowie – Czy wy też macie wrażenie, że będzie zmiana pogody?
- Nie będzie żadnej zmiany pogody – zirytował się Black – Idziemy.
Ruszył przed siebie. Przeszedł kawałek drogi, zatrzymał się i obrócił w stronę przyjaciół, którzy nie ruszyli się z miejsca.
- To nie jest dobry pomysł – powtórzył Remus – Nawet James się wacha, a wiesz, że on nie grzeszy zdrowym rozsądkiem.
- Ej! – Oburzył się Potter, ale wzruszył ramionami, widząc znaczące spojrzenia przyjaciela.
- Nawet, jeśli, będzie zmiana pogody, jezioro jest kilka kroków stąd. Zdążymy wrócić.
- Ma racje – zgodził się po chwili wahania Potter – To faktycznie dość blisko.
- No, to idziemy – ucieszył się Black i po chwili zniknął za drzewami. James i Peter ruszyli za nim. Lupin spojrzał niepewnie na namiot, westchnął ciężko i poszedł za przyjaciółmi, przekonany, że będzie żałować swoje decyzji.
Przeczucie. Czasem potrafi być naszym najgorszym wrogiem – pojawia się i rozwala w gruz wszystko to, co za planowaliśmy, objawiając się przy każdej sposobności najczarniejszymi scenariuszami, w rezultacie jednak, okazując się nietrafnym.
Bywa jednak, że to właśnie ono chroni nas od złego, powstrzymując przed złym wyborem.
Remus Lupin, rzadko miewał przeczucia. Jeśli już jednak jakieś go dopadło – zazwyczaj było ono całkowicie trafne.
Nie trudno, więc odgadnąć, że ciężko mu było czerpać radość z poprawiającej się pogody i ciepłej, jeziornej wody, gdy trapiło go przeczucie kłopotów, jakie wynikną z wyjścia w las.
Skrzywił się, strzepując komara, który przysiadł na jego nadgarstku.
- Nadal uważam, że to nie był dobry pomysł – powiedział, widząc rozbawione spojrzenie Jamesa.
- Daj spokój – zaśmiał się rzucając na trawę obok przyjaciela – Zła passa nas opuściła. Patrz, jesteśmy tu już od dwóch godzin i nic nikomu się nie…
- Cholera! – Obrócili się odruchowo w stronę, z której dobiegł ich krzyk. Z krzaków, wskoczył Syriusz, trzymając się rozpaczliwie za pośladki i podskakując z nogi na nogę, czerwony na twarzy.
- Po…pokrzywy!
James parsknął, odwracając głowę, a Lupin rzucił mu tylko krótkie spojrzenie, mówiące: a nie mówiłem.
Jeżeli myślał, że już gorzej być nie może, bardzo się mylił. Czy tego chciał, czy nie, musiał przyznać rację Remusowi – lepiej było zostać w namiocie.
Poparzenia pokrzywą, dość szybko przestały dawać o sobie znać i jedyną pamiątką, jaka mu została po tym przykrym incydencie, były czerwone placki na udach i pośladkach.
Pogoda, zgodnie z prognozami Remusa, zaczęła się powoli psuć. Syriusz nie miał jednak zamiaru zbyt się tym przejmować i ignorując nawoływania przyjaciela – do którego po niedługim czasie dołączył się Peter, a potem nawet James – dalej korzystał z dobrodziejstw jeziora.
Nie zraził go nawet deszcz, który w końcu zaczął padać.
- To tylko drobny deszczyk – powiedział, wzruszając ramionami – Nigdzie nie idę.
Reszta Huncwotów, zdecydowała jednak na dezercję i schronili się pod wielkim dębem, czekając aż Syriusz uzna, że jest już wystarczająco „opalony” i zdecyduje się wrócić do obozowiska.
Nie przypuszczali jednak, że Black „powrót”, potraktuje tak dosłownie.
- Ciekawe, jak się bawią?
Lily spojrzała na Liz, która stała przy stole, sprawując pieczę nad robiącymi się kanapkami.
Rudowłosa zerknęła na zegarek.
- Teraz pewnie odsypiają noc – powiedziała krótko – Daj spokój, są sami, bez nadzoru. Pewnie spili się, jak małe dzieci, które dorwą się do czekolady i teraz odchorowują. Wstaną dziś wieczorem, znów się upiją a jak jutro wieczorem dojedziemy, będą dopiero, co trzeźwieć.
- Pewnie masz rację.
- Nie stać ich na coś bardziej oryginalnego.
- Bądźmy szczere, nas stać? – Spytała z powątpieniem Black, wskazując na talerz, na którym ułożona była mała piramida kanapek.
- Nie inaczej.
- Zabije go – warknął James, zasłaniając głowę przed spadającymi z drzew szyszkami, padającym gradem, biegnąc ile sił w nogach w stronę namiotu. Oczywiście, nie miał pojęcia, gdzie on jest – Jak tylko skończy się ten cyrk, osobiście go zabiję. Każdy sąd mnie uniewinni!
- Obawiam się, że to może być bardziej skomplikowane – krzyknął Lupin, przekrzykując wiatr – W końcu nie zmusił Cię żebyś został. Ale chętnie Ci pomogę.
- To niby miałbym go tam zostawić samego? Mniejsza o to, i tak go zabiję.
- We dwóch będzie raźniej.
- Nie chciałbym wam przerywać tej interesującej rozmowy, ale w razie gdybyście nie zaważyli, pada coraz mocniej, a my nadal nie wiemy gdzie
jesteśmy – wtrącił Black, doganiając przyjaciół. Cała trójka, rzuciła mu mordercze spojrzenie – tylko stwierdzam fakty.
- Zabiję go – powtórzył Potter, zaciskając pieści. Ani Remus, ani Peter nie zrobili nawet najmniejszego kroku w stronę mężczyzny, który wyglądał jakby naprawdę był skłonny do mordu.
- Wstrzymaj się – powiedział szybko Black, zatrzymując się nagle. Jego głowę zbombardował grad i szyszki – Tam jest jakaś jaskinia.
- Nawet o tym nie myśl – ostrzegł Lupin.
- I tak nic nie widzisz! Tak przynajmniej przeczekamy tą zawieję w jakimś suchym miejscu.
Potter zawahał się, konsultując się bezgłośnie z Remusem, poczym powiedział:
- Lepiej dla Ciebie, żeby była pusta.
- Przestaje… - powiedział powoli Syriusz, który „na ochotnika” zgłosił się do obserwowania zmian pogodowych. – Tak, myślę, że lada chwila…
Reszta jego słów, zagłuszył grzmot. Zaczęła się burza.
Pozostała trójka, siedząca w głębi jaskini przy rozpalonym w pośpiechu ognisku ( „Przynajmniej noc na zewnątrz przyniosła jakieś rezultaty – podsunął nieśmiało Black, gdy ciemną, zimną i wilgotną jaskinię rozświetliły słabe płomienie ognia. Szybko pożałował swoich słów, słysząc całą litanię wyzwisk i argumentów mówiących przeciw jego optymizmowi), spojrzała na niego z polutowaniem.
Otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale szybko przerwał mu Peter.
- Nie pogrążaj się.
- Już bardziej się nie da – mruknął Potter, patrząc z powątpieniem w głąb jaskini – Ciekawe, czy tam coś jest.
- Nie sprawdzaj! – Powiedziała szybko cała trójka, widząc, że James powoli podnosi się.
- Tylko rozprostowuję kości. Nie pójdę daleko, z resztą, jest połowa sierpnia, czego tam się spodziewacie? Niedźwiedzia?
- Żeby tylko…
Nie minęło dwadzieścia minut, jak Potter wyłonił się jaskini, blady jak ściana.
-Po dłuższym przemyśleniu sprawy, wybaczam Ci tą wpadkę – powiedział szybko do Syriusza i wyjrzał z jaskini – Wydaje mi się, że się przejaśnia.
Spojrzeli szybko w jego stronę. Chociaż nie było już śladu po burzy, nadal lało.
- Może chodźmy.
- Zgłupiałeś? Jeszcze leje. Poczekajmy – stwierdził Lupin.
- Myślę, że jeśli nie poczekamy, będzie gorzej. Pogoda znów może się pogorszyć.
- Najwyżej spędzimy tu noc. Co za różnica, zimna jaskinia czy trawa przed namiotem.
- Duża, uwierz.
Lupin przymknął oczy.
- Co znów….? – Spytał, podłamującym się głosem.
- Myślę, że nie jesteśmy sami. Są pewne oznaki, które mówią, że w tej jaskini coś mieszka. Coś dużego, sądząc po wielkości legowiska, jakie jest w głębi jaskini.
- Trochę deszczu nikomu nie zaszkodziło – mruknął Remus, podnosząc się na równe nogi – Poszukajmy innego schronienia, gdzie swobodnie będę mógł zamordować Syriusza.
- To ostatni raz – warknął Syriusz, gdy godzinę później, siedzieli już przed namiotem, wysuszeni. Nie przeszli nawet dziesięciu minut, jak trafili na przewodnika, który już na wstępie zirytował ich swoim przychylnym uśmiechem i unoszącym się nad jego głową kolorowym parasolem.
- A byłem pewny, że nikt prócz mnie nie wybiera się na spacery w czasie deszczu – powiedział na wstępie – Nie macie pojęcia, jaką dorodnością cieszą się krzaki borówki zielonej, w czasie takiej pogody!
- To raczej przymus, niż dobre chęci – wyjaśnił Lupin – Zgubiliśmy się.
- O, nie uważało się zaraz po przyjeździe tutaj – powiedział karcącym tonem, kręcąc głową – A osoba, która was meldowała, na pewno mówiła o orientacji w lesie!
- Niestety, nasz świstoklik miał awarię i nie mieliśmy szansy odbyć tej rozmowy.
- No to, na co czekamy! – Spytał z entuzjazmem – Zaraz coś na to poradzimy!
Tupnął swoim kanarkowo żółtym kaloszem, ochlapując ich błotem.
- Przeprowadzę was, przekazując wam wszelkie potrzebne informacje o tym pięknym miejscu! Tędy, Panowie!
Spojrzeli po sobie niepewnie, wzruszyli ramionami i poszli na mężczyzną, któremu usta się nie zamykały.
- To naprawdę bardzo proste, spędzam tu każde wakacje od ponad piętnastu lat! To wspaniałe miejsce, naprawdę! O, zobaczcie, borówka zielona!
Zatrzymał się, przed małym krzakiem pokrytym jaskrawo zielonymi owocami wielkości śliwek. Wielkość rośliny, i jej nie proporcjonalność względem owoców, jakie rodziła, przykuwała uwagę. Mężczyzna pochylił się zbierając borówki do koszyka, który trzymał w ręku.
- To wspaniałe owoce, nadają się do wszystkiego! – Mówił, potrząsając głową. Parasol, ledwo za nim nadążając zaczął wirować, poczym złożył się – Cholerna komercja, wiedziałem, że to nie będzie na wiele zdatne. Zaraz coś poradzę.
Sięgnął do plecaka, wyciągnął coś z niego mrucząc niewyraźne przekleństwa pod nosem.
- Nie ma to jak dobry, stary prochowiec…
Wstał, wręczył Syriuszowi kosz z owocami i zaczął nakładać na siebie wielki, żółty płaszcz przeciwdeszczowy, pokryty zaschniętym błotem i trawą. Na koniec, nałożył na głowę żółty kapelusz i spojrzał na nich z uśmiechem.
- To ja nie mam więcej pytań… - powiedział powoli Black. Mężczyzna zabrał mu koszyk i schylił się zbierając resztę owoców z krzaczka.
- Ten prochowiec, dostałem jeszcze od dziadka – mówił mężczyzna – Stary, poczciwy dziadziuś, Angus McGreen I. Dostałem po nim to, no i imię. Żona mówi, że się do niczego nie nadaje, że to stara szmata, ale lepszego materiału niż to, nie znajdziesz! No, tyle wystarczy.
Wstał, otrzepując kolana z ziemi i spojrzał na ogłupiałych Huncwotów.
- Gdzie moje maniery! – Powiedział – Może po borówce? Są pyszne, zapewniam! Urzeknie was ich intensywny smak!
Wszyscy, z wyjątkiem Petera wyciągnęli po jednej z koszyka i nie wiele myśląc wgryźli się w soczyste owoce, które natychmiast puściły soki. Pettigerw wydał z siebie coś pomiędzy parsknięciem a piskiem, gdy twarze przyjaciół zmieniły kolor na czerwony. Owoc posiadł naprawdę intensywny, kwaśno-gorzki smak.
- Wspaniały, prawda? Nie traćmy czasu – powiedział z entuzjazmem, kończąc swoja borówkę. Odwrócił się – Chodźmy!
James i Remus, ledwie zdołali utrzymać Syriusza, którzy rzucił się w stronę mężczyzny z furią w oczach. Peter zaśmiał się pod nosem.
- Nie zdążyłem wam powiedzieć, żebyście nie jedli – wyznał przepraszająco – Ale nie zaprzeczycie, że ma wyrazisty smak!
Jak się okazało, po niecałych dziesięciu minutach drogi, przez cały czas, znajdowali się o krok od namiotu. Angus McGreen posiedział z nimi jeszcze kilka minut, opowiadając o wspaniałości borówek, poczym wstał, dziękując za miłą wycieczkę.
- Może zostawię wam trochę borówek? – Spytał wysuwając w ich stronę kosz – Tu zaraz za rogiem jest polana pełna krzaków, mało, kto o niej wie. I lepiej niech tak zostanie, więcej dla mnie!
- Nie będziemy Cię pozbawiać tej przyjemności – powiedział szybko Remus, również wstając – Dziękujemy za doprowadzenie.
- Drobiazg! O spójrzcie, przestało padać! Musze się zbierać, jeśli chcę znaleźć jeszcze borówki! Do zobaczenia!
- To jakieś przeklęte fatum – warknął Syriusz – Cholerne, przeklęte fatum.
- Przynajmniej nie jest nudno – wtrącił Potter – Mało, kiedy mamy okazję na takie… przygody.
- Wolę bardziej kontrolowane przygody, wiesz?
- Daj spokój, sam się o to prosiłeś. Spójrz na to z lepszej strony. Siedzimy już przy namiocie, przestało padać
… a Peter zaraz wpadnie w ognisko.
Black ja na komendę spojrzał w stronę Glizdogona, który siedział na kawałku kłody, a jego głowa opadała na ramieniu. Było pewne, że zaraz uśnie i spadnie prosto w tlące się ognisko.
- Peter, nie śpij – wtrącił głośno Lupin, wychodząc z namiotu. Mężczyzna podniósł gwałtownie głowę, kłoda zachwiała się i po chwili Peter siedział już na trawie rozglądając się zdezorientowany dookoła siebie.
- Nudy… - mruknął Potter.
- E… Syriusz… - zaczął powoli Lupin – Twoje spodnie…
Black obrócił głowę na gałąź, na której chwilę wcześniej powiesił mokre ubrania i zerwał się na równe nogi. Rzucił się w stronę drzewa, próbując złapać za nogawkę, która w ostatniej chwili wyślizgnęła mu się z dłoni. Zdążył zobaczyć tylko dwa rude ogony, znikające wśród liści, i po chwili po spodniach nie było śladu.
- Dajcie mi Ognistą – wycedził, zaciskając dłonie w pięści.
- Nie ma, szop zabrał, zapomniałeś?
Tego, na Syriuszowe nerwy, było za dużo.
- Wracam do domu.
- Zwariowałeś? – Spytał James, zrywając się ze swojej kłody – Wytrzymaliśmy dwa dni, przetrwamy jeszcze jutro!
- Nie denerwuj mnie – ostrzegł mężczyzna – Wczoraj spędziłem dwie bite godziny wisząc na drzewie z wiewiórką w gaciach, potem zmutowany szop wychlał mi cały zapas Ognistej a skunks spał w moim śpiworze, podczas gdy ja liczyłem dla ilu komarów stanowiłem pożywienie. Dziś wpadłem w pokrzywy a potem przez pół dnia łaziłem się po tym przeklętym lesie! Grad wywiercił mi dziurę w głowie, przerośnięty kanarek nakarmił mnie największym świstem, jakie istnieje a teraz wiewiórka porwała moje spodnie! I – nie - ma - ognistej!!
- Masz rację, lepiej wracać – powiedział krótko Potter, a pozostała trójka pokiwała głowami.
- Moja noga nigdy więcej nie postanie w tym miejscu – warknął Syriusz wchodząc do namiotu.
Pchnęli drzwi domu Potterów, wchodząc na palach do środka. Sądząc po ciszy, jaka ich przywitała, dziewczyn albo nie było, albo spały.
Przeszli do salonu. Cała czwórka, spała ułożona na sofie i fotelach w najdziwniejszych pozycjach, jakie można było sobie wyobrazić.
Sądząc po rozgardiaszu panującym w pomieszczeniu, bawiły się dużo lepiej niż oni.
Potter zmarszczył brwi, przyglądając się śpiącym kobietom i spojrzał na przyjaciół.
- Myślcie, że śpią? – Spytał i zanim ktokolwiek mu odpowiedział, podszedł do pierwszego z foteli i pochylił się nad Cristin.
- Przecież widać, że oddychają – zauważył Syriusz. Potter podniósł głowę.
- I czuć. Następnym razem to one jadą pod namiot – zdecydował. W tym samym momencie, Lupin zaczęła się budzić. Widząc tuż przy swojej twarzy, twarz Pottera, wydała z siebie niekontrolowany krzyk, automatycznie odpychając go od siebie. Potter poleciał na stolik a fotel, na którym siedziała Lupin przewrócił się razem z nią. Obudzona hałasem Liz, zerwała się na równe nogi a widząc lezącego na stole Pottera rzuciła się w jego stronę, potykając o własne nogi.
Lily, śpiąca na drugim fotelu otworzyła nagle oczy, poderwała się na równe nogi i krzyknęła, najwyraźniej obudzona z mocnego snu:
- Ale ja się zabezpieczyłam!!
Zamrugała, widząc, że nie jest sama. James obrócił się na stoliku, patrząc na żonę.
- Lily, czy ja o czymś nie wiem?
Musze przyznać, że zaczynam coraz bardziej lubić postacie na potrzebę notki. Tak jak z wielką przyjemnością pisałam o Ethel, tak dziś naprawdę dobrze pisało mi się o Angusie.
Nie jest to na pewno szczyt moich możliwości – ostatnio nie jestem w zbyt dobrej formie. Jednak klasa maturalna ma odbicie na samopoczuciu, oj ma.
Las cz. 3
W poprzednich odcinku ( nie przyzwyczajajcie się, to już ostatni raz )
Huncwoci odprawieni przez wierne małżonki, wyruszyli na dzielnie wywalczoną wyprawę w lasy Greenlos.
Podczas gdy kobiety, spijały się wolnością i Ognistą Whisky, James, Syriusz, Remus i Peter ulegli rozdzieleniu, za sprawą wadliwego świstokliku.
Rozrzuceni po całym lesie, uzbrojeni w przypadkowo rozmieszczone bagaże, stanęli przed trudnym wyzwaniem, powrotu do miejsca w którym mieli obozować.
( W streszczeniu brzmi to o wiele ciekawiej i dramatyczniej niż było w rzeczywistości, prawda?? )
Odcinek skończył się w momencie, gdy Syriusz uwolnił się od gałęzi, na której ugrzązł podczas spadania z wysokości, a ruda wiewiórka ścieląca sobie gniazdo w jego spodniach uciekła w las.
Syriusz, a właściwie Łapa, wędrował dość długo, szukając przyjaciela. Problem była utrudniona przez drzewa, orientacja w terenie i plecak, który ściskał w zębach.
Poszukiwania trwały w najlepsze, choć na pewno nie należały do najłatwiejszych.
Poszukiwania, które wszczęto przynosiły rezultaty po południu. Udało się odnaleźć całą trójkę zaginionych w akcji i po odstawieniu sceny Pt., Dlaczego nas zgubiono?!, Cała czwórka udała się na wynajęte wcześniej miejsce kempingowe.
Przez resztę wieczoru, Huncwoci organizowali sobie miejsce do spania, tocząc długą przeprawę z rozkładaniem namiotu. Gdy w końcu im się to udało – bez pomocy magii, gdyż jedyne zaklęcie, jakie mieli było zapisane na karteczce, która została zniszczona podczas gonitwy Syriusza i Jamesa, do ich zapasów dobrał się szop, pozbawiając ich większości Ognistej Whisky i jedzenia. Zasłużony odpoczynek został przerwany przez skunksa, który wdarł się do namiotu. Noc, spędzili przy ognisku.
- Nie jestem pewien czy powinniśmy dziś wstawać– mruknął James, gdy godzinę później, najedzeni i wysuszeni wychodzili z namiotu, ściskając w ręku ręczniki – Przeczuwam kłopoty.
- To mój tekst – zauważył Lupin, marszcząc brwi i rozejrzał się po okolicy – Zdecydowanie wyczuwam kłopoty.
- Czy wy wszystko widzicie w ciemnych kolorach? – Spytał Black, który jako ostatni wyszedł z namiotu.
- Po ostatniej dobie mamy ku temu uzasadnione powodu – przypomniał James zarzucając ręcznik na szyję, drugą ręką drapiąc się po głowie – Czy wy też macie wrażenie, że będzie zmiana pogody?
- Nie będzie żadnej zmiany pogody – zirytował się Black – Idziemy.
Ruszył przed siebie. Przeszedł kawałek drogi, zatrzymał się i obrócił w stronę przyjaciół, którzy nie ruszyli się z miejsca.
- To nie jest dobry pomysł – powtórzył Remus – Nawet James się wacha, a wiesz, że on nie grzeszy zdrowym rozsądkiem.
- Ej! – Oburzył się Potter, ale wzruszył ramionami, widząc znaczące spojrzenia przyjaciela.
- Nawet, jeśli, będzie zmiana pogody, jezioro jest kilka kroków stąd. Zdążymy wrócić.
- Ma racje – zgodził się po chwili wahania Potter – To faktycznie dość blisko.
- No, to idziemy – ucieszył się Black i po chwili zniknął za drzewami. James i Peter ruszyli za nim. Lupin spojrzał niepewnie na namiot, westchnął ciężko i poszedł za przyjaciółmi, przekonany, że będzie żałować swoje decyzji.
Przeczucie. Czasem potrafi być naszym najgorszym wrogiem – pojawia się i rozwala w gruz wszystko to, co za planowaliśmy, objawiając się przy każdej sposobności najczarniejszymi scenariuszami, w rezultacie jednak, okazując się nietrafnym.
Bywa jednak, że to właśnie ono chroni nas od złego, powstrzymując przed złym wyborem.
Remus Lupin, rzadko miewał przeczucia. Jeśli już jednak jakieś go dopadło – zazwyczaj było ono całkowicie trafne.
Nie trudno, więc odgadnąć, że ciężko mu było czerpać radość z poprawiającej się pogody i ciepłej, jeziornej wody, gdy trapiło go przeczucie kłopotów, jakie wynikną z wyjścia w las.
Skrzywił się, strzepując komara, który przysiadł na jego nadgarstku.
- Nadal uważam, że to nie był dobry pomysł – powiedział, widząc rozbawione spojrzenie Jamesa.
- Daj spokój – zaśmiał się rzucając na trawę obok przyjaciela – Zła passa nas opuściła. Patrz, jesteśmy tu już od dwóch godzin i nic nikomu się nie…
- Cholera! – Obrócili się odruchowo w stronę, z której dobiegł ich krzyk. Z krzaków, wskoczył Syriusz, trzymając się rozpaczliwie za pośladki i podskakując z nogi na nogę, czerwony na twarzy.
- Po…pokrzywy!
James parsknął, odwracając głowę, a Lupin rzucił mu tylko krótkie spojrzenie, mówiące: a nie mówiłem.
Jeżeli myślał, że już gorzej być nie może, bardzo się mylił. Czy tego chciał, czy nie, musiał przyznać rację Remusowi – lepiej było zostać w namiocie.
Poparzenia pokrzywą, dość szybko przestały dawać o sobie znać i jedyną pamiątką, jaka mu została po tym przykrym incydencie, były czerwone placki na udach i pośladkach.
Pogoda, zgodnie z prognozami Remusa, zaczęła się powoli psuć. Syriusz nie miał jednak zamiaru zbyt się tym przejmować i ignorując nawoływania przyjaciela – do którego po niedługim czasie dołączył się Peter, a potem nawet James – dalej korzystał z dobrodziejstw jeziora.
Nie zraził go nawet deszcz, który w końcu zaczął padać.
- To tylko drobny deszczyk – powiedział, wzruszając ramionami – Nigdzie nie idę.
Reszta Huncwotów, zdecydowała jednak na dezercję i schronili się pod wielkim dębem, czekając aż Syriusz uzna, że jest już wystarczająco „opalony” i zdecyduje się wrócić do obozowiska.
Nie przypuszczali jednak, że Black „powrót”, potraktuje tak dosłownie.
- Ciekawe, jak się bawią?
Lily spojrzała na Liz, która stała przy stole, sprawując pieczę nad robiącymi się kanapkami.
Rudowłosa zerknęła na zegarek.
- Teraz pewnie odsypiają noc – powiedziała krótko – Daj spokój, są sami, bez nadzoru. Pewnie spili się, jak małe dzieci, które dorwą się do czekolady i teraz odchorowują. Wstaną dziś wieczorem, znów się upiją a jak jutro wieczorem dojedziemy, będą dopiero, co trzeźwieć.
- Pewnie masz rację.
- Nie stać ich na coś bardziej oryginalnego.
- Bądźmy szczere, nas stać? – Spytała z powątpieniem Black, wskazując na talerz, na którym ułożona była mała piramida kanapek.
- Nie inaczej.
- Zabije go – warknął James, zasłaniając głowę przed spadającymi z drzew szyszkami, padającym gradem, biegnąc ile sił w nogach w stronę namiotu. Oczywiście, nie miał pojęcia, gdzie on jest – Jak tylko skończy się ten cyrk, osobiście go zabiję. Każdy sąd mnie uniewinni!
- Obawiam się, że to może być bardziej skomplikowane – krzyknął Lupin, przekrzykując wiatr – W końcu nie zmusił Cię żebyś został. Ale chętnie Ci pomogę.
- To niby miałbym go tam zostawić samego? Mniejsza o to, i tak go zabiję.
- We dwóch będzie raźniej.
- Nie chciałbym wam przerywać tej interesującej rozmowy, ale w razie gdybyście nie zaważyli, pada coraz mocniej, a my nadal nie wiemy gdzie
jesteśmy – wtrącił Black, doganiając przyjaciół. Cała trójka, rzuciła mu mordercze spojrzenie – tylko stwierdzam fakty.
- Zabiję go – powtórzył Potter, zaciskając pieści. Ani Remus, ani Peter nie zrobili nawet najmniejszego kroku w stronę mężczyzny, który wyglądał jakby naprawdę był skłonny do mordu.
- Wstrzymaj się – powiedział szybko Black, zatrzymując się nagle. Jego głowę zbombardował grad i szyszki – Tam jest jakaś jaskinia.
- Nawet o tym nie myśl – ostrzegł Lupin.
- I tak nic nie widzisz! Tak przynajmniej przeczekamy tą zawieję w jakimś suchym miejscu.
Potter zawahał się, konsultując się bezgłośnie z Remusem, poczym powiedział:
- Lepiej dla Ciebie, żeby była pusta.
- Przestaje… - powiedział powoli Syriusz, który „na ochotnika” zgłosił się do obserwowania zmian pogodowych. – Tak, myślę, że lada chwila…
Reszta jego słów, zagłuszył grzmot. Zaczęła się burza.
Pozostała trójka, siedząca w głębi jaskini przy rozpalonym w pośpiechu ognisku ( „Przynajmniej noc na zewnątrz przyniosła jakieś rezultaty – podsunął nieśmiało Black, gdy ciemną, zimną i wilgotną jaskinię rozświetliły słabe płomienie ognia. Szybko pożałował swoich słów, słysząc całą litanię wyzwisk i argumentów mówiących przeciw jego optymizmowi), spojrzała na niego z polutowaniem.
Otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale szybko przerwał mu Peter.
- Nie pogrążaj się.
- Już bardziej się nie da – mruknął Potter, patrząc z powątpieniem w głąb jaskini – Ciekawe, czy tam coś jest.
- Nie sprawdzaj! – Powiedziała szybko cała trójka, widząc, że James powoli podnosi się.
- Tylko rozprostowuję kości. Nie pójdę daleko, z resztą, jest połowa sierpnia, czego tam się spodziewacie? Niedźwiedzia?
- Żeby tylko…
Nie minęło dwadzieścia minut, jak Potter wyłonił się jaskini, blady jak ściana.
-Po dłuższym przemyśleniu sprawy, wybaczam Ci tą wpadkę – powiedział szybko do Syriusza i wyjrzał z jaskini – Wydaje mi się, że się przejaśnia.
Spojrzeli szybko w jego stronę. Chociaż nie było już śladu po burzy, nadal lało.
- Może chodźmy.
- Zgłupiałeś? Jeszcze leje. Poczekajmy – stwierdził Lupin.
- Myślę, że jeśli nie poczekamy, będzie gorzej. Pogoda znów może się pogorszyć.
- Najwyżej spędzimy tu noc. Co za różnica, zimna jaskinia czy trawa przed namiotem.
- Duża, uwierz.
Lupin przymknął oczy.
- Co znów….? – Spytał, podłamującym się głosem.
- Myślę, że nie jesteśmy sami. Są pewne oznaki, które mówią, że w tej jaskini coś mieszka. Coś dużego, sądząc po wielkości legowiska, jakie jest w głębi jaskini.
- Trochę deszczu nikomu nie zaszkodziło – mruknął Remus, podnosząc się na równe nogi – Poszukajmy innego schronienia, gdzie swobodnie będę mógł zamordować Syriusza.
- To ostatni raz – warknął Syriusz, gdy godzinę później, siedzieli już przed namiotem, wysuszeni. Nie przeszli nawet dziesięciu minut, jak trafili na przewodnika, który już na wstępie zirytował ich swoim przychylnym uśmiechem i unoszącym się nad jego głową kolorowym parasolem.
- A byłem pewny, że nikt prócz mnie nie wybiera się na spacery w czasie deszczu – powiedział na wstępie – Nie macie pojęcia, jaką dorodnością cieszą się krzaki borówki zielonej, w czasie takiej pogody!
- To raczej przymus, niż dobre chęci – wyjaśnił Lupin – Zgubiliśmy się.
- O, nie uważało się zaraz po przyjeździe tutaj – powiedział karcącym tonem, kręcąc głową – A osoba, która was meldowała, na pewno mówiła o orientacji w lesie!
- Niestety, nasz świstoklik miał awarię i nie mieliśmy szansy odbyć tej rozmowy.
- No to, na co czekamy! – Spytał z entuzjazmem – Zaraz coś na to poradzimy!
Tupnął swoim kanarkowo żółtym kaloszem, ochlapując ich błotem.
- Przeprowadzę was, przekazując wam wszelkie potrzebne informacje o tym pięknym miejscu! Tędy, Panowie!
Spojrzeli po sobie niepewnie, wzruszyli ramionami i poszli na mężczyzną, któremu usta się nie zamykały.
- To naprawdę bardzo proste, spędzam tu każde wakacje od ponad piętnastu lat! To wspaniałe miejsce, naprawdę! O, zobaczcie, borówka zielona!
Zatrzymał się, przed małym krzakiem pokrytym jaskrawo zielonymi owocami wielkości śliwek. Wielkość rośliny, i jej nie proporcjonalność względem owoców, jakie rodziła, przykuwała uwagę. Mężczyzna pochylił się zbierając borówki do koszyka, który trzymał w ręku.
- To wspaniałe owoce, nadają się do wszystkiego! – Mówił, potrząsając głową. Parasol, ledwo za nim nadążając zaczął wirować, poczym złożył się – Cholerna komercja, wiedziałem, że to nie będzie na wiele zdatne. Zaraz coś poradzę.
Sięgnął do plecaka, wyciągnął coś z niego mrucząc niewyraźne przekleństwa pod nosem.
- Nie ma to jak dobry, stary prochowiec…
Wstał, wręczył Syriuszowi kosz z owocami i zaczął nakładać na siebie wielki, żółty płaszcz przeciwdeszczowy, pokryty zaschniętym błotem i trawą. Na koniec, nałożył na głowę żółty kapelusz i spojrzał na nich z uśmiechem.
- To ja nie mam więcej pytań… - powiedział powoli Black. Mężczyzna zabrał mu koszyk i schylił się zbierając resztę owoców z krzaczka.
- Ten prochowiec, dostałem jeszcze od dziadka – mówił mężczyzna – Stary, poczciwy dziadziuś, Angus McGreen I. Dostałem po nim to, no i imię. Żona mówi, że się do niczego nie nadaje, że to stara szmata, ale lepszego materiału niż to, nie znajdziesz! No, tyle wystarczy.
Wstał, otrzepując kolana z ziemi i spojrzał na ogłupiałych Huncwotów.
- Gdzie moje maniery! – Powiedział – Może po borówce? Są pyszne, zapewniam! Urzeknie was ich intensywny smak!
Wszyscy, z wyjątkiem Petera wyciągnęli po jednej z koszyka i nie wiele myśląc wgryźli się w soczyste owoce, które natychmiast puściły soki. Pettigerw wydał z siebie coś pomiędzy parsknięciem a piskiem, gdy twarze przyjaciół zmieniły kolor na czerwony. Owoc posiadł naprawdę intensywny, kwaśno-gorzki smak.
- Wspaniały, prawda? Nie traćmy czasu – powiedział z entuzjazmem, kończąc swoja borówkę. Odwrócił się – Chodźmy!
James i Remus, ledwie zdołali utrzymać Syriusza, którzy rzucił się w stronę mężczyzny z furią w oczach. Peter zaśmiał się pod nosem.
- Nie zdążyłem wam powiedzieć, żebyście nie jedli – wyznał przepraszająco – Ale nie zaprzeczycie, że ma wyrazisty smak!
Jak się okazało, po niecałych dziesięciu minutach drogi, przez cały czas, znajdowali się o krok od namiotu. Angus McGreen posiedział z nimi jeszcze kilka minut, opowiadając o wspaniałości borówek, poczym wstał, dziękując za miłą wycieczkę.
- Może zostawię wam trochę borówek? – Spytał wysuwając w ich stronę kosz – Tu zaraz za rogiem jest polana pełna krzaków, mało, kto o niej wie. I lepiej niech tak zostanie, więcej dla mnie!
- Nie będziemy Cię pozbawiać tej przyjemności – powiedział szybko Remus, również wstając – Dziękujemy za doprowadzenie.
- Drobiazg! O spójrzcie, przestało padać! Musze się zbierać, jeśli chcę znaleźć jeszcze borówki! Do zobaczenia!
- To jakieś przeklęte fatum – warknął Syriusz – Cholerne, przeklęte fatum.
- Przynajmniej nie jest nudno – wtrącił Potter – Mało, kiedy mamy okazję na takie… przygody.
- Wolę bardziej kontrolowane przygody, wiesz?
- Daj spokój, sam się o to prosiłeś. Spójrz na to z lepszej strony. Siedzimy już przy namiocie, przestało padać
… a Peter zaraz wpadnie w ognisko.
Black ja na komendę spojrzał w stronę Glizdogona, który siedział na kawałku kłody, a jego głowa opadała na ramieniu. Było pewne, że zaraz uśnie i spadnie prosto w tlące się ognisko.
- Peter, nie śpij – wtrącił głośno Lupin, wychodząc z namiotu. Mężczyzna podniósł gwałtownie głowę, kłoda zachwiała się i po chwili Peter siedział już na trawie rozglądając się zdezorientowany dookoła siebie.
- Nudy… - mruknął Potter.
- E… Syriusz… - zaczął powoli Lupin – Twoje spodnie…
Black obrócił głowę na gałąź, na której chwilę wcześniej powiesił mokre ubrania i zerwał się na równe nogi. Rzucił się w stronę drzewa, próbując złapać za nogawkę, która w ostatniej chwili wyślizgnęła mu się z dłoni. Zdążył zobaczyć tylko dwa rude ogony, znikające wśród liści, i po chwili po spodniach nie było śladu.
- Dajcie mi Ognistą – wycedził, zaciskając dłonie w pięści.
- Nie ma, szop zabrał, zapomniałeś?
Tego, na Syriuszowe nerwy, było za dużo.
- Wracam do domu.
- Zwariowałeś? – Spytał James, zrywając się ze swojej kłody – Wytrzymaliśmy dwa dni, przetrwamy jeszcze jutro!
- Nie denerwuj mnie – ostrzegł mężczyzna – Wczoraj spędziłem dwie bite godziny wisząc na drzewie z wiewiórką w gaciach, potem zmutowany szop wychlał mi cały zapas Ognistej a skunks spał w moim śpiworze, podczas gdy ja liczyłem dla ilu komarów stanowiłem pożywienie. Dziś wpadłem w pokrzywy a potem przez pół dnia łaziłem się po tym przeklętym lesie! Grad wywiercił mi dziurę w głowie, przerośnięty kanarek nakarmił mnie największym świstem, jakie istnieje a teraz wiewiórka porwała moje spodnie! I – nie - ma - ognistej!!
- Masz rację, lepiej wracać – powiedział krótko Potter, a pozostała trójka pokiwała głowami.
- Moja noga nigdy więcej nie postanie w tym miejscu – warknął Syriusz wchodząc do namiotu.
Pchnęli drzwi domu Potterów, wchodząc na palach do środka. Sądząc po ciszy, jaka ich przywitała, dziewczyn albo nie było, albo spały.
Przeszli do salonu. Cała czwórka, spała ułożona na sofie i fotelach w najdziwniejszych pozycjach, jakie można było sobie wyobrazić.
Sądząc po rozgardiaszu panującym w pomieszczeniu, bawiły się dużo lepiej niż oni.
Potter zmarszczył brwi, przyglądając się śpiącym kobietom i spojrzał na przyjaciół.
- Myślcie, że śpią? – Spytał i zanim ktokolwiek mu odpowiedział, podszedł do pierwszego z foteli i pochylił się nad Cristin.
- Przecież widać, że oddychają – zauważył Syriusz. Potter podniósł głowę.
- I czuć. Następnym razem to one jadą pod namiot – zdecydował. W tym samym momencie, Lupin zaczęła się budzić. Widząc tuż przy swojej twarzy, twarz Pottera, wydała z siebie niekontrolowany krzyk, automatycznie odpychając go od siebie. Potter poleciał na stolik a fotel, na którym siedziała Lupin przewrócił się razem z nią. Obudzona hałasem Liz, zerwała się na równe nogi a widząc lezącego na stole Pottera rzuciła się w jego stronę, potykając o własne nogi.
Lily, śpiąca na drugim fotelu otworzyła nagle oczy, poderwała się na równe nogi i krzyknęła, najwyraźniej obudzona z mocnego snu:
- Ale ja się zabezpieczyłam!!
Zamrugała, widząc, że nie jest sama. James obrócił się na stoliku, patrząc na żonę.
- Lily, czy ja o czymś nie wiem?
Fajna notka ! Już nie mogę doczekać się następnej. Zaglądam tu codziennie :)
OdpowiedzUsuńbosko! jak ten facet zaczął nawijac o tych borówkach, to prawie umarłam ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńniezłe, niezłe xdd Peter chociaż raz wiedział lepiej od nich. życzę powodzenia w następnych próbnych maturach bo pewnie jeszcze będą;p
OdpowiedzUsuńPisz błagaaaamm. Usycham bez twoich notek !Czekam ;)
OdpowiedzUsuńdostałaś maila ? wysłałam z cztery dni temu.
OdpowiedzUsuńHey notka boska....bardzo zabawna...xDDDAle te ostatnie zdania to mnie rozbroiły...Czyżby Lilka była w ciąży???????????????????????????????Czekam ze zniecierpliwieniem na dalszą część.Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń