Bunt
I mamy wakacje! A skoro są wakacje, to znak, że trzeba się trochę rozluźnić, prawda?
Tak więc macie przed sobą sześć stron notki – nie, żeby była jakoś specjalnie wybitna czy coś – ot, taka sobie. Próbuję dojść do porozumienia z Weną, która nadal nie wie, czego chce.
Ale przechodząc do rzeczy: Chciałabym ją zadedykować. Dedykację, podzielę na dwie części.
W pierwszej części chciałabym ją zadedykować imiennie: Dla Poetki i Monii za komentarz który mnie po prostu położył na łopatki. Dziękuję za tak motywujące słowa ;)
A w drugiej dedykuję ją wszystkim tym, których nie wymieniłam. Tak, żeby nie było że kogoś pominęłam. Miłego czytania.
Bunt
Westchnęła, zerkając ukradkiem w stronę Roberta. Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się oparcie w leżący na jego biurku pergamin, ignorując przyjaciółkę.
Kobieta zacisnęła usta, mrużąc groźnie oczy po czym odchrząknęła znacząco. Gdy Medison nie zareagował, sięgając po kolejny pergamin, wściekłą kobieta kopnęła go z całej siły pod stołem w kostkę.
Krzyknął, wypuszczając dokumenty i sięgnął pod stołem do bolącej nogi, rzucając jej oburzone spojrzenie.
- Za co? – spytał, rozmasowując kostkę. Ann spojrzała na niego spode łba.
- Od pięciu minut próbuję zwrócić na siebie Twoją uwagę – syknęła – Ignorujesz mnie!
- Wystarczyło powiedzieć – mruknął wpatrując się w nią urażony. Zacisnęła wściekła usta – Co się stało?
- To ja się pytam, co się stało – warknęła mrużąc wściekle oczy – Unikasz mnie.
- Bzdura. Wymyśliłaś to sobie.
- Nic sobie nie wymyśliłam – fuknęła, zmieniając ton – Nie odzywasz się, nie chodzisz na obiady, nigdzie nie da się ciebie wyciągnąć.
- To naturalne, masz faceta. Może sobie tego nie życzyć – wyjaśnił, sięgając po dokumenty. Wyraźnie unikał jej spojrzenia.
- Jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało – wytknęła, przybierając zaciekły wyraz twarzy.
Mężczyzna podniósł głowę, spoglądając na nią znad okularów.
- Do tej pory z żadnym z nich nie mieszkałaś i żaden z nich nie był Twoim mężem – powiedział chłodno.
Poczuła się zupełnie tak, jakby dostała od niego w twarz. Wyprostowała się, a na jej twarzy pojawiła się powaga.
- Byłym mężem – poprawiła mechanicznie.
- Nie widzę różnicy.
- Ale ja widzę – powiedziała, spuszczając głowę – Nie ważne, nie będę ci zawracać głowy – dodała cicho z trudem maskując drżenie głosu.
Zapanowała cisza. Kobieta wbiła wzrok w blat, zasłaniając twarz włosami. Robert wpatrywał się nadal tępo w trzymany przez niego pergamin, mnąc nieświadomie boki dokumentu.
Westchnął zrezygnowany, odkładając pergamin na biurko. Ściągnął okulary, przetarł oczy i spojrzał na kobietę.
- Przepraszam – wydusił wciskając okulary z powrotem na nos.
Nie odpowiedziała, nadal wpatrując się w blat. Nabrał powietrza.
- Przepraszam – powtórzył, starając się nadać swojemu głosowi swobodny ton, a widząc że to nic nie dało kontynuował – Teraz Ty mnie ignorujesz – wytknął z uśmiechem.
Nie zareagowała. Westchnął zrezygnowany.
Trzeba było siedzieć cicho, skarcił się w myślach, obserwując nadal milczącą Ann. Jego taktyka, stanowczo się nie sprawdzała. Jak bardzo by się starał, nie był w stanie zachować starego stanu rzeczy. Jednak ignorowanie i unikanie kobiety też się nie sprawdzało – przynosiło tylko poczucie winy, widząc jak bardzo cierpi.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się co zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Pewne było tylko jedno – zwykłe „przepraszam” nie wystarczyło.
Tymczasem Ann, zerwała się na nogi, złapała w pośpiechu torebkę i nie zwracając na niego uwagi wyszła z pokoju, rzucając na odchodnym do przełożonej że idzie na lunch.
To po ptakach, pomyślał wpatrując się z rezygnacją w miejsce, w którym przed chwilą zniknęła kobieta.
Sięgnęła do torebki i zaklęła soczyście, nie mogąc dosięgnąć do kluczy. Poprawiła trzymany pod pachą tobołek, uważając jednocześnie, żeby nie wypuścić rączki od smyczy Drobinki, która z zainteresowaniem wpatrywała się w poczynania kobiety i zaklęła soczyście.
Tobołek z jedzeniem upadł na ziemię, a po chodniku pociekła czerwona maź.
- Cholera… Drobinka, nie! – warknęła, gdy bernardynka zaczęła obwąchiwać tobołek – Syriusz! Mógłbyś mi pomóc!?
Mężczyzna, który właśnie rozmawiał półszeptem z synem, obrócił się w stronę żony, a widząc w jakiej sytuacji się znalazła doskoczył do niej kilkoma susami. Wyciągnął z jej dłoni smycz Drobinki, odciągając ją na odpowiednią odległość od rozlanego roku i gestem przywołał Stevena.
Liz rzuciła mu wdzięczne spojrzenie i schyliła się do rozrzuconego na ziemi tobołka. Rozejrzała się ukradkiem i widząc, że nikt jej nie obserwuje wyciągnęła z kieszeni różdżkę i mruknęła.
- Reparo!
Tobołek zawinął się powrotem, a po dźwiękach jakie usłyszała, wywnioskowała że rozbity słowik z sokiem skleił się. Wsadziła rękę do torebki i wyjęła klucz, którym szybko zamknęła drzwi. Syriusz złapał za leżące na chodniku zawiniątko i spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Nie mogłaś wziąć czegoś łatwiejszego do przenoszenia? – spytał, oglądając dokładnie tobołek.
- Nie ruszaj – fuknęła, widząc że zaczyna uważniej obmacywać węzeł – Zaraz się rozwiąże i nie…
Urwała, patrząc z przerażeniem jak chusta się rozwiązała i całe jedzenie, które w niej było spadło na chodnik.
Zatrzymała się, przybierając pozycję, wyraźnie mówiącą, że nie ma zamiaru wysłuchiwać wyjaśnień Syriusza, który już otworzył usta żeby się odezwać.
Mężczyzna westchnął, zastanawiając się, czy reakcje Liz można zliczyć do dobrej – czy może złej.
Żuła mechanicznie kanapkę, wpatrując się pustym wzrokiem w plastikowy kubek z parującą zachęcająco kawą. Skrzywiła się, gdy jej zęby zgrzytnęły o siebie i spojrzała z odrazą na kanapkę, którą odłożyła na talerzyk. Sięgnęła po kawę i syknęła, gdy gorący płyn boleśnie sparzył jej język.
Usłyszała śmiech za swoimi plecami. Nie musiała się odwracać, żeby zgadnąć kto za nią stoi.
- Przez tyle lat nie nauczyłaś się że ta kawa zawsze jest gorąca? – Robert uśmiechnął się szeroko, siadając obok niej. Spojrzała na nią spode łba i dmuchnęła w parujący napój – Zagryź – polecił, widząc, że przymierza się do kolejnego łyka.
- Nie potrzebuję Twoich rad – mruknęła i przystawiła kubek do ust. Syknęła i odstawiła go zrezygnowana na stoliku, postanawiając że tym razem będzie bez lunchu. Wstała.
- Nic nie zjadłaś – zauważył, widząc że kobieta zarzuca torebkę na swoje ramię.
- Odechciało mi się – mruknęła odwracając się na pięcie. Złapał ją za nadgarstek i mógłby przysiąc, że usłyszał jak warknęła.
- Skoro odbieram ci apetyt – powiedział, również wstając – Przesiądę się.
- O co ci chodzi? – spytała zirytowana zwracając się w jego stronę – Najpierw unikasz mnie jak ognia a teraz nagle próbujesz zwrócić na mnie swoją uwagę! Czego Ty chcesz, Robert?
Zmarszczył brwi, uważnie rozważając wszelkie możliwości odpowiedzi. W końcu wzruszył ramionami i odezwał się, dokładnie dobierając słowa.
- Chcę żebyś była szczęśliwa – powiedział a po chwili dodał – Jak każdy przyjaciel.
- I dlatego mnie ignorowałeś? – spytała urażona, siadając na krześle o
bok mężczyzny i złapała za nadgryzioną kanapkę. Zawahał się.
- Nick mnie nie lubi.
Kiedyś lepiej kłamałem, pomyślał, widząc że Ann nie była skłonna uwierzyć. Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego podejrzliwie.
- Ty go nie lubisz – powiedziała dobitnie.
Wzruszył ramionami.
- Na jedno wychodzi – stwierdził – No dobra, rano chciałaś mi coś powiedzieć…
- Tak, bo widzisz…
Kłamstwo ma krótkie nogi, stwierdził w myślach, wpatrując się z zainteresowaniem w Ann, jeszcze obróci się przeciwko Tobie.
Spojrzała zirytowana za zegarek i westchnęła, opierając głowę na ramieniu Remusa.
- Nie irytuj się – zaśmiał się, zauważając zirytowanie żony. Prychnęła.
- Spóźniają się – mruknęła – Jeszcze raz Matt zapyta gdzie Vivien a nie wiem co zrobię.
Chłopiec jak na zawołanie oderwał się od zabawy z siostrami i zwrócił w stronę rodziców.
- Mamo, a kiedy…?
- Sza! – uciął szybko Remus, widząc że Cristin robi się czerwona, po czym rzucił znaczące spojrzenie trojaczkom. Dziewczynki szybko złapały za rączki brata i kusząc spacerem i historyjkami z Hogwartu.
Kobieta spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Musiało im coś wypaść – powiedział mężczyzna, widząc że Cristin otwiera usta – Znając Łapę coś zmajstrował i teraz słucha reprymendy.
- Mógłby w końcu dorosnąć – mruknęła kobieta, przymykając oczy. Lupin spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
- Zaczynasz mówić jak Lily – zauważył i roześmiał się, gdy kobieta otworzyła jedno oko, zerkając na niego podejrzliwe – Powinienem się obawiać?
- Mamo, a kiedy oni będą? - spytał Matt, który niepostrzeżenie wymknął się spod siostrzanych skrzydeł.
Cristin przymknęła oczy.
- Tak, masz się obawiać.
- James, pospiesz się! Harry, wyjdź w końcu z łazienki! Alan! Zostaw kota!
- Ale mamo! Dlaczego Kinder idzie, a Bombo musi zostać? – spytał chłopiec, ściskając kurczowo rudego kociaka i zupełnie nie zwracając uwagi na jego wściekłe prychania i charczenia.
- Bo Kinder nie jest złośliwa, pilnuje się i na jej widok Drobinka nie zaczyna pościgu! Kinder, zostaw te buty!
Alan obrócił się naburmuszony i tupiąc wyszedł do swojego pokoju waląc drzwiami, które odbiły się od futryny. Po chwili chłopiec powtórzył gest, a gdy drzwi znów się nie zamknęły zirytowany podszedł i je zamknął.
- James, gdzie jest Twoja koszula!? Harry, powtarzam ci po raz drugi i ostatni, wyjdź z łazienki! Kinder natychmiast wypluj tą podeszwę!
- Lily, widziałaś moich spodni?
- Są w łazience.
Kobieta otworzyła szybko szafę i zaśmiała się, słysząc głos Jamesa dochodzącego spod drzwi od łazienki.
- Harry! Pospiesz się!
Kobieta szybko wciągnęła na siebie lekki sweter i zmarszczyła brwi, gdy w domu nagle zapanowała cisza, przerwana głośnym krzykiem Harryego.
- Ej! Nie ma wody!
Zrezygnowana usiadła na brzegu łóżka. Rozległ się oburzony krzyk Harrego, śmiech Alana, trzask drzwi, cichy głos Jamesa i kolejny trzask drzwi. Zaśmiała się, gdy do sypialni wszedł James, naciągając na siebie spodnie.
- Co mu zrobiłeś? – spytała rozbawiona, obserwując poczynania męża.
- Wyłączyłem wodę.
- Wyrodny z ciebie ojciec – stwierdziła i nadal chichocząc, podeszła do Kinder która nadal żuła podeszwę od starych butów Jamesa.
- Ale skuteczny.
Schyliła się wyciągając jamniczce z pyska gumę. Kinder szczeknęła, obróciła się i wybiegła z sypialni, potykając się o własne łapy przed progiem.
- Harry, skończyłeś już? – spytała kobieta. Usłyszała pomruk niezadowolenia.
- Nasz syn nie znosi najlepiej rozstań – zauważyła – Możemy już iść.
- Młodzieży, wychodzimy!
- Jak oficjalnie – zaśmiała się Lily, wychodząc z sypialni i zamykając drzwi żeby uchronić pokój przed atakiem Bombo.
Harry wyszedł ze swojego pokoju i bez słowa zaczął zawiązywać buty. Lily narzuciła na siebie kurtkę i rozejrzała się dookoła.
- Alan! Wychodzimy!
Odpowiedziała jej cisza, wydobywająca się z pokoju najmłodszego Pottera. Wymieniła z Jamsem zaciekawione spojrzenia i podeszła do drzwi.
- Alan, wychodzimy – powiedziała łagodnie, przyciskając ucho do drewnianej powierzchni – Halo, jest tam kto?
- Nie idę – odpowiedział chłopiec – Zostaję z Bombo.
- Aha… Myślę, że on sobie poradzi.
- Nie. Nie idę.
Akacja, jaka odbyła się w domu Potterów, należała do jednej z większych bur w ich życiu. Wyciagnięcie Alana z pokoju okazało się o wiele trudniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Same wtargniecie na powierzchnię najmłodszego z synów, nie zajęło im zbyt wiele czasu, jednak przekonanie go żeby wszedł okazało się o wiele trudniejsze.
Gdy zawiodły argumenty Jamesa („ Przecież on się tam będzie nudził”), próba przekupstwa przez Harryego („ Zabiorę cię na następny mecz z Szkocją”) i groźby Lily („Masz natychmiast wyjść spod łóżka, albo tata zastawi szparę”) cała trójka uznała, że należy sięgnąć po inne argumenty.
Mały Potter został dosłownie wyciągnięty spod łóżka za fraki– żeby nie było wątpliwości, z największa radością zrobił to Harry, odrobinkę tylko podkuszony przez Jamesa.
Początkowo wydawało się, że Alan zareaguje na to jeszcze większa awanturą, jednak ciągnięcie za nogi po dywanie własnego pokoju najwyraźniej mu się spodobało, bo nie wydał z siebie żadnego odgłosu.
Odezwał się – a właściwe krzyknął dopiero wtedy, gdy Harry zahaczył o próg, wywracając się do tyłu i ciągnąc boleśnie za nogi chłopca.
- Czy dziś jest jakaś akcja spóźniania? – spytała zirytowana kobieta, wgryzając się w kanapkę. Liz wzruszyła ramionami mieszając w kubeczku herbatę.
- Znasz ich oni nie potrafią być punktualnie – powiedziała – Choćby wyszli dwie godziny wcześniej i tak się spóźnią.
- I kto to mówi.
Liz prychnęła obruszona.
- Gdyby mój mąż słuchał co do niego mówię… - zaczęła i urwała z piskiem, gdy coś z całej siły uderzyło ją w plecy. Usłyszała głośny szczek Drobinki i z przerażeniem zobaczyła jak bernardynka biegnie prosto na nią, ciągnąc za sobą zdezorientowanego Stevena.
Intruz na jej plecach najwyraźniej nie przestraszył się biegnącej w ich stronę Drobinki bo zaszczekał z lubością i polizał ją po uchu.
Jęknęła, gdy bernardynka zatrzymała się przygotowując do skoku. Po chwili już na niej leżała. Kinder odskoczyła w ostatniej chwili.
- Ojej, Liz przepraszam – powtórzyła po raz kolejny Lily, przykładając do jej policzka mokrą ściereczkę - Wyrwała nam się, nie masz pojęcia ile ona ma siły…
- Lily, to jamnik miniaturowy! – Zaśmiała się Cristin a widząc mordercze spojrzenie przyjaciółki dodała usprawiedliwiające – Ona waży 4 kg, niby ile może mieć siły!?
- Zdziwiłabyś się – mruknęła Potter i zwróciła się z powrotem do Liz – Naprawdę, przepraszam, nie zauważyłam…
- A może wy ją czymś nakarmiliście? – Podsunęła Lupin marszcząc brwi – Przecież taki pies nie może…
- Może – wtrąciła szybko Lily, czując narastającą frustrację – Wystarczy że skupisz się na Jamesie i Harrym, którzy próbując wyciągnąć Alana z piaskownicy dziwnym trafem zaczęli budować z nim piaskowy Hogwart.
- Żartujesz? – spytała Liz, i syknęła, gdy Lily szybko przyłożyła mokrą ściereczkę do zadrapania na policzku.
- Mój syn przechodzi okres buntu – oznajmiła Potter a obie kobiety od ra
zu spojrzały na Harryego – Nie ten syn – dodała podążając za ich wzrokiem.
- Strach pomyśleć co będzie jak skończy 13 lat… - mruknęła Liz przywołując w głowie najróżniejsze formy buntu nastolatków.
- Powinniście szybko go uświadomić – dodała Cristin, która najwyraźniej pomyślała o tym samym.
- Tak, myślę że profilaktyka nie zaszkodzi – zgodziła się Lily wpatrując się w syna.
Spojrzały na siebie i równocześnie wybuchły śmiechem.
- Dlaczego one się tak dobrze bawią a my musimy niańczyć dzieci? – spytał James, odwracając wzrok od rozbawionych kobiet.
- Mamy dwudziesty wiek – mruknął Remus, podając Mattowi łopatkę, której szukał chłopiec – Najwyraźniej realia współczesności zmieniają hierarchię w rodzinie.
- Jak by mi ktoś przed ślubem powiedział że za parę lat będę się bawić z córką w piaskownicy podczas gdy Liz… - zaczął Syriusz ale James szybko wtrącił.
- To i tak byś się ożenił.
Black zmarszczył brwi ale wzruszył ramionami.
- Prawda jest taka, że jesteśmy normalnymi pantoflarzami – oznajmił z powagą James, wysypując piach z buta – Nasze zdanie w rodzinie się nie liczy. Dziś żeby dostać się do łazienki którą okupował mój syn, musiałem wyłączyć główny zawór wody w całym domu.
- Żeby dostać się do łazienki rano, muszę wstawać przed siódmą – wtrącił Remus – od siódmej trzydzieści nie da rady się wepchnąć.
- Wyznacz dyżury – podsunął Syriusz, wzruszając ramionami – Albo chodź do mnie. U nas jest zajęta od ósmej.
- Trzeba się postawić – mruknął Potter.
- Ostatnim razem jak się stawiałeś, całą noc spędziłeś w salonie – przypomniał Syriusz – Może znajdźmy jakieś mniej ryzykowne działania?
- Możemy nadal wstawać o świcie żeby się umyć – mruknął Potter, wzruszając ramionami.
- Mi to pasuje – zgodził się Black. Spojrzeli po sobie i zaśmiali się.
- A tak na poważnie… - zaczął Potter ale Remus szybko mu przerwał.
- Wyjaśnimy coś sobie, Ty chcesz być poważny?
- Nie, będę udawał. Słuchaj i nie przerywaj. Mam pomysł…
- Czy Ty też poczułeś dziwny niepokój jak to powiedział? – spytał Lupin unosząc brwi. Syriusz wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu.
- I bardzo mi się to spodobało. Mów.
- Więc tak…
Zatrzymała się przed gmachem Banku Gringotta i rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu znajomej wystawy sklepu z ziołami. Zmarszczył brwi.
- Lily?
Potter odwróciła się ja na zawołanie i stanęła wryta wpatrując się zaskoczona w stojącą przed nią kobietą, której buzia wykrzywiła się w uśmiechu. Blondynka wydawała z siebie radosny pisk i rzuciła się w stronę rudowłosej.
- Kurcze, ale się cieszę że się spotykałyśmy – powiedziała odgarniając włosy za ucho.
- Alicja?
Tak więc macie przed sobą sześć stron notki – nie, żeby była jakoś specjalnie wybitna czy coś – ot, taka sobie. Próbuję dojść do porozumienia z Weną, która nadal nie wie, czego chce.
Ale przechodząc do rzeczy: Chciałabym ją zadedykować. Dedykację, podzielę na dwie części.
W pierwszej części chciałabym ją zadedykować imiennie: Dla Poetki i Monii za komentarz który mnie po prostu położył na łopatki. Dziękuję za tak motywujące słowa ;)
A w drugiej dedykuję ją wszystkim tym, których nie wymieniłam. Tak, żeby nie było że kogoś pominęłam. Miłego czytania.
Bunt
Westchnęła, zerkając ukradkiem w stronę Roberta. Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się oparcie w leżący na jego biurku pergamin, ignorując przyjaciółkę.
Kobieta zacisnęła usta, mrużąc groźnie oczy po czym odchrząknęła znacząco. Gdy Medison nie zareagował, sięgając po kolejny pergamin, wściekłą kobieta kopnęła go z całej siły pod stołem w kostkę.
Krzyknął, wypuszczając dokumenty i sięgnął pod stołem do bolącej nogi, rzucając jej oburzone spojrzenie.
- Za co? – spytał, rozmasowując kostkę. Ann spojrzała na niego spode łba.
- Od pięciu minut próbuję zwrócić na siebie Twoją uwagę – syknęła – Ignorujesz mnie!
- Wystarczyło powiedzieć – mruknął wpatrując się w nią urażony. Zacisnęła wściekła usta – Co się stało?
- To ja się pytam, co się stało – warknęła mrużąc wściekle oczy – Unikasz mnie.
- Bzdura. Wymyśliłaś to sobie.
- Nic sobie nie wymyśliłam – fuknęła, zmieniając ton – Nie odzywasz się, nie chodzisz na obiady, nigdzie nie da się ciebie wyciągnąć.
- To naturalne, masz faceta. Może sobie tego nie życzyć – wyjaśnił, sięgając po dokumenty. Wyraźnie unikał jej spojrzenia.
- Jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało – wytknęła, przybierając zaciekły wyraz twarzy.
Mężczyzna podniósł głowę, spoglądając na nią znad okularów.
- Do tej pory z żadnym z nich nie mieszkałaś i żaden z nich nie był Twoim mężem – powiedział chłodno.
Poczuła się zupełnie tak, jakby dostała od niego w twarz. Wyprostowała się, a na jej twarzy pojawiła się powaga.
- Byłym mężem – poprawiła mechanicznie.
- Nie widzę różnicy.
- Ale ja widzę – powiedziała, spuszczając głowę – Nie ważne, nie będę ci zawracać głowy – dodała cicho z trudem maskując drżenie głosu.
Zapanowała cisza. Kobieta wbiła wzrok w blat, zasłaniając twarz włosami. Robert wpatrywał się nadal tępo w trzymany przez niego pergamin, mnąc nieświadomie boki dokumentu.
Westchnął zrezygnowany, odkładając pergamin na biurko. Ściągnął okulary, przetarł oczy i spojrzał na kobietę.
- Przepraszam – wydusił wciskając okulary z powrotem na nos.
Nie odpowiedziała, nadal wpatrując się w blat. Nabrał powietrza.
- Przepraszam – powtórzył, starając się nadać swojemu głosowi swobodny ton, a widząc że to nic nie dało kontynuował – Teraz Ty mnie ignorujesz – wytknął z uśmiechem.
Nie zareagowała. Westchnął zrezygnowany.
Trzeba było siedzieć cicho, skarcił się w myślach, obserwując nadal milczącą Ann. Jego taktyka, stanowczo się nie sprawdzała. Jak bardzo by się starał, nie był w stanie zachować starego stanu rzeczy. Jednak ignorowanie i unikanie kobiety też się nie sprawdzało – przynosiło tylko poczucie winy, widząc jak bardzo cierpi.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się co zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Pewne było tylko jedno – zwykłe „przepraszam” nie wystarczyło.
Tymczasem Ann, zerwała się na nogi, złapała w pośpiechu torebkę i nie zwracając na niego uwagi wyszła z pokoju, rzucając na odchodnym do przełożonej że idzie na lunch.
To po ptakach, pomyślał wpatrując się z rezygnacją w miejsce, w którym przed chwilą zniknęła kobieta.
Sięgnęła do torebki i zaklęła soczyście, nie mogąc dosięgnąć do kluczy. Poprawiła trzymany pod pachą tobołek, uważając jednocześnie, żeby nie wypuścić rączki od smyczy Drobinki, która z zainteresowaniem wpatrywała się w poczynania kobiety i zaklęła soczyście.
Tobołek z jedzeniem upadł na ziemię, a po chodniku pociekła czerwona maź.
- Cholera… Drobinka, nie! – warknęła, gdy bernardynka zaczęła obwąchiwać tobołek – Syriusz! Mógłbyś mi pomóc!?
Mężczyzna, który właśnie rozmawiał półszeptem z synem, obrócił się w stronę żony, a widząc w jakiej sytuacji się znalazła doskoczył do niej kilkoma susami. Wyciągnął z jej dłoni smycz Drobinki, odciągając ją na odpowiednią odległość od rozlanego roku i gestem przywołał Stevena.
Liz rzuciła mu wdzięczne spojrzenie i schyliła się do rozrzuconego na ziemi tobołka. Rozejrzała się ukradkiem i widząc, że nikt jej nie obserwuje wyciągnęła z kieszeni różdżkę i mruknęła.
- Reparo!
Tobołek zawinął się powrotem, a po dźwiękach jakie usłyszała, wywnioskowała że rozbity słowik z sokiem skleił się. Wsadziła rękę do torebki i wyjęła klucz, którym szybko zamknęła drzwi. Syriusz złapał za leżące na chodniku zawiniątko i spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Nie mogłaś wziąć czegoś łatwiejszego do przenoszenia? – spytał, oglądając dokładnie tobołek.
- Nie ruszaj – fuknęła, widząc że zaczyna uważniej obmacywać węzeł – Zaraz się rozwiąże i nie…
Urwała, patrząc z przerażeniem jak chusta się rozwiązała i całe jedzenie, które w niej było spadło na chodnik.
Zatrzymała się, przybierając pozycję, wyraźnie mówiącą, że nie ma zamiaru wysłuchiwać wyjaśnień Syriusza, który już otworzył usta żeby się odezwać.
Mężczyzna westchnął, zastanawiając się, czy reakcje Liz można zliczyć do dobrej – czy może złej.
Żuła mechanicznie kanapkę, wpatrując się pustym wzrokiem w plastikowy kubek z parującą zachęcająco kawą. Skrzywiła się, gdy jej zęby zgrzytnęły o siebie i spojrzała z odrazą na kanapkę, którą odłożyła na talerzyk. Sięgnęła po kawę i syknęła, gdy gorący płyn boleśnie sparzył jej język.
Usłyszała śmiech za swoimi plecami. Nie musiała się odwracać, żeby zgadnąć kto za nią stoi.
- Przez tyle lat nie nauczyłaś się że ta kawa zawsze jest gorąca? – Robert uśmiechnął się szeroko, siadając obok niej. Spojrzała na nią spode łba i dmuchnęła w parujący napój – Zagryź – polecił, widząc, że przymierza się do kolejnego łyka.
- Nie potrzebuję Twoich rad – mruknęła i przystawiła kubek do ust. Syknęła i odstawiła go zrezygnowana na stoliku, postanawiając że tym razem będzie bez lunchu. Wstała.
- Nic nie zjadłaś – zauważył, widząc że kobieta zarzuca torebkę na swoje ramię.
- Odechciało mi się – mruknęła odwracając się na pięcie. Złapał ją za nadgarstek i mógłby przysiąc, że usłyszał jak warknęła.
- Skoro odbieram ci apetyt – powiedział, również wstając – Przesiądę się.
- O co ci chodzi? – spytała zirytowana zwracając się w jego stronę – Najpierw unikasz mnie jak ognia a teraz nagle próbujesz zwrócić na mnie swoją uwagę! Czego Ty chcesz, Robert?
Zmarszczył brwi, uważnie rozważając wszelkie możliwości odpowiedzi. W końcu wzruszył ramionami i odezwał się, dokładnie dobierając słowa.
- Chcę żebyś była szczęśliwa – powiedział a po chwili dodał – Jak każdy przyjaciel.
- I dlatego mnie ignorowałeś? – spytała urażona, siadając na krześle o
bok mężczyzny i złapała za nadgryzioną kanapkę. Zawahał się.
- Nick mnie nie lubi.
Kiedyś lepiej kłamałem, pomyślał, widząc że Ann nie była skłonna uwierzyć. Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego podejrzliwie.
- Ty go nie lubisz – powiedziała dobitnie.
Wzruszył ramionami.
- Na jedno wychodzi – stwierdził – No dobra, rano chciałaś mi coś powiedzieć…
- Tak, bo widzisz…
Kłamstwo ma krótkie nogi, stwierdził w myślach, wpatrując się z zainteresowaniem w Ann, jeszcze obróci się przeciwko Tobie.
Spojrzała zirytowana za zegarek i westchnęła, opierając głowę na ramieniu Remusa.
- Nie irytuj się – zaśmiał się, zauważając zirytowanie żony. Prychnęła.
- Spóźniają się – mruknęła – Jeszcze raz Matt zapyta gdzie Vivien a nie wiem co zrobię.
Chłopiec jak na zawołanie oderwał się od zabawy z siostrami i zwrócił w stronę rodziców.
- Mamo, a kiedy…?
- Sza! – uciął szybko Remus, widząc że Cristin robi się czerwona, po czym rzucił znaczące spojrzenie trojaczkom. Dziewczynki szybko złapały za rączki brata i kusząc spacerem i historyjkami z Hogwartu.
Kobieta spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Musiało im coś wypaść – powiedział mężczyzna, widząc że Cristin otwiera usta – Znając Łapę coś zmajstrował i teraz słucha reprymendy.
- Mógłby w końcu dorosnąć – mruknęła kobieta, przymykając oczy. Lupin spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
- Zaczynasz mówić jak Lily – zauważył i roześmiał się, gdy kobieta otworzyła jedno oko, zerkając na niego podejrzliwe – Powinienem się obawiać?
- Mamo, a kiedy oni będą? - spytał Matt, który niepostrzeżenie wymknął się spod siostrzanych skrzydeł.
Cristin przymknęła oczy.
- Tak, masz się obawiać.
- James, pospiesz się! Harry, wyjdź w końcu z łazienki! Alan! Zostaw kota!
- Ale mamo! Dlaczego Kinder idzie, a Bombo musi zostać? – spytał chłopiec, ściskając kurczowo rudego kociaka i zupełnie nie zwracając uwagi na jego wściekłe prychania i charczenia.
- Bo Kinder nie jest złośliwa, pilnuje się i na jej widok Drobinka nie zaczyna pościgu! Kinder, zostaw te buty!
Alan obrócił się naburmuszony i tupiąc wyszedł do swojego pokoju waląc drzwiami, które odbiły się od futryny. Po chwili chłopiec powtórzył gest, a gdy drzwi znów się nie zamknęły zirytowany podszedł i je zamknął.
- James, gdzie jest Twoja koszula!? Harry, powtarzam ci po raz drugi i ostatni, wyjdź z łazienki! Kinder natychmiast wypluj tą podeszwę!
- Lily, widziałaś moich spodni?
- Są w łazience.
Kobieta otworzyła szybko szafę i zaśmiała się, słysząc głos Jamesa dochodzącego spod drzwi od łazienki.
- Harry! Pospiesz się!
Kobieta szybko wciągnęła na siebie lekki sweter i zmarszczyła brwi, gdy w domu nagle zapanowała cisza, przerwana głośnym krzykiem Harryego.
- Ej! Nie ma wody!
Zrezygnowana usiadła na brzegu łóżka. Rozległ się oburzony krzyk Harrego, śmiech Alana, trzask drzwi, cichy głos Jamesa i kolejny trzask drzwi. Zaśmiała się, gdy do sypialni wszedł James, naciągając na siebie spodnie.
- Co mu zrobiłeś? – spytała rozbawiona, obserwując poczynania męża.
- Wyłączyłem wodę.
- Wyrodny z ciebie ojciec – stwierdziła i nadal chichocząc, podeszła do Kinder która nadal żuła podeszwę od starych butów Jamesa.
- Ale skuteczny.
Schyliła się wyciągając jamniczce z pyska gumę. Kinder szczeknęła, obróciła się i wybiegła z sypialni, potykając się o własne łapy przed progiem.
- Harry, skończyłeś już? – spytała kobieta. Usłyszała pomruk niezadowolenia.
- Nasz syn nie znosi najlepiej rozstań – zauważyła – Możemy już iść.
- Młodzieży, wychodzimy!
- Jak oficjalnie – zaśmiała się Lily, wychodząc z sypialni i zamykając drzwi żeby uchronić pokój przed atakiem Bombo.
Harry wyszedł ze swojego pokoju i bez słowa zaczął zawiązywać buty. Lily narzuciła na siebie kurtkę i rozejrzała się dookoła.
- Alan! Wychodzimy!
Odpowiedziała jej cisza, wydobywająca się z pokoju najmłodszego Pottera. Wymieniła z Jamsem zaciekawione spojrzenia i podeszła do drzwi.
- Alan, wychodzimy – powiedziała łagodnie, przyciskając ucho do drewnianej powierzchni – Halo, jest tam kto?
- Nie idę – odpowiedział chłopiec – Zostaję z Bombo.
- Aha… Myślę, że on sobie poradzi.
- Nie. Nie idę.
Akacja, jaka odbyła się w domu Potterów, należała do jednej z większych bur w ich życiu. Wyciagnięcie Alana z pokoju okazało się o wiele trudniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Same wtargniecie na powierzchnię najmłodszego z synów, nie zajęło im zbyt wiele czasu, jednak przekonanie go żeby wszedł okazało się o wiele trudniejsze.
Gdy zawiodły argumenty Jamesa („ Przecież on się tam będzie nudził”), próba przekupstwa przez Harryego („ Zabiorę cię na następny mecz z Szkocją”) i groźby Lily („Masz natychmiast wyjść spod łóżka, albo tata zastawi szparę”) cała trójka uznała, że należy sięgnąć po inne argumenty.
Mały Potter został dosłownie wyciągnięty spod łóżka za fraki– żeby nie było wątpliwości, z największa radością zrobił to Harry, odrobinkę tylko podkuszony przez Jamesa.
Początkowo wydawało się, że Alan zareaguje na to jeszcze większa awanturą, jednak ciągnięcie za nogi po dywanie własnego pokoju najwyraźniej mu się spodobało, bo nie wydał z siebie żadnego odgłosu.
Odezwał się – a właściwe krzyknął dopiero wtedy, gdy Harry zahaczył o próg, wywracając się do tyłu i ciągnąc boleśnie za nogi chłopca.
- Czy dziś jest jakaś akcja spóźniania? – spytała zirytowana kobieta, wgryzając się w kanapkę. Liz wzruszyła ramionami mieszając w kubeczku herbatę.
- Znasz ich oni nie potrafią być punktualnie – powiedziała – Choćby wyszli dwie godziny wcześniej i tak się spóźnią.
- I kto to mówi.
Liz prychnęła obruszona.
- Gdyby mój mąż słuchał co do niego mówię… - zaczęła i urwała z piskiem, gdy coś z całej siły uderzyło ją w plecy. Usłyszała głośny szczek Drobinki i z przerażeniem zobaczyła jak bernardynka biegnie prosto na nią, ciągnąc za sobą zdezorientowanego Stevena.
Intruz na jej plecach najwyraźniej nie przestraszył się biegnącej w ich stronę Drobinki bo zaszczekał z lubością i polizał ją po uchu.
Jęknęła, gdy bernardynka zatrzymała się przygotowując do skoku. Po chwili już na niej leżała. Kinder odskoczyła w ostatniej chwili.
- Ojej, Liz przepraszam – powtórzyła po raz kolejny Lily, przykładając do jej policzka mokrą ściereczkę - Wyrwała nam się, nie masz pojęcia ile ona ma siły…
- Lily, to jamnik miniaturowy! – Zaśmiała się Cristin a widząc mordercze spojrzenie przyjaciółki dodała usprawiedliwiające – Ona waży 4 kg, niby ile może mieć siły!?
- Zdziwiłabyś się – mruknęła Potter i zwróciła się z powrotem do Liz – Naprawdę, przepraszam, nie zauważyłam…
- A może wy ją czymś nakarmiliście? – Podsunęła Lupin marszcząc brwi – Przecież taki pies nie może…
- Może – wtrąciła szybko Lily, czując narastającą frustrację – Wystarczy że skupisz się na Jamesie i Harrym, którzy próbując wyciągnąć Alana z piaskownicy dziwnym trafem zaczęli budować z nim piaskowy Hogwart.
- Żartujesz? – spytała Liz, i syknęła, gdy Lily szybko przyłożyła mokrą ściereczkę do zadrapania na policzku.
- Mój syn przechodzi okres buntu – oznajmiła Potter a obie kobiety od ra
zu spojrzały na Harryego – Nie ten syn – dodała podążając za ich wzrokiem.
- Strach pomyśleć co będzie jak skończy 13 lat… - mruknęła Liz przywołując w głowie najróżniejsze formy buntu nastolatków.
- Powinniście szybko go uświadomić – dodała Cristin, która najwyraźniej pomyślała o tym samym.
- Tak, myślę że profilaktyka nie zaszkodzi – zgodziła się Lily wpatrując się w syna.
Spojrzały na siebie i równocześnie wybuchły śmiechem.
- Dlaczego one się tak dobrze bawią a my musimy niańczyć dzieci? – spytał James, odwracając wzrok od rozbawionych kobiet.
- Mamy dwudziesty wiek – mruknął Remus, podając Mattowi łopatkę, której szukał chłopiec – Najwyraźniej realia współczesności zmieniają hierarchię w rodzinie.
- Jak by mi ktoś przed ślubem powiedział że za parę lat będę się bawić z córką w piaskownicy podczas gdy Liz… - zaczął Syriusz ale James szybko wtrącił.
- To i tak byś się ożenił.
Black zmarszczył brwi ale wzruszył ramionami.
- Prawda jest taka, że jesteśmy normalnymi pantoflarzami – oznajmił z powagą James, wysypując piach z buta – Nasze zdanie w rodzinie się nie liczy. Dziś żeby dostać się do łazienki którą okupował mój syn, musiałem wyłączyć główny zawór wody w całym domu.
- Żeby dostać się do łazienki rano, muszę wstawać przed siódmą – wtrącił Remus – od siódmej trzydzieści nie da rady się wepchnąć.
- Wyznacz dyżury – podsunął Syriusz, wzruszając ramionami – Albo chodź do mnie. U nas jest zajęta od ósmej.
- Trzeba się postawić – mruknął Potter.
- Ostatnim razem jak się stawiałeś, całą noc spędziłeś w salonie – przypomniał Syriusz – Może znajdźmy jakieś mniej ryzykowne działania?
- Możemy nadal wstawać o świcie żeby się umyć – mruknął Potter, wzruszając ramionami.
- Mi to pasuje – zgodził się Black. Spojrzeli po sobie i zaśmiali się.
- A tak na poważnie… - zaczął Potter ale Remus szybko mu przerwał.
- Wyjaśnimy coś sobie, Ty chcesz być poważny?
- Nie, będę udawał. Słuchaj i nie przerywaj. Mam pomysł…
- Czy Ty też poczułeś dziwny niepokój jak to powiedział? – spytał Lupin unosząc brwi. Syriusz wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu.
- I bardzo mi się to spodobało. Mów.
- Więc tak…
Zatrzymała się przed gmachem Banku Gringotta i rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu znajomej wystawy sklepu z ziołami. Zmarszczył brwi.
- Lily?
Potter odwróciła się ja na zawołanie i stanęła wryta wpatrując się zaskoczona w stojącą przed nią kobietą, której buzia wykrzywiła się w uśmiechu. Blondynka wydawała z siebie radosny pisk i rzuciła się w stronę rudowłosej.
- Kurcze, ale się cieszę że się spotykałyśmy – powiedziała odgarniając włosy za ucho.
- Alicja?
Świetne. Znowu się uśmiałam (jak zresztą przy każdej Twojej notce). Pisz dalej! I miłych wakacji!!!
OdpowiedzUsuńHo ho, dawno nie czytałam, żeby któreś z bohaterów użylo magii. Notka świetna i zabawna, takie lubie najbardziej. ; )Pisz dalej. ; )
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moje słowa cię zmotywowały :D Czyżbym była w zmowie z weną, hahah? Jeśli będziesz pisac tak szybko notki, mogę pisac o tym jak uwielbiam to opowiadanie w każdej notce choc i tak nie sądzę bym zdołałą umiescic w krótkim komentarzu ogrom tego uwielbienia :) Lily, James, Ann, Robert, Lizz, Syriusz, Peter, Patsy, Cristin, Remus... Oni są po prostu jedyni w swoim rodzaju, a jednocześnie takich przyjaciół jak oni można szukac ze świecą :) Hahah, Alan i bunt?Też boję się co to będzie jak skończy trzynaście lat xDJames ma coraz lepsze pomysły ;D wyłączyc zawór, żeby dostac się do łazienki po spodnie, gdy okupuje ją Harry xD Ha, nigdy bym na coś takiego nie wpadła xDD Najwyżej poważnie naderwałabym sobie struny głosowe. I Lily mówi, że on nie jest inteligentny xD Tak, dwudziesty wiek bardzo zmienił hierarchię w rodzinie. Ale czyżby James wpadł na jakiś ciekawy pomysł ? :D Strach się bac... Mogę tylko czekac z utęsknieniem na następną notkę i miec nadzieję, że wena wywinie ci figla ;) oczywiście na korzyśc czytelników!PozdrawiamMonia
OdpowiedzUsuńPełna śmiechu, życia - b0ombowa nocia!!!Ciekawa jestem co będzie z tą Alice i co wymyślił James.Nie mogę się doczekać następnej notki.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńLubisz fergie? Jeśli tak to wchodź: fergiethedutchess.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńBoisz się krytyki? Nie wchodź! --> www.krytykowalnia.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńHej. A wiec.... od jakiś dwóch miesięcy czytam Twojego bloga. Tam troche sobie przerwy zrobiłam, ale mniejsza. Jestem na notce pt. ,,Urlop "marzeń" ". Jestem przy tym jak Harry myślał, że ma spokój na dwa tygodnie. A wiec... Jeśli napisałaś, ze znowu sie pokłócą i znowu przez Ciebie bedę płakała przez godzinę jak przy ich ostatnim rozstaniu to... Jak skończę wszystko czytać to Ci strzele taki komentarz, ze... xDD I mam nadzieję, ze reszta notek mniej wciągająca, bo przez ostatnie dwa dni bym dostała dwa razy kare za to, ze tak późno spac chodzę, bo sie w opowiadanie wciągam. Dobra idę czytać dalej, i mam nadzieję, że to nic strasznego ;]
OdpowiedzUsuńDobra. Przeczytałam notke i nie bede krzyczeć. Kocham cie ;* xDDDLecę czytać dalej. Jutro mam nadzieję skonczę całosć.
OdpowiedzUsuńJaki zaszczyt. Piszę 2100 komentarz xD Skończyłam czytać, jestem pod wrażeniem. Ale uważam , że masz za dużo samo krytyki ;p Twoje notki są zajebieste. No i na reszcie moge czytać na bieżaco. Wprowadzisz jeszcze w ich życie Voldzia jako sprzedawce staników? xDD I ten... czuj się odpowiedzialna za to, że jutro będę niewyspana ;]. Czekam na następną notke
OdpowiedzUsuńO jaaaaaa!! Jeszcze to piszesz?? Kobieto! Ty już to ciągniesz 4 lata! Halo? Czas stanąć i zawiesić tego tasiemnca!
OdpowiedzUsuń