Małżeńskie charakterki
Ta notka, jest wynikiem psikusa jaki zrobiła mi Wena. Przyznaję, że byłam pewna, że na bloga nie wrócę – było mi z tą świadomością naprawdę dobrze i tak po prawdzie, wcale się tym nie przejmowałam. Nie licząc tego, że żałowałam tych fragmentów, które leżą na dysku.
Chcąc jednak uniknąć wyrzutów sumienia, że nie próbowałam walczyć o Lilkę, postanowiłam że siądę i spróbuje napisać cokolwiek, a gdy mi się to nie uda – z czystym sumieniem zakończę ten rozdział w życiu.
I oto Wena, ujawniając swoją złośliwość, spłodziła to co jest pod spodem. Następnym razem nie będę się przejmować sumieniem, jak widać spiskuje z Weną.
Małżeńskie charakterki
Życie pisze różne scenariusze. Zazwyczaj, by doznać pełni szczęścia, trzeba ponieść porażki, które nie raz sprawiają więcej bólu, niż można się spodziewać. W tych chwilach, mało kto myśli o tym, że w jego życiu, pojawi się jeszcze niejedno szczęście, które niekoniecznie będzie miało to imię, które tracimy.
Przed takim faktem, stanął piętnastoletni Harry Potter, gdy wakacje dobiegły końca. Trwająca dwa tygodnie sielanka, którą tworzył z Sharon musiała się skończyć. I obojgu, niekoniecznie się to spodobało.
Prychnęła. Przyjaciele. Nie za bardzo spodobało jej się to określenie. Miała niejasne wrażenie, że ta relacja pojawia się ostatnio zbyt często w jej życiu. Nie podobało jej się to, że miała aż tylu przyjaciół – płci męskiej, rzecz jasna.
Nie to, żeby miała naprzeciwko coś Robertowi czy Nickowi – który teoretycznie nie był znów TYLKO jej przyjacielem. Był jej byłym mężem – mężczyzną z którym znów postanowiła się związać, pomimo głośnych protestów jej innych przyjaciół. W tym i Roberta.
No właśnie – Robert. On również był jej przyjacielem – i to naprawdę dobrym, jeśli miała być szczera. Takich przyjaciół nie ma się zbyt często i każdy kto ma odrobinę rozumu, dba o to, żeby ich relacje były jak najlepsze.
Ale czy i on traktował ja tylko jak przyjaciółkę? Powiedział wyraźnie – po jej ciele przebiegł dziwnie przyjemny dreszcz, na wspomnienie jego głosu – że ją kocha. Oczywiście, przyjaciel może kochać przyjaciela – przecież jest to pewnego rodzaju niezwykła bliskość i troskę. Ale czy powinien to mówić tak, jak on?
Zmarszczyła brwi, czując dziwnie zakłopotanie i zerknęła niepewnie w stronę Roberta, który pochylał się nad siedzącą przy sąsiednim biurku Mel, tłumacząc jej coś szeptem.
Jej rozważania były bez sensu – ustalili wszystko już dawno. Nick mieszkał z nią od ponad dwóch tygodni i do tej pory, zachowywał się bez zarzutów. Nie miał wyjścia, będąc uważnie obserwowanym przez wszystkich bliskich kobiety. A ona znów mu ufała i było z nim jej naprawdę dobrze.
A Robert? Robert był jej przyjacielem. Nadal. Na drugi dzień, z niemałym speszeniem, przeprosił za swoje zachowanie, tłumacząc je napiętą sytuacją i działaniem pod emocjami. Zaprzeczył, żeby czuł do niej coś więcej niż zwykłą, przyjacielską relację, zaznaczając, że starał się za wszelką cenę starał się ją uchronić, przez co posunął się zbyt daleko.
Z jego słów płynęła tak niezwykła szczerość i skrucha, że nie było mowy o dłuższym gniewie. Ona również przeprosiła, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma mu tego za złe. Oboje uznali, że sytuacja nie miała miejsca i wszystko będzie tak, jak było.
Gdzie więc tkwił problem? Ona była z Nickiem, Robert zachowywał się bez zarzutów – zgodził się nawet przyjść w odwiedziny do pary i ku ogólnemu zaskoczeniu wszystkich, z pogodą ducha prowadził rozmowy ze wszystkim domownikami, zakopując topór wojenny.
Wszystko było tak jak każdy by chciał – wręcz idealnie.
A jednak coś – westchnęła zrezygnowana, wyjmując czubek pióra z ust – było nie tak, jak powinno. Spojrzała na pusty pergamin, i odrzucając kręcące się po jej głowie myśli, zajęła wypełnianiem kłopotliwych dokumentów.
Uśmiechnęła się z trudem powstrzymując łzy cisnące się jej w oczy. Obiecała sobie, że nie będzie się zachowywać jak pierwsza lepsza zadurzona dziewczyna, która żegna się z chłopakiem.
Sama sobie była winna – dobrze wiedziała, że będą musieli się rozstać, a mimo wszystko zaangażowała się. A teraz musiała się pożegnać.
- Przyjdę jutro się pożegnać – obiecała, opanowując drżenie głosu i zacisnęła nerwowo drobne rączki na jego dłoni – O której macie świstoklik?
- O siódmej – powiedział cicho, odwzajemniając uścisk - Nie musisz przychodzić, to wcześnie.
- Wstanę – powiedziała stanowczo, odwracając wzrok, by ukryć przed nim zeszklone łzy.
No i będę płakać – pomyślała zrezygnowana i nabrała głośno oddechu by opóźnić wybuch.
Nie udało jej się – po jej policzku popłynęła pojedyncza łza a tuż za nią, kolejne.
- Naprawdę, nie musisz – powiedział i zmarszczył brwi, widząc jak dziewczyna zaczyna się trząść. Zbliżył się i dotknął delikatnie jej ramienia – Co się dzieje?
Nie odpowiedziała, odwracając się od niego. Nie chciała żeby widział ją w takim stanie – rozmazaną i całkiem słabą. Harry jednak nie miał zamiaru zrezygnować. Przyciągnął ja do siebie i obrócił w swoją stronę. Poczuł się głupio, widząc łzy dziewczyny, która wyraźnie unikała jego bliskości.
- Przepraszam – bąknął, czując narastające wyrzuty – Nie chciałem żebyś pomyślała, że nie chce żebyś tam była.
Pociągnęła nosem i zmusiła się, żeby na niego spojrzeć. Czując zbliżający się szybko kolejny napad płaczu wydusiła na wydechu.
- Nie… o …to chodzi.
Spuścił wzrok, by ukryć kolejne łzy, jednak Harry był szybszy. Złapał jej buzię w dłonie i przesunął tak, żeby na niego spojrzała. Spuściła wzrok.
- Nie chcę żebyśmy się rozstawali – wydusiła, rezygnując z nieudanych prób powstrzymania płaczu – będę za Tobą tęsknić. I za Twoją zwariowaną rodziną też.
Uśmiechnął się lekko i przybliżył w jej stronę. Rozejrzał się nerwowo, sprawdzając czy nie mają towarzystwa i musnął lekko jej usta, po czym przycisnął ją do siebie i zaczął uspokajające kołysać.
- Nie płacz – powiedział, zastanawiając się w duchu, czy każde rozstanie jest tak nieprzyjemne – Przecież są sowy. I może uda nam się zobaczyć w święta... Sama mówiłaś, że w pobliżu Londynu masz rodzinę, do której przyjeżdżacie w ferie.
Kiwnęła głową, ocierając rękawem oczy.
- Przyjdę jutro – powtórzyła stanowczo – Rano będę. Obiecuję.
Westchnął. Nie miał wyboru – to było jedyne wyjście z tej sytuacji. Podkulić pod siebie ogon, przeprosić i próbować udawać, że wszystko jest ok. Jedyne możliwe wyjście, które dawało im szansę na dalszą przyjaźń – bez poczucia winy z jej strony, oraz bez skrępowania z jego.
Jedyne sensowne wyjście, na utrzymanie tej przyjaźni taką, jaką była. A przynajmniej na stwarzanie pozorów.
To nie należało do najprostszych zadań. Musiał włożyć naprawdę dużo wysiłku w to, żeby przekonać ją – a właściwie samego siebie, bo to był klucz – że nie stało się nic złego. Nic, czym należało się przejmować.
Podkulił ogon, przeprosił i dał jej mocno do zrozumienia że to nic nie znaczyło.
Nie czuł się z tym dobrze – ba, czuł się fatalnie. Do tej pory przywykł, zaśmiał się w myślach na swoją głupotę, że po tak śmiałym wyznaniu, coś się zmienia. Był na tyle naiwny, by sądzić że jego wyskok otworzy oczy Ann. Mylił się i teraz, ponosił mocne k
onsekwencje.
A mówią, że głupota nie boli, pomyślał i uśmiechnął się sam o siebie.
Cóż, starał się jak mógł, żeby stwarzać pozory obojętnego. Przecież to nie mogło trwać wiecznie, a on nie mógł dopuścić do tego, żeby stracić Ann – nawet, jeśli to równało się ze znoszeniem towarzystwa Clarsona i kolejnymi miesiącami, a może i latami, samotności.
To nie trwa wiecznie, stwierdził w myślach, a ona jest szczęśliwa. Ofiara godna gratulacji.
Zmarszczył brwi, pochylając się nad Mel. Dziewczyna szeptem zapytała go o ostanie wydarzenia. Odpowiedział mechanicznie, że to nic takiego, zerkając w stronę siedzącej przy oknie Ann. Mógł przysiąc, że przed sekundą odwróciła wzrok.
Westchnął, czekały go ciężkie miesiące.
Sam tego chciałeś, skarcił w myślach, znieś to jak facet. Warto.
Mogło być gorzej- pomyślała, zamykając walizkę i rozejrzała się po sypialni, sprawdzając, czy wszystko już wzięła – Mogliśmy się wszyscy pozabijać.
Drzwi od pokoju otworzyły się i do środka wpakował się James, ściskając w ręku plik kartek i przerzucając je nerwowo. Widząc, że nie jest w pomieszczeniu sam, a Lily przygląda mu się uważnie, mruknął coś o braku prywatności i wyszedł z sypialni. Kobieta zachichotała pod nosem, wymknęła się za mężczyzną i na placach podkradła się do niego od tyłu. Wychyliła się na palcach i szepnęła mu do ucha:
- Oglądasz zdjęcia kochanek? Też bym chciała, jestem ciekawa czy masz jeszcze gust…
Potter podskoczył jak oparzony i spojrzał surowo na żonę, która zaśmiewała się, najprawdopodobniej z jego miny.
- Nie – powiedział urażony, zbierając rozrzucone przez siebie skrawki – szukam….
Umilkła, a na jej twarz wstąpił wyraz podejrzenia.
- Czego szukasz? – spytała powoli, robiąc w jego stronę stanowczy krok. Potter zmieszał się nieco, i mocniej ścisnął trzymane w ręku papierki.
- Ja… i tak cię nie zainteresuje. – powiedział szybko, wpychając dłoń do kieszeni – Nie ważne, to nic takiego.
- James, kochanie, co masz w kieszeni? – spytała słodko, podchodząc bliżej – Pokaż, i tak się dowiem.
- To naprawdę nic ważnego – zapewnił i zaśmiał się nerwowo – Uwierz. Gdyby to było coś ważnego, przecież bym ci powiedział, prawda?
- Nieprawda – odpowiedziała nadal zbliżając się w jego stronę – Gdybyś coś przeskrobał i nie chciał żebym cię zabiła.
- Gdyby to było coś takiego, kręciłbym – zauważył podenerwowany – Ale to naprawdę nie jest nic ważnego, więc nie rozumiem, dlaczego uważasz że staram się…
- Pokaż, co masz w kieszeni – powiedziała surowo.
- Nic godnego uwagi… a gdzie jest Harry?
- James…- zaczęła powoli zatrzymując się nagle – gdzie jest nasze pokwitowanie wpłaty zaliczki? Proszę, powiedz, że to nie tego szukasz…
Potter zamrugał kilkakrotnie, rozważając podjęcie ucieczki, poczym powiedział niby od niechcenia.
- Myślę, że w tej chwili nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie. Satysfakcjonująco, oczywiście – poczym kierując się instynktem przeżycia, wybiegł z domku. Zamykając drzwi usłyszał jeszcze wściekłe warknięcie żony.
Już otwierając drzwi, miał przeczucie że coś się stało. W domku panowała cisza – niepokojąco cicha cisza. Nie było słychać dyskusji rodziców, paplaniny Alana czy odgłosów poruszania się po pokojach. Tak głucha cisza, jakby trafił do zupełnie obcego domku.
Dla pewności spojrzał na drzwi i zmarszczył brwi – numer się zgadzał, niewątpliwie trafił we właściwe miejsce.
Przez jego głowę przebiegła myśl, że być może już się wymeldowali i czekają na niego w innym miejscu. Było to całkiem możliwe, zważywszy na fakt że ostatnimi dniami, zajęty całkowicie Sharon, rzadko kiedy słuchał co rodzina do niego mówi. Mogło mu to po prostu wylecieć z głowy.
Jego rozważaniom zaprzeczała dziecinna kurteczka wisząca na klamce – nie mógł być aż tak wielkim ignorantem, żeby jej nie rozpoznać – nie raz sam zakładał ją młodszemu bratu.
W takim razie, pomyślał, dlaczego na brodę Merlina tu jest tak cicho!?
Wszedł w głąb drewnianej chatki, rozglądając się uważnie i szukając jakiegokolwiek znaku życia. Poczuł rosnący niepokój – jeszcze nigdy nie spotkał się z taką ciszą. W miejscu gdzie przebywał chodź jeden Potter.
Wszystko było w jak najlepszym porządku – nie licząc braku domowników. Walizki leżały zapełnione w największym pokoiku, zabawki Alana rzucone niedbale na najmniejszą z toreb. Nie było szans żeby wyjechali bez niego. Zmarszczył brwi, biorąc do ręki plik papierów, mając nadzieję znaleźć w nich odpowiedź na to, gdzie podziała się cała jego rodzina. Prócz kilku rachunków za obiad i pokwitowania wpłaty zaliczki, nie zobaczył nic ciekawego.
Zrezygnowany usiadł na kuchennym krześle, postanawiając poczekać na powrót reszty Potterów.
Kiedyś muszą wrócił, stwierdził w myślach, łapiąc za zniszczony magazyn „Czarownicy” leżący na torbie Lily.
- Liluś… Lily, proszę cię, znajdę to – powtórzył po raz kolejny, doganiając żonę która po tym, jak obłożyła go pięściami i nawyzywała go od idiotów, nie odezwała się ani razu – Musiałem to położyć gdzieś na wierzchu, na pewno gdzieś to tam jest. No proszę! Nie histeryzuj!
- Nie histeryzuje! Znów to zrobiłeś! – rzuciła nadal idąc przed siebie – jesteś gorszy niż dziecko! Dlaczego ze wszystkich wad, musiałeś sobie wybrać akurat tą!?
- Wolałabyś żebym był babiarzem? – spytał głupio, zatrzymując się.
- Tak! – pisnęła, nie do końca panując nad swoimi nerwami – Zdecydowanie tak!
- Dobra – zgodził się – Jak tylko znajdę ten kwitek, przestanę być wiernym dzieciakiem i stanę się niewiernym dorosłym.
- Świetnie! A ja, w ramach solidarności małżeńskiej, przestanę histeryzować i będą puszczalską dziwką. Odpowiada ci taka zamiana?
- Puszczalską dziwką? – zastanowił się przez chwilę poczym wzruszył ramionami – Dobre i to.
Obserwował z rozbawieniem poczynania rodziców.
James stał przed recepcją, czekając na wymeldowanie, wyraźnie flirtując ze słodką recepcjonistką. Pochylił się do przodu, powiedział coś półszeptem, na co dziewczyna zachichotała i oblała się rumieńcem, poczym dyskretnie spojrzał na reakcje Lily.
Ta z kolei, nie mogła zauważyć podrywów męża, bo sama zajęta była podziwianiem muskulatury jednego z turystów, wdzięcząc się przy tym w jego kierunku jak napalona piętnastolatka.
Chyba jest jeszcze bardzo wcześnie, pomyślał chłopak, przecierając oczy, gdy Potter niedyskretnie odkryła kawałek koszulki, twierdząc że jest jej gorąco.
Stojący przy recepcji James, nie był w stanie ukryć zaciśniętych w pięści dłoni, jednak szybko
się zrewanżował, odgarniając zarumienionej recepcjonistce kosmyk blond włosów z twarzy.
Harry nie przekonał się co na to zrobiła matka, bo w tej samej chwili usłyszał szept w uchu.
- Cześć.
Sharon przeskoczyła ławkę i usiadła obok niego z niewinnym uśmiechem na twarzy. Widząc że coś go mocno bawi, podążyła za jego wzrokiem i zmarszczyła brwi.
- Co oni robią?
- Nie jestem pewny – powiedział powoli obserwując uważnie poczynania obojga – Chyba coś im się znów stało.
- On ją podrywa – zauważyła zszokowana, widząc kolejny uśmiech Pottera – O rany…
Harry spojrzał rozbawiony na zdezorientowaną dziewczynę, która wpatrywała się z niedowierzaniem w Potterów.
- Oni tak długo mogą – odezw
ał się w końcu – Chodź nie wiem o co tym razem poszło. Nie nadążam za ich rozumowaniem.
- Będzie mi tego brakować – przyznała dziewczyna, odrywając wzrok od pary – Kiedy lecicie?
- Jak tylko się wymeldujemy – Harry zerknął na ojca, który nadal wyraźnie zwracał na siebie uwagę recepcjonistki – To może jeszcze trochę potrwać.
Spojrzeli na siebie z satysfakcją.
- Załatwione – oznajmił, chowając do walizki dokumenty – Wszystko opłacone, możemy jechać.
- Trochę to trwało – zauważyła idąc za mężczyzną – Ta dziewczyna nie pracuje chyba zbyt szybko i sprawnie.
- Nie zauważyłem – wzruszył ramionami – Po za tym, ty chyba się nie nudziłaś z Twoim muskularnym przyjacielem.
- Masz rację, nie – uśmiechnęła się z satysfakcją – Zawsze lubiłam silnych mężczyzn.
- Powodzenia. Nie wiem czy ktoś ci mówił, ale duże mięśnie podobno wypławiają niekorzystnie inteligencje.
- To ciekawe, bo nie zauważyłam u ciebie żadnych.
- Każda reguła ma wyjątki. Idziemy? – spytał, obracając się do synów, którzy słuchali z rozbawieniem przekomarzań rodziców. Alan pokiwał głową, a Harry obrócił się w stronę drzwi hoteliku, gdzie stała Sharon, machnął do niej krótko i również przytakną.
James, widząc nie zadowoloną minę syna, poczekał aż Alan dobiegnie do świstoklika i schylił się, udając że zawiązuje buta.
- Wszystko w porządku? – spytał syna, obserwując uważnie jego twarz. Chłopiec kiwnął głową – Nie łam się. Chodź.
Stał przy drzwiach, czując coraz większą irytację. Lily od ponad dwudziestu minut stała przy płocie oddzielającym ich działkę od sąsiedniej, rozmawiając żywo z przystojnym sąsiadem.
Odgarnęła kosmyki włosów do tyłu, odkrywając dekolt i szyje i lekko obciągnęła koszulkę w dół, wpatrując się uważnie w mężczyznę. Zaśmiała się słodko, dotykając kusząco do szyi i wychyliła się przez ogrodzenie, pod pretekstem obejrzenia kwiatów sąsiadów.
Chyba wolałem furiatkę, pomyślał, obserwując jak mężczyzna pokazuje Lily kolejne rośliny, nie odrywając przy tym wzroku od dekoltu kobiety.
To trwało już prawie dwa dni. Ani on, ani ona, nie przepuścili okazji do zaprezentowania swoich wdzięków komuś z przedstawicieli płci pięknej.
Ona paradowała w bluzkach z głębokim dekoltem, prezentując go każdemu kto chciał oglądać, a on, stosował wszystkie możliwe sztuczki podrywu, jakie tylko udało mu się wymyślić.
Zerknął w stronę płotku. Lily nadal obserwowała rośliny, a sąsiad ułożył swoją dłoń na jej ręce. Kobieta spojrzała na nią niepewnie, zaśmiała się wdzięcznie ale nie zabrała ręki.
Tego dla Porterowej głowy było za dużo.
Chrzanić godność, zazdrość ludzka rzecz.
Kilkoma susami pokonał dzieląca ich odległość i bez słowa wyjaśnienia złapał kobietę w pół i wniósł do domu.
Lily warknęła coś parę razy ale po chwili przestała się wyrywać, stwierdzając że dostanie mu się w domu.
Posadził ją na łóżku w sypialni.
- Wygrałaś – powiedział, celując w nią palcem – Możesz sobie być furiatka ile ci się rzewnie podoba, rzucać we mnie butami i wrzeszczeć do woli, ale masz przestać chodzić w tym!
Spojrzała na niego z miną niewiniątka.
- Nie podoba ci się moja bluzka? – spytała, bawiąc się cienkim ramiączkiem – Długo ją wybierałam.
- Nie, nie podoba.
Zmarkotniała.
- Innym się podoba… - wyjąknęła, starając się pohamować rozbawienie. Potter prychnął.
- Nie trudno było zauważyć. Ten dryblas zjadał cię wzrokiem…
- James? – spytała niewinnie unosząc wzrok – Czy ty nie jesteś aby zazdrosny??
- Jestem, i to jak cholera!
Przygryzła wargę, starając się utrzymać na twarzy kusząca maskę, w duchu ledwo powstrzymując śmiech. Wzruszyła lekko ramionami.
- Mogę chodzić bez niej… - powiedziała słodko, trzepocząc zalotnie rzęsami. Zacisną powieki, żeby nie wybuchnąć, podczas gdy ona ściągnęła koszulkę i jak gdyby nigdy nic ruszyła do drzwi.
Potter rozejrzał się zdezorientowany po sypialni i zdębiał, widząc że Lily wyszła z sypialni w samym staniku. Dopadł ją przy wejściu do saloniku, złapał w pół i znów wniósł do sypialni.
- Ej, mówiłeś że nie podoba ci się że chodzę w tej bluzce – powiedziała urażona, gdy rzucił w jej stronę koszulkę. Potter policzył w myślach do dziesięciu – Ale jesteś drętwy…
- Do licha! Mówiłem że wygrałaś!
- Ale mi się to podoba – wyznała trzepocząc zalotnie rzęsami – To takie kobiecie…
Podniosła niewinnie wzrok. James wyglądał jakby go ktoś zdzielił miotłą po głowie – jednocześnie usilnie starając się zachować spokój. Nie wytrzymała. Wybuchła głośnym śmiechem. To go ocuciło.
- Nie widzę w tym nic zabawnego – mruknął naburmuszony.
- Jesteś słodki jak się złościsz – powiedziała, siadając normalnie na łóżku i poprawiając bluzkę leżącą na jej kolanach – Zaczynam się zastanawiać czy nie poświęcać więcej czasu naszemu sąsiadowi…
- Wykluczone! – krzyknął stanowczo – Nie ma mowy!
Nadal chichocząc wstała z łóżka i podeszła do męża. Wspięła się na palach i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Uwielbiam jak jesteś zazdrosny – powiedziała z figlarnym uśmiechem – ale wolę jak jesteś dzieciakiem. Z całym szacunkiem, ale wizerunek niewiernego babiarza do ciebie nie pasuje.
Uniósł brwi.
- Będziesz miał coś naprzeciwko, jak wrócę do histeryczki i furiatki? – spytała słodko, odgarniając włosy do tyłu.
- Nawet nie wiesz jak za nią tęsknie – powiedział zerkając ukradkiem na drzwi. Lily podłapała szybko to spojrzenie i zatrzepotała rzęsami z figlarnymi iskierkami w oczach – Chociaż, z drugiej strony wytrzymam z puszczalską dziwką jeszcze kilka godzin.
Chcąc jednak uniknąć wyrzutów sumienia, że nie próbowałam walczyć o Lilkę, postanowiłam że siądę i spróbuje napisać cokolwiek, a gdy mi się to nie uda – z czystym sumieniem zakończę ten rozdział w życiu.
I oto Wena, ujawniając swoją złośliwość, spłodziła to co jest pod spodem. Następnym razem nie będę się przejmować sumieniem, jak widać spiskuje z Weną.
Małżeńskie charakterki
Życie pisze różne scenariusze. Zazwyczaj, by doznać pełni szczęścia, trzeba ponieść porażki, które nie raz sprawiają więcej bólu, niż można się spodziewać. W tych chwilach, mało kto myśli o tym, że w jego życiu, pojawi się jeszcze niejedno szczęście, które niekoniecznie będzie miało to imię, które tracimy.
Przed takim faktem, stanął piętnastoletni Harry Potter, gdy wakacje dobiegły końca. Trwająca dwa tygodnie sielanka, którą tworzył z Sharon musiała się skończyć. I obojgu, niekoniecznie się to spodobało.
Prychnęła. Przyjaciele. Nie za bardzo spodobało jej się to określenie. Miała niejasne wrażenie, że ta relacja pojawia się ostatnio zbyt często w jej życiu. Nie podobało jej się to, że miała aż tylu przyjaciół – płci męskiej, rzecz jasna.
Nie to, żeby miała naprzeciwko coś Robertowi czy Nickowi – który teoretycznie nie był znów TYLKO jej przyjacielem. Był jej byłym mężem – mężczyzną z którym znów postanowiła się związać, pomimo głośnych protestów jej innych przyjaciół. W tym i Roberta.
No właśnie – Robert. On również był jej przyjacielem – i to naprawdę dobrym, jeśli miała być szczera. Takich przyjaciół nie ma się zbyt często i każdy kto ma odrobinę rozumu, dba o to, żeby ich relacje były jak najlepsze.
Ale czy i on traktował ja tylko jak przyjaciółkę? Powiedział wyraźnie – po jej ciele przebiegł dziwnie przyjemny dreszcz, na wspomnienie jego głosu – że ją kocha. Oczywiście, przyjaciel może kochać przyjaciela – przecież jest to pewnego rodzaju niezwykła bliskość i troskę. Ale czy powinien to mówić tak, jak on?
Zmarszczyła brwi, czując dziwnie zakłopotanie i zerknęła niepewnie w stronę Roberta, który pochylał się nad siedzącą przy sąsiednim biurku Mel, tłumacząc jej coś szeptem.
Jej rozważania były bez sensu – ustalili wszystko już dawno. Nick mieszkał z nią od ponad dwóch tygodni i do tej pory, zachowywał się bez zarzutów. Nie miał wyjścia, będąc uważnie obserwowanym przez wszystkich bliskich kobiety. A ona znów mu ufała i było z nim jej naprawdę dobrze.
A Robert? Robert był jej przyjacielem. Nadal. Na drugi dzień, z niemałym speszeniem, przeprosił za swoje zachowanie, tłumacząc je napiętą sytuacją i działaniem pod emocjami. Zaprzeczył, żeby czuł do niej coś więcej niż zwykłą, przyjacielską relację, zaznaczając, że starał się za wszelką cenę starał się ją uchronić, przez co posunął się zbyt daleko.
Z jego słów płynęła tak niezwykła szczerość i skrucha, że nie było mowy o dłuższym gniewie. Ona również przeprosiła, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma mu tego za złe. Oboje uznali, że sytuacja nie miała miejsca i wszystko będzie tak, jak było.
Gdzie więc tkwił problem? Ona była z Nickiem, Robert zachowywał się bez zarzutów – zgodził się nawet przyjść w odwiedziny do pary i ku ogólnemu zaskoczeniu wszystkich, z pogodą ducha prowadził rozmowy ze wszystkim domownikami, zakopując topór wojenny.
Wszystko było tak jak każdy by chciał – wręcz idealnie.
A jednak coś – westchnęła zrezygnowana, wyjmując czubek pióra z ust – było nie tak, jak powinno. Spojrzała na pusty pergamin, i odrzucając kręcące się po jej głowie myśli, zajęła wypełnianiem kłopotliwych dokumentów.
Uśmiechnęła się z trudem powstrzymując łzy cisnące się jej w oczy. Obiecała sobie, że nie będzie się zachowywać jak pierwsza lepsza zadurzona dziewczyna, która żegna się z chłopakiem.
Sama sobie była winna – dobrze wiedziała, że będą musieli się rozstać, a mimo wszystko zaangażowała się. A teraz musiała się pożegnać.
- Przyjdę jutro się pożegnać – obiecała, opanowując drżenie głosu i zacisnęła nerwowo drobne rączki na jego dłoni – O której macie świstoklik?
- O siódmej – powiedział cicho, odwzajemniając uścisk - Nie musisz przychodzić, to wcześnie.
- Wstanę – powiedziała stanowczo, odwracając wzrok, by ukryć przed nim zeszklone łzy.
No i będę płakać – pomyślała zrezygnowana i nabrała głośno oddechu by opóźnić wybuch.
Nie udało jej się – po jej policzku popłynęła pojedyncza łza a tuż za nią, kolejne.
- Naprawdę, nie musisz – powiedział i zmarszczył brwi, widząc jak dziewczyna zaczyna się trząść. Zbliżył się i dotknął delikatnie jej ramienia – Co się dzieje?
Nie odpowiedziała, odwracając się od niego. Nie chciała żeby widział ją w takim stanie – rozmazaną i całkiem słabą. Harry jednak nie miał zamiaru zrezygnować. Przyciągnął ja do siebie i obrócił w swoją stronę. Poczuł się głupio, widząc łzy dziewczyny, która wyraźnie unikała jego bliskości.
- Przepraszam – bąknął, czując narastające wyrzuty – Nie chciałem żebyś pomyślała, że nie chce żebyś tam była.
Pociągnęła nosem i zmusiła się, żeby na niego spojrzeć. Czując zbliżający się szybko kolejny napad płaczu wydusiła na wydechu.
- Nie… o …to chodzi.
Spuścił wzrok, by ukryć kolejne łzy, jednak Harry był szybszy. Złapał jej buzię w dłonie i przesunął tak, żeby na niego spojrzała. Spuściła wzrok.
- Nie chcę żebyśmy się rozstawali – wydusiła, rezygnując z nieudanych prób powstrzymania płaczu – będę za Tobą tęsknić. I za Twoją zwariowaną rodziną też.
Uśmiechnął się lekko i przybliżył w jej stronę. Rozejrzał się nerwowo, sprawdzając czy nie mają towarzystwa i musnął lekko jej usta, po czym przycisnął ją do siebie i zaczął uspokajające kołysać.
- Nie płacz – powiedział, zastanawiając się w duchu, czy każde rozstanie jest tak nieprzyjemne – Przecież są sowy. I może uda nam się zobaczyć w święta... Sama mówiłaś, że w pobliżu Londynu masz rodzinę, do której przyjeżdżacie w ferie.
Kiwnęła głową, ocierając rękawem oczy.
- Przyjdę jutro – powtórzyła stanowczo – Rano będę. Obiecuję.
Westchnął. Nie miał wyboru – to było jedyne wyjście z tej sytuacji. Podkulić pod siebie ogon, przeprosić i próbować udawać, że wszystko jest ok. Jedyne możliwe wyjście, które dawało im szansę na dalszą przyjaźń – bez poczucia winy z jej strony, oraz bez skrępowania z jego.
Jedyne sensowne wyjście, na utrzymanie tej przyjaźni taką, jaką była. A przynajmniej na stwarzanie pozorów.
To nie należało do najprostszych zadań. Musiał włożyć naprawdę dużo wysiłku w to, żeby przekonać ją – a właściwie samego siebie, bo to był klucz – że nie stało się nic złego. Nic, czym należało się przejmować.
Podkulił ogon, przeprosił i dał jej mocno do zrozumienia że to nic nie znaczyło.
Nie czuł się z tym dobrze – ba, czuł się fatalnie. Do tej pory przywykł, zaśmiał się w myślach na swoją głupotę, że po tak śmiałym wyznaniu, coś się zmienia. Był na tyle naiwny, by sądzić że jego wyskok otworzy oczy Ann. Mylił się i teraz, ponosił mocne k
onsekwencje.
A mówią, że głupota nie boli, pomyślał i uśmiechnął się sam o siebie.
Cóż, starał się jak mógł, żeby stwarzać pozory obojętnego. Przecież to nie mogło trwać wiecznie, a on nie mógł dopuścić do tego, żeby stracić Ann – nawet, jeśli to równało się ze znoszeniem towarzystwa Clarsona i kolejnymi miesiącami, a może i latami, samotności.
To nie trwa wiecznie, stwierdził w myślach, a ona jest szczęśliwa. Ofiara godna gratulacji.
Zmarszczył brwi, pochylając się nad Mel. Dziewczyna szeptem zapytała go o ostanie wydarzenia. Odpowiedział mechanicznie, że to nic takiego, zerkając w stronę siedzącej przy oknie Ann. Mógł przysiąc, że przed sekundą odwróciła wzrok.
Westchnął, czekały go ciężkie miesiące.
Sam tego chciałeś, skarcił w myślach, znieś to jak facet. Warto.
Mogło być gorzej- pomyślała, zamykając walizkę i rozejrzała się po sypialni, sprawdzając, czy wszystko już wzięła – Mogliśmy się wszyscy pozabijać.
Drzwi od pokoju otworzyły się i do środka wpakował się James, ściskając w ręku plik kartek i przerzucając je nerwowo. Widząc, że nie jest w pomieszczeniu sam, a Lily przygląda mu się uważnie, mruknął coś o braku prywatności i wyszedł z sypialni. Kobieta zachichotała pod nosem, wymknęła się za mężczyzną i na placach podkradła się do niego od tyłu. Wychyliła się na palcach i szepnęła mu do ucha:
- Oglądasz zdjęcia kochanek? Też bym chciała, jestem ciekawa czy masz jeszcze gust…
Potter podskoczył jak oparzony i spojrzał surowo na żonę, która zaśmiewała się, najprawdopodobniej z jego miny.
- Nie – powiedział urażony, zbierając rozrzucone przez siebie skrawki – szukam….
Umilkła, a na jej twarz wstąpił wyraz podejrzenia.
- Czego szukasz? – spytała powoli, robiąc w jego stronę stanowczy krok. Potter zmieszał się nieco, i mocniej ścisnął trzymane w ręku papierki.
- Ja… i tak cię nie zainteresuje. – powiedział szybko, wpychając dłoń do kieszeni – Nie ważne, to nic takiego.
- James, kochanie, co masz w kieszeni? – spytała słodko, podchodząc bliżej – Pokaż, i tak się dowiem.
- To naprawdę nic ważnego – zapewnił i zaśmiał się nerwowo – Uwierz. Gdyby to było coś ważnego, przecież bym ci powiedział, prawda?
- Nieprawda – odpowiedziała nadal zbliżając się w jego stronę – Gdybyś coś przeskrobał i nie chciał żebym cię zabiła.
- Gdyby to było coś takiego, kręciłbym – zauważył podenerwowany – Ale to naprawdę nie jest nic ważnego, więc nie rozumiem, dlaczego uważasz że staram się…
- Pokaż, co masz w kieszeni – powiedziała surowo.
- Nic godnego uwagi… a gdzie jest Harry?
- James…- zaczęła powoli zatrzymując się nagle – gdzie jest nasze pokwitowanie wpłaty zaliczki? Proszę, powiedz, że to nie tego szukasz…
Potter zamrugał kilkakrotnie, rozważając podjęcie ucieczki, poczym powiedział niby od niechcenia.
- Myślę, że w tej chwili nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie. Satysfakcjonująco, oczywiście – poczym kierując się instynktem przeżycia, wybiegł z domku. Zamykając drzwi usłyszał jeszcze wściekłe warknięcie żony.
Już otwierając drzwi, miał przeczucie że coś się stało. W domku panowała cisza – niepokojąco cicha cisza. Nie było słychać dyskusji rodziców, paplaniny Alana czy odgłosów poruszania się po pokojach. Tak głucha cisza, jakby trafił do zupełnie obcego domku.
Dla pewności spojrzał na drzwi i zmarszczył brwi – numer się zgadzał, niewątpliwie trafił we właściwe miejsce.
Przez jego głowę przebiegła myśl, że być może już się wymeldowali i czekają na niego w innym miejscu. Było to całkiem możliwe, zważywszy na fakt że ostatnimi dniami, zajęty całkowicie Sharon, rzadko kiedy słuchał co rodzina do niego mówi. Mogło mu to po prostu wylecieć z głowy.
Jego rozważaniom zaprzeczała dziecinna kurteczka wisząca na klamce – nie mógł być aż tak wielkim ignorantem, żeby jej nie rozpoznać – nie raz sam zakładał ją młodszemu bratu.
W takim razie, pomyślał, dlaczego na brodę Merlina tu jest tak cicho!?
Wszedł w głąb drewnianej chatki, rozglądając się uważnie i szukając jakiegokolwiek znaku życia. Poczuł rosnący niepokój – jeszcze nigdy nie spotkał się z taką ciszą. W miejscu gdzie przebywał chodź jeden Potter.
Wszystko było w jak najlepszym porządku – nie licząc braku domowników. Walizki leżały zapełnione w największym pokoiku, zabawki Alana rzucone niedbale na najmniejszą z toreb. Nie było szans żeby wyjechali bez niego. Zmarszczył brwi, biorąc do ręki plik papierów, mając nadzieję znaleźć w nich odpowiedź na to, gdzie podziała się cała jego rodzina. Prócz kilku rachunków za obiad i pokwitowania wpłaty zaliczki, nie zobaczył nic ciekawego.
Zrezygnowany usiadł na kuchennym krześle, postanawiając poczekać na powrót reszty Potterów.
Kiedyś muszą wrócił, stwierdził w myślach, łapiąc za zniszczony magazyn „Czarownicy” leżący na torbie Lily.
- Liluś… Lily, proszę cię, znajdę to – powtórzył po raz kolejny, doganiając żonę która po tym, jak obłożyła go pięściami i nawyzywała go od idiotów, nie odezwała się ani razu – Musiałem to położyć gdzieś na wierzchu, na pewno gdzieś to tam jest. No proszę! Nie histeryzuj!
- Nie histeryzuje! Znów to zrobiłeś! – rzuciła nadal idąc przed siebie – jesteś gorszy niż dziecko! Dlaczego ze wszystkich wad, musiałeś sobie wybrać akurat tą!?
- Wolałabyś żebym był babiarzem? – spytał głupio, zatrzymując się.
- Tak! – pisnęła, nie do końca panując nad swoimi nerwami – Zdecydowanie tak!
- Dobra – zgodził się – Jak tylko znajdę ten kwitek, przestanę być wiernym dzieciakiem i stanę się niewiernym dorosłym.
- Świetnie! A ja, w ramach solidarności małżeńskiej, przestanę histeryzować i będą puszczalską dziwką. Odpowiada ci taka zamiana?
- Puszczalską dziwką? – zastanowił się przez chwilę poczym wzruszył ramionami – Dobre i to.
Obserwował z rozbawieniem poczynania rodziców.
James stał przed recepcją, czekając na wymeldowanie, wyraźnie flirtując ze słodką recepcjonistką. Pochylił się do przodu, powiedział coś półszeptem, na co dziewczyna zachichotała i oblała się rumieńcem, poczym dyskretnie spojrzał na reakcje Lily.
Ta z kolei, nie mogła zauważyć podrywów męża, bo sama zajęta była podziwianiem muskulatury jednego z turystów, wdzięcząc się przy tym w jego kierunku jak napalona piętnastolatka.
Chyba jest jeszcze bardzo wcześnie, pomyślał chłopak, przecierając oczy, gdy Potter niedyskretnie odkryła kawałek koszulki, twierdząc że jest jej gorąco.
Stojący przy recepcji James, nie był w stanie ukryć zaciśniętych w pięści dłoni, jednak szybko
się zrewanżował, odgarniając zarumienionej recepcjonistce kosmyk blond włosów z twarzy.
Harry nie przekonał się co na to zrobiła matka, bo w tej samej chwili usłyszał szept w uchu.
- Cześć.
Sharon przeskoczyła ławkę i usiadła obok niego z niewinnym uśmiechem na twarzy. Widząc że coś go mocno bawi, podążyła za jego wzrokiem i zmarszczyła brwi.
- Co oni robią?
- Nie jestem pewny – powiedział powoli obserwując uważnie poczynania obojga – Chyba coś im się znów stało.
- On ją podrywa – zauważyła zszokowana, widząc kolejny uśmiech Pottera – O rany…
Harry spojrzał rozbawiony na zdezorientowaną dziewczynę, która wpatrywała się z niedowierzaniem w Potterów.
- Oni tak długo mogą – odezw
ał się w końcu – Chodź nie wiem o co tym razem poszło. Nie nadążam za ich rozumowaniem.
- Będzie mi tego brakować – przyznała dziewczyna, odrywając wzrok od pary – Kiedy lecicie?
- Jak tylko się wymeldujemy – Harry zerknął na ojca, który nadal wyraźnie zwracał na siebie uwagę recepcjonistki – To może jeszcze trochę potrwać.
Spojrzeli na siebie z satysfakcją.
- Załatwione – oznajmił, chowając do walizki dokumenty – Wszystko opłacone, możemy jechać.
- Trochę to trwało – zauważyła idąc za mężczyzną – Ta dziewczyna nie pracuje chyba zbyt szybko i sprawnie.
- Nie zauważyłem – wzruszył ramionami – Po za tym, ty chyba się nie nudziłaś z Twoim muskularnym przyjacielem.
- Masz rację, nie – uśmiechnęła się z satysfakcją – Zawsze lubiłam silnych mężczyzn.
- Powodzenia. Nie wiem czy ktoś ci mówił, ale duże mięśnie podobno wypławiają niekorzystnie inteligencje.
- To ciekawe, bo nie zauważyłam u ciebie żadnych.
- Każda reguła ma wyjątki. Idziemy? – spytał, obracając się do synów, którzy słuchali z rozbawieniem przekomarzań rodziców. Alan pokiwał głową, a Harry obrócił się w stronę drzwi hoteliku, gdzie stała Sharon, machnął do niej krótko i również przytakną.
James, widząc nie zadowoloną minę syna, poczekał aż Alan dobiegnie do świstoklika i schylił się, udając że zawiązuje buta.
- Wszystko w porządku? – spytał syna, obserwując uważnie jego twarz. Chłopiec kiwnął głową – Nie łam się. Chodź.
Stał przy drzwiach, czując coraz większą irytację. Lily od ponad dwudziestu minut stała przy płocie oddzielającym ich działkę od sąsiedniej, rozmawiając żywo z przystojnym sąsiadem.
Odgarnęła kosmyki włosów do tyłu, odkrywając dekolt i szyje i lekko obciągnęła koszulkę w dół, wpatrując się uważnie w mężczyznę. Zaśmiała się słodko, dotykając kusząco do szyi i wychyliła się przez ogrodzenie, pod pretekstem obejrzenia kwiatów sąsiadów.
Chyba wolałem furiatkę, pomyślał, obserwując jak mężczyzna pokazuje Lily kolejne rośliny, nie odrywając przy tym wzroku od dekoltu kobiety.
To trwało już prawie dwa dni. Ani on, ani ona, nie przepuścili okazji do zaprezentowania swoich wdzięków komuś z przedstawicieli płci pięknej.
Ona paradowała w bluzkach z głębokim dekoltem, prezentując go każdemu kto chciał oglądać, a on, stosował wszystkie możliwe sztuczki podrywu, jakie tylko udało mu się wymyślić.
Zerknął w stronę płotku. Lily nadal obserwowała rośliny, a sąsiad ułożył swoją dłoń na jej ręce. Kobieta spojrzała na nią niepewnie, zaśmiała się wdzięcznie ale nie zabrała ręki.
Tego dla Porterowej głowy było za dużo.
Chrzanić godność, zazdrość ludzka rzecz.
Kilkoma susami pokonał dzieląca ich odległość i bez słowa wyjaśnienia złapał kobietę w pół i wniósł do domu.
Lily warknęła coś parę razy ale po chwili przestała się wyrywać, stwierdzając że dostanie mu się w domu.
Posadził ją na łóżku w sypialni.
- Wygrałaś – powiedział, celując w nią palcem – Możesz sobie być furiatka ile ci się rzewnie podoba, rzucać we mnie butami i wrzeszczeć do woli, ale masz przestać chodzić w tym!
Spojrzała na niego z miną niewiniątka.
- Nie podoba ci się moja bluzka? – spytała, bawiąc się cienkim ramiączkiem – Długo ją wybierałam.
- Nie, nie podoba.
Zmarkotniała.
- Innym się podoba… - wyjąknęła, starając się pohamować rozbawienie. Potter prychnął.
- Nie trudno było zauważyć. Ten dryblas zjadał cię wzrokiem…
- James? – spytała niewinnie unosząc wzrok – Czy ty nie jesteś aby zazdrosny??
- Jestem, i to jak cholera!
Przygryzła wargę, starając się utrzymać na twarzy kusząca maskę, w duchu ledwo powstrzymując śmiech. Wzruszyła lekko ramionami.
- Mogę chodzić bez niej… - powiedziała słodko, trzepocząc zalotnie rzęsami. Zacisną powieki, żeby nie wybuchnąć, podczas gdy ona ściągnęła koszulkę i jak gdyby nigdy nic ruszyła do drzwi.
Potter rozejrzał się zdezorientowany po sypialni i zdębiał, widząc że Lily wyszła z sypialni w samym staniku. Dopadł ją przy wejściu do saloniku, złapał w pół i znów wniósł do sypialni.
- Ej, mówiłeś że nie podoba ci się że chodzę w tej bluzce – powiedziała urażona, gdy rzucił w jej stronę koszulkę. Potter policzył w myślach do dziesięciu – Ale jesteś drętwy…
- Do licha! Mówiłem że wygrałaś!
- Ale mi się to podoba – wyznała trzepocząc zalotnie rzęsami – To takie kobiecie…
Podniosła niewinnie wzrok. James wyglądał jakby go ktoś zdzielił miotłą po głowie – jednocześnie usilnie starając się zachować spokój. Nie wytrzymała. Wybuchła głośnym śmiechem. To go ocuciło.
- Nie widzę w tym nic zabawnego – mruknął naburmuszony.
- Jesteś słodki jak się złościsz – powiedziała, siadając normalnie na łóżku i poprawiając bluzkę leżącą na jej kolanach – Zaczynam się zastanawiać czy nie poświęcać więcej czasu naszemu sąsiadowi…
- Wykluczone! – krzyknął stanowczo – Nie ma mowy!
Nadal chichocząc wstała z łóżka i podeszła do męża. Wspięła się na palach i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Uwielbiam jak jesteś zazdrosny – powiedziała z figlarnym uśmiechem – ale wolę jak jesteś dzieciakiem. Z całym szacunkiem, ale wizerunek niewiernego babiarza do ciebie nie pasuje.
Uniósł brwi.
- Będziesz miał coś naprzeciwko, jak wrócę do histeryczki i furiatki? – spytała słodko, odgarniając włosy do tyłu.
- Nawet nie wiesz jak za nią tęsknie – powiedział zerkając ukradkiem na drzwi. Lily podłapała szybko to spojrzenie i zatrzepotała rzęsami z figlarnymi iskierkami w oczach – Chociaż, z drugiej strony wytrzymam z puszczalską dziwką jeszcze kilka godzin.
mówiłam już może że zalatuje mi tu perwersją :P
OdpowiedzUsuńNo wreszcie,. Ile można czekać.
OdpowiedzUsuńSuper notka, po prostu cudowna.Fajnie, że jak na razie wróciłaś!Nocia bombowa....choć dość często zdarzały się literówki.Super pomysł z tym przekomarzaniem się Potterów.Choć rozstanie Harrego z dziewczyną mogłoby być trochę bardziej romantyczne.Jak dla mnie duża dawka humoru i twój styl pisania wystarczą, żeby odnieść sukces w świecie blogów o Lily Evans.www.lilka-z-gryffindoru.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńAle jestem zła, napisałam długi kom i go wcięło. nie skończuyłam jeszcze całego bloga, ale jako że zauważyłam, ż epowróciłas, to przeczytałam tę oto notkę. Jest ona bosko. widać jak bardzo dobrze zaczęłas radzić sobie ze stylem i ortografią. Z interpunkcją też jest nieźle. bardzo polubiłam Jamesa i Lily - o wiele bardziej niż w kilkunasttu początkowych Wtoich notkach.d anwo nie czytałam czegoś, co tak bardzo by mnie rozśmieszyło. No i Sharon - ten wątek mnie zaciekawł. zapraszam do mnie na nowości - zycie-lily-e.blog.onet.pl & beauty-of-evil.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńSuuuuuuper!!! cos pieknego;D swietnie sie czyta ta notke:)
OdpowiedzUsuńCo mogę najpierw powiedziec?Ha, nic.Mogę, a raczej powinnam teraz tylko błagac o wybaczenie i zalewac się łzami, mając nadzieję, że skruszy to twoje serce, jednak Onet choc niezastąpiony dla blogerów, ma pewne ograniczenia, które nie pozwolą ci tego zobaczyc.Postaram się, więc przejśc do formy pisanej.Przepraszam, przepraszam, przepraszam i błagam o wybaczenie mojej nieobecności, jednak mam płoche usprawiedliwienie - musiałam poprawiac oceny na koniec roku i nigdzie mnie z tego powodu nie było, gdyż wzięłam sobie urlop od blogowego świata. Ponadto miałam parę emm... kłopotów w życiu prywatnym, ale nie będę cię nimi obarczac, w końcu każdy ma własne, niestety ;/Mam nadzieję, że mi wybaczysz i nie będziesz żywiła urazy, gdyż nie opuszczę tego opowiadania aż do końca jego dni, który mam nadzieję nie nadejdzie szybko, co będzie zasługą weny, która na szczęście płata ci figle, przez co piszesz dalesze notki, właśnie wtedy, kiedy miałaś zamiar napisac ostatnią. Cieszę się, że pracujesz znowu nad kolejną notką :D Kocham to opowiadanie, przeczytałam wszystkie notki wielokrotnie ( ba, sama ci o tym wiele razy mówiłam :D) i nie zniosłabym, gdybyś miała już nic na nim nie opublikowac. Gdybym nie była zajęta swoimi problemami, pewnie przez te dwa miesiące siedziałabym w stanie rozpaczy psychicznej, w której byłam pogrążona już wtedy, kiedy wcześniej próbowałaś opuszczac bloga - gdyż pewnie przeczytałabym twoje ogłoszenie o zawieszeniu już 23 kwietnia. Jednak teraz, mogę śmiało oddychac z ulgą, gdyż widzę, że wena wie co robi i nie daje ci opuszczac starej, dobrej lilkievans16 :) Mogę jej tylko kibicowac. Nie zniosłabym rozstania z twoim opowiadaniem. Obserwuje je pilnie ( no cóż może nie licząc tej przerwy...) od prawie trzech lat, kiedy to po raz pierwszy je odkryłam, jeszcze z zieloną szatą graficzną. Tak jak książki, to opowiadanie jest drugim światem, lepszym. Oderwaniem od szarej rzeczywistości. Sprawia, że uśmiech wręcz wykwita na twej twarzy. Dajmy na to mnie, gdy tu weszłam humor miałam paskudny. Kiedy przeczytałam o tym problemie z zagubionym pokwitowaniem wpłaty zaliczki, o zamianie Lily w puszczalską dziwkę i Jamesa w niewiernego babiarza, śmiałam się jak wariatka, nie mówiąc już o notorycznych uśmiechach posyłanych w kierunku monitora xD Smutek powrócił tylko na chwilę przy pożegnaniu Harr'ego i Sharon... I przy rozmyśleniach Ann i Roberta. Mówiłam już, że kocham Roberta? Tak? To źle mówiłam. Ja go nie tylko kocham, ale i uwielbiam. O takk...Mam nadzieję, że kolejna notka pojawi się już wkrótce. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń