Szczęście...?
Nie zapomniałam o tym, że ta notka powinna nosić tytuł „Las cz.2”. Druga cześć pojawi się jak tylko ją dokończę.
Ta, w całości poświęcona jest Ann. Są pewne wątki które muszę w końcu uporządkować.
Do czytania polecam piosenkę Sarah McLahan „I will remember you”, przy której powstała większa część notki.
Post ze specjalną dedykacją dla Poetki.
Ta, w całości poświęcona jest Ann. Są pewne wątki które muszę w końcu uporządkować.
Do czytania polecam piosenkę Sarah McLahan „I will remember you”, przy której powstała większa część notki.
Post ze specjalną dedykacją dla Poetki.
Szczęście...?
Uśmiechnęła się, podchodząc do biurka.
- Poczta – powiedziała, segregując koperty. Rzuciła część z nich na część Roberta i zajęła się rozpakowywaniem swojej korespondencji. – Oh, czekaj to też Twoje….
Urwała, gdy na jej biurko wypadły dwa białe bilety. Wzięła jeden z nich do ręki i obejrzała dokładnie.
- Boston? – spytała cicho wpatrując się wypisane starannym charakterem pisma literki – Nic nie mówiłeś…
Oddała mu oba bilety, spoglądając na niego uważnie. Mężczyzna zmieszał się i podrapał niezręcznie po głowie.
- Miałem zamiar ci powiedzieć – zapewnił, odkładając koperty na bok i szybko zajął się oglądaniem pozostałej korespondencji. Wyraźnie unikał jej spojrzenia.
- Kiedy jedziesz?
- Jedziemy – poprawił niechętnie– Alex jedzie ze mną. Samolot mamy w przyszłym tygodniu, ale przed odlotem jedziemy do moich rodziców.
- Kiedy?
- W poniedziałek.
- Na długo? – spytała cicho, podświadomie czując że nie chce znać odpowiedzi.
Milczał. Zmarszczył brwi i kiwnęła krótko głową, udzielając sobie odpowiedzi na zadane przed siebie pytanie – Czyli na długo.
Potwierdził kiwnięciem, podnosząc na nią wzrok. Zacisnęła usta i wstała, poczym odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju.
- Przepraszam że ci nie powiedziałem – krzyknął wychodząc za kobietą. Złapał ją w połowie korytarza – Nie wiedziałem jak…
- Po co miałeś się kłopotać? – pisnęła próbując się wyswobodzić – Po co miałeś mi mówić?! Kim ja niby jestem, że muszę wiedzieć że wyjeżdżasz!?
- Chciałem ci powiedzieć – powtórzył błagalnie – Decyzję podjąłem kilka tygodni temu. Czekałem na odpowiednią chwilę.
- Dlaczego? – spytała cicho wpatrując się w niego zeszklonymi od łez oczami. Nie zamierzała reagować tak impulsywnie, a jednak spora cząstka niej, nie potrafiła pohamować emocji.
- Tak będzie lepiej – szepnął – Dla wszystkich. Nie możemy w nieskończoność udawać, że nic się nie stało. To mnie już zmęczyło, dłużej nie dam rady. Popełniłem błąd i teraz musze ponieść konsekwencję – powiedział wpatrując się w nią uważnie – Straciłem twoją przyjaźń i nie jestem w stanie jej odzyskać.
- Przestań! Nic nie straciłeś. To były emocje…ty tylko…to nic nie znaczyło…
Nabrał głośno powietrza i wypuścił je z cichym świstem, wpatrując się w kobietę.
Ann zamrugała, niepewna sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Nie musisz wyjeżdżać – powiedziała w końcu – Nie musisz.
Zaśmiał się sztucznie.
- Powinienem bardziej uważać, na to co mówię. Tak naprawdę będzie lepiej.
- Gadasz bzdury – szepnęła – To się naprawdę da jakoś naprawić. Potrzebujemy czasu, nie musisz…
- Nie – przerwał jej stanowczo – Nie. Czas nic tu nie zdziała, nie potrafię spojrzeć ci w oczy po tamtym, rozumiesz? Nie wymagaj tego ode mnie, proszę.
- Na jak długo jedziecie? – spytała po chwili ciszy – Wrócicie tu jeszcze?
- Nie wiem – przyznał – Naprawdę, nie wiem.
Kiwnęła krótko, na znak że rozumie.
- Wiesz że mam rację – zauważył – Wiesz, że dobrze robię.
- Będzie mi Ciebie brakować – szepnęła w odpowiedzi.
Czas leciał dla niej zbyt szybko. Cztery dni, które dzieliły ją od rozstania z Robertem, mijały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Czuła się tak, jakby traciła cząstkę siebie. Tą bardziej istotną.
- Masz strasznie nadętą minę – powiedział Medison dzień przed wyjazdem, gdy siedzieli kawiarni biurowej, pijąc kawę – Jesteś zła?
- Nie – odpowiedziała krótko – Teraz jakoś nie masz problemów z patrzeniem mi w twarz.
Uśmiechnął się smutno, odwracając głowę.
- To co innego.
- Nie, to jest to samo – powiedziała cicho – Uważasz, że tamto zmieniło tak wiele, a przecież gdyby to było coś… gdyby to było to… nie siedziałbyś tu ze mną. Nie mógłbyś.
- To nie chodzi tylko o tamto. Z resztą, jakie to ma znaczenie? I tak bym w końcu wyjechał. Już dawno to rozważałem.
- Nie powinno mnie tu być – szepnęła wstając – To bez sensu. Nie zniosę siedzenia tu. Powinnam już dawno przestać… Nie ważne.
- Ann? – spytał cicho, również wstając. Spojrzał na nią uważnie. Podniosła głowę, przygryzając wargę. Zawahała się.
- Będzie mi Ciebie brakowało – szepnęła i zanim przemyślała to co robi, objęła go mocno. Zacisnęła powieki, starając się pohamować łzy – Obiecaj, że będziesz pisać i przyjedziesz tu kiedyś.
- Dobrze.
Opadła zrezygnowana na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Traciła siły na panowanie nad sytuacją.
Mętlik, jaki miała w głowie, nie pozwalał jej racjonalnie myśleć.
Robert wyjeżdżał.
I choć ta bardziej egoistyczna część jej natury, chciała błagać go na kolanach żeby został, coś nie pozwalało jej na to. A wiedziała, że by został, jeśliby tylko próbowała go przekonać.
- W porządku?
Zerwała się na równe nogi i westchnęła, widząc w progu Nicka. Mężczyzna oparł się o futrynę, wpatrując się z troską na twarzy w kobietę.
- Tak – powiedziała cicho – Nie.
Uniósł brwi, zachęcając by coś powiedziała.
- To moja wina – szepnęła – To ja do tego doprowadziłam… Nie powinnam…
Głos jej się załamał. Opadła z powrotem na krzesło, a po jej policzkach popłynęły pojedyncze krople łez. Nick podszedł do niej, klękając przy kobiecie i wierzchem dłoni, otarł jej buzię.
- Co się stało? – spytał łagodnie.
Spojrzała na niego, przełknęła ślinę.
- To długa opowieść…
- Mamy czas.
Nick postawił kubek z herbatą na stoliku, drugi podając Ann. Kiwnęła głową, dziękując.
- Przepraszam, że Ci wcześniej nie powiedziałam – wyjąkała, dmuchając do kubka – Nie sądziłam, że to istotne. Byłam pewna, że to były emocje, że próbował mi dokuczyć. Nic nie zauważyłam.
- To nie Twoja wina – powiedział cicho, siadając na fotelu obok – Nie mogłaś przypuszczać. Żadne z was nie zrobiło nic złego.
- Nie chcę żeby wyjeżdżał – przyznała a jej głos znów zadrżał – ale wiem, że ma rację, że inaczej się nie da… Cholera to takie skomplikowane!
Clarsona zawahał się przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć. Ann nie zwróciła na to uwagi.
- Dobrze że chociaż ty tu jesteś.
- Myślę, że powinnaś z nim jeszcze porozmawiać – stwierdził po chwili – Może nie wszystko jest stracone.
Spojrzała na niego, tak jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Sama mówiłaś, że jest dobrym przyjacielem… Jego oparcie może być ci kiedyś potrzebne.
Zamrugała, odstawiając kubek na stół. Przełknęła ślinę. Obserwował, jak jej oczy robią się coraz większe. Delikatnie pobladła.
- A Ty? Twoje oparcie mi nie wystarczy?
- To może być za mało…
- Do czego zmierzasz? &
#8211; zapytała uważnie go obserwując. Zapomniała o Robercie, o jego wyjeździe. Teraz ważny był tylko Nick, jego stanowcza postawa i zmieniająca się twarz. Z łagodnej i troskliwej na zimną i obojętną.
- Nie jestem w stanie Ci zagwarantować – powiedział powoli – że tak będzie zawsze. Życie ma swoje własne scenariusze.
- Znów to zrobiłeś! – krzyknęła, zrywając się na równe nogi – Cholera, czy wy zawsze musicie to robić?
Wstał, wpatrując się w kobietę. Na jej policzki wstąpiły bordowe rumieńce złości a w oczach zapaliły złowieszcze ogniki, których jeszcze nigdy nie widział. Wbrew temu czego się spodziewał, Ann była wściekła.
- Zaufałam Ci! Chociaż wszyscy mówili że byłam głupia, zaufałam Ci!
- Ann, posłuchaj…
- Nie będę słuchać! – krzyknęła a mężczyzna cofnął się, widząc że sięga po różdżkę – Wnoś się!
- Ann…
- Wynoś się, zanim pozbawię cię czegoś więcej niż kilku zębów – zagroziła, celując poniżej pasa mężczyzny. Cofnął się – Każdy sąd mnie uniewinni, ty bydlaku!.
Zamrugał. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Powoli zaczął się wycofywać.
- To nie jest wymierzone…
- Zamknij się, nie chcę słuchać Twoich wymówek! Cholera, jaka ja byłam głupia, powinnam ich wszystkich słuchać! Robert… Ty bydlaku, to przez ciebie wyjeżdża nie przeze mnie! Gdyby nie Twoje sztuczki nie… Wynoś się, zanim się rozmyślę i zrobię Ci krzywdę. Sio!
Odwróciła się kładąc dłonie na oparciu fotela i nabierając kilka głębokich wdechów.
Nie zauważyła cienia uśmiechu na twarzy Clarsona, który pojawił się, gdy wychodził z salonu.
Westchnęła cicho, patrząc w okno. Powoli emocje opadały. Złość wyparowała – pojawiła się zwykła rezygnacja.
Nick wyszedł, kiedy siedziała w pokoju. Zabrał swoje rzeczy i nawet nie powiedział
„do widzenia”. Nie żeby miała coś naprzeciw. Nadal nie była pewna, co by zrobiła gdyby go znów zobaczyła.
Mimo wszystko, w jej głowie nadal dźwięczały wypowiedziane przez Clarsona słowa.
- Sama mówiłaś, że jest dobrym przyjacielem… Jego oparcie może być ci kiedyś potrzebne.
W tej chwili, nie niczego nie potrzebowała tak bardzo, jak Roberta. Nie miała odwagi, żeby do niego pójść. W tej chwili pewnie nie było go już w domu.
Spojrzała na prawą rękę i bardzo powoli zsunęła z dłoni złoty pierścionek. To była ostania rzecz, jaka została jej po Nicku. Nosiła go tylko ze względu na sentyment, jaki żywiła do błyskotki. Obróciła go w palcu. Tak wiele razy marzyła, że kiedyś na jej palcu pojawi się kolejny pierścionek a ten, schowa gdzieś gdzie nikt go nie znajdzie.
Wstała i powoli podeszła do szafki. Jednym ruchem otworzyła szafkę i wyjęła z niej kieliszek.
Nie miała wiele do stracenia. Właściwie, nie miała nic do stracenia, a może mogła zyskać więcej. Może Clarsona miał rację i to nie jego oparcia potrzebowała?
Odłożyła kieliszek i spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta, Robert wyjeżdżać miał o dziesiątej.
- Teraz moja kolej – szepnęła wybiegając z pokoju.
Spojrzał na misternie przygotowywaną listę. Wydawało się, że wszystko wziął ze sobą. Zatrzasnął wieko kufra i opadł na fotel. Dom wydawał się być całkiem pusty.
Wzdrygnął się, słysząc dźwięk deszczy uderzającego o parapet i spojrzał niechętnie w okno. Lało.
Przez pewien czas słyszał tylko deszcz, uderzający o metal. Chwilę potem, ciszę przerwało głośne walenie. Zerwał się, wyszukując instynktownie różdżki i podszedł do drzwi. Otworzył je i zamrugał, widząc w progu przemokniętą Ann.
- Co ty tu robisz?
- Pomyślałam, że przyda ci się pomoc w pakowaniu – powiedziała, odgarniając mokre kosmyki włosów z twarzy.
- Już się spakowałem – odpowiedział wprowadzając ją do środka – Jesteś cała mokra, przeziębisz się.
- Nic mi nie będzie – zapewniła dając prowadzić się do kuchni – Może w takim razie, przyda ci się pomoc w wypakowywaniu?
Odwrócił się, wpatrując w milczeniu w kobietę.
- Nie wyjeżdżaj – poprosiła mierząc go łagodnym spojrzeniem – Proszę…
- Muszę, wiesz o tym – powiedział zachrypniętym głosem powoli odwracając głowę i sięgając do jednego z pudeł po szklankę – Nie powinnaś mnie o to prosić.
- Ale proszę – szepnęła – Nie chce żebyś wyjeżdżał. Chcę, żebyś został…ze mną.
Upuścił gwałtownie szklankę z ręki. Ta opadła na ziemię i roztrzaskała się na drobne kawałeczki. Milczał.
- Zbyt długo z tym zwlekłam – szepnęła, wstając i zbliżając się do niego – Powinnam była zrobić to już dawno.
Dotknęła jego ramienia i powoli obróciła go w swoją stronę. Nie protestował.
- Zostań – powtórzyła stając na palcach tak, że ich usta prawie się stykały – Potrzebuję cię. Nie chcę żebyś wyjeżdżał. Chcę żebyś został. Niczego innego nie chcę. Tylko ciebie.
- Dlaczego teraz? – Spytał cicho wpatrując się w nią nieruchomo.
- A czemu nie? – Uśmiechnęła się figlarnie – Nigdy nie czułam się przy nikim tak dobrze jak przy tobie. Nigdy nie miałam tak wspaniałego przyjaciela jak ty, który wspierałby mnie w każdej chwili i w każdym momencie. Nikt nigdy, nie dał mi tyle uśmiechu, co ty... kocham cię.
- Pewnie ci zimno – powiedział odwracając wzrok – Poczekaj, tam gdzieś mam koc.
Westchnęła cicho i wyszła za mężczyzną, otulając się szczelnie mokrym ubraniem. Przeszli do salonu i kobieta rozejrzała się dookoła, obserwując jak Robert schyla się do pudełka i otwiera je wykładając po kolei wszystkie równo złożone ubrania.
Spuściła wzrok .
- Nieważne – powiedziała odwracając się – Zapomnij o tym, co mówiłam…
Wyszła zamykając drzwi.
Stanęła przed domem i uniosła twarz pozwalając by deszcz obył się jej twarz mieszając się z kroplami łez.
Ruszyła chwiejnym krokiem wzdłuż ulicy. Nie wiedziała, dokąd zmierza. Szła przed siebie, moknąc w zlewie i coraz bardziej oddalając się od domu Roberta.
Nie widziała stojącego drzwiach mężczyzny, który ściskał w dłoniach koc i wpatrywał się w znikająca w deszczu kobietę. Po chwili, widział już tylko spadające z nieba krople i pustą ulicę.
Rozejrzał się po pustym pokoju. Prawie wszystkie rzeczy, były już w nowym mieszkaniu, przeniesioną siecią Fiuu.
W pustym pokoju, zostały tylko dwie niewielkie walizki. Usiadł na jednej z nich i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Teraz, gdy zostało mu już tylko kilka minut, poczuł sentyment do tego miejsca. Spędził tu prawie pół swojego życia. Te pokoje, widziały wszystkie wzloty i upadki, jakie przeżył.
Westchnął cicho. Nadeszła pora na zmiany. Wstał. Wziął do ręki walizki. Powoli ruszył w stronę wyjścia z pokoju. Zatrzymał się, wpatrując w okno. Na grzejniku, suszył się koc, który zmókł gdy mężczyzna wyszedł za Ann. Zawahał się.
Chciał zostać. Uścisk na rączkach walizek zelżał. Odstawił je na podłogę i powoli podszedł do okna. Podniósł koc i przyjrzał mu się dokładnie. Pokręcił głową i odłożył na podłogę.
Przymknął oczy i z ciężkim sercem wyszedł z pokoju, wkraczając w nowy rozdział życia. Ten, w którym będzie miejsce tylko dla wspomnień o Ann.
I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
Remember the good times that we had?
I let them slip away from us when things got bad
How clearly I first saw you smilin’ in the sun
Wanna feel your warmth upon me, I wa
nna be the one
I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
I’m so tired but I can’t sleep
Standin’ on the edge of something much too deep
It’s funny how we feel so much but we cannot say a word
We are screaming inside, but we can’t be heard
But I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
I’m so afraid to love you, but more afraid to loose
Clinging to a past that doesn’t let me choose
Once there was a darkness, deep and endless night
You gave me everything you had, oh you gave me light
And I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
And I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
Weep not for the memories
Sarah McLahan „I will remember you”
Ethel Mirrel załkała. Ocierając koniuszkiem jedwabnej chusteczki policzek, zamknęła swój wysłużony egzemplarz „Wichrowych Wzgórz” i westchnęła ciężko.
Ethel, należała do nielicznego już grona niepoprawnych romantyczek. Licząca sobie ponad sześćdziesiąt lat kobieta, wierzyła w prawdziwą miłość, magię pierwszego pocałunku i była wierną zwolenniczką zachowywania dziewictwa do ślubu.
Co dziwne, ta wiara doprowadziła ją do staropanieństwa, bowiem żaden z kandydatów na męża, nie podzielał jej poglądów. Kobieta podniosła się z fotela w którym siedziała, poprawiła szal, którym była okryta i ujęła w dłonie książkę, którą przeniosła na półkę i starannie ułożyła tuż przy „Dumie i uprzedzeniu”. Przesunęła kościstym palcem po swojej kolekcji, poczym dbałym ruchem wyciągnęła z półki pamiętające jeszcze czasy jej młodości wydanie „ Przeminęło z wiatrem”. Czułym gestem starła cieniutką warstwę kurzu i przeczłapała do fotela, w którym usadowiła się wygodnie.
Otworzyła na pierwszej stronie i już miała zacząć czytać, gdy w holu rozległ się dzwonek do drzwi.
Ethel podniosła się z fotela i przeszła do drzwi. Staruszka zajrzała przez wizjer i zapominając o manierach, zaklęła soczyście, widząc stojącego po drugiej stronie drzwi mężczyznę, kurczowo ściskającego w dłoniach walizkę.
Otworzyła.
- Na litość boską, chłopcze, co Ty tu robisz o tej porze?
- Potrzebuję noclegu – odezwał się, wzruszając ramionami.
Wniosła do salonu tackę, na której niepewnie chwiały się dwie filiżanki i dzbanuszek. Ustawiła zastawę na stole i spojrzała na Nicka, który pochylał się właśnie nad egzemplarzem „Przeminęło z Wiatrem”.
- Nie dotykaj! – skarciła go, z nienaturalną jak na jej wiek szybkością podchodząc do stolika.
- Nie ruszam – powiedział szybko, podczas gdy Ethel z matczyną troską wzięła do ręki książkę – Który raz już do czytasz?
- Nie Twój interes – fuknęła staruszka – Herbata gotowa.
- Dziękuję.
Usiadł przy stole i powili zaczął sączyć napój. Ethel podeszła do krzesła i opadła na nie z cichym westchnięciem.
Ponieważ sama nie miała dzieci, w młodości zajmowała się czasem potomstwem sąsiadów. Nick, który mieszkał z rodziną tuż przy jej domu, był u niej częstym gościem, nie dziwne więc że kobieta traktowała go jak własnego syna.
On sam, zdawał się być bardzo przywiązany do staruszki – odwiedzał ją, jeśli tylko czas mu na to pozwalał tak często jak tylko mógł.
Kobieta odchrząknęła znacząco.
- Nie powinieneś być teraz pod Londynem z rodziną? – spytała, niby to od niechcenia. Podniósł na nią wzrok. Prychnęła – Nie miej takiej miny, chłopcze! Mam prawo zadawać pytania, gdy przychodzisz tu w środku nocy z walizką.
- To tylko na dziś – zapewnił – W hotelach są komplety, jutro w południe mam samolot.
Kiwnęła głową, czerpiąc łyk z filiżanki. Zakrztusiła się, gdy doszedł do niej sens słów Clarsona. Mężczyzna zerwał się, podbiegając do niej i uderzył ją w plecy.
- Nie tak mocno, chłopcze – wysapała, ocierając usta chusteczką – Mam już swoje lata, moje kości są dużo kruchsze niż kiedyś. Jaki znów samolot!?
- Do Atlanty – wyjaśnił krótko, wracając na miejsce. Błękitne oczy kobiety rozszerzyły się gwałtownie.
- Czy chcesz, żebym tu na zawał padła?! – spytała z oburzeniem – Atlanta? Na litość Boską, chłopcze o czym ty mówisz? Po co Ci do Atlanty? A Ann i Amel? Tylko mi nie mów, że chodzi o jakąś kobietę, bo nie zdzierżę i jak przełożę laską przez…
- Spokojnie – powiedział szybko, widząc że staruszka podnosi się z fotela – Nie chodzi o żadną kobietę.
- I masz szczęście – mruknęła, opadając na miejsce – Jeszcze by Ci romansu brakowało! Co to za pomysł z Atlantą, co?
- To nic takiego – powiedział szybko, łapiąc łyk herbaty.
- Jeszcze raz powiesz że to nic takiego, to jak Merlin mi świadkiem użyję laski! Mów mi tu, o co chodzi! Bez kręcenia, znam Cię od pieluchy, wiem kiedy kłamiesz.
- Dobrze, już dobrze, nie denerwuj się, w Twoim wieku to nie zdrowe – powiedział i szybko pożałował, bo kobieta posłała mu soczystą wiązankę, na temat jej wieku. Gdy skończyła, chrząknęła znacząco, dając znać że czeka na wyjaśnienia.
- No, więc, słucham? – zachęciła, a w jej oczach pojawił się złowrogi błysk. Westchnął zrezygnowany.
- W Atlancie znalazłem pracę – wyjaśnił krótko.
- Domyśliłam się, ale po Ci praca tak daleko, co? A co z Twoją rodziną, chłopcze?
- Nie ma żadnej rodziny – powiedział – I nie było.
- Bzdury gadasz – żachnęła się patrząc na niego surowo – Mówiłeś, że wszystko idzie w dobrym kierunku, mieliście razem zamieszkać, więc nie gadaj mi tu że nie było żadnej rodziny, bo…No, ale chyba że kłamałeś.
- Myślałem że idzie. Ale źle myślałem. Nie powinienem tu wracać. Wiesz co chciałaś wiedzieć.
- O, nie, złotko! Nadal nie wiem, czemu chcesz wyjeżdżać. I nie mydl mi tu oczu pracą, bo nie uwierzę.
- Kocha innego – powiedział krótko.
- A to zołza… Wybacz, złotko… Powiedziała Ci to? – spytała poważnie, nalewając herbaty do filiżanki. Pokręcił przecząco głową – Jak Cię zaraz trzepnę!
- To dość skomplikowane – wyjaśnił szybko.
- Chłopcze, ja już bardziej skomplikowane rzeczy widziałam, nie zaskoczysz mnie. Mów, jak na spowiedzi.
Zacmokała z niezadowolenia, wpatrując się uważnie w Nicka.
- Masz rację, złotko, to skomplikowane – powiedziała powoli – Pozwól że powtórzę, lubię mieć pewność że wszystko jasne. Twierdzisz, że Ann kocha swojego przyjaciela, tak?
- Nie twierdze – poprawił – Wiem. Znam ją trochę, wiem kiedy ….
- A ona, twierdzi, że tak nie jest?
- Nic nie twierdzi. Jest bardziej w tym pogubiona niż ty czy ja.
- Więc, skoro sama nie wie, czego chce, to czemu, na złote pantalony Dumbledora, się poddajesz?
- Jestem jej to winien, zasługuje na szczęście. Z nim jest szczęśliwa.
- Nie widzę sensu twojego toku rozumowania – przyznała kobieta - Nie powiedziałeś mi wszystkiego – zauważyła, widząc wahnie na jego twarzy – Nie powiedziałeś jej tego, prawda? Ona nie wie, czemu odszedłeś? Nie wie, że się wycofujesz?
- Tak – zgodził się – I tak by mi nie uwierzyła.
Kobieta zamyśliła się.
- Znów ją zraniłeś – powiedziała z wyrzutem – Zn
ów. Oby tylko, ta rana, przyniosła wyczekiwany przez ciebie skutek. W przeciwnym razie…
- Wiem.
- Oh, chłopcze, jak ty potrafisz sobie skomplikować życie – westchnęła – Najpierw Rita, teraz to… Oj, chłopcze, chłopcze… żebyś Ty tylko tego nie żałował.
Boli mnie to, co zrobiłam.
Są jednak takie chwile w życiu, kiedy należy zacząć szanować swoje decyzje. Do tej pory nie byłam konsekwentna. Teraz uczę się być.
Jeśli ktoś zwrócił kiedyś uwagę, na drzewo w które kiedyś tu umieściłam, żeby ułatwić zrozumienie zakończenia, zwrócił pewnie uwagę na to, że Ann była w nim z Robertem. Pisze o tym teraz bo jest to jedno z większych odstępstw od początkowego zakończenia. W tej notce, pojawił się po raz ostatni.
Uśmiechnęła się, podchodząc do biurka.
- Poczta – powiedziała, segregując koperty. Rzuciła część z nich na część Roberta i zajęła się rozpakowywaniem swojej korespondencji. – Oh, czekaj to też Twoje….
Urwała, gdy na jej biurko wypadły dwa białe bilety. Wzięła jeden z nich do ręki i obejrzała dokładnie.
- Boston? – spytała cicho wpatrując się wypisane starannym charakterem pisma literki – Nic nie mówiłeś…
Oddała mu oba bilety, spoglądając na niego uważnie. Mężczyzna zmieszał się i podrapał niezręcznie po głowie.
- Miałem zamiar ci powiedzieć – zapewnił, odkładając koperty na bok i szybko zajął się oglądaniem pozostałej korespondencji. Wyraźnie unikał jej spojrzenia.
- Kiedy jedziesz?
- Jedziemy – poprawił niechętnie– Alex jedzie ze mną. Samolot mamy w przyszłym tygodniu, ale przed odlotem jedziemy do moich rodziców.
- Kiedy?
- W poniedziałek.
- Na długo? – spytała cicho, podświadomie czując że nie chce znać odpowiedzi.
Milczał. Zmarszczył brwi i kiwnęła krótko głową, udzielając sobie odpowiedzi na zadane przed siebie pytanie – Czyli na długo.
Potwierdził kiwnięciem, podnosząc na nią wzrok. Zacisnęła usta i wstała, poczym odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju.
- Przepraszam że ci nie powiedziałem – krzyknął wychodząc za kobietą. Złapał ją w połowie korytarza – Nie wiedziałem jak…
- Po co miałeś się kłopotać? – pisnęła próbując się wyswobodzić – Po co miałeś mi mówić?! Kim ja niby jestem, że muszę wiedzieć że wyjeżdżasz!?
- Chciałem ci powiedzieć – powtórzył błagalnie – Decyzję podjąłem kilka tygodni temu. Czekałem na odpowiednią chwilę.
- Dlaczego? – spytała cicho wpatrując się w niego zeszklonymi od łez oczami. Nie zamierzała reagować tak impulsywnie, a jednak spora cząstka niej, nie potrafiła pohamować emocji.
- Tak będzie lepiej – szepnął – Dla wszystkich. Nie możemy w nieskończoność udawać, że nic się nie stało. To mnie już zmęczyło, dłużej nie dam rady. Popełniłem błąd i teraz musze ponieść konsekwencję – powiedział wpatrując się w nią uważnie – Straciłem twoją przyjaźń i nie jestem w stanie jej odzyskać.
- Przestań! Nic nie straciłeś. To były emocje…ty tylko…to nic nie znaczyło…
Nabrał głośno powietrza i wypuścił je z cichym świstem, wpatrując się w kobietę.
Ann zamrugała, niepewna sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Nie musisz wyjeżdżać – powiedziała w końcu – Nie musisz.
Zaśmiał się sztucznie.
- Powinienem bardziej uważać, na to co mówię. Tak naprawdę będzie lepiej.
- Gadasz bzdury – szepnęła – To się naprawdę da jakoś naprawić. Potrzebujemy czasu, nie musisz…
- Nie – przerwał jej stanowczo – Nie. Czas nic tu nie zdziała, nie potrafię spojrzeć ci w oczy po tamtym, rozumiesz? Nie wymagaj tego ode mnie, proszę.
- Na jak długo jedziecie? – spytała po chwili ciszy – Wrócicie tu jeszcze?
- Nie wiem – przyznał – Naprawdę, nie wiem.
Kiwnęła krótko, na znak że rozumie.
- Wiesz że mam rację – zauważył – Wiesz, że dobrze robię.
- Będzie mi Ciebie brakować – szepnęła w odpowiedzi.
Czas leciał dla niej zbyt szybko. Cztery dni, które dzieliły ją od rozstania z Robertem, mijały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Czuła się tak, jakby traciła cząstkę siebie. Tą bardziej istotną.
- Masz strasznie nadętą minę – powiedział Medison dzień przed wyjazdem, gdy siedzieli kawiarni biurowej, pijąc kawę – Jesteś zła?
- Nie – odpowiedziała krótko – Teraz jakoś nie masz problemów z patrzeniem mi w twarz.
Uśmiechnął się smutno, odwracając głowę.
- To co innego.
- Nie, to jest to samo – powiedziała cicho – Uważasz, że tamto zmieniło tak wiele, a przecież gdyby to było coś… gdyby to było to… nie siedziałbyś tu ze mną. Nie mógłbyś.
- To nie chodzi tylko o tamto. Z resztą, jakie to ma znaczenie? I tak bym w końcu wyjechał. Już dawno to rozważałem.
- Nie powinno mnie tu być – szepnęła wstając – To bez sensu. Nie zniosę siedzenia tu. Powinnam już dawno przestać… Nie ważne.
- Ann? – spytał cicho, również wstając. Spojrzał na nią uważnie. Podniosła głowę, przygryzając wargę. Zawahała się.
- Będzie mi Ciebie brakowało – szepnęła i zanim przemyślała to co robi, objęła go mocno. Zacisnęła powieki, starając się pohamować łzy – Obiecaj, że będziesz pisać i przyjedziesz tu kiedyś.
- Dobrze.
Opadła zrezygnowana na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Traciła siły na panowanie nad sytuacją.
Mętlik, jaki miała w głowie, nie pozwalał jej racjonalnie myśleć.
Robert wyjeżdżał.
I choć ta bardziej egoistyczna część jej natury, chciała błagać go na kolanach żeby został, coś nie pozwalało jej na to. A wiedziała, że by został, jeśliby tylko próbowała go przekonać.
- W porządku?
Zerwała się na równe nogi i westchnęła, widząc w progu Nicka. Mężczyzna oparł się o futrynę, wpatrując się z troską na twarzy w kobietę.
- Tak – powiedziała cicho – Nie.
Uniósł brwi, zachęcając by coś powiedziała.
- To moja wina – szepnęła – To ja do tego doprowadziłam… Nie powinnam…
Głos jej się załamał. Opadła z powrotem na krzesło, a po jej policzkach popłynęły pojedyncze krople łez. Nick podszedł do niej, klękając przy kobiecie i wierzchem dłoni, otarł jej buzię.
- Co się stało? – spytał łagodnie.
Spojrzała na niego, przełknęła ślinę.
- To długa opowieść…
- Mamy czas.
Nick postawił kubek z herbatą na stoliku, drugi podając Ann. Kiwnęła głową, dziękując.
- Przepraszam, że Ci wcześniej nie powiedziałam – wyjąkała, dmuchając do kubka – Nie sądziłam, że to istotne. Byłam pewna, że to były emocje, że próbował mi dokuczyć. Nic nie zauważyłam.
- To nie Twoja wina – powiedział cicho, siadając na fotelu obok – Nie mogłaś przypuszczać. Żadne z was nie zrobiło nic złego.
- Nie chcę żeby wyjeżdżał – przyznała a jej głos znów zadrżał – ale wiem, że ma rację, że inaczej się nie da… Cholera to takie skomplikowane!
Clarsona zawahał się przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć. Ann nie zwróciła na to uwagi.
- Dobrze że chociaż ty tu jesteś.
- Myślę, że powinnaś z nim jeszcze porozmawiać – stwierdził po chwili – Może nie wszystko jest stracone.
Spojrzała na niego, tak jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Sama mówiłaś, że jest dobrym przyjacielem… Jego oparcie może być ci kiedyś potrzebne.
Zamrugała, odstawiając kubek na stół. Przełknęła ślinę. Obserwował, jak jej oczy robią się coraz większe. Delikatnie pobladła.
- A Ty? Twoje oparcie mi nie wystarczy?
- To może być za mało…
- Do czego zmierzasz? &
#8211; zapytała uważnie go obserwując. Zapomniała o Robercie, o jego wyjeździe. Teraz ważny był tylko Nick, jego stanowcza postawa i zmieniająca się twarz. Z łagodnej i troskliwej na zimną i obojętną.
- Nie jestem w stanie Ci zagwarantować – powiedział powoli – że tak będzie zawsze. Życie ma swoje własne scenariusze.
- Znów to zrobiłeś! – krzyknęła, zrywając się na równe nogi – Cholera, czy wy zawsze musicie to robić?
Wstał, wpatrując się w kobietę. Na jej policzki wstąpiły bordowe rumieńce złości a w oczach zapaliły złowieszcze ogniki, których jeszcze nigdy nie widział. Wbrew temu czego się spodziewał, Ann była wściekła.
- Zaufałam Ci! Chociaż wszyscy mówili że byłam głupia, zaufałam Ci!
- Ann, posłuchaj…
- Nie będę słuchać! – krzyknęła a mężczyzna cofnął się, widząc że sięga po różdżkę – Wnoś się!
- Ann…
- Wynoś się, zanim pozbawię cię czegoś więcej niż kilku zębów – zagroziła, celując poniżej pasa mężczyzny. Cofnął się – Każdy sąd mnie uniewinni, ty bydlaku!.
Zamrugał. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Powoli zaczął się wycofywać.
- To nie jest wymierzone…
- Zamknij się, nie chcę słuchać Twoich wymówek! Cholera, jaka ja byłam głupia, powinnam ich wszystkich słuchać! Robert… Ty bydlaku, to przez ciebie wyjeżdża nie przeze mnie! Gdyby nie Twoje sztuczki nie… Wynoś się, zanim się rozmyślę i zrobię Ci krzywdę. Sio!
Odwróciła się kładąc dłonie na oparciu fotela i nabierając kilka głębokich wdechów.
Nie zauważyła cienia uśmiechu na twarzy Clarsona, który pojawił się, gdy wychodził z salonu.
Westchnęła cicho, patrząc w okno. Powoli emocje opadały. Złość wyparowała – pojawiła się zwykła rezygnacja.
Nick wyszedł, kiedy siedziała w pokoju. Zabrał swoje rzeczy i nawet nie powiedział
„do widzenia”. Nie żeby miała coś naprzeciw. Nadal nie była pewna, co by zrobiła gdyby go znów zobaczyła.
Mimo wszystko, w jej głowie nadal dźwięczały wypowiedziane przez Clarsona słowa.
- Sama mówiłaś, że jest dobrym przyjacielem… Jego oparcie może być ci kiedyś potrzebne.
W tej chwili, nie niczego nie potrzebowała tak bardzo, jak Roberta. Nie miała odwagi, żeby do niego pójść. W tej chwili pewnie nie było go już w domu.
Spojrzała na prawą rękę i bardzo powoli zsunęła z dłoni złoty pierścionek. To była ostania rzecz, jaka została jej po Nicku. Nosiła go tylko ze względu na sentyment, jaki żywiła do błyskotki. Obróciła go w palcu. Tak wiele razy marzyła, że kiedyś na jej palcu pojawi się kolejny pierścionek a ten, schowa gdzieś gdzie nikt go nie znajdzie.
Wstała i powoli podeszła do szafki. Jednym ruchem otworzyła szafkę i wyjęła z niej kieliszek.
Nie miała wiele do stracenia. Właściwie, nie miała nic do stracenia, a może mogła zyskać więcej. Może Clarsona miał rację i to nie jego oparcia potrzebowała?
Odłożyła kieliszek i spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta, Robert wyjeżdżać miał o dziesiątej.
- Teraz moja kolej – szepnęła wybiegając z pokoju.
Spojrzał na misternie przygotowywaną listę. Wydawało się, że wszystko wziął ze sobą. Zatrzasnął wieko kufra i opadł na fotel. Dom wydawał się być całkiem pusty.
Wzdrygnął się, słysząc dźwięk deszczy uderzającego o parapet i spojrzał niechętnie w okno. Lało.
Przez pewien czas słyszał tylko deszcz, uderzający o metal. Chwilę potem, ciszę przerwało głośne walenie. Zerwał się, wyszukując instynktownie różdżki i podszedł do drzwi. Otworzył je i zamrugał, widząc w progu przemokniętą Ann.
- Co ty tu robisz?
- Pomyślałam, że przyda ci się pomoc w pakowaniu – powiedziała, odgarniając mokre kosmyki włosów z twarzy.
- Już się spakowałem – odpowiedział wprowadzając ją do środka – Jesteś cała mokra, przeziębisz się.
- Nic mi nie będzie – zapewniła dając prowadzić się do kuchni – Może w takim razie, przyda ci się pomoc w wypakowywaniu?
Odwrócił się, wpatrując w milczeniu w kobietę.
- Nie wyjeżdżaj – poprosiła mierząc go łagodnym spojrzeniem – Proszę…
- Muszę, wiesz o tym – powiedział zachrypniętym głosem powoli odwracając głowę i sięgając do jednego z pudeł po szklankę – Nie powinnaś mnie o to prosić.
- Ale proszę – szepnęła – Nie chce żebyś wyjeżdżał. Chcę, żebyś został…ze mną.
Upuścił gwałtownie szklankę z ręki. Ta opadła na ziemię i roztrzaskała się na drobne kawałeczki. Milczał.
- Zbyt długo z tym zwlekłam – szepnęła, wstając i zbliżając się do niego – Powinnam była zrobić to już dawno.
Dotknęła jego ramienia i powoli obróciła go w swoją stronę. Nie protestował.
- Zostań – powtórzyła stając na palcach tak, że ich usta prawie się stykały – Potrzebuję cię. Nie chcę żebyś wyjeżdżał. Chcę żebyś został. Niczego innego nie chcę. Tylko ciebie.
- Dlaczego teraz? – Spytał cicho wpatrując się w nią nieruchomo.
- A czemu nie? – Uśmiechnęła się figlarnie – Nigdy nie czułam się przy nikim tak dobrze jak przy tobie. Nigdy nie miałam tak wspaniałego przyjaciela jak ty, który wspierałby mnie w każdej chwili i w każdym momencie. Nikt nigdy, nie dał mi tyle uśmiechu, co ty... kocham cię.
- Pewnie ci zimno – powiedział odwracając wzrok – Poczekaj, tam gdzieś mam koc.
Westchnęła cicho i wyszła za mężczyzną, otulając się szczelnie mokrym ubraniem. Przeszli do salonu i kobieta rozejrzała się dookoła, obserwując jak Robert schyla się do pudełka i otwiera je wykładając po kolei wszystkie równo złożone ubrania.
Spuściła wzrok .
- Nieważne – powiedziała odwracając się – Zapomnij o tym, co mówiłam…
Wyszła zamykając drzwi.
Stanęła przed domem i uniosła twarz pozwalając by deszcz obył się jej twarz mieszając się z kroplami łez.
Ruszyła chwiejnym krokiem wzdłuż ulicy. Nie wiedziała, dokąd zmierza. Szła przed siebie, moknąc w zlewie i coraz bardziej oddalając się od domu Roberta.
Nie widziała stojącego drzwiach mężczyzny, który ściskał w dłoniach koc i wpatrywał się w znikająca w deszczu kobietę. Po chwili, widział już tylko spadające z nieba krople i pustą ulicę.
Rozejrzał się po pustym pokoju. Prawie wszystkie rzeczy, były już w nowym mieszkaniu, przeniesioną siecią Fiuu.
W pustym pokoju, zostały tylko dwie niewielkie walizki. Usiadł na jednej z nich i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Teraz, gdy zostało mu już tylko kilka minut, poczuł sentyment do tego miejsca. Spędził tu prawie pół swojego życia. Te pokoje, widziały wszystkie wzloty i upadki, jakie przeżył.
Westchnął cicho. Nadeszła pora na zmiany. Wstał. Wziął do ręki walizki. Powoli ruszył w stronę wyjścia z pokoju. Zatrzymał się, wpatrując w okno. Na grzejniku, suszył się koc, który zmókł gdy mężczyzna wyszedł za Ann. Zawahał się.
Chciał zostać. Uścisk na rączkach walizek zelżał. Odstawił je na podłogę i powoli podszedł do okna. Podniósł koc i przyjrzał mu się dokładnie. Pokręcił głową i odłożył na podłogę.
Przymknął oczy i z ciężkim sercem wyszedł z pokoju, wkraczając w nowy rozdział życia. Ten, w którym będzie miejsce tylko dla wspomnień o Ann.
I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
Remember the good times that we had?
I let them slip away from us when things got bad
How clearly I first saw you smilin’ in the sun
Wanna feel your warmth upon me, I wa
nna be the one
I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
I’m so tired but I can’t sleep
Standin’ on the edge of something much too deep
It’s funny how we feel so much but we cannot say a word
We are screaming inside, but we can’t be heard
But I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
I’m so afraid to love you, but more afraid to loose
Clinging to a past that doesn’t let me choose
Once there was a darkness, deep and endless night
You gave me everything you had, oh you gave me light
And I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
And I will remember you
Will you remember me?
Don’t let your life pass you by
Weep not for the memories
Weep not for the memories
Sarah McLahan „I will remember you”
Ethel Mirrel załkała. Ocierając koniuszkiem jedwabnej chusteczki policzek, zamknęła swój wysłużony egzemplarz „Wichrowych Wzgórz” i westchnęła ciężko.
Ethel, należała do nielicznego już grona niepoprawnych romantyczek. Licząca sobie ponad sześćdziesiąt lat kobieta, wierzyła w prawdziwą miłość, magię pierwszego pocałunku i była wierną zwolenniczką zachowywania dziewictwa do ślubu.
Co dziwne, ta wiara doprowadziła ją do staropanieństwa, bowiem żaden z kandydatów na męża, nie podzielał jej poglądów. Kobieta podniosła się z fotela w którym siedziała, poprawiła szal, którym była okryta i ujęła w dłonie książkę, którą przeniosła na półkę i starannie ułożyła tuż przy „Dumie i uprzedzeniu”. Przesunęła kościstym palcem po swojej kolekcji, poczym dbałym ruchem wyciągnęła z półki pamiętające jeszcze czasy jej młodości wydanie „ Przeminęło z wiatrem”. Czułym gestem starła cieniutką warstwę kurzu i przeczłapała do fotela, w którym usadowiła się wygodnie.
Otworzyła na pierwszej stronie i już miała zacząć czytać, gdy w holu rozległ się dzwonek do drzwi.
Ethel podniosła się z fotela i przeszła do drzwi. Staruszka zajrzała przez wizjer i zapominając o manierach, zaklęła soczyście, widząc stojącego po drugiej stronie drzwi mężczyznę, kurczowo ściskającego w dłoniach walizkę.
Otworzyła.
- Na litość boską, chłopcze, co Ty tu robisz o tej porze?
- Potrzebuję noclegu – odezwał się, wzruszając ramionami.
Wniosła do salonu tackę, na której niepewnie chwiały się dwie filiżanki i dzbanuszek. Ustawiła zastawę na stole i spojrzała na Nicka, który pochylał się właśnie nad egzemplarzem „Przeminęło z Wiatrem”.
- Nie dotykaj! – skarciła go, z nienaturalną jak na jej wiek szybkością podchodząc do stolika.
- Nie ruszam – powiedział szybko, podczas gdy Ethel z matczyną troską wzięła do ręki książkę – Który raz już do czytasz?
- Nie Twój interes – fuknęła staruszka – Herbata gotowa.
- Dziękuję.
Usiadł przy stole i powili zaczął sączyć napój. Ethel podeszła do krzesła i opadła na nie z cichym westchnięciem.
Ponieważ sama nie miała dzieci, w młodości zajmowała się czasem potomstwem sąsiadów. Nick, który mieszkał z rodziną tuż przy jej domu, był u niej częstym gościem, nie dziwne więc że kobieta traktowała go jak własnego syna.
On sam, zdawał się być bardzo przywiązany do staruszki – odwiedzał ją, jeśli tylko czas mu na to pozwalał tak często jak tylko mógł.
Kobieta odchrząknęła znacząco.
- Nie powinieneś być teraz pod Londynem z rodziną? – spytała, niby to od niechcenia. Podniósł na nią wzrok. Prychnęła – Nie miej takiej miny, chłopcze! Mam prawo zadawać pytania, gdy przychodzisz tu w środku nocy z walizką.
- To tylko na dziś – zapewnił – W hotelach są komplety, jutro w południe mam samolot.
Kiwnęła głową, czerpiąc łyk z filiżanki. Zakrztusiła się, gdy doszedł do niej sens słów Clarsona. Mężczyzna zerwał się, podbiegając do niej i uderzył ją w plecy.
- Nie tak mocno, chłopcze – wysapała, ocierając usta chusteczką – Mam już swoje lata, moje kości są dużo kruchsze niż kiedyś. Jaki znów samolot!?
- Do Atlanty – wyjaśnił krótko, wracając na miejsce. Błękitne oczy kobiety rozszerzyły się gwałtownie.
- Czy chcesz, żebym tu na zawał padła?! – spytała z oburzeniem – Atlanta? Na litość Boską, chłopcze o czym ty mówisz? Po co Ci do Atlanty? A Ann i Amel? Tylko mi nie mów, że chodzi o jakąś kobietę, bo nie zdzierżę i jak przełożę laską przez…
- Spokojnie – powiedział szybko, widząc że staruszka podnosi się z fotela – Nie chodzi o żadną kobietę.
- I masz szczęście – mruknęła, opadając na miejsce – Jeszcze by Ci romansu brakowało! Co to za pomysł z Atlantą, co?
- To nic takiego – powiedział szybko, łapiąc łyk herbaty.
- Jeszcze raz powiesz że to nic takiego, to jak Merlin mi świadkiem użyję laski! Mów mi tu, o co chodzi! Bez kręcenia, znam Cię od pieluchy, wiem kiedy kłamiesz.
- Dobrze, już dobrze, nie denerwuj się, w Twoim wieku to nie zdrowe – powiedział i szybko pożałował, bo kobieta posłała mu soczystą wiązankę, na temat jej wieku. Gdy skończyła, chrząknęła znacząco, dając znać że czeka na wyjaśnienia.
- No, więc, słucham? – zachęciła, a w jej oczach pojawił się złowrogi błysk. Westchnął zrezygnowany.
- W Atlancie znalazłem pracę – wyjaśnił krótko.
- Domyśliłam się, ale po Ci praca tak daleko, co? A co z Twoją rodziną, chłopcze?
- Nie ma żadnej rodziny – powiedział – I nie było.
- Bzdury gadasz – żachnęła się patrząc na niego surowo – Mówiłeś, że wszystko idzie w dobrym kierunku, mieliście razem zamieszkać, więc nie gadaj mi tu że nie było żadnej rodziny, bo…No, ale chyba że kłamałeś.
- Myślałem że idzie. Ale źle myślałem. Nie powinienem tu wracać. Wiesz co chciałaś wiedzieć.
- O, nie, złotko! Nadal nie wiem, czemu chcesz wyjeżdżać. I nie mydl mi tu oczu pracą, bo nie uwierzę.
- Kocha innego – powiedział krótko.
- A to zołza… Wybacz, złotko… Powiedziała Ci to? – spytała poważnie, nalewając herbaty do filiżanki. Pokręcił przecząco głową – Jak Cię zaraz trzepnę!
- To dość skomplikowane – wyjaśnił szybko.
- Chłopcze, ja już bardziej skomplikowane rzeczy widziałam, nie zaskoczysz mnie. Mów, jak na spowiedzi.
Zacmokała z niezadowolenia, wpatrując się uważnie w Nicka.
- Masz rację, złotko, to skomplikowane – powiedziała powoli – Pozwól że powtórzę, lubię mieć pewność że wszystko jasne. Twierdzisz, że Ann kocha swojego przyjaciela, tak?
- Nie twierdze – poprawił – Wiem. Znam ją trochę, wiem kiedy ….
- A ona, twierdzi, że tak nie jest?
- Nic nie twierdzi. Jest bardziej w tym pogubiona niż ty czy ja.
- Więc, skoro sama nie wie, czego chce, to czemu, na złote pantalony Dumbledora, się poddajesz?
- Jestem jej to winien, zasługuje na szczęście. Z nim jest szczęśliwa.
- Nie widzę sensu twojego toku rozumowania – przyznała kobieta - Nie powiedziałeś mi wszystkiego – zauważyła, widząc wahnie na jego twarzy – Nie powiedziałeś jej tego, prawda? Ona nie wie, czemu odszedłeś? Nie wie, że się wycofujesz?
- Tak – zgodził się – I tak by mi nie uwierzyła.
Kobieta zamyśliła się.
- Znów ją zraniłeś – powiedziała z wyrzutem – Zn
ów. Oby tylko, ta rana, przyniosła wyczekiwany przez ciebie skutek. W przeciwnym razie…
- Wiem.
- Oh, chłopcze, jak ty potrafisz sobie skomplikować życie – westchnęła – Najpierw Rita, teraz to… Oj, chłopcze, chłopcze… żebyś Ty tylko tego nie żałował.
Boli mnie to, co zrobiłam.
Są jednak takie chwile w życiu, kiedy należy zacząć szanować swoje decyzje. Do tej pory nie byłam konsekwentna. Teraz uczę się być.
Jeśli ktoś zwrócił kiedyś uwagę, na drzewo w które kiedyś tu umieściłam, żeby ułatwić zrozumienie zakończenia, zwrócił pewnie uwagę na to, że Ann była w nim z Robertem. Pisze o tym teraz bo jest to jedno z większych odstępstw od początkowego zakończenia. W tej notce, pojawił się po raz ostatni.
Kurde, kurde, kurde! kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak sie stałol ona do niego poszła, powiedziaa, że go kocha, a potem... po prostu wyszła?! możesz mi to wytłumaczyć, bo ja doprawdy nie rozumiem. w tej notce bardzo polubiłam Roberta i uważam, że on i Ann powoinni być razem, mam nadzieję, że jeszcze to przemyślisz...:) a co do poprzedniej notki, Syriusz na drzewie to mistrzostwo:)
OdpowiedzUsuńdziekuję za wytłumaczenie, Uważam w takim razie, że Ann jest nieco zbyt impulsywna:D zapraszam do mnie na nowość:), przed chwilą dodałam
OdpowiedzUsuńKOCHAM ETHEL MIRREL! Mówiłam Ci już, że ją uwielbiam. Ale kłamałam. Ja ją ubóstwiam. Podoba mi się, jak ją stworzyłaś- tak jasno, wyraziście. Ma charakter. Kiedy czytałam ostatnie akapity czułam się bardziej jakbym obserwowała prawdziwą- i to niesamowicie sympatyczną- osobę. Jestem jednak pewna, że to postać stworzona na potrzeby jednej notki, a więc z czystym sumieniem mogę Ci powiedzieć, że jeszcze kiedyś wrócę do tego rozdziału. Kochana, dziękuję za dedykację. No i przepraszam, że komentuję dopiero dzisiaj, ale tak to jest jak się cierpi na wyjątkowo złośliwą sklerozę ;) Wiesz, pomyślałam sobie, że Twoja taktyka jest dobra i też chciałam podchodzić do zakończeń blogów bez emocji. Ale ja tak chyba nie umiem. Po prostu... Ta Ethel, w ogóle wszystkie Twoje postacie, one są dla mnie niepokojąco ważne. Cholera, i po co, po co na to pozwalam?Evans-Potter
OdpowiedzUsuńKurczę... Czemu Ann nie została i nie wytłumaczyła mu jeszcze czegoś? A Nick też mnie wkurza. Przecież on ją kocha. I notka jak zwykle świetna ;p
OdpowiedzUsuńZApraszam na beauty-of-evil.blog.onet.pl --> nowa notka.
OdpowiedzUsuńładnie ładnie ;d;dmasz suuper bloga ;dczytam go od jakegoś czasu i uważam że jest pięknywejdz do mnie na www.lilka-rogacz-przyjaciele.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń