Strategia cz.1
Muszę od razu się przyznać, że nie do końca miała koncepcje na tą notkę. Pewnie napisałabym ją wcześniej, gdybym najpierw myślała, a dopiero potem, pisała. Tymczasem, ja zrobiłam to co zawsze, w konsekwencji czego, musiałam się dużo natrudzić, żeby z tego wybrnąć. Jak zawsze zresztą, chyba naprawdę jestem masochistką.
To jest prawdopodobnie ostania notka w tym miesiącu. W sobotę wyjeżdżam na kolonie do Austrii i wrócę dopiero 22, poczym następnego dnia będę już w autobusie który zawiezie mnie na działkę, na której będę jeszcze około tygodnia.
Macie przed sobą pierwszą część notki. Miałam zamiar do końca opisać "walkę" jednak z przyczyn czysto obibocznych, nie zdążyłam.
I na koniec kilka słów do ekierka45: Nie wiem, jaki cel miał Twój komentarz, ale sądzę że ta notka odpowiada dokładnie, co sądzę o Twojej wypowiedzi. To, ile piszę i co piszę jest TYLKO moją sprawą, i to moja sprawa, czy będę pisać cztery lata, pięć czy dziesięć. Piszę, bo mnie to odpręża i sprawia przyjemność, i tak naprawdę, mało mnie obchodzi co ktoś o tym sądzi. A A osobiście jestem dumna że piszę już tyle czasu, ale jeśli komuś się to nie podoba, to już nie mój problem. Nikt Tobie, ani nikomu innemu nie każe tego czytać.
- Alicja?
Kobieta uśmiechnęła się szerzej. Do Lily powoli zaczęło docierać co się dzieje. Odwzajemniła uścisk i powtórzyła.
- Alicja Peterson?
Blondynka pokręciła stanowczo głową, nie przestając się uśmiechać.
- Masz przestarzałe informacje Lily Evans – powiedziała – Od wielu lat Longbotom.
- No tak, mogłam się spodziewać. Gdzie wyście się podziewali przez tyle lat?
- To naprawdę długa historia – Alicja zmarszczyła brwi i rozejrzała się dookoła. Lily spojrzała na nią wyraźnie nad czymś rozmyślając.
- Masz trochę czasu? Poszłybyśmy na kawę.
- O tym samym pomyślałam – odpowiedziała z uśmiechem.
*Ministerstwo Magii, rządziło się własnymi regułami. W przeciwieństwie do większości instytucji, tutaj każdy oddzielny dział, kierował się innymi zasadami i funkcjonował w charakterystyczny dla siebie sposób.
Oczywiście, istniały reguły, obowiązujące w całym Ministerstwie – te zazwyczaj panują w większości miejsc pracy bez względu na to, czy jest to podrzędny, mugolski ciuchland, znana na całym świecie firma produkująca komputery czy kojarzona przez wszystkich czarodziei wytwórnia eliksirów codziennego użytku. Te zasady, powtarzają się właściwie wszędzie, i nie ma osoby, która by ich nie znała. Z przestrzeganiem jest już jednak gorzej.
Tymczasem jednak, każdy dział – licząc nawet te najmniej znaczące – miał też inne reguły mniej lub bardziej znaczące.
I tak na przykład, w Dziale Przestrzegania Prawa, który należał do jednego z największych i najobszerniejszych w całym Ministerstwie, za główną zasadę przyjęto noszenie przy sobie podręcznych spisów kodeksów, których przenoszenie wymagało mało wygodnej sakiewki, doczepianej w okolicach pasa.
Dział Kontaktów Między Gatunkowych, którego głównym zadaniem było utrzymywanie pokojowych stosunków między różnymi rasami, jak i również pertraktacje takich warunków i praw by wszyscy mogli żyć w miarę spokojnie i bezpiecznie za główne prawo ustanowił, aby w zarządzie znajdował się chodź jeden przedstawiciel każdego gatunku. Nieoficjalną, przyjętą już na stałe zasadą, była chodź jedna kłótnia -zazwyczaj w czasie przerwy na obiad, bowiem wtedy rozmowy schodziły na luźne tematy - pomiędzy tymi przedstawicielami i regularne wizyty u św. Munga z pogryzieniami, zadrapaniami i innymi dolegliwościami, mniej lub bardziej poważnymi.
Równie znaną i dość nietypową zasadą, była ta, którą wprowadził Wydział Magicznych Gier i Sportów. Jego zadaniem, było doglądanie aby wszelkie, mniejsze lub większe wydarzenia sportowe – od turniejów gargulek, po mecze Quditcha – przebiegały bez żadnych zakłóceń. Ponieważ pracownicy, mieli raz więcej, a raz mniej roboty, dla urozmaicenia długich bezowocnych dni, zaczęli prowadzić między sobą zakłady o poszczególne wyniki meczów. Za ironię można uznać fakt, że to pojedynki szachowe wiązały się z największym zainteresowaniem.
I mimo tych odmiennych praw, panujących w każdej sekcji, wszystkie razem, tworzyły jedną, dość spójną całość.
I tym oto sposobem, ta licząca kilka tysięcy ludzi całość, punktualnie o godzinie piętnastej trzydzieści, zbierała się w atrium, by powrócić do domu, tworząc jeden wielki tłum.
James Potter zaklął pod nosem, wpatrując się z niecierpliwością w stojących przed nim ludzi, poczym zerknął niecierpliwie na zegarek. W kominkach co chwilę znikali jedni, by zaraz po tym pojawić się w nich drudzy. Dostanie się do któregoś z nich, graniczyło z cudem.
- Wydostanie się stąd jest o wiele trudniejsze niż dostanie się – usłyszał gdzieś obok siebie. Odwrócił się z uśmiechem, stając twarzą w twarz z Syriuszem, który rozglądał się z posępną miną po atrium – w takich chwilach jak ta, odechciewa mi się wracać do domu.
- Sektor Praw Pracy nie wykazał się zbyt w tej kwestii – zgodził się Potter, wymieniając uścisk z przyjacielem – Przepisowe godziny pracy to głupota, i tak ponad połowa zostaje po godzinach.
- Przyznaj się, że nie możesz już zwalać wyjść do Dziurawego Kotła na nawał pracy.
Black wyszczerzył zęby wpatrując się gdzieś ponad wzrokiem Pottera. James obrócił głowę.
- Mam dziwne wrażenie, że Liz trudno było uwierzyć że w Ministerstwie po godzinach serwują Ognistą Whisky zamiast kawy.
Lupin kiwnął krótko głową, wyraźnie rozważając słowa Pottera.
- Sektor Kontroli nad Świstoklikami ma całkiem sporą kolekcję skonfiskowanych skrzynek z trunkami – podsunął Black.
- Od kiedy to wasz dział zajmuję się utylizacją?
- Od wieków Luniaczku, od wieków – rzucił Black szczerząc się w uśmiechu – A jak już jesteśmy przy temacie utylizacji trunków. Załatwiłeś? – spytał Lupina który wyszczerzył się w uśmiechu.
- Pewnie – odpowiedział, a w jego oczach pojawiła się łobuzerska iskierka – W każdej chwili możemy go odebrać.
- Czyli możemy jechać – powiedział dziarsko Potter a widząc pytające spojrzenie przyjaciół dodał – Znalazłem miejsce w którym będzie można się rozłożyć.
- Zostało jeszcze tylko jedno – zauważył Syriusz marszcząc brwi – Trzeba powiedzieć dziewczynom.
- Oznajmić Łapo, nie pytać, tylko oznajmić. – przypomniał James – Walczymy o nasze prawa.
- I pomyśleć że sto lat temu, to kobiety walczyły o prawo głosu – mruknął Syriusz – Kominek się zwolnił.
- Dajcie znać jak wam poszło – powiedział James, wchodząc do komina i łapiąc za garść proszku, poczym zniknął w zielonych płomieniach.
- Dlaczego czuję, że nic z tego nie wyjdzie? – spytał Lupin wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą był jeszcze Potter, a teraz wyłonił się z niego przysadzisty czarodziej w zielonej szacie.
Słuchała w milczeniu opowieści Alicji, co jakiś czas zadając jakieś pytanie lub rzucając krótki komentarz od siebie. Dowiedziała się co Longbotomowie robili po szkole, jak ogólnikowo wyglądało ich życie oraz co robią teraz.
- No i to już wszystko – zakończyła Alicja i spojrzała uważnie na Lily – Tera
z Twoja kolej.
- Uwierz że w moim życiu nie wydarzyło się nic godnego uwagi – powiedziała Potter po raz kolejny mieszając swoją kawę – Jest monotonne i niezmienne od lat.
- Nie wierzę, że nie wydarzyło się nic godnego uwagi.
- Godnego uwagi.. – kobieta zamyśliła się – Nie, naprawdę nic. Prócz kilku rozstań nie wydarzyło się nic co mogło by cię zainteresować.
Alicja westchnęła i spojrzała na zegarek.
- Robi się późno – powiedziała ze smutkiem – Koniecznie musimy się jeszcze spotkać. Masz z kontakt z kimś z roku? Głupie pytanie, na pewno masz…
- Powiem dziewczynom że cię spotkałam. Na pewno będą chciały się zobaczyć.
- Koniecznie! A Huncwoci? Nadal razem?
- Jakżeby inaczej – Lily zachichotała pod nosem.
- Zaraz… A może by zorganizować jakieś większe spotkanie? Nie wiem, na przykład w Hogsmeade. Jakiś czas temu wpadłam na Melanie Steward, z tego co mi wiadomo ona też ma kontakt z kilkoma osobami.
- To nie jest taki zły pomysł…
Wpatrywał się w zamyśleniu w leżący na stole egzemplarz ”Proroka Wieczornego”. W jego głowie toczyły się tysiące argumentów, które powinien wysunąć przeciwko Lily.
Był pewny, że wyciągnięcie od niej przyzwolenia na wyjazd, nie stanowiło problemu, jednak o wiele trudniejsza wydawała się perspektywa przekonania jej, żeby zostali w domu. W końcu, zaplanowali męski wyjazd, na którym w żadnym wypadku nie miały znaleźć się żony i dzieci.
Oczywiście, mógł po prostu powiedzieć, że jadą sami – groziło to konsekwencjami o których nie chciał nawet myśleć. W przypadku Lily, nie należało tak rozgrywać żadnej sprawy.
Czasem miał wrażenie, że postępowanie z jego żoną, przypominało jakąś trudną grę strategiczną.
Podskoczył, czując na policzku ciepłe muśnięcie. Podniósł głowę.
- Boisz się mnie? – spytała z uśmiechem Lily, dając się pocałować przez męża.
Zaśmiał się, obserwując jak kładzie torebkę na sofie.
- Czasami – powiedział, łapiąc ją zręcznie za dłoń i przyciągając do siebie, tak że wpadła prosto na jego kolana. Roześmiała się wpatrując się w niego podejrzliwe – Co? – spytał, widząc jej spojrzenie.
- To ja się pytam – powiedziała uważnie obserwując twarz męża – Co to było?
Westchnął ostentacyjnie, wznosząc oczy do góry.
- Nie mogę już nawet przytulić własnej żony? – spytał zrezygnowany, obejmując ją w tali.
- Dawno tego nie robiłeś… - zauważyła ostrożnie. Prychnął.
- Bądź tu romantyczny.
- Przepraszam – powiedziała cicho, układając głowę na jego piersi i spojrzała na niego z miną zbitego psa – Gdzie dzieci i zwierzaki?
- U rodziców – mruknął, starając się by jego ton zabrzmiał jak najchłodniej – Miałem zamiar poświęcić ci dziś cały wieczór, ale skoro nie chcesz…
- Chcę – powiedziała szybko – Naprawdę. Przepraszam no… nie gniewaj się na mnie.
Nie odpowiedział, unikając jej spojrzenia.
- Spotkałam dziś Alicje – zagadnęła, próbując zwrócić na niego swoją uwagę – Pomyślałyśmy, że może byśmy się wszyscy gdzieś razem spotkali.
- Jak chcesz – powiedział krótko, jednocześnie rozważając w myślach słowa żony, które podsunęły mu pewien pomysł.
- Moglibyśmy pojechać do Hogsmeade – kontynuowała – Poszlibyśmy do Trzech Mioteł…
- Ciekawy pomysł – mruknął. Lily westchnęła.
- Nie bądź zły, proszę… - zmusiła go by na niego spojrzała. Poczucie winy, wymalowane na jej buzi, automatycznie sprawiło, że z jego twarzy zniknął zacięty wyraz twarzy. Uśmiechnęła się – Dziękuję.
- Nadal jestem zły – powiedział starając się przybrać zacięty ton.
Zacmokała z niezadowoleniem, a jej dłoń powędrowała do zapięcia jej bluzki.
- Może dokładne oględziny naszej sypialni zmienią twój stosunek – powiedziała figlarnie - chociaż skoro jesteśmy sami… - dodała rzucając przelotne spojrzenie na sofę, po czym błyskawicznie znalazła się niej, ciągnąc za sobą męża.
- Ale… - miał zamiar wyrazić ostry protest, jednak kobieta szybko go uciszyła, nie dając dość do słowa.
Wpatrywał się tępo w sufit, próbując pozbyć się zadowolenia, które uparcie wypierało myśl, że jego misternie ułożony plan spalił na panewce. Nie mógł już dłużej udawać urażonego, a to zabrało mu jego tajną broń do wymuszenia na Lily zgody na wyjazd.
Cholerne instynkty zaspokojenia, pomyślał z goryczą a jego usta wykrzywiły się w mimowolnym uśmiechu na myśl on ostatnie godzinie. Zerknął na wtuloną w niego Lily, która w zamyśleniu rysowała palcem wzorki na jego klacie.
Trzeba kuć żelazo póki gorące, pomyślał, poczym zagadną niedbale.
- Wiesz, dość dawno nie byliśmy nigdzie z chłopakami… sami.
Spojrzała na niego roztargnionym spojrzeniem, czekając na ciąg dalszy.
- Pomyślałem sobie że może czas to nadrobić.
- Czemu nie – powiedziała marszcząc lekko brwi – Możecie przecież gdzieś wyjść.
Przeklął w duchu, i spróbował znów.
- Myśleliśmy bardziej o jakimś krótkim wyjeździe – podsunął obojętnym tonem.
- Co masz na myśli?
- No nie wiem… może jakaś krótka wyprawa pod namiot?
- Całkiem fajny pomysł. Wieki nigdzie nie byliśmy.
Zaklął w myślach.
- Sami – powiedział ostrożnie i profilaktycznie przymknął powieki, spodziewając się wybuchu. Ku jego zdziwieniu, nic takiego się nie stało.
- Chcę mieć pewność – usłyszał cichą odpowiedź żony – Chcecie jechać we czwórkę pod namiot?
- Nudziłybyście się tam – powiedział szybko – Po za tym… komary, robaki… Trzeba byłoby zostawić dzieci i…
- Na ile? – spytała.
- Cztery dni – rzucił pewnym tonem.
- Dwa – powiedziała krótko. Westchnął.
- Na weekend – zaproponował – Od piątku wieczorem do niedzieli… po południu.
Zmyśliła się.
- Nie macie namiotu – zauważyła marszcząc brwi.
- Remus załatwił – powiedział, nie do końca rozumiejąc tok rozumowania żony.
- Daleko?
- Nie, dość blisko stąd.
Zamyśliła się przez chwilę.
- Niech będą cztery dni. Ale w sobotę po południu do was dołączymy – powiedziała w końcu – Będziecie mieli całe trzy dni na picie, hazard i co wam tam przyjdzie do głowy.
Zamyślił się. Na takie warunki, mógł przystać.
- Zgoda.
* wiem, że to różni się trochę od Ministerstwa Magii przedstawionego przez J.K.Rowling jednak gdy zaczęłam to pisać, w mojej głowie pojawił się indywidualny obraz Ministerstwa i szczerze mówiąc, nie byłam w stanie powstrzymać się od nie opisania go.
To jest prawdopodobnie ostania notka w tym miesiącu. W sobotę wyjeżdżam na kolonie do Austrii i wrócę dopiero 22, poczym następnego dnia będę już w autobusie który zawiezie mnie na działkę, na której będę jeszcze około tygodnia.
Macie przed sobą pierwszą część notki. Miałam zamiar do końca opisać "walkę" jednak z przyczyn czysto obibocznych, nie zdążyłam.
I na koniec kilka słów do ekierka45: Nie wiem, jaki cel miał Twój komentarz, ale sądzę że ta notka odpowiada dokładnie, co sądzę o Twojej wypowiedzi. To, ile piszę i co piszę jest TYLKO moją sprawą, i to moja sprawa, czy będę pisać cztery lata, pięć czy dziesięć. Piszę, bo mnie to odpręża i sprawia przyjemność, i tak naprawdę, mało mnie obchodzi co ktoś o tym sądzi. A A osobiście jestem dumna że piszę już tyle czasu, ale jeśli komuś się to nie podoba, to już nie mój problem. Nikt Tobie, ani nikomu innemu nie każe tego czytać.
***
Strategia cz.1
***
Strategia cz.1
***
- Alicja?
Kobieta uśmiechnęła się szerzej. Do Lily powoli zaczęło docierać co się dzieje. Odwzajemniła uścisk i powtórzyła.
- Alicja Peterson?
Blondynka pokręciła stanowczo głową, nie przestając się uśmiechać.
- Masz przestarzałe informacje Lily Evans – powiedziała – Od wielu lat Longbotom.
- No tak, mogłam się spodziewać. Gdzie wyście się podziewali przez tyle lat?
- To naprawdę długa historia – Alicja zmarszczyła brwi i rozejrzała się dookoła. Lily spojrzała na nią wyraźnie nad czymś rozmyślając.
- Masz trochę czasu? Poszłybyśmy na kawę.
- O tym samym pomyślałam – odpowiedziała z uśmiechem.
*Ministerstwo Magii, rządziło się własnymi regułami. W przeciwieństwie do większości instytucji, tutaj każdy oddzielny dział, kierował się innymi zasadami i funkcjonował w charakterystyczny dla siebie sposób.
Oczywiście, istniały reguły, obowiązujące w całym Ministerstwie – te zazwyczaj panują w większości miejsc pracy bez względu na to, czy jest to podrzędny, mugolski ciuchland, znana na całym świecie firma produkująca komputery czy kojarzona przez wszystkich czarodziei wytwórnia eliksirów codziennego użytku. Te zasady, powtarzają się właściwie wszędzie, i nie ma osoby, która by ich nie znała. Z przestrzeganiem jest już jednak gorzej.
Tymczasem jednak, każdy dział – licząc nawet te najmniej znaczące – miał też inne reguły mniej lub bardziej znaczące.
I tak na przykład, w Dziale Przestrzegania Prawa, który należał do jednego z największych i najobszerniejszych w całym Ministerstwie, za główną zasadę przyjęto noszenie przy sobie podręcznych spisów kodeksów, których przenoszenie wymagało mało wygodnej sakiewki, doczepianej w okolicach pasa.
Dział Kontaktów Między Gatunkowych, którego głównym zadaniem było utrzymywanie pokojowych stosunków między różnymi rasami, jak i również pertraktacje takich warunków i praw by wszyscy mogli żyć w miarę spokojnie i bezpiecznie za główne prawo ustanowił, aby w zarządzie znajdował się chodź jeden przedstawiciel każdego gatunku. Nieoficjalną, przyjętą już na stałe zasadą, była chodź jedna kłótnia -zazwyczaj w czasie przerwy na obiad, bowiem wtedy rozmowy schodziły na luźne tematy - pomiędzy tymi przedstawicielami i regularne wizyty u św. Munga z pogryzieniami, zadrapaniami i innymi dolegliwościami, mniej lub bardziej poważnymi.
Równie znaną i dość nietypową zasadą, była ta, którą wprowadził Wydział Magicznych Gier i Sportów. Jego zadaniem, było doglądanie aby wszelkie, mniejsze lub większe wydarzenia sportowe – od turniejów gargulek, po mecze Quditcha – przebiegały bez żadnych zakłóceń. Ponieważ pracownicy, mieli raz więcej, a raz mniej roboty, dla urozmaicenia długich bezowocnych dni, zaczęli prowadzić między sobą zakłady o poszczególne wyniki meczów. Za ironię można uznać fakt, że to pojedynki szachowe wiązały się z największym zainteresowaniem.
I mimo tych odmiennych praw, panujących w każdej sekcji, wszystkie razem, tworzyły jedną, dość spójną całość.
I tym oto sposobem, ta licząca kilka tysięcy ludzi całość, punktualnie o godzinie piętnastej trzydzieści, zbierała się w atrium, by powrócić do domu, tworząc jeden wielki tłum.
James Potter zaklął pod nosem, wpatrując się z niecierpliwością w stojących przed nim ludzi, poczym zerknął niecierpliwie na zegarek. W kominkach co chwilę znikali jedni, by zaraz po tym pojawić się w nich drudzy. Dostanie się do któregoś z nich, graniczyło z cudem.
- Wydostanie się stąd jest o wiele trudniejsze niż dostanie się – usłyszał gdzieś obok siebie. Odwrócił się z uśmiechem, stając twarzą w twarz z Syriuszem, który rozglądał się z posępną miną po atrium – w takich chwilach jak ta, odechciewa mi się wracać do domu.
- Sektor Praw Pracy nie wykazał się zbyt w tej kwestii – zgodził się Potter, wymieniając uścisk z przyjacielem – Przepisowe godziny pracy to głupota, i tak ponad połowa zostaje po godzinach.
- Przyznaj się, że nie możesz już zwalać wyjść do Dziurawego Kotła na nawał pracy.
Black wyszczerzył zęby wpatrując się gdzieś ponad wzrokiem Pottera. James obrócił głowę.
- Mam dziwne wrażenie, że Liz trudno było uwierzyć że w Ministerstwie po godzinach serwują Ognistą Whisky zamiast kawy.
Lupin kiwnął krótko głową, wyraźnie rozważając słowa Pottera.
- Sektor Kontroli nad Świstoklikami ma całkiem sporą kolekcję skonfiskowanych skrzynek z trunkami – podsunął Black.
- Od kiedy to wasz dział zajmuję się utylizacją?
- Od wieków Luniaczku, od wieków – rzucił Black szczerząc się w uśmiechu – A jak już jesteśmy przy temacie utylizacji trunków. Załatwiłeś? – spytał Lupina który wyszczerzył się w uśmiechu.
- Pewnie – odpowiedział, a w jego oczach pojawiła się łobuzerska iskierka – W każdej chwili możemy go odebrać.
- Czyli możemy jechać – powiedział dziarsko Potter a widząc pytające spojrzenie przyjaciół dodał – Znalazłem miejsce w którym będzie można się rozłożyć.
- Zostało jeszcze tylko jedno – zauważył Syriusz marszcząc brwi – Trzeba powiedzieć dziewczynom.
- Oznajmić Łapo, nie pytać, tylko oznajmić. – przypomniał James – Walczymy o nasze prawa.
- I pomyśleć że sto lat temu, to kobiety walczyły o prawo głosu – mruknął Syriusz – Kominek się zwolnił.
- Dajcie znać jak wam poszło – powiedział James, wchodząc do komina i łapiąc za garść proszku, poczym zniknął w zielonych płomieniach.
- Dlaczego czuję, że nic z tego nie wyjdzie? – spytał Lupin wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą był jeszcze Potter, a teraz wyłonił się z niego przysadzisty czarodziej w zielonej szacie.
Słuchała w milczeniu opowieści Alicji, co jakiś czas zadając jakieś pytanie lub rzucając krótki komentarz od siebie. Dowiedziała się co Longbotomowie robili po szkole, jak ogólnikowo wyglądało ich życie oraz co robią teraz.
- No i to już wszystko – zakończyła Alicja i spojrzała uważnie na Lily – Tera
z Twoja kolej.
- Uwierz że w moim życiu nie wydarzyło się nic godnego uwagi – powiedziała Potter po raz kolejny mieszając swoją kawę – Jest monotonne i niezmienne od lat.
- Nie wierzę, że nie wydarzyło się nic godnego uwagi.
- Godnego uwagi.. – kobieta zamyśliła się – Nie, naprawdę nic. Prócz kilku rozstań nie wydarzyło się nic co mogło by cię zainteresować.
Alicja westchnęła i spojrzała na zegarek.
- Robi się późno – powiedziała ze smutkiem – Koniecznie musimy się jeszcze spotkać. Masz z kontakt z kimś z roku? Głupie pytanie, na pewno masz…
- Powiem dziewczynom że cię spotkałam. Na pewno będą chciały się zobaczyć.
- Koniecznie! A Huncwoci? Nadal razem?
- Jakżeby inaczej – Lily zachichotała pod nosem.
- Zaraz… A może by zorganizować jakieś większe spotkanie? Nie wiem, na przykład w Hogsmeade. Jakiś czas temu wpadłam na Melanie Steward, z tego co mi wiadomo ona też ma kontakt z kilkoma osobami.
- To nie jest taki zły pomysł…
Wpatrywał się w zamyśleniu w leżący na stole egzemplarz ”Proroka Wieczornego”. W jego głowie toczyły się tysiące argumentów, które powinien wysunąć przeciwko Lily.
Był pewny, że wyciągnięcie od niej przyzwolenia na wyjazd, nie stanowiło problemu, jednak o wiele trudniejsza wydawała się perspektywa przekonania jej, żeby zostali w domu. W końcu, zaplanowali męski wyjazd, na którym w żadnym wypadku nie miały znaleźć się żony i dzieci.
Oczywiście, mógł po prostu powiedzieć, że jadą sami – groziło to konsekwencjami o których nie chciał nawet myśleć. W przypadku Lily, nie należało tak rozgrywać żadnej sprawy.
Czasem miał wrażenie, że postępowanie z jego żoną, przypominało jakąś trudną grę strategiczną.
Podskoczył, czując na policzku ciepłe muśnięcie. Podniósł głowę.
- Boisz się mnie? – spytała z uśmiechem Lily, dając się pocałować przez męża.
Zaśmiał się, obserwując jak kładzie torebkę na sofie.
- Czasami – powiedział, łapiąc ją zręcznie za dłoń i przyciągając do siebie, tak że wpadła prosto na jego kolana. Roześmiała się wpatrując się w niego podejrzliwe – Co? – spytał, widząc jej spojrzenie.
- To ja się pytam – powiedziała uważnie obserwując twarz męża – Co to było?
Westchnął ostentacyjnie, wznosząc oczy do góry.
- Nie mogę już nawet przytulić własnej żony? – spytał zrezygnowany, obejmując ją w tali.
- Dawno tego nie robiłeś… - zauważyła ostrożnie. Prychnął.
- Bądź tu romantyczny.
- Przepraszam – powiedziała cicho, układając głowę na jego piersi i spojrzała na niego z miną zbitego psa – Gdzie dzieci i zwierzaki?
- U rodziców – mruknął, starając się by jego ton zabrzmiał jak najchłodniej – Miałem zamiar poświęcić ci dziś cały wieczór, ale skoro nie chcesz…
- Chcę – powiedziała szybko – Naprawdę. Przepraszam no… nie gniewaj się na mnie.
Nie odpowiedział, unikając jej spojrzenia.
- Spotkałam dziś Alicje – zagadnęła, próbując zwrócić na niego swoją uwagę – Pomyślałyśmy, że może byśmy się wszyscy gdzieś razem spotkali.
- Jak chcesz – powiedział krótko, jednocześnie rozważając w myślach słowa żony, które podsunęły mu pewien pomysł.
- Moglibyśmy pojechać do Hogsmeade – kontynuowała – Poszlibyśmy do Trzech Mioteł…
- Ciekawy pomysł – mruknął. Lily westchnęła.
- Nie bądź zły, proszę… - zmusiła go by na niego spojrzała. Poczucie winy, wymalowane na jej buzi, automatycznie sprawiło, że z jego twarzy zniknął zacięty wyraz twarzy. Uśmiechnęła się – Dziękuję.
- Nadal jestem zły – powiedział starając się przybrać zacięty ton.
Zacmokała z niezadowoleniem, a jej dłoń powędrowała do zapięcia jej bluzki.
- Może dokładne oględziny naszej sypialni zmienią twój stosunek – powiedziała figlarnie - chociaż skoro jesteśmy sami… - dodała rzucając przelotne spojrzenie na sofę, po czym błyskawicznie znalazła się niej, ciągnąc za sobą męża.
- Ale… - miał zamiar wyrazić ostry protest, jednak kobieta szybko go uciszyła, nie dając dość do słowa.
Wpatrywał się tępo w sufit, próbując pozbyć się zadowolenia, które uparcie wypierało myśl, że jego misternie ułożony plan spalił na panewce. Nie mógł już dłużej udawać urażonego, a to zabrało mu jego tajną broń do wymuszenia na Lily zgody na wyjazd.
Cholerne instynkty zaspokojenia, pomyślał z goryczą a jego usta wykrzywiły się w mimowolnym uśmiechu na myśl on ostatnie godzinie. Zerknął na wtuloną w niego Lily, która w zamyśleniu rysowała palcem wzorki na jego klacie.
Trzeba kuć żelazo póki gorące, pomyślał, poczym zagadną niedbale.
- Wiesz, dość dawno nie byliśmy nigdzie z chłopakami… sami.
Spojrzała na niego roztargnionym spojrzeniem, czekając na ciąg dalszy.
- Pomyślałem sobie że może czas to nadrobić.
- Czemu nie – powiedziała marszcząc lekko brwi – Możecie przecież gdzieś wyjść.
Przeklął w duchu, i spróbował znów.
- Myśleliśmy bardziej o jakimś krótkim wyjeździe – podsunął obojętnym tonem.
- Co masz na myśli?
- No nie wiem… może jakaś krótka wyprawa pod namiot?
- Całkiem fajny pomysł. Wieki nigdzie nie byliśmy.
Zaklął w myślach.
- Sami – powiedział ostrożnie i profilaktycznie przymknął powieki, spodziewając się wybuchu. Ku jego zdziwieniu, nic takiego się nie stało.
- Chcę mieć pewność – usłyszał cichą odpowiedź żony – Chcecie jechać we czwórkę pod namiot?
- Nudziłybyście się tam – powiedział szybko – Po za tym… komary, robaki… Trzeba byłoby zostawić dzieci i…
- Na ile? – spytała.
- Cztery dni – rzucił pewnym tonem.
- Dwa – powiedziała krótko. Westchnął.
- Na weekend – zaproponował – Od piątku wieczorem do niedzieli… po południu.
Zmyśliła się.
- Nie macie namiotu – zauważyła marszcząc brwi.
- Remus załatwił – powiedział, nie do końca rozumiejąc tok rozumowania żony.
- Daleko?
- Nie, dość blisko stąd.
Zamyśliła się przez chwilę.
- Niech będą cztery dni. Ale w sobotę po południu do was dołączymy – powiedziała w końcu – Będziecie mieli całe trzy dni na picie, hazard i co wam tam przyjdzie do głowy.
Zamyślił się. Na takie warunki, mógł przystać.
- Zgoda.
* wiem, że to różni się trochę od Ministerstwa Magii przedstawionego przez J.K.Rowling jednak gdy zaczęłam to pisać, w mojej głowie pojawił się indywidualny obraz Ministerstwa i szczerze mówiąc, nie byłam w stanie powstrzymać się od nie opisania go.
ze tez Lilka się zgodziła. ;dnotka wyszła świetnie. ; )ty to umiesz pisać. ; )a tą 'laske' olać i tyle.Głupia, zazdrości bloga. ; ]
OdpowiedzUsuńżal mi tych ludzi co pisza takie komenty ;PSuper notka. Myslałam, że Lilka sie nie zgodzi i wybuchnie ;d.
OdpowiedzUsuń[SPAM] Cześć. Zaczęłam pisać opowiadanie i jestem ciekawa opinii innych. Może napiszesz swoje zdanie? Jeśli tak, bardzo dziękuję. www.farglow.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń[to jest SPAM! Usuń, jeśli nie tolerujesz, ale przeczytaj!]Oferujemy obiektywne oceny blogów każdego rodzaju! Wejdź na www. upiorne-oceny.blog.onet.pl i daj się ponieść Muzyce Nocy. Wstąp na Muzyczny Tron i poznaj swojego Anioła Muzyki! Podziemia Paryskiej Opery czekają, byś i ty do nich zajrzał!
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy blog, podoba mi sie ;).--http://iqget.pl/ test iqhttp://iqget.pl/?re=ti test inteligencji
OdpowiedzUsuńZ góry uprzedzam, że to SPAM.(Jeśli nie tolerujesz spamu usuń ten komentarz i z góry przepraszam.)Zapraszam na bloga:www.victoria-clarissa-cecillia-black.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńNocia bombowa, ale jak na ciebie to krótka.Nie mogę się doczekać tego wyjazdu Huncwotów.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJa osobiście podziwiam osoby takie jak Ty, które mio wszystko potrafią pisać tak długo jedno opowiadanie i wciąz czerpia z tego radość. Obydwie ostatnie notki bardzo mi sie podobały. Njalepiej opisane jak dla mnie - problemy ann z robertem oraz Twój własny, indywidualny obraz Ministerstwa Magii (bardzo mi się podobały te reguły, bosko;p). Poza tym jak zwykle było dość zabawnie, chboć czasem opisy z tymi psami i dziećmi mnie denerwują, bo trudno mi się połapać, kto co robi;p jednakowoz, lubię całkiem to zamieszanie. nie mogę się doczekać tego wyjazdu huncwotów, ciekawe, co oni wymyślą. mam nadzieję, że nie skończy się to jakąś tragedią;p zapraszam na zycie-lily-e.blog.onet.pl --> nowość
OdpowiedzUsuńJeśli sądzisz, że jest to zwykły SPAM to jesteś w karygodnym błędzie. Jeżeli nie jesteś zainteresowany/na to masz pełne prawo usunąć ten komentarz bez zbędnych ceregieli. Jeśli jednak masz ochotę poddać swoje opowiadanie wnikliwej ocenie anioła i diabła to zapraszamy na http://zbawienie-przez-ocene.blog.onet.pl/ gdzie już dziś możesz zapisać się do niezwykłych ocen. Może dostąpisz Zbawienia? A może zasługujesz tylko na Potępienie?Dowiedz się już dziś!Z góry przepraszam za kłopot i nieprzyjemną reklamę, ale tylko taką szansę mają ocenialnie na wypromowanie swych wdzięków.
OdpowiedzUsuń