Strategia cz.2
A o to i notka! Tak, tak, już wróciłam. Całkowicie wypoczęta, z niesamowitymi wspomnieniami i nową, wielką miłością – Alpy moi kochani potrafią skraść serducho.
Tak czy inaczej, natchniona pięknem gór, sagą o Wiedźminie i wypoczęta Weną, napisałam notkę.
Wed ług zasad logiki, im więcej wyborów podejmujemy – tym łatwiej nam przy kolejnych decyzjach.
A jednak, tego popołudnia, Remus Lupin sta ł oparty o futrynę własnej sypialni, wyklinając w niebogłosy wszystkich, którzy doprowadzili go do tak irytującej sytuacji.
Bo oto, właśnie w tej chwili, miał wybór.
Wybór, chodź wydawałby się błahy – całkiem trudny. Wybór między ustawieniem swojego miejsca w hierarchii małżeńskiej a zachowaniem spokoju w rodzinie. Wybór między spaniem w wygodnym łóżku – a nocą na kanapie w salonie.
Nie to, żeby nie odpowiadał mu aktualny stan rzeczy – był z niego całkiem zadowolony i do tej pory nie zauważał w nim większych mankamentów. Tak naprawdę – w tej chwili też ich nie zauważał.
Czuł się jednak zobowiązany – umówił się w raz z przyjaciółmi, że załatwią to jak na mężczyzn przystało – bez zapytań, kombinowania czy kluczenia w niewiadomo jakim kierunku.
Postawią sprawę jasno – w raz z przyjaciółmi jedzie na kilka dni pod namiot w którym, pod żadnym pozorem nie będzie miejsca dla żon. I tu był pies pogrzebany – bo ten sposób nie dawał w najmniejszym stopniu szans powodzenia – przynosił jedynie pewność nieziemskiej awantury.
I na tym polegał wybór przed jakim stał w tej chwili Remus – zachować się „po męsku”, nic nie załatwić ale dotrzymać solidarności z przyjaciółmi – czy po prostu łagodnie wymusić na Cristin zgodę?
Mężczyzna westchnął, odgarniając z czoła brązowe włosy. W tej samej chwili, drzwi o które stał oparty, otworzyły się. Mężczyzna tracąc oparcie runął na podłogę, prosto pod nogi Cristin która w ostatniej chwili uskoczyła przed mężem.
Jak by nie patrzeć, właśnie leżę u stóp żony, pomyślał rozbawiony Lupin, wpatrując się w twarz żony, to bardzo męskie.
- Co Cię bawi? – spytała obchodząc go i wyciągając w jego stronę rękę. Mężczyzna podniósł się, otrzepując spodnie - Mogłeś sobie coś zrobić – dodała z wyrzutem, nie doczekując się odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.
- Nic mi nie jest – zapewnił – Ja po prostu… myślałem. O tematach… egzystencjonalnych – dodał widząc pytające spojrzenie żony. Kobieta zmarszczyła brwi wpatrując się uważnie w męża.
- Coś kombinujesz – powiedziała powoli. Lupin wzruszył ramionami, odwracając szybko wzrok. To tylko upewniło ją w przekonaniu, że coś kłębi się w głowie mężczyzny – Widzę że coś kombinujesz!
- Nie wiem o czym mówisz, kochanie - rzucił obojętnie schodząc po schodach.
- Remus! – krzyknęła zbiegając za nim. W ostatniej chwili zahamowała, i szybkim zwinnym skokiem zeskoczyła z kilku ostatnich schodków. Dogoniła go, gdy dochodził do kuchni. Zaskoczyła mu szybko drogę i zatrzymała się, zasłaniając sobą wejście do kuchni.
- Kom…bi…nu…jesz! – wyjąkała zaciskając kurczowo dłonie na futrynach – Ty…kombi…nu…jesz coś!
- Zasapałaś się – powiedział krótko, próbując przejść. Rzuciła mu surowe spojrzenie.
- Nie…przejdziesz! – wykrztusiła – Co… ty…
- Nic – mruknął zniecierpliwiony – Skąd ten pomysł?
- Widzę … to… wody… - jęknęła zrezygnowana. Zaśmiał się, a kobieta obróciła się i weszła do kuchni.
- A gdzie się podziała Twoja kondycja? – spytał rozbawiony, obserwując jak pochłania drugą szklankę wody. Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Zamknij się – warknęła siadając na krześle – Co kombinujesz? – powtórzyła.
Westchnął zrezygnowany, ale nie odpowiedział, szybko zmieniając temat.
- Wiesz, to w sumie dziwne, że zmęczyłaś się biegnąc po schodach – podrzucił – może powinnaś trochę odpocząć, to może być przeziębienie, jeszcze kilka dni temu…
- Kręcisz! Widzę! Zmieniasz temat! Gadaj, co wy znów wymyśliliście!
- My?? Jacy my? – spytał wymijająco – Naprawdę kochanie, nie wiem o czym mówisz…
Poderwała się na równe nogi, marszcząc oczy jak rozjuszona kotka. Mężczyzna, profilaktycznie cofnął się o krok.
- Dobrze wiesz! – fuknęła – Kręcisz! Masz ten błysk! Powiedz od razu co i który z was znów coś wymyślił!
- Spokojnie, to nic poważnego – powiedział zrezygnowany – Usiądź, napij się wody… zrelaksuj, a ja ci wszystko …. Wyłożę.
- Po prostu tam idź i to zrób – powiedział sam do siebie, trzymając rękę na klamce – Przejdź przez te drzwi i to powiedz. Nie zabije mnie przecież… Może.
Zmarszczył brwi, wpatrując się w zaciśniętą dłoń. Znał temperament Liz – może był mniej wybuchowy niż Lily, jednak granice jej tolerancji miały swoje granice i czasem bardzo łatwo było je przekroczyć. Tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego żona nie tolerowała ich „głupich” pomysłów. Oczywiście, tylko ona uznawała je za głupie.
Był też pewny – wbrew pozorom była to jedna z niewielu rzeczy na świecie, których był pewny – że pomysł wycieczki na pewno nie przypadnie jej do gustu.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej – wycieczka może by przeszła, ale na pewno nie sposób w jaki miał zamiar jej to powiedzieć.
To trzeba zrobić bardziej przemyślanie, stwierdził w myślach, jest tylko jeden sposób, żeby uzyskać zgodę i zachować twarz.
Zwiększył nacisk na klamkę i w ostatniej chwili zatrzymał dłoń.
Czy ja pamiętam jeszcze jak to się robiło??
W kuchni, zapanowała niecierpliwa cisza. Remus wpatrywał się wyczekująco w Cristin, która siedziała nieruchomo na krześle, próbując zrozumieć co też mężczyzna do niej powiedział.
Jeszcze nigdy w życiu nie słyszała, żeby z jego ust wytoczyło się tyle słów i to w takim tempie.
- Powtórz – poprosiła cicho – Jeszcze raz, powoli.
- Ale że jak powoli? – spytał zbity z tropu, nie wiedząc na co należy się przygotować – Wolniej?
- Tak, wolniej – powtórzyła – Co chcecie zrobić?
- Pojechać pod namiot – powiedział ostrożnie, przygotowując się na wybuch złości – na kilka dni, ale…
Zmarszczyła brwi, analizując długą i zawiłą wypowiedź, jaką przed chwilą zaserwował jej Remus, po czym porównała ją treściwą informacją którą raczył przekazać jej chwilę temu.
I jeśli pominąć długi wstęp i rozwinięcie, w którym powoływał się na wszelkie wyjścia i spotkania to można by powiedzieć że obie wypowiedzi dotyczyły tego samego. Zwłaszcza, że ostatnie zdanie było identyczne.
- Co… nie widzę w tym nic zabawnego – powiedział urażony. Kobieta zacisnęła wargi, chcąc zapanować nad śmiechem, poczym kiwnęła krótko głową, dając mu znak, żeby dał jej chwilę spokoju na uspokojenie.
Pewnie wkroczył do salonu, nie zamykając za sobą drzwi. Liz siedzi
ała w fotelu, przeglądając kolorowe pismo, które jakiś czas temu przyniosła jej sowa. Początkowo nie zauważyła jego obecności i dopiero jak chrząknął znacząco podniosła głowę.
Na jego widok uśmiechnęła się.
- Te pisma schodzą na psy – powiedziała, składając gazetę w rulonik – Większej szmiry nie widziałam.
Coś się stało? Masz jakąś niewyraźną minę.
- Musimy porozmawiać – zaczął, z przesadną powagą. Usiadł na fotelu naprzeciwko, składając dłonie na kolanach i spojrzał na nią wyczekująco.
Kobieta, całkowicie zbita z tropu nagłą powagą męża, wyprostowała się w fotelu.
- Co się stało? – spytała ostrożnie, nie będąc wcale pewna, czy naprzeciwko stołu siedzi jej mąż, czy może jaki ś inny, nie znany jej do tej pory Black, o wyjątkowym podobieństwie do Syriusza.
Mężczyzna odchrząknął znacząco, niczym ojciec który ma zamiar rozmawiać z synem o jakimś poważnym przewinieniu.
- Coś się stało? – powtórzyła trochę pewniej, widząc że na twarz Syriusza niepostrzeżenie wkradło się wahanie.
- Chcę porozmawiać. Nic się nie stało.
- Mógłbyś porzucić ten oficjalny ton? – spytała niepewnie – Peszysz mnie. Nigdy w życiu nie używałeś takiego tonu i czuję się bardzo niepewnie gdy to robisz.
- Tak? – zainteresował się, zapominając o powadze. Liz uśmiechnęła się, a on, dostrzegając swoje roztargnienie przeklął pod nosem i wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy, tym razem już mniej oficjalnego. Odchrząknął zawstydzony.
- Powiesz mi w końcu co się stało? – spytała podirytowana, obserwując uważnie jego twarz.
- No więc, chciałem z Tobą porozmawiać na temat planów na najbliższy weekend – zaczął, całkiem porzucając oficjalność. Mina, jaką zrobiła Liz gdy wspomniał o planach na weekend kazała mu natychmiast zmienić taktykę – Bo nie masz żadnych, prawda?
- Nie, jeszcze nic nie planowałam – powiedziała powoli a jej oczy zalśniły lekko – A co?
- Bo widzisz – podjął, napinając się nagle – są takie chwile w naszym życiu, gdy nasze wzajemne towarzystwo zaczyna nas irytować…
- Niby kiedy? – zainteresowała się, marszcząc brwi. Machnął niecierpliwie ręką.
- Zmierzam do tego, nie przerywaj mi – fuknął coraz bardziej zdenerwowany – Właśnie wcale, bo zawsze gdy zmierza do tego, żebyśmy mieli się irytować, dajemy sobie kilka dni odpoczynku…
- Wymień chodź jeden raz – zażądała, zauważając zdenerwowanie męża. Black westchnął zirytowany.
- Cały czas do tego dążę – mruknął – To są zazwyczaj przypadkowe dni odpoczynku – powiedział z pełnym przekonaniem – Zazwyczaj nawet o tym nie wiemy, że odpoczywamy. To jest takie niekontrolowane, wiesz?
Zamrugała, nie rozumiejąc już zupełnie toku rozumowania męża. Ten, widząc że kobieta nie ma zamiaru się odezwać, kontynuował.
- Chodzi mi o to, że to zazwyczaj tak… samoistnie, rzekłbym zupełnie niespodziewanie wyskakuje. A ostatnio cały czas jesteśmy właściwie przy sobie, a to dość nie zdrowo. Patrz, na Potterów na przykład. Oni nie robią przerw i co? Cały czas się kłócą, bo zaczynają się irytować…
- Irytuję cię? – spytała, zaciskając ręce na oparciu fotela.
Ups, pomyślał, zła droga.
- Nie irytujesz mnie – powiedział luźno, starając się ukryć zdenerwowanie – Ale nie chciałbym, żebyśmy zaczęli się irytować. Bo to by było źle, skoro zawsze udawało nam się tego unikać, to nie powinniśmy dopuścić do tego żeby tą zasadę zniszczyć, prawda?
- Do czego zmierzasz? – spytała podejrzliwie.
- To tylko profilaktyka – powiedział szybko.
- I chcesz tą profilaktykę zastosować w ten weekend? – zapytała, od razu dochodząc o co też może mu chodzić. Kiwnął głową – Wspaniale, bardzo dawno nie byłam u mamy!
- M…mamy?
- Tak, zapraszała mnie ostatnio – powiedziała z entuzjazmem – Ty zostaniesz z dziećmi, a ja pojadę na weekend do mamusi. A może nawet zostanę na kilka dni?
Patrzyła z rozbawieniem jak Black nagle pobladł.
- Nic nie powiesz, kochanie?
- I masz babo placek – fuknął zirytowany, gdy dziesięć minut później wyszedł z salonu, z ustalonym planem wyjazdu – Trzeba było to załatwić jak zawsze, strategii mi się zachciało…
- Mówiłeś coś kotku? – spytała Liz wchodząc do kuchni.
- Nie, nic – mruknął, wyciągając szklankę z szafki.
- Jesteś zły? – spytała niewinnie obserwując poczynania męża.
- Nie, dlaczego? To naprawdę bardzo dobry pomysł kochanie – odpowiedział luźno. Liz zaśmiała się pod nosem.
- Musi Ci być bardzo żal tego co wymyśliłeś, bo zamiast wody nalałeś do szklanki sosu do obiadu – rzuciła, podchodząc do mężczyzny i pokazując mu dzbanek z którego dopiero co nalał sobie do szklanki – Mam rację?
Black spojrzał do szklanki, zaklął soczyście i wylał zawartość powrotem do dzbanuszka.
- O co chodziło? – spytała rozbawiona – Co też wymyśliliście, hm?
- Nie wiem o czym mówisz – mruknął starając się ukryć zażenowanie.
- Przestań, Syriusz, przecież wiem że to całe przedstawienie miało jakiś cel. Co też znów wymyśliliście, że musiałeś odstawić taką szopkę, jakiej nie widziałam już od dawna?
- Eh, naprawdę zaczynasz mnie irytować – fuknęła, nie doczekawszy się odpowiedzi – Mów o co chodzi, na litość boską, albo dowiem się od Lily.
- Nie – powiedział szybko – Ona może o niczym nie wiedzieć a to… Eh, znów palnąłem głupstwo.
- To żadna nowość – zaśmiała się, siadając na kuchennym krześle – No, co też takiego wymyśliliście. Powiedzmy że mamy dziś dzień łaskawych żon. Gdzie chcecie się wybrać i na jak długo, bo chyba o to cały czas chodzi?
- Możesz mi powiedzieć w końcu co Cię tak w tym bawi? – spytał, gdy po raz kolejny wybuchła śmiechem. Kiwnęła krótko głową.
- Wyjaśniła się, odwieczna tajemnica naszej rodziny – wykrztusiła – w końcu wiemy, po kim nasze córki odziedziczyły talent do wypowiadania stu słów na minutę!
- Nie rozumiem…. – przyznał, marszcząc brwi.
- Remus, przed chwilą przedstawiłeś mi najdłuższą wersję jednego zdania jaką mogłam usłyszeć – powiedziała, nadal rozbawiona – Odkryłeś w sobie nieograniczone pokłady słów, kochanie.
- Gadanie – mruknął.
- Nie, uwierz mi że nie – powiedziała rozbawiona – Ciemno widzę, żeby Lily na to poszła. Zwłaszcza jeśli James ma zamiar załatwić to w jak to określiliście? Wolny sposób?
Lupin wzruszył ramionami.
- No nic, niech będzie. Też wam się coś od życia należy, a może i my się gdzieś wybierzemy. Wieki nie widziałam się z Ann i Patsy…
- Oh, Syriusz, kiedy Ty w końcu dorośniesz? – spytała rozbawiona, po dokładnym wyciągnięciu z mężczyzny co też takiego wymyślili – Niemożna było tak od razu?
Nie odpowiedział, co uznała za zaprzeczenie. Westchnęła.
- Wiesz, może to i dobrze, że nie mogłeś?
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, na co kobieta uniosła rozbrajająco brwi.
- Wiem, że będę tego żałować, ale niech wam będzie. Tylko Syriusz – dodała ostrzegawczo – lepiej żebyście wrócili wszyscy z tego lasu.
- Wszystko macie? – spytała Lily, wymieniając krótki uścisk z Jamsem. Syriusz westchnął zirytowany, poczym przysiadł na plecaku z bliżej nieokreśloną zawartością.
- Nie siadaj na tym – ostrzegła Cristin rzucając ukradkowe spojrzenie na Blac
ka – w tym plecaku jest jedzenie.
- Tyle!? – Zdziwił się Potter, wyswobadzając się z uścisku Lily – Przecież to jak dla armii!
Lupin zachichotał pod nosem.
- Nie zapominaj że jedziemy z Syriuszem – zaśmiał się i zrobił szybki unik przed dłonią przyjaciela – Nie trafiłeś.
- Będzie was czworo – wyjaśniła Lily – A to jedzenie na trzy dni. Nie zabraknie.
- Lily, my nie jesteśmy jak niedźwiedzie – fuknął James – Nie jemy na zapas.
- Pewnie, my preferujemy bardziej psią stronę zwierzyny – wyszczerzył się Syriusz i zerknął na zegarek - Świstoklik będzie za dziesięć minut, a Glizdka jeszcze nie ma…
- Masz szczęście że tego nie słyszy – zaśmiał się James, zarzucając plecak na ramię – Ale fakt, mógłby dojść.
- Idźcie już pod świstoklik – powiedziała Lily rozglądając się dookoła – Pewnie znów się nie dogadaliście, znajdzie was. Uważajcie na siebie, nie dajcie się pożreć wilkom i nie roznieście namiotu. A my dołączymy do was w sobotę wieczorem.
- No, możemy iść – oznajmiła Lily, chwilę po tym jak świstoklik odleciał, zabierając ze sobą całą czwórkę – Mamy trzy dni dla siebie.
- Nie wiem czy to było w porządku – powiedziała Liz, marszcząc brwi – Nie lepiej im było od razu powiedzieć że o wszystkim wiedziałyśmy?
- Co ty! – Żachnęła się Cristin – Wiesz jak się dobrze bawiłam, patrząc na wyczyny Remusa! Po za tym, niech sobie myślą że mają dar przekonywania…
- … potrafią swoje wywalczyć …– dodała Lily z uśmiechem na twarzy.
- … i mają na nas wpływ – zakończyła Liz i zaśmiała się pod nosem – Jesteśmy wyjątkowo złośliwymi żonami.
- Nie…
- To nasze dzieci są złośliwe. Przypominam wam, że gdyby nie one o niczym byśmy nie wiedziały – zauważyła Cristin, patrząc na przyjaciółki – A wtedy mieliby przewagę.
- Swoją drogą, chyba muszę porozmawiać z Alanem na temat podsłuchiwania – powiedziała Lily, a Liz szturchnęła ją w żebro.
- Ani mi się waż – fuknęła – To nasze główne źródło informacji! Jak im nie przychodzi do głowy, że nasze dzieci mają uszy dookoła głowy, i łatwo je przekupić, to już ich problem. Ja tam lubię patrzeć jak Syriusz się wysila żeby ukryć przede mną to, o czym wiem.
- Niech sobie myślą że im się udało – zgodziła się Lily – Przecież i tak nasze jest na wierzchu. Idziemy kawę?
- Prowadź.
I kilka słów o notce. Generalnie mi się podoba – bardzo lekko mi się ją pisało, jakoś tak sama się napisała, nie wymagała ode mnie dużo wysiłku.
Miałam zamiar napisać monolog w wykonaniu Syriusza, ale jakoś tak mi nie wyszedł. Nie wiem w sumie czemu.
Zakończenie… ah, jakoś tak samo wyszło.
Tak czy inaczej, natchniona pięknem gór, sagą o Wiedźminie i wypoczęta Weną, napisałam notkę.
***
Strategia cz. 2
***
Wybór – podobno każdy go ma, tylko nie zawsze dostrzega się drugie wyjście. Wybory podejmuje się w każdym etapie swojego życia – nawet roczne dziecko, musi podjąć decyzję, którą zabawką się bawi, czy woli iść na kolana do wąsatego dziadka czy może pucołowatej cioci.Strategia cz. 2
***
Wed ług zasad logiki, im więcej wyborów podejmujemy – tym łatwiej nam przy kolejnych decyzjach.
A jednak, tego popołudnia, Remus Lupin sta ł oparty o futrynę własnej sypialni, wyklinając w niebogłosy wszystkich, którzy doprowadzili go do tak irytującej sytuacji.
Bo oto, właśnie w tej chwili, miał wybór.
Wybór, chodź wydawałby się błahy – całkiem trudny. Wybór między ustawieniem swojego miejsca w hierarchii małżeńskiej a zachowaniem spokoju w rodzinie. Wybór między spaniem w wygodnym łóżku – a nocą na kanapie w salonie.
Nie to, żeby nie odpowiadał mu aktualny stan rzeczy – był z niego całkiem zadowolony i do tej pory nie zauważał w nim większych mankamentów. Tak naprawdę – w tej chwili też ich nie zauważał.
Czuł się jednak zobowiązany – umówił się w raz z przyjaciółmi, że załatwią to jak na mężczyzn przystało – bez zapytań, kombinowania czy kluczenia w niewiadomo jakim kierunku.
Postawią sprawę jasno – w raz z przyjaciółmi jedzie na kilka dni pod namiot w którym, pod żadnym pozorem nie będzie miejsca dla żon. I tu był pies pogrzebany – bo ten sposób nie dawał w najmniejszym stopniu szans powodzenia – przynosił jedynie pewność nieziemskiej awantury.
I na tym polegał wybór przed jakim stał w tej chwili Remus – zachować się „po męsku”, nic nie załatwić ale dotrzymać solidarności z przyjaciółmi – czy po prostu łagodnie wymusić na Cristin zgodę?
Mężczyzna westchnął, odgarniając z czoła brązowe włosy. W tej samej chwili, drzwi o które stał oparty, otworzyły się. Mężczyzna tracąc oparcie runął na podłogę, prosto pod nogi Cristin która w ostatniej chwili uskoczyła przed mężem.
Jak by nie patrzeć, właśnie leżę u stóp żony, pomyślał rozbawiony Lupin, wpatrując się w twarz żony, to bardzo męskie.
- Co Cię bawi? – spytała obchodząc go i wyciągając w jego stronę rękę. Mężczyzna podniósł się, otrzepując spodnie - Mogłeś sobie coś zrobić – dodała z wyrzutem, nie doczekując się odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.
- Nic mi nie jest – zapewnił – Ja po prostu… myślałem. O tematach… egzystencjonalnych – dodał widząc pytające spojrzenie żony. Kobieta zmarszczyła brwi wpatrując się uważnie w męża.
- Coś kombinujesz – powiedziała powoli. Lupin wzruszył ramionami, odwracając szybko wzrok. To tylko upewniło ją w przekonaniu, że coś kłębi się w głowie mężczyzny – Widzę że coś kombinujesz!
- Nie wiem o czym mówisz, kochanie - rzucił obojętnie schodząc po schodach.
- Remus! – krzyknęła zbiegając za nim. W ostatniej chwili zahamowała, i szybkim zwinnym skokiem zeskoczyła z kilku ostatnich schodków. Dogoniła go, gdy dochodził do kuchni. Zaskoczyła mu szybko drogę i zatrzymała się, zasłaniając sobą wejście do kuchni.
- Kom…bi…nu…jesz! – wyjąkała zaciskając kurczowo dłonie na futrynach – Ty…kombi…nu…jesz coś!
- Zasapałaś się – powiedział krótko, próbując przejść. Rzuciła mu surowe spojrzenie.
- Nie…przejdziesz! – wykrztusiła – Co… ty…
- Nic – mruknął zniecierpliwiony – Skąd ten pomysł?
- Widzę … to… wody… - jęknęła zrezygnowana. Zaśmiał się, a kobieta obróciła się i weszła do kuchni.
- A gdzie się podziała Twoja kondycja? – spytał rozbawiony, obserwując jak pochłania drugą szklankę wody. Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Zamknij się – warknęła siadając na krześle – Co kombinujesz? – powtórzyła.
Westchnął zrezygnowany, ale nie odpowiedział, szybko zmieniając temat.
- Wiesz, to w sumie dziwne, że zmęczyłaś się biegnąc po schodach – podrzucił – może powinnaś trochę odpocząć, to może być przeziębienie, jeszcze kilka dni temu…
- Kręcisz! Widzę! Zmieniasz temat! Gadaj, co wy znów wymyśliliście!
- My?? Jacy my? – spytał wymijająco – Naprawdę kochanie, nie wiem o czym mówisz…
Poderwała się na równe nogi, marszcząc oczy jak rozjuszona kotka. Mężczyzna, profilaktycznie cofnął się o krok.
- Dobrze wiesz! – fuknęła – Kręcisz! Masz ten błysk! Powiedz od razu co i który z was znów coś wymyślił!
- Spokojnie, to nic poważnego – powiedział zrezygnowany – Usiądź, napij się wody… zrelaksuj, a ja ci wszystko …. Wyłożę.
- Po prostu tam idź i to zrób – powiedział sam do siebie, trzymając rękę na klamce – Przejdź przez te drzwi i to powiedz. Nie zabije mnie przecież… Może.
Zmarszczył brwi, wpatrując się w zaciśniętą dłoń. Znał temperament Liz – może był mniej wybuchowy niż Lily, jednak granice jej tolerancji miały swoje granice i czasem bardzo łatwo było je przekroczyć. Tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak bardzo jego żona nie tolerowała ich „głupich” pomysłów. Oczywiście, tylko ona uznawała je za głupie.
Był też pewny – wbrew pozorom była to jedna z niewielu rzeczy na świecie, których był pewny – że pomysł wycieczki na pewno nie przypadnie jej do gustu.
Zmarszczył brwi jeszcze bardziej – wycieczka może by przeszła, ale na pewno nie sposób w jaki miał zamiar jej to powiedzieć.
To trzeba zrobić bardziej przemyślanie, stwierdził w myślach, jest tylko jeden sposób, żeby uzyskać zgodę i zachować twarz.
Zwiększył nacisk na klamkę i w ostatniej chwili zatrzymał dłoń.
Czy ja pamiętam jeszcze jak to się robiło??
W kuchni, zapanowała niecierpliwa cisza. Remus wpatrywał się wyczekująco w Cristin, która siedziała nieruchomo na krześle, próbując zrozumieć co też mężczyzna do niej powiedział.
Jeszcze nigdy w życiu nie słyszała, żeby z jego ust wytoczyło się tyle słów i to w takim tempie.
- Powtórz – poprosiła cicho – Jeszcze raz, powoli.
- Ale że jak powoli? – spytał zbity z tropu, nie wiedząc na co należy się przygotować – Wolniej?
- Tak, wolniej – powtórzyła – Co chcecie zrobić?
- Pojechać pod namiot – powiedział ostrożnie, przygotowując się na wybuch złości – na kilka dni, ale…
Zmarszczyła brwi, analizując długą i zawiłą wypowiedź, jaką przed chwilą zaserwował jej Remus, po czym porównała ją treściwą informacją którą raczył przekazać jej chwilę temu.
I jeśli pominąć długi wstęp i rozwinięcie, w którym powoływał się na wszelkie wyjścia i spotkania to można by powiedzieć że obie wypowiedzi dotyczyły tego samego. Zwłaszcza, że ostatnie zdanie było identyczne.
- Co… nie widzę w tym nic zabawnego – powiedział urażony. Kobieta zacisnęła wargi, chcąc zapanować nad śmiechem, poczym kiwnęła krótko głową, dając mu znak, żeby dał jej chwilę spokoju na uspokojenie.
Pewnie wkroczył do salonu, nie zamykając za sobą drzwi. Liz siedzi
ała w fotelu, przeglądając kolorowe pismo, które jakiś czas temu przyniosła jej sowa. Początkowo nie zauważyła jego obecności i dopiero jak chrząknął znacząco podniosła głowę.
Na jego widok uśmiechnęła się.
- Te pisma schodzą na psy – powiedziała, składając gazetę w rulonik – Większej szmiry nie widziałam.
Coś się stało? Masz jakąś niewyraźną minę.
- Musimy porozmawiać – zaczął, z przesadną powagą. Usiadł na fotelu naprzeciwko, składając dłonie na kolanach i spojrzał na nią wyczekująco.
Kobieta, całkowicie zbita z tropu nagłą powagą męża, wyprostowała się w fotelu.
- Co się stało? – spytała ostrożnie, nie będąc wcale pewna, czy naprzeciwko stołu siedzi jej mąż, czy może jaki ś inny, nie znany jej do tej pory Black, o wyjątkowym podobieństwie do Syriusza.
Mężczyzna odchrząknął znacząco, niczym ojciec który ma zamiar rozmawiać z synem o jakimś poważnym przewinieniu.
- Coś się stało? – powtórzyła trochę pewniej, widząc że na twarz Syriusza niepostrzeżenie wkradło się wahanie.
- Chcę porozmawiać. Nic się nie stało.
- Mógłbyś porzucić ten oficjalny ton? – spytała niepewnie – Peszysz mnie. Nigdy w życiu nie używałeś takiego tonu i czuję się bardzo niepewnie gdy to robisz.
- Tak? – zainteresował się, zapominając o powadze. Liz uśmiechnęła się, a on, dostrzegając swoje roztargnienie przeklął pod nosem i wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy, tym razem już mniej oficjalnego. Odchrząknął zawstydzony.
- Powiesz mi w końcu co się stało? – spytała podirytowana, obserwując uważnie jego twarz.
- No więc, chciałem z Tobą porozmawiać na temat planów na najbliższy weekend – zaczął, całkiem porzucając oficjalność. Mina, jaką zrobiła Liz gdy wspomniał o planach na weekend kazała mu natychmiast zmienić taktykę – Bo nie masz żadnych, prawda?
- Nie, jeszcze nic nie planowałam – powiedziała powoli a jej oczy zalśniły lekko – A co?
- Bo widzisz – podjął, napinając się nagle – są takie chwile w naszym życiu, gdy nasze wzajemne towarzystwo zaczyna nas irytować…
- Niby kiedy? – zainteresowała się, marszcząc brwi. Machnął niecierpliwie ręką.
- Zmierzam do tego, nie przerywaj mi – fuknął coraz bardziej zdenerwowany – Właśnie wcale, bo zawsze gdy zmierza do tego, żebyśmy mieli się irytować, dajemy sobie kilka dni odpoczynku…
- Wymień chodź jeden raz – zażądała, zauważając zdenerwowanie męża. Black westchnął zirytowany.
- Cały czas do tego dążę – mruknął – To są zazwyczaj przypadkowe dni odpoczynku – powiedział z pełnym przekonaniem – Zazwyczaj nawet o tym nie wiemy, że odpoczywamy. To jest takie niekontrolowane, wiesz?
Zamrugała, nie rozumiejąc już zupełnie toku rozumowania męża. Ten, widząc że kobieta nie ma zamiaru się odezwać, kontynuował.
- Chodzi mi o to, że to zazwyczaj tak… samoistnie, rzekłbym zupełnie niespodziewanie wyskakuje. A ostatnio cały czas jesteśmy właściwie przy sobie, a to dość nie zdrowo. Patrz, na Potterów na przykład. Oni nie robią przerw i co? Cały czas się kłócą, bo zaczynają się irytować…
- Irytuję cię? – spytała, zaciskając ręce na oparciu fotela.
Ups, pomyślał, zła droga.
- Nie irytujesz mnie – powiedział luźno, starając się ukryć zdenerwowanie – Ale nie chciałbym, żebyśmy zaczęli się irytować. Bo to by było źle, skoro zawsze udawało nam się tego unikać, to nie powinniśmy dopuścić do tego żeby tą zasadę zniszczyć, prawda?
- Do czego zmierzasz? – spytała podejrzliwie.
- To tylko profilaktyka – powiedział szybko.
- I chcesz tą profilaktykę zastosować w ten weekend? – zapytała, od razu dochodząc o co też może mu chodzić. Kiwnął głową – Wspaniale, bardzo dawno nie byłam u mamy!
- M…mamy?
- Tak, zapraszała mnie ostatnio – powiedziała z entuzjazmem – Ty zostaniesz z dziećmi, a ja pojadę na weekend do mamusi. A może nawet zostanę na kilka dni?
Patrzyła z rozbawieniem jak Black nagle pobladł.
- Nic nie powiesz, kochanie?
- I masz babo placek – fuknął zirytowany, gdy dziesięć minut później wyszedł z salonu, z ustalonym planem wyjazdu – Trzeba było to załatwić jak zawsze, strategii mi się zachciało…
- Mówiłeś coś kotku? – spytała Liz wchodząc do kuchni.
- Nie, nic – mruknął, wyciągając szklankę z szafki.
- Jesteś zły? – spytała niewinnie obserwując poczynania męża.
- Nie, dlaczego? To naprawdę bardzo dobry pomysł kochanie – odpowiedział luźno. Liz zaśmiała się pod nosem.
- Musi Ci być bardzo żal tego co wymyśliłeś, bo zamiast wody nalałeś do szklanki sosu do obiadu – rzuciła, podchodząc do mężczyzny i pokazując mu dzbanek z którego dopiero co nalał sobie do szklanki – Mam rację?
Black spojrzał do szklanki, zaklął soczyście i wylał zawartość powrotem do dzbanuszka.
- O co chodziło? – spytała rozbawiona – Co też wymyśliliście, hm?
- Nie wiem o czym mówisz – mruknął starając się ukryć zażenowanie.
- Przestań, Syriusz, przecież wiem że to całe przedstawienie miało jakiś cel. Co też znów wymyśliliście, że musiałeś odstawić taką szopkę, jakiej nie widziałam już od dawna?
- Eh, naprawdę zaczynasz mnie irytować – fuknęła, nie doczekawszy się odpowiedzi – Mów o co chodzi, na litość boską, albo dowiem się od Lily.
- Nie – powiedział szybko – Ona może o niczym nie wiedzieć a to… Eh, znów palnąłem głupstwo.
- To żadna nowość – zaśmiała się, siadając na kuchennym krześle – No, co też takiego wymyśliliście. Powiedzmy że mamy dziś dzień łaskawych żon. Gdzie chcecie się wybrać i na jak długo, bo chyba o to cały czas chodzi?
- Możesz mi powiedzieć w końcu co Cię tak w tym bawi? – spytał, gdy po raz kolejny wybuchła śmiechem. Kiwnęła krótko głową.
- Wyjaśniła się, odwieczna tajemnica naszej rodziny – wykrztusiła – w końcu wiemy, po kim nasze córki odziedziczyły talent do wypowiadania stu słów na minutę!
- Nie rozumiem…. – przyznał, marszcząc brwi.
- Remus, przed chwilą przedstawiłeś mi najdłuższą wersję jednego zdania jaką mogłam usłyszeć – powiedziała, nadal rozbawiona – Odkryłeś w sobie nieograniczone pokłady słów, kochanie.
- Gadanie – mruknął.
- Nie, uwierz mi że nie – powiedziała rozbawiona – Ciemno widzę, żeby Lily na to poszła. Zwłaszcza jeśli James ma zamiar załatwić to w jak to określiliście? Wolny sposób?
Lupin wzruszył ramionami.
- No nic, niech będzie. Też wam się coś od życia należy, a może i my się gdzieś wybierzemy. Wieki nie widziałam się z Ann i Patsy…
- Oh, Syriusz, kiedy Ty w końcu dorośniesz? – spytała rozbawiona, po dokładnym wyciągnięciu z mężczyzny co też takiego wymyślili – Niemożna było tak od razu?
Nie odpowiedział, co uznała za zaprzeczenie. Westchnęła.
- Wiesz, może to i dobrze, że nie mogłeś?
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, na co kobieta uniosła rozbrajająco brwi.
- Wiem, że będę tego żałować, ale niech wam będzie. Tylko Syriusz – dodała ostrzegawczo – lepiej żebyście wrócili wszyscy z tego lasu.
- Wszystko macie? – spytała Lily, wymieniając krótki uścisk z Jamsem. Syriusz westchnął zirytowany, poczym przysiadł na plecaku z bliżej nieokreśloną zawartością.
- Nie siadaj na tym – ostrzegła Cristin rzucając ukradkowe spojrzenie na Blac
ka – w tym plecaku jest jedzenie.
- Tyle!? – Zdziwił się Potter, wyswobadzając się z uścisku Lily – Przecież to jak dla armii!
Lupin zachichotał pod nosem.
- Nie zapominaj że jedziemy z Syriuszem – zaśmiał się i zrobił szybki unik przed dłonią przyjaciela – Nie trafiłeś.
- Będzie was czworo – wyjaśniła Lily – A to jedzenie na trzy dni. Nie zabraknie.
- Lily, my nie jesteśmy jak niedźwiedzie – fuknął James – Nie jemy na zapas.
- Pewnie, my preferujemy bardziej psią stronę zwierzyny – wyszczerzył się Syriusz i zerknął na zegarek - Świstoklik będzie za dziesięć minut, a Glizdka jeszcze nie ma…
- Masz szczęście że tego nie słyszy – zaśmiał się James, zarzucając plecak na ramię – Ale fakt, mógłby dojść.
- Idźcie już pod świstoklik – powiedziała Lily rozglądając się dookoła – Pewnie znów się nie dogadaliście, znajdzie was. Uważajcie na siebie, nie dajcie się pożreć wilkom i nie roznieście namiotu. A my dołączymy do was w sobotę wieczorem.
- No, możemy iść – oznajmiła Lily, chwilę po tym jak świstoklik odleciał, zabierając ze sobą całą czwórkę – Mamy trzy dni dla siebie.
- Nie wiem czy to było w porządku – powiedziała Liz, marszcząc brwi – Nie lepiej im było od razu powiedzieć że o wszystkim wiedziałyśmy?
- Co ty! – Żachnęła się Cristin – Wiesz jak się dobrze bawiłam, patrząc na wyczyny Remusa! Po za tym, niech sobie myślą że mają dar przekonywania…
- … potrafią swoje wywalczyć …– dodała Lily z uśmiechem na twarzy.
- … i mają na nas wpływ – zakończyła Liz i zaśmiała się pod nosem – Jesteśmy wyjątkowo złośliwymi żonami.
- Nie…
- To nasze dzieci są złośliwe. Przypominam wam, że gdyby nie one o niczym byśmy nie wiedziały – zauważyła Cristin, patrząc na przyjaciółki – A wtedy mieliby przewagę.
- Swoją drogą, chyba muszę porozmawiać z Alanem na temat podsłuchiwania – powiedziała Lily, a Liz szturchnęła ją w żebro.
- Ani mi się waż – fuknęła – To nasze główne źródło informacji! Jak im nie przychodzi do głowy, że nasze dzieci mają uszy dookoła głowy, i łatwo je przekupić, to już ich problem. Ja tam lubię patrzeć jak Syriusz się wysila żeby ukryć przede mną to, o czym wiem.
- Niech sobie myślą że im się udało – zgodziła się Lily – Przecież i tak nasze jest na wierzchu. Idziemy kawę?
- Prowadź.
I kilka słów o notce. Generalnie mi się podoba – bardzo lekko mi się ją pisało, jakoś tak sama się napisała, nie wymagała ode mnie dużo wysiłku.
Miałam zamiar napisać monolog w wykonaniu Syriusza, ale jakoś tak mi nie wyszedł. Nie wiem w sumie czemu.
Zakończenie… ah, jakoś tak samo wyszło.
Pierwsza!Notka jak zwykle boska.Najbardziej podobały mi się wyczyny Syriusza...ten oficjalny ton. I ta scenka z jedzeniemAle najlepsze było kiedy w końcowym akapicie dowiedziałam się, że one o wszystkim wiedziały.Na prawdę się uśmiałam, że hej.Pozdrawiam i czekam na następną notkę.
OdpowiedzUsuńNotka super!!!:D
OdpowiedzUsuńjesteś genialna, chyba jako jedyna potarfiasz napisać post of eministkach, z tkórych każda ma kochającego męża i w dodatku każda ma talent aktorski. koniec mnie po prostu rozwalił :D Alan-główne źródło informacji:D:D uwielbaim Cię:P nie moge się doczeakć relacji z wyjazdu, pisz szybko notkę:Dzapraszam na beauty-of-evil.blog.onet.pl i zycie-lily-e.blog.onet.pl --> notki
OdpowiedzUsuńwidać, że lekko się pisało, bo i lekko się czyta. Oj, jak zerkam na daaawne notki, to aż mi isę śmaić chce, kto by pomyślał, że z Huncwotów zrobią się tacy pantoflarze ;). ale kcohana, cóż to się dzieje, zazwyczaj gdy sobei robiłam przerwę od czytanei blgoów (jestem wybitnie neisystematyczna) to potem jak wracałam to nei raz byłam z 20 notek do tyłu... a tu ile.? słownei dwanaście. Jednak są one niesamowite, zwłaszcza te ostatnie, jakoś takmam wrażenie że one tez w miarę lekko się pisały, bo zauważyłam, że jak psizesz, że się namęczyłaś nad czymś to to widać, po tym jak mi isę to czyta hmm..^^ ogólnei mam jak zwykle ochotę piać peany pochwalne na twoją cześć. jednak pomińmy tą kwestię przejdźmy do konkretów. uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam twoje pocuzcie humoru, zwlaszcza ze przed chwile za sprawa niejakiej wyszperanej Gracji, gdzie przez trzy notki wszyscy umeirali zużyłam neiprawdopodobną wręcz ilość chusteczek, ryczałam jak bóbr i odechciało mi isę chęci do zycia, jednakże kochani pantoflarze skutecznei podreperowali coś zwane karolinowym samopoczuciem i już jest lepiej. idę po herbate, tobie składam pokmorne dzięki i zapewniam o niezłomnej miłości do Twego opowiadania. ;)
OdpowiedzUsuńHej! Bardzo fajne opowiadanie. Podziwiam twój talent pisarski ;))Byłabym ci wdzięczna, gdybyś zajrzała na mojego bloga i skomentowała ;]] www.ann-i-emily.blog.onet.pl Ja już teraz dodaję cię do linków. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńfajny wpis.--http://test-iq.tumblr.com test iq
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetna notka ;] Końcówka najlepsza xDD W życiu bym się nie domyśliła ze o czymś wiedzą. Pozdrawiam i czekam na kolejną notę
OdpowiedzUsuńCześć, notka świetna, nie wpadłam na to że o wszystkim wiedzą, a panowie niech maja swoje pięć minut ;) Czekam na kolejną część, mam nadzieje że będzie zabawna tak jak ta i poprzednie. Świetnie udaje ci się rozbawić czytelnika, oby tak dalej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziewczyno, od razu mówię, ze Cię kocham i ubóstwiam, bo nie uśmiercasz Lily i Jamesa ! ;* Ja się biorę w takim razie za czytanie CAŁEGO opowiadania :) Już jesteś u mnie w linkach ;* Pozdrawiam ! ;* www.kochaj-lub-nienawidz.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń