Godziny- czyli jak poradzić sobie z czasem

Notka… mhm…jest trochę dziwna. Miałam na nią koncepcję ale nie umiałam się do tego zabrać. Koncepcja mi się udała, pisało mi się bardzo dobrze, ale… ogólnie chyba jest do dupy. Przepraszam – Wena też człowiek i nie zawsze udaje jej się ze mnie wskrzesić tyle ile chce. A ja też miewam lenia…

Godziny- czyli jak poradzić sobie z czasem


12 sierpień 1996 r. godzina 20:09
Ostanie promienie zachodzącego słońca wdarły się do salonu, oświetlając całe pomieszczenie. Lily jęknęła, szukając po omacku różdżki.
- Zgaście to… - jęknęła Liz, podnosząc głowę z prowizorycznie ułożonej z kocy poduszki. Nasączone ekstraktem z eukaliptusa szmaciane kompresy, spadły z twarzy kobiety na podłogę. Black zaklęła -  Nie dało by się znaleźć czegoś co będzie bardziej przylegać do twarzy?
- Nie – mruknęła Potter jednym ruchem różdżki zasłaniając zasłony. W pokoju zapanował mrok.
- Ciemno… - zaczęła Liz, stojąc nad miseczką w której moczyła nowe kompresy – Jak mam to znaleźć?
- Ej, kobiety – odezwała się Cristin sennym tonem – Bądźcie cicho. Miałyśmy się relaksować.
- Nie umiem się zrelaksować z myślą że jutro i tak dopadnie mnie Simon. Jeden dzień to za krótko na relaks  – mruknęła Patsy. Lupin westchnęła.
- No to szlag trafił relaksowanie – fuknęła – Musiałaś mnie uświadamiać że w domu czekają dzieci?
- Lily, zapal coś – odezwała się Liz próbując wyłowić z miseczki okłady – Nie mogę …
- A by was szlag trafił – zaśmiała się Potter i w pokoju zapaliła się lampka – Czy wy nie umiecie się wyłączyć??
- Nie – odpowiedziały równocześnie Cristin z Patsy. Lily uniosła oczy do góry.
- Chyba musimy znaleźć inny sposób na relaks – powiedziała nieśmiało Liz wpatrując się z rozbawieniem w miseczkę z eukaliptusem która leżała dnem do góry na podłodze – Bo z tego nic nie wyjdzie…

12 sierpień 1996 r. godzina  20:31
- Mam tu gdzieś jeszcze jedną butelkę miodu pitnego… - powiedziała Lily, otwierając kredens i wkładając do niej głowę.
- Jesteś pewna że masz? – spytała po chwili Liz, gdy Potter otworzyła czwarte z kolei drzwiczki – Może wypiłaś i zapomniałaś?
- Nie, nie, na pewno mam – mruknęła kobieta – Dostałam od mamy Jamesa na urodziny. Schowałam ją tak żeby James jej nie znalazł i…
- …sama zgubiłaś – zachichotała Patsy. Lily przeklęła pod nosem i wyciągnęła głowę z szafki.
- To żenujące… - zaśmiała się opadając na podłogę.

12 sierpień 1996 r. godzina 20:50
- Ciekawe jak radzą sobie chłopcy… - powiedziała cicho Liz, nakładając cienką warstwę przezroczystego lakieru na paznokieć – Jak myślicie, dobrze się bawią?
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Pewnie chrapią już dawno w namiocie, spici jak psy – Lily zawahała się – zakładając że pili w namiocie…
- No pięknie – zaśmiała się Cristin zabierając buteleczkę z lakierem spod ręki Liz, która rzuciła jej oburzone spojrzenie – Chce tylko zobaczyć jaki to… myślisz odpadli przy jakimś drzewie?
- Kto ich tam wie – mruknęła Liz susząc różdżką paznokcie – Równie dobrze mogli nawet nie zdążyć rozłożyć namiotu. Są jak psy spuszczone ze smyczy – zachichotała z porównania jakiego użyła.
- Ty uważaj z tymi psami – podrzuciła Patsy – Bo licho wie, co im do łbów strzeli…

12 sierpień 1996 r. godzina 21:22
- Czy tylko wam się wydaje, że nie robimy nic konstruktywnego a czas dłuży się jak cholera? – spytała Lily, która od dwudziestu minut wpatrywała się w zegarek.
-  Kiedyś dłużył się szybciej – zauważyła Liz która suszyła paznokcie u nóg, rezygnując tym razem z różdżki i robiąc to w tradycyjny sposób – Ile czasu mogą schnąć paznokcie?
- Ten lakier jest już troszkę stary – powiedziała krótko Lily – Kupiłam go już jakoś dawno.
- To znaczy? – spytała podejrzliwie kobieta zerkając na stojącą na stoiku buteleczkę z gęstą, przezroczystą i wydzielającą intensywnie odurzający zapach substancją.
- Mhm… Kupiłam go jakoś przed pierwszymi urodzinami Alana…
Spojrzała z rozbawieniem na Liz, która zaczęła ścierać lakier z paznokci.
- W łazience jest zmywacz – podpowiedziała i zaśmiała się gdy Black wyszła z pokoju mrucząc coś pod nosem.

12 sierpień 1996 r. godzina 21:58 i 21 s.
- Dwadzieścia dwa…dwadzieścia trzy…dwadzieścia cztery…dwadzieścia pięć…dwadzieścia sześć…dwadzieścia siedem...dwadzieścia osiem…
- Liz, to nie sylwester – mruknęła Patsy otwierając jedno oko i spojrzała na przyjaciółkę.
- trzydzieści cztery… trzydzieści pięć…trzydzieści sześć… trzydzieści siedem… trzydzieści osiem…trzydzieści dziewięć…czterdzieści…
- Jak długo masz zamiar liczyć? – spytała Lily, która od dłuższej chwili obserwowała z ożywieniem kobietę.
- Pięćdziesiąt trzy… pięćdziesiąt cztery… pięćdziesiąt pięć…pięćdziesiąt sześć…pięćdziesiąt siedem…pięćdziesiąt osiem… pięćdziesiąt dziewięć…sześćdziesiąt… jeden…dwa…
- Czy wam też wydaje się to dziwne? – spytała Patsy – Może ona się zatruła tym lakierem? Śmierdział jak…
- Nie, ona tak czasem ma – powiedziała obojętnie Cristin, leżąc na podłodze z zamkniętymi oczami – Nie ma co się martwić.
- Trzydzieści jeden…trzydzieści dwa…trzydzieści trzy…

12 sierpień 1996 r. godzina 22:05
- Jedenaście…dwanaście…trzynaście…
- Czy nadal uważasz że to normalne? Ona już tak od dziesięciu minut!
- Nie pomyliła się ani razu – zauważyła Lupin, która teraz siedziała po turecku obserwując przyjaciółkę.
- I co z tego?
- Przy tym jak nadajecie normalny człowiek już dawno wypadł by z rytmu – zaśmiała się Lily.
- Dwadzieścia…dwadzieścia jeden…dwadzieścia dwa…
- Wcale nie.  – powiedziała Cristin i zachichotała – Może ma wyuczony odruch wyłączania się. Ja też tak mam.
- Tak? To dawaj – rzuciła wyzywająco Lily – Zobaczymy jak bardzo potrafisz się wyłączyć.
- Dobra…
- Czterdzieści…czterdzieści jeden…
- Czterdzieści dwa… czterdzieści trzy… - wtrąciła Lupin i po chwili obie liczyły w cichym chórku.

12 sierpień 1996 r. godzina 22:10
- Pięć…sześć…
- Dobra, trzeba coś wymyślić – oznajmiła Lily wstając z podłogi – To już się robi dziwne. Patsy, nie usypiaj, Liz, Cristin wstawać. Idziemy!
- Gdzie? – spytała sennie Patsy podnosząc się z fotela– Jest dziesiąta w nocy…
- Gdziekolwiek – mruknęła Potter – One tak mogą do jutra. Tak myślę.
- Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa…

12 sierpień 1996 r. godzina 22:36
- Możesz mi powiedzieć, co robimy? – spytała Liz, rozglądając się po uliczce do której się deportowały – To na pewno bezpieczne, żeby chodzić po środku pustej ulicy w nocy?
- Bardziej bezpieczne niż siedzenie w domu i odliczanie do dwunastej z Lily u boku – wtrąciła Patsy,  która zdążyła się już rozbudzić i teraz czujnie wpatrywała się w ciemność – Jeszcze z dziesięć minut a by was zabiła chyba.
- Mniej niż dziesięć – poprawiła Potter – Tam – dodała wskazując ręką przed siebie.
- Dlaczego czuję że robimy coś głupiego? – spytała ostrożnie Cristin, łapiąc w locie Liz, która potknęła się w ciemności wystającą z chodnika płytkę – Nie dałoby się zapalić różdżki?
- Nie, jesteśmy w mugolskiej dzielnicy – wyjaśniła kobieta – Bądźcie cicho, próbuję znaleźć drogę.
- Nic nie powiem… - szepnęła cicho Liz – Ale wiesz gdzie jesteśmy?
- Pewnie – powiedziała niecierpliwie kobieta – Tylko przez tą ciemność nic nie widze… mogli by zainstalować tu jakieś latarnie… Eh…I tak nikogo tu nie ma… Lumos!
- Tak o wiele lepiej – zauważyła z satysfakcją Liz rozglądając się po okolicy – Ej, czy tu przypadkiem nie mieszka gdzieś Ann?
- Mhm… Tylko nie jestem pewna gdzie dokładnie…

12 sierpień 1996 r. godzina 22:43
- Jesteście pewne, że to dobry pomysł? – spytała niepewnie Patsy, wchodząc po schodach wiodących do mieszkania Ann – Jest już późno, może śpi?
- To się obudzi – odpowiedziała z satysfakcją Liz – Tyle nocy ile przez nią zarwałyśmy w szkole…
- Ale tak bez zapowiedzi?
- Najciekawsze odwiedziny są bez zapowiedzi – zauważyła Lily – Nigdy nie ma czasu żeby przyjść, więc my idziemy do niej.
- Tyle że o jedenastej w nocy – zachichotała Cristin.
- Cicho, obudzimy cały budynek  - syknęła Liz – To chyba tu, nie?
Lily spojrzała na drzwi, przed którymi się zatrzymały i kiwnęła głową, naciskając dzwonek.
Drzwi otworzyły się po dłuższej chwili, a w progu stanęła Ann, w koszulce nocnej.
- Co wy tu robicie? – spytała zaspana, rozczesując palcami splątane włosy.
- Przyszłyśmy na nocną kawę – powiedziała rozbawiona Lily – Wpuścisz nas, czy będziemy tu stać?

12 sierpień 1996 r. godzina 22:50
- Gdzie masz kawę? Przyda ci się kubek, ledwo się trzymasz na nogach – powiedziała Lily wstając z krzesła.
- Strasznie się zestarzałaś – zauważyła Liz – Jedenasta w nocy a tu już śpisz?
- Druga szafka nad zlewem – powiedziała sennie Ann – I wcale się nie zestarzałam. Odrabiam wczorajszą noc.
- Terefere. A kubki gdzie? – spytała Cristin idąc śladem Lily i przeszukując szafki.
- Oh, dajcie ja to zrobię – mruknęła Winter wstając z krzesła – Co was tak zebrało w środku nocy na spacery?
- Miałyśmy do wyboru odliczanie do północy albo kawę z Tobą – powiedziała Lily.
- A gdzie…?
- Pojechali w las – odpowiedziała Cristin – Pod namiot.
- Rozumiem… A wy nie miałyście co robić?
- Oj, miałyśmy. Od samego rana do ósmej rozmawiałyśmy. Swoją drogą nieźle obrobiłyśmy ci dupę, wiesz? Czego się nie odzywasz?
- Nie mam czasu… - wydukała spuszczając głowę – Oh, nie patrzcie tak. Mamy dużo roboty w pracy…
- Dobra, nie tłumacz się – machnęła ręką Potter stawiając przed blondynką kubek z parującą kawą – Pij. I nie myśl sobie że położysz się dziś spać. Jest dużo tematów które należy omówić.

12 sierpień 1996 r. godzina 23:58
- W Hogsmeade? – powtórzyła żywo Ann, poprawiając się w fotelu - żartujesz, prawda?
- Ani trochę – powiedziała Lily z satysfakcją obserwując zszokowane miny przyjaciółki – Alicja ma napisać, jak już wszystkich zbierze. Pojedziemy Błędnym Rycerzem i ewentualnie będzie można przenocować pod Trzema Miotłami.
- Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? – spytała oburzona Liz.
- Mam powtarzać to po kilka razy? Wchodzicie?
- Nawet jak bym miała iść na piechotę – powiedziała Liz a Ann i Cristin pokiwały żywo głowami.
- Głowę bym oddała żeby znów zobaczyć Hogwart. Nawet z daleka. – dodała Cristin.
- Uważaj co mówisz – zaśmiała się Potter – Bez głowy nie będziesz nam zbyt użyteczna. Ej, patrzcie za minuta północ!
- O nie, nawet o tym nie myślcie…Liz! Cristin! Jak dzieci…
- Sześć…siedem… osiem… dziewięć…jedenaście…

13 sierpień 1996 r. godzina 0:14
- To strasznie że już jest jutro – powiedziała cicho Ann wpatrując się w pusty kubek po kawie – a ja nadal nie śpię.
- Nie zachowuj się jak dziecko – żachnęła się Liz.
- I to mówi kobieta która jeszcze dziesięć minut temu odliczała czas jaki jej został do północy – odgryzła się Winter, a Liz wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Każdy ma czasem gorszy dzień. Tylko nie mówcie nic Syriuszowi, wypominałby mi to przy każdej okazji.
- Ha! I mam na Ciebie haczyk.
- Oj, widzisz, teraz będzie nas szantażować – fuknęła Cristin – Trzeba było wspominać żeby siedziała cicho?
- Przesadzasz. Swoją drogą ciekawe jak sobie radzą..
- Istnieje szansa że dali radę doczołgać się do namiotu. Albo nadal śpią po drzewem.
-  Mógł ich obudzić kac…
- A propos kaca – wtrąciła szybko Ann – Może chcecie trochę Ognistej?
- Będziesz demoralizować dziecko któro śpi w pokoju obok? – spytała podejrzliwie Lily a Ann zaśmiała się pod nosem i podeszła do stojącej  roku szafy komody.
- Nie ma jej tu – wyjaśniła wyjmując z szafki butelkę z bursztynowym płynem – Pojechała razem z Nickiem jakieś festyny w sąsiednim miasteczku. Zatrzymali się tam na noc.
- Twoja słowa są lekiem na moje skołatane nerwy – zaśmiała się Lily rozdzielając szklanki które ustawiła Ann.
- Wiem, wiem.

13 sierpień 1996 r. godzina 2:03
Lily spojrzała na pustą szklankę i zacmokała z niezadowoleniem. Liz podsunęła w jej stronę butelką, z której piła po tym jak trzeci raz strąciła swoją szklankę z oparcia fotela. Potter pokręciła głową. Liz prychnęła urażona i pociągnęła zdrowo z gwintu.
- Higieniczna się znalazła – mruknęła – Nie to nie.
- Masz – powiedziała Ann podsuwając jej inną butelkę a sama opróżniła trzymaną przez siebie. Cristin zachichotała, obserwując jak Patsy próbuje złapać uciekający przed jej widelcem gorszek.
Potter pokręciła głową odstawiając szklankę.
- Nie chce, znów się spiję.
- Już to zrobiłaś – zauważyła Liz i złapała za butelkę podstawioną przez Ann – Co za różnica czy wypijesz więcej czy mniej i tak będziesz mieć rano kaca.
- Rano… O rany! Rano mam spotkanie!! Robert mnie zabije – jęknęła Winter i pociągnęła z butelki – Miałam być o dziewiątej w pracy! Trzeźwa!
- Nikt nie zauważy – zapewniła Patsy nadal próbując trafić widelcem w groszek.
- Tak? Może lepiej uprzedzę Roberta żeby był przygotowany na to że zepsuję mu sobotni poranek interesantem z Honolulu…
- Wystarczy że przestaniesz – powiedziała Liz i zabrała butelkę z dłoni zszokowane blondynki. Lily zaśmiała się.
- Masz zamiar wpaść w alkoholizm? – spytała patrząc na ściskanie przez Black butelki – Daj trochę…
- Nie! – fuknęła kobieta przyciskając je jak małe dziecko ulubione zabawki – Nie oddam! Moje! – pisnęła.
W pokoju zapanowała cisza. Cristin parsknęła do szklanki i uniosła głowę, patrząc na Liz która nadal ściskała butelki z niepewną miną. Lily zamrugała, wciąż trzymając wyciągniętą przed siebie szklankę. Ann zamarła z głową w szufladzie w której szukała pergaminu. Jednie Patsy zdawała się nie zwracać uwagi na słowa Liz, nadal dźgając sztućcami w talerz.
- Udało się! – krzyknęła z satysfakcją unosząc zwycięsko widelec n
a którym był nabity, ledwo widoczny groszek – Mam!! Liz… po ci te butelki?
I wtedy wszystkie wybuchły śmiechem.

13 sierpnia 1996 r. godzina 8:45
- Dzięki dziewczyny – powiedziała po raz kolejny Ann, opierając się o ścianę w przedpokoju i patrząc jak przyjaciółki wkładają buty – Było świetnie.
- O której masz to spotkanie? – spytała Cristin, zawiązując sznurówki. Ann zachichotała.
- To nie ta sobota – wyjaśniła po chwili rozbawiona – Pomyliły mi się weekendy.
- Lepiej napisz do Roberta bo pewnie siedzi teraz w jakiejś kawiarni i czeka… - podsunęła Liz. Winter zbladła.
- Wysłałam ten list!?
Cała trójka kiwnęła zgodnie głowami.
- Na Brodę Merlina, sam Dumbledore raczy wiedzieć co tam napisałam!!
- Nie martw się na pewno nic strasznego – zaśmiała się Lily – Napisze do Ciebie, kiedy będę coś wiedzieć odnośnie Hogsmeade. Tylko nie waż się mi napisać że nie przyjedziesz bo jak cię złapię to …
- Masz ładne szpilki – wtrąciła Liz widząc że Lily się rozkręca – Kiedyś…
- Dobra, wychodzimy! – zarządziła Cristin – Powodzenia z Robertem, będzie Ci potrzebne żeby to odkręcić…
- Zaraz, wiesz co tam było? – spytała Ann wychodząc za przyjaciółkami na klatkę schodową – Ej czekaj no!
- Wyjdzie Ci to na zdrowie – krzyknęła rozbawiona Lupin – Pa!

Komentarze

  1. hahaha, super to wyszło. ;dkońcówka mi się strasznie podoba, jak siedzą lekko, a nawet bardziej niż lekko pijane. xdCzekam na kolejna notkę. ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Lilenne (LILKA)18 sierpnia 2009 09:04

    Witaj! Czy tylko ja odniosłam wrażenie, iż nasze panie są uzależnione od swoicj "kohanych"(błąd przemyślany) mężów. Oni pewnie od nich też. Starzeją się. Ale i tak fajnie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~o-wszystkim--o-niczym22 sierpnia 2009 11:24

    Jak zwykle świetnie xDDZnając chłopaków to an pewno spali pod drzewem ;d Mam nadzieje, ze napiszesz co Ann napisała Robertowi ? Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna