Kilka słów za wiele
Kilka sÅów za wiele
***
- Powiedz – zaczÄÅa kobieta, patrzÄ
c na córkÄ – Co robicie w weekend?
- To co zawsze – powiedziaÅa Cristin, pochylajÄ c siÄ nad trzymanÄ w rÄku koszulkÄ – Dziura… jak ten dzieciak to robi… No, pewnie wstaniemy w sobotÄ rano, pójdziemy później na jakiÅ spacer. – dodaÅa, widzÄ c że matki nie zaspokoiÅa odpowiedź – Sobotnia rutyna.
- A może wybralibyÅcie siÄ gdzieÅ we dwójkÄ. Nie pamiÄtam, kiedy mówiÅaŠże gdzieÅ wychodzicie.
Kobieta zaÅmiaÅa siÄ gorzko.
- Mamo, oboje jesteÅmy padniÄci po caÅym tygodniu. Nie wymagaj żebyÅmy gdzieÅ wychodzili, bo to nie realne.
- Nie jesteÅ z tego zadowolona – zauważyÅa kobieta, zabierajÄ c córce koszulkÄ i siÄgajÄ c po igÅÄ – Może weźmiemy dzieciaki? Odpoczniecie.
- Mamo, to miÅo z Twojej strony, ale przez weekend to my co najwyżej odeÅpimy caÅy ten tydzieÅ.
- A czy ja mówiÄ, że na weekend? Zabierzemy je w piÄ tek i oddamy w niedzielÄ, za tydzieÅ. Dwa weekendy. CaÅy tydzieÅ tylko dla was dwojga. Uwierz mi, tydzieÅ bez dzieci jest idealnym sposobem na rutynÄ.
- Nie narzekam na rutynÄ – powiedziaÅa kobieta patrzÄ c podejrzliwie na matkÄ – I Remus pracuje.
- BÄdziecie mieÄ popoÅudnia tylko dla siebie – podsunÄÅa, siÄgajÄ c po ÅatkÄ, którÄ przyczepiÅa do koszulki – Zobaczysz, że to zabijÄ jakÄ kolwiek nudÄ. A ja w koÅcu bÄdÄ miaÅa okazjÄ, żeby w peÅni rozpieÅciÄ swoje wnuki.
***
RzeÅkie nocne powietrze wpadaÅo przez uchylone okno domu Blacków. SÅabe ÅwiatÅo lampki, stojÄ cej na stoliku, oÅwietlaÅo twarze ludzi, siedzÄ cych na podÅodze.
Przerywana tylko oddechami cisza , stawaÅa siÄ powoli nie do wytrzymania.
Steven poruszyÅ siÄ niespokojnie, poprawiajÄ c siedzÄ cÄ na jego kolanach Vivien. OdkÄ d wróciÅ na wakacje do domu, maÅa Blackówna, nie odstÄpowaÅa go na krok, domagajÄ c siÄ caÅy czas jego uwagi.
Teraz, nienaturalnie jak na niÄ , siedziaÅa w ciszy, wpatrujÄ c siÄ z zainteresowaniem w rodziców.
Zegar wiszÄ cy na Åcianie, wybiÅ godzinÄ Ã³smÄ .
- Na brodÄ Merlina dÅugo masz zamiar siÄ jeszcze zastanawiaÄ? – spytaÅa podirytowana Liz, przerywajÄ c niespokojnÄ ciszÄ – Ile można!? Siedzimy tak już dziesiÄ ci minut!
Z ust Vivien wydobyÅo siÄ gÅoÅne ziewniÄcie. Steven poczochraÅ jÄ po wÅosach, nadal wpatrujÄ c siÄ w ojca, który mruknÄ Å coÅ niezadowolony.
- ZdekoncentrowaÅaÅ mnie – burknÄ Å krzywiÄ c siÄ. Kobieta zacisnÄÅa piÄÅci, starajÄ c siÄ opanowaÄ.
- Nad czym siÄ tu koncentrowaÄ? Nie masz ruchu, przegraÅeÅ! PrzesuÅ gdzieÅ pionka i koÅczmy!
Steven wybuchÅ Åmiechem. Syriusz rzuciÅ mu piorunujÄ ce spojrzenie, a Vivien zachichotaÅa.
- A gdzie mÄska solidarnoÅÄ? – spytaÅ krÄcÄ c gÅowÄ i niechÄtnie spojrzaÅ na szachownice. Sytuacja byÅa jasna i klarowna: przegraÅ z kretesem. WzruszyÅ ramionami i przesunÄ Å pionka.
Liz uÅmiechnÄÅa siÄ szeroko, wykonujÄ c zdecydowany ruch.
- Mat – powiedziaÅa z uÅmiechem i wychyliÅa siÄ do mÄża. CmoknÄÅa go w policzek -Jutro ty zmywasz – szepnÄÅa ze zÅoÅliwym uÅmiechem i wróciÅa na swoje miejsce. Vivien przetarÅa oczy piÄ stkÄ .
- ZrewanżujÄ siÄ – obiecaÅ, skÅadajÄ c pionki. PokiwaÅa szybko gÅowÄ .
- OczywiÅcie że tak – zgodziÅa siÄ bez wahania i wstaÅa – Późno już. Vivien, idziemy siÄ myÄ.
Dziewczynka kiwnÄÅa szybko gÅowÄ i wstaÅa z kolan brata poczym szybko wybiegÅa z pokoju. Liz zaÅmiaÅa siÄ spojrzaÅa znaczÄ co na mÄża i wyszÅa za córkÄ .
Blackowie zostali sami w pokoju. Odczekali aż kroki na schodach ucichnÄ Å.
- Dobra, a teraz ta czÄÅÄ sprawozdania z roku szkolnego, której Liz miaÅa nie sÅyszeÄ…
***
- WiÄc… - zaczÄÅa rozglÄ dajÄ c siÄ z zainteresowaniem po pokoju – Co teraz?
- Jest siódma, pora na kolacjÄ – stwierdziÅ Remus siadajÄ c na fotelu.
- JesteÅ gÅodny? – spytaÅa z troskÄ , usadzajÄ c siÄ obok mÄża – Możemy coÅ zjeÅÄ?
- WÅaÅciwie to chyba nie – powiedziaÅ powoli marszczÄ c brwi – Ale o tej porze zwykle jemy kolacjÄ.
RozeÅmiali siÄ.
- JesteÅmy caÅkiem uzależnieni od dzieci – powiedziaÅa odgarniajÄ c grzywkÄ z czoÅa mÄża. PokiwaÅ z rozbawieniem gÅowÄ – Strach pomyÅleÄ, co bÄdzie, jak Matt pójdzie do szkoÅy.
- BÄdziemy czytaÄ ksiÄ Å¼eczki dzieciom sÄ siadów i jeÅÄ pÅatki na mleku. A dla towarzystwa, kupimy sobie chomika.
- To bÄdzie interesujÄ ce przeżycie – ZaÅmiaÅa siÄ, wstajÄ c – Chodź, zrobimy naleÅniki.
***
- Remus! - RozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno i spojrzaÅa z udawanym oburzeniem na mÄża – Czy z TobÄ jest aby na pewno wszystko w porzÄ dku?
ZatrzymaÅ siÄ w pewnej odlegÅoÅci i zmarszczyÅ brwi, udajÄ c zastanowienie.
- Cóż… Mam trzydzieÅci piÄÄ lat, niezwykle urodziwÄ Å¼onÄ, czwórkÄ dzieci, które kÅócÄ siÄ o wszystko, co miesiÄ c zmieniam siÄ w wilkoÅaka i zaraz rzucÄ siÄ na ciebie prowokujÄ c do nieprzyzwoitych czynów. Tak, sÄ dzÄ ze wszystko ze mnÄ w porzÄ dku – zakoÅczyÅ wzruszajÄ c ramionami i z przebiegÅym bÅyskiem w oczach znów zaczÄ Å siÄ zbliżaÄ do kobiety, która rozeÅmiaÅa siÄ.
- Jak bardzo nieprzyzwoitych? – spytaÅa niewinnie, nawijajÄ c kosmyk czarnych wÅosów na palec.
- Bardzo – powiedziaÅ poważnie mruÅ¼Ä c oczy – Bardzo.
- Mam rozumieÄ, że nadeszÅa chwila, żeby siÄ baÄ? – spytaÅa mrugajÄ c zalotnie rzÄsami. PokiwaÅ gÅowÄ .
- Masz peÅne podstawy żeby zaczÄ Ä siÄ baÄ.
- Ale ja siÄ nie bojÄ… - powiedziaÅa cicho opuszajÄ c wzrok i przywoÅujÄ c na swojÄ twarz wyraz smutku – JesteÅ zbyt maÅo groźny…
- No wiesz! – ZatrzymaÅ siÄ nagle patrzÄ c na niÄ z oburzeniem – MaÅo groźny!? Ja ci zaraz pokaże jaki jestem groźny!
- Teraz siÄ wystraszyÅam – powiedziaÅa szybko kiwajÄ c gÅowÄ – Dobrze ci idzie.
UÅmiechnÄ Å siÄ Åobuzersko i zbliżyÅ do kobiety. ZamrugaÅa cofajÄ c siÄ niepewnie. SpojrzaÅa na niego niewinnie czujÄ c, jak dotyka do Åciany.
- Nie mam dokÄ d iÅÄ – szepnÄÅa i zaÅmiaÅa siÄ, widzÄ c bÅysk w oku mÄża. PodkuliÅa dÅonie pod brodÄ i poczuÅa jak nagle miÄknÄ jej nogi.
Remus zamyÅliÅ siÄ przez chwilÄ.
-MiaÅeÅ byÄ groźny – przypomniaÅa i bezczelnie go odepchnÄÅa. RozeÅmiaÅa siÄ, widzÄ c zdezorientowanÄ minÄ mÄża.
PokrÄciÅ gÅowÄ a ona, wykorzystaÅa to uciekajÄ c spod Åciany.
PodszedÅ do niej i bez ostrzeżenia zÅapaÅ w pasie. PisnÄÅa gÅoÅno, gdy przerzuciÅ jÄ sobie przez ramiÄ. IgnorujÄ c gÅoÅny Åmiech Cristin i jej uciÄ Å¼liwe walenie dÅoÅmi w jego plecy wyniósÅ jÄ z kuchni.
- PuÅÄ – poprosiÅa, czujÄ c jak opuszczajÄ jÄ siÅy- bÄdÄ grzeczna…
PokrÄciÅ gÅowÄ i zaczÄ Å wchodziÄ po schodach.
- PuÅÄ, jestem ciÄżka…
RozeÅmiaÅ siÄ drwiÄ co. PrychnÄÅa i zrezygnowana opuÅciÅa rÄce, tak by zawisÅy jej swobodnie. ZaÅmiaÅ siÄ pod nosem i pchnÄ Å nogÄ drzwi od sypialni. Bez najmniejszego ostrzeżenia rzuciÅ jÄ na Åóżku. RozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno gdy spojrzaÅ na niÄ z satysfakcjÄ . Koszula za którÄ ciÄ gnÄÅa go gdy wnosiÅ jÄ na górÄ, wyszÅa ze spodni i caÅkowicie pomiÄta zwisaÅa swobodnie na ciele mÄżczyzny. Na jego twarzy pojawiÅy siÄ wypieki a brÄ zowe wÅosy, zwykle równo rozczesane sterczaÅy mu każdy w innÄ stronÄ. UÅmiechnÄ Å siÄ szeroko i zÅapaÅ oddech.
- I co teraz? – spytaÅa nie waÅ¼Ä c siÄ podnieÅÄ z Å
óżka. SpojrzaÅa na niego tym razem kuszÄ co, ale Lupin pokrÄciÅ tylko karcÄ co palcem.
- Teraz bÄdzie kara – powiedziaÅ poważnie zbliżajÄ c siÄ do żony. PrzysiadÅ na Åóżku obok kobiety a ta podniosÅa siÄ nieznacznie, tak, że ich twarze znalazÅy siÄ na tym samym poziomie. PodniosÅa dÅoÅ, chcÄ c dotkaÄ policzka mÄża, jednak ten zÅapaÅ jej nadgarstek i odtrÄ ciÅ delikatnie, drugÄ rÄkÄ popychajÄ c na Åóżko. UniosÅa pytajÄ co brwi i otworzyÅa usta chcÄ c coÅ powiedzieÄ. OdpowiedziaÅ na niezadanie jeszcze pytanie, skÅadajÄ c na jej ustach krótki pocaÅunek.
SpojrzaÅa na niego z wyrzutem.
- Tylko tyle?
- To dopiero sÅodki poczÄ tek – powiedziaÅ cicho patrzÄ c na niÄ z bÅogim wyrazem twarzy. UÅmiechnÄÅa siÄ delikatnie i znów uniosÅa dÅoÅ, dotykajÄ c jego policzka. DrugÄ rÄkÄ pÅożyÅa na klacie mÄżczyzny.
Tym razem, to ona go pocaÅowaÅa. WplótÅ dÅoÅ w jej wÅosy, drugÄ ujmujÄ c jÄ w pasie. ZaÅmiaÅa siÄ cicho, a mÄżczyzna prychnÄ Å i siÄ odsunÄ Å. RozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawÄ, ale bardzo trudno jest caÅowaÄ kobietÄ, która siÄ Åmieje…
- Twoja koszula – wyszeptaÅa, nadal siÄ ÅmiejÄ c. UsiadÅa, odgarniajÄ c wÅosy do tyÅu – Dekoncentruje mnie. Co z tym zrobimy?
- Bardzo ciÄżka sprawa. Chyba musimy siÄ jej pozbyÄ j – powiedziaÅ poważnie – Nie chcemy żeby ciÄ cokolwiek dekoncentrowaÅo.
- Nie… - zgodziÅa siÄ, i bez wiÄkszych ceregieli zajÄÅa siÄ rozpinaniem koszuli, która chwilÄ później wylÄ dowaÅa na podÅodze – Dużo lepiej.
UÅmiechnÄÅa siÄ gdy lekko jÄ popchnÄ Å. PadÅa na miÄkki materac i spojrzaÅa kuszÄ co na mÄża, który pochyliÅ siÄ nad niÄ . PrzymknÄÅa oczy, gdy delikatnie pocaÅowaÅ jÄ w szyjÄ. OdchyliÅa gÅowÄ na bok, czekajÄ c na dalsze pieszczoty. ZaÅmiaÅa siÄ cicho, jednak szybko umilkÅa sÅyszÄ c prychniÄcie mÄża.
OdrzuciÅa rÄkÄ ponad gÅowÄ uÅmiechajÄ c siÄ delikatnie. PodniósÅ gÅowÄ.
- Moja koszula czujÄ siÄ bardzo samotna - powiedziaÅ zerkajÄ c przez ramiÄ w stronÄ podÅogi –Może dostarczymy jej towarzystwa?
UniosÅa brwi i usiadÅa. ZdjÄÅa koszulkÄ i odrzuciÅa jÄ na podÅogÄ. UklÄknÄÅa obok mÄża i zarzuciÅa mu rÄce na szyjÄ. Ich usta zÅÄ czyÅy siÄ w namiÄtnym pocaÅunku. ObjÄ Å jÄ w pasie i przycisnÄ Å bliżej siebie. Jego dÅonie zaczÄÅy bÅÄ dziÄ po jej plecach, w poszukiwaniu zapiÄcia biustonosza. Jego dÅoÅ natrafiÅa na materiaÅ stanika. NapiÄÅa miÄÅnie, przyciskajÄ c siÄ jeszcze bliżej.
Najwyraźniej nie mógÅ poradziÄ sobie z zapiÄciem, bo jego pocaÅunki na chwilÄ ustaÅy. WykorzystaÅa to przesuwajÄ c siÄ lekko w bok i zaczÄÅa obcaÅowywaÄ jego szyjÄ. Zirytowany mÄżczyzna poruszyÅ siÄ niespokojnie.
PodniosÅa wzrok patrzÄ c na Remusa, na którego twarzy pojawiÅ siÄ wyraz skupienie. SyknÄ Å wÅciekÅy i wychyliÅ siÄ lekko ponad jej gÅowÄ, próbujÄ c spojrzeÄ na jej plecy.
- Niemożliwe... - szepnÄ Å zupeÅnie ignorujÄ c fakt, że nastrój, nagle prysÅ.
- Co ty robisz? - spytaÅa zszokowana, gdy odsunÄ Å siÄ od niej i wstaÅ z Åóżka. PrzeszedÅ dookoÅa i usiadÅ na brzegu za kobietÄ .
- PróbujÄ rozpiÄ Ä to ustrojstwo ... ale - obróciÅa siÄ. ZupeÅnie nie rozumiaÅa o co chodzi mÄżczyźnie, który dotykaÅ ramiÄ czek i tyÅu stanika. OtworzyÅa usta i nagle caÅÄ sytuacja staÅa siÄ jasna. Nie umiejÄ c siÄ powstrzymaÄ zachichotaÅa.
- Tutaj nie ma zapiÄcia! - powiedziaÅ zszokowany, puszczajÄ c ramiÄ czko. RozeÅmiaÅa sie jeszcze gÅoÅniej - Widzisz w tym coÅ zabawnego? Jak...
- Tego szukasz? - spytaÅa rozbawiona, odwracajÄ c siÄ w jego stronÄ i jednym szybkim ruchem zlapaÅa za miseczki i pociÄ gnÄÅa jednÄ w górÄ. RozlegÅo siÄ ciche "pyk" i miseczki odskoczyÅy a biustonosz zeÅlizgnÄ Å siÄ z jej ciaÅa.
- Ale... jak to dziaÅa? – spytaÅ zszokowany, patrzÄ c na leÅ¼Ä cy na jej kolanach biustonosz. RozeÅmiaÅa siÄ jeszcze gÅoÅniej.
- Remus, możemy wróciÄ do tego, na czym skoÅczyliÅmy? – spytaÅa, gdy wziÄ Å do rÄki ubranie i zaczÄ Å je dokÅadnie oglÄ daÄ.
- Zaraz… - mruknÄ Å i zaczÄ Å przytykaÄ do siebie miseczki. Kobieta usiadÅa po turecku i spojrzaÅa na niego z irytacjÄ – O co tu chodzi…
- Remus!?- fuknÄÅa i wyrwaÅa mu stanik z rÄki – Jest mi zimno. Możemy?
- Ach, tak… - odrzuciÅa biustonosz i spojrzaÅa na niego pytajÄ co. UÅmiechnÄ Å siÄ i zmarszczyÅ brwi – To na czym skoÅczyliÅmy?
WzruszyÅa ramionami i pozwoliÅa, by jÄ znów uÅożyÅ na Åóżku. OdgarnÄÅa wÅosy z twarzy i spojrzaÅa na niego uwodzicielsko.
- To nie bÄdzie ci już potrzebne – szepnÄÅa a jej dÅoÅ powÄdrowaÅa w stronÄ spodni mÄża. UÅmiechÄ Å siÄ, skÅadajÄ c na jej ustach kolejny namiÄtny pocaÅunek.
Zaledwie sekundÄ później, obok stanika, i dwóch koszul, wylÄ dowaÅa reszta ubraÅ paÅstwa Lupin. A oni, oddali siÄ w peÅni namiÄtnoÅci, która na nowo powróciÅa do ich sypialni by na dÅugo jej nie opuszczaÄ.
***
Gdy piÄtnaÅcie minut późnej, zeszÅy do salonu, żeby pożegnaÄ siÄ przed snem, Syriusz wysÅuchaÅ już caÅej opowieÅci syna na temat roku szkolnego. MÅody Black uwzglÄdniÅ dokÅadnie każde warte uwagi wydarzenie, o którym Liz, z różnych wzglÄdów wiedzieÄ nie powinna.
- Koniec gadek – odezwaÅa siÄ kobieta. Steven natychmiast urwaÅ opowieÅÄ jednym z kolejnych konfliktów nauczyciela eliksirów z profesorem Liansonem - wzbogaciÅ tÄ wersjÄ o szczegóÅy uwzglÄdniajÄ ce seriÄ wyzwisk i pobyt obu panów w skrzydle szpitalnym, z najdziwniejszymi obrażeniami jakie tylko można byÅo sobie wyobraziÄ.( Warto wspomnieÄ, że od czasów Huncwotów i próby uzyskania wzglÄdów prof. McGonagall, obaj panowie żywiÄ do siebie szczerÄ nienawiÅÄ, a kolejne kÅótnie sÄ na porzÄ dku dziennym i przeszÅy już do historii Hogwartu dop. Autorki) .
Liz rzuciÅa synowi ostrzegawcze spojrzenie i chÅopak natychmiast umilkÅ. Vivien przedreptaÅa do ojca, wpakowaÅa mu siÄ na kolana i objÄÅa rÄ czkami szyjÄ mÄżczyzny. ZatrzepotaÅa zalotnie rzÄsami i ziewnÄÅa, psujÄ c zamierzony wczeÅniej efekt. Co wieczór, wykorzystywaÅa swoje wdziÄki, aby nakÅoniÄ go do czytania bajki. Black uzyskiwaÅ w tym znaczÄ cÄ przewagÄ nad Liz, bo ilekroÄ zaczynaÅ czytaÄ, już po kilku zdaniach zmieniaÅ ich treÅÄ. W pamiÄci Liz, na dÅugo pozostaÅa wersja Czerwonego Kapturka, którÄ Black opowiedziaÅ kiedyÅ córce*. Syriusz zaÅmiaÅ siÄ krótko.
- Nie Åmiej siÄ– fuknÄÅa dziewczynka marszczÄ c groźnie nosek.
- Dobranoc – powiedziaÅ rozbawiony. Dziewczynka uÅmiechnÄÅa siÄ natychmiast zapominajÄ c zupeÅnie o nieudanej próbie przekabacenia ojca. ZaÅmiaÅa siÄ sÅodko, podejmujÄ c jeszcze jednÄ próbÄ, ale zanim Black zdÄ Å¼yÅ odpowiedzieÄ, odezwaÅ siÄ Steven.
- Wiesz co? DziÅ ja ci opowiem bajkÄ – zaproponowaÅ szybko wstajÄ c. Liz zachichotaÅa. Vivien zmarszczyÅa brwi zastanawiajÄ c siÄ, poczym wzruszyÅa ramionami. PocaÅowaÅa krótko ojca w policzek i zgrabnie zeskoczyÅa z jego kolan.
- Dobranoc – powiedziaÅa i wyszÅa za bratem. Black uniósÅ brwi i spojrzaÅ na żonÄ.
- Jest coÅ, o czym nie wiem?
***
Nie chciaÅo jej siÄ otwieraÄ oczu. Nie spaÅa już kilka dobrych minut i nie chciaÅa otwieraÄ oczu.
PomacaÅa po omacku miejsce obok siebie, któro zgodnie z jej oczekiwaniami powinno byÄ wolne.
Jakże siÄ zdziwiÅa, gdy jej dÅoÅ natknÄÅa siÄ na dÅoÅ Remusa, który ujÄ Å jÄ delikatnie i lekko ÅcisnÄ Å.
- Nie Åpisz? – spytaÅa cicho, otwierajÄ c leniwie jedno oko. PodniosÅa twarz i spojrzaÅa na mÄża, który wpatrywaÅ siÄ z bÅogim wyrazem twarzy w okno. UÅmiechnÄ Å siÄ – Która godzina?
- Dochodzi jedenasta – powiedziaÅ, nadal patrzÄ c w okno
. ZamrugaÅa niepewnie.
- Czemu tak leżysz? – spytaÅa z troskÄ , unoszÄ c siÄ na Åokciach – Źle siÄ czujesz?
- Nie, dlaczego? SÅuchaj – powiedziaÅ, nie kryjÄ c podniecenia – Tylko posÅuchaj.
PosÅusznie wykonaÅa polecenie mÄża. ZmarszczyÅa brwi, i wytÄżyÅa sÅuch. Nie usÅyszaÅa nic, prócz tykania starego budzika.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
- Nic nie sÅyszÄ – odezwaÅa siÄ niepewnie.
- Nie, nie, posÅuchaj – powtórzyÅ zniecierpliwiony. UniosÅa siÄ na Åokciach i spojrzaÅa w twarz mÄżowi.
- Dobrze siÄ czujesz? Może za maÅo spaÅeÅ? Późno poszliÅmy wczoraj spaÄ… - zaczÄÅa z troskÄ , dotykajÄ c czoÅa mÄża. StrzepnÄ Å niecierpliwie dÅoÅ kobiety.
- Bardzo dobrze spaÅem, podrÄcznikowe osiem godzin – powiedziaÅ zirytowany – SÅuchaj.
- Nic nie sÅyszÄ! – powiedziaÅa zirytowana. UÅmiechnÄ Å siÄ.
- WÅaÅnie o to chodzi! – odrzekÅ z satysfakcjÄ – Jedenasta rano w sobotÄ, poÅowa sierpnia! Nic! Zero Åmiechów, gadania, trzaskania drzwiami, odgÅosu kroków na korytarzu. Nic!
ZaÅmiaÅa siÄ.
- Ciii! SÅuchaj, jak cicho.
WestchnÄÅa rozbawiona.
- PamiÄtasz, kiedy ostatni raz byÅo tu tak cicho?
- Dawno… - powiedziaÅa ukÅadajÄ c siÄ obok mÄżczyzny. Teraz i ona wsÅuchiwaÅa siÄ w panujÄ cÄ dookoÅa ciszÄ – DÅugo tak leżysz?
- Z godzinÄ – szepnÄ Å mimochodem, przymykajÄ c oczy.
- Wstrzymasz jeszcze trochÄ?
- Tak.
***
Zegar wybiÅ trzeciÄ . Cristin skrzywiÅa siÄ, i powoli podniosÅa gÅowÄ. Remus nadal leżaÅ jak gdyby nigdy nic, wpatrujÄ c siÄ w zamyÅleniu w sufit.
- Może powinniÅmy wstaÄ? – spytaÅa cicho przeciÄ gajÄ c siÄ leniwie – Jest już późno.
- Spieszy siÄ nam gdzieÅ?
- Nie – przyznaÅa podnoszÄ c siÄ na Åokciach. WidzÄ c caÅkowity brak zainteresowania ze strony mÄżczyzny, usiadÅa na brzegu lóżka, szukajÄ c po omacku swoich ciapów. WsadziÅa topy w miÄkkie obuwie i podniosÅa siÄ. UtknÄÅa w póÅprzysiadzie, czujÄ c na swoim nadgarstku uÅcisk mÄża.
- Chcesz przerwaÄ ciszÄ? – spytaÅ peÅnym napiÄcia gÅosem obserwujÄ c uważnie żonÄ. ObróciÅa twarz w jego stronÄ, siadajÄ c na Åóżku.
- ChcÄ siÄ ubraÄ – powiedziaÅa poważnie, próbujÄ c wyswobodziÄ siÄ z uÅcisku mÄża.
- Przerwiesz ciszÄ – oznajmiÅ wpatrujÄ c siÄ w niÄ uważnie. UniosÅa brwi.
- BÄdÄ cichutko. Jak chcesz, możesz leżeÄ…
- Nie, nie bÄdziesz. BÄdziesz trzaskaÄ drzwiami, tupaÄ po schodach, szumieÄ prysznicem i waliÄ szafkami w kuchni – wyliczyÅ, obserwujÄ c jÄ oburzonÄ – a może nawet wÅÄ czysz radio.
- Nie popeÅniÄ tego obrzydliwego czynu i nie wÅÄ czÄ radia – zapewniÅa próbujÄ c wstaÄ – PuÅÄ, jestem gÅodna!
- Nie mogÄ do tego dopuÅciÄ – powiedziaÅ a w jego oku pojawiÅ siÄ Åobuzerki bÅysk w oku – Nie dopuszczÄ do tego.
- Niby jak mnie zatrzymasz? – spytaÅa kpiÄ co, próbujÄ c wyszarpnÄ Ä dÅoÅ.
SpojrzaÅ na niÄ spode Åba i pociÄ gnÄ Å w swojÄ stronÄ. PisnÄÅa rozbawiona, gdy wylÄ dowaÅa obok mÄża.
- Tak zamierzasz mnie powstrzymaÄ?? – zapytaÅa z powÄ tpiewaniem, patrzÄ c na mÄżczyznÄ. UÅmiechnÄ Å siÄ i nachyliÅ twarz w jej stronÄ.
- Zamierzam bardzo Åadnie poprosiÄ – szepnÄ Å, wtulajÄ c twarz w jej szyjÄ – zostaÅ ze mnÄ .
***
- Wiesz… - zaczÄÅa powoli, odwracajÄ c siÄ do mÄżczyzny. UniósÅ brwi. – PomyÅlaÅam, że może, skoro i tak spÄdzasz tu tak dużo czasu… może byÅ siÄ tu przeniósÅ? Tak na próbÄ?
- JesteÅ pewna, że tego chcesz? – spytaÅ poważnie obserwujÄ c kobietÄ. KiwnÄÅa gÅowÄ .
- Tak – powiedziaÅa stanowczo – Jestem pewna.
PodeszÅa do niego i bez ostrzeżenia wpakowaÅa siÄ na jego kolana. RzuciÅ jej zszokowane spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie – poprosiÅa – Jeżeli mamy zamiar tworzyÄ prawdziwa rodzina, to Åatwiej bÄdzie nam, gdy bÄdziemy razem mieszkaÄ, prawda?
- Tak… myÅlÄ Å¼e tak ale… czy to nie za wczeÅnie?
- Nie – zaprzeczyÅa – Nie za wczeÅnie.
***
PodrapaÅ siÄ po brwi, przeglÄ dajÄ c po raz kolejny stare czasopismo. ByÅ pewny, że jeszcze rano widziaÅ w nim potrzebny mu artykuÅ.
- Cholera… - fuknÄ Å, odkÅadajÄ c gazetÄ na stóÅ.
PopatrzyÅ przez chwilÄ, na plamÄ po herbacie, na ÅnieżnobiaÅym obrusie i znów zaczÄ Å wertowaÄ czasopismo.
Poszukiwanie przerwaÅa pukajÄ cy w okno puchacz. NiechÄtnie wpuÅciÅ ptaka i zaÅmiaÅ siÄ, gdy ten dziobnÄ Å go w rÄkÄ.
- Też ciÄ nie lubiÄ – powiedziaÅ odwiÄ zujÄ c liÅcisk. ZmarszczyÅ brwi, wpatrujÄ c siÄ w poÅpiesznie napisanÄ wiadomoÅÄ i przeklÄ Å szpetnie.
- Cholera, co ona wyprawia – mruknÄ Å sam do siebie, mnÄ c kartkÄ w dÅoni, i zapominajÄ c o przerwanej pracy szybko wyszedÅ z kuchni.
***
- Co ty wyprawiasz? – SpytaÅ, widzÄ c jak kobieta przeglÄ da szafkÄ z ubraniami, wyciÄ gajÄ c czÄÅÄ garderoby.
- Miejsce – powiedziaÅa spokojnie – Nick siÄ wprowadza. Na jakiÅ czas. NapisaÅam ci.
- ZwariowaÅaÅ? – krzyknÄ Å podchodzÄ c do kobiety i ÅapiÄ c jÄ za nadgarstki – Nie pamiÄtasz już, jak ciÄ potraktowaÅ!? Jak potraktowaÅ ciebie i twojÄ córkÄ!?
- To byÅo wieki temu – mruknÄÅa, próbujÄ c wyswobodziÄ dÅonie – Przeżytek.
- Zobaczymy, czy bÄdziesz mówiÅa tak samo, za kilka miesiÄcy. Ann, na litoÅÄ boskÄ !
- PrzestaÅ! To moje życie – wyrwaÅa mu rÄce – Moje! MogÄ…
- MarnowaÄ je na wÅasny sposób – zakoÅczyÅ ironicznie unoszÄ c brwi.
- Jak Åmiesz!? MyÅlaÅam, że jesteÅmy przyjacióÅmi! Jako przyjaciel, powinieneÅ mnie wspieraÄ, a nie potÄpiaÄ!
- Jako przyjaciel, mówiÄ ci, że ten facet znów ciÄ omotaÅ! Wraca po tylu latach i jak gdyby nigdy nic wkupia ci siÄ w życie! Nie bÄ dź gÅupia!
- Wiesz, co ja myÅlÄ!? – SpytaÅa niebezpiecznie podnoszÄ c gÅos - Po prostu zazdroÅcisz! ZazdroÅcisz mi, po uÅożyÅam sobie ponownie życie z mÄżczyznÄ , z którym byÅam kiedyÅ! A ty, zmarnowaÅeÅ wszystkie szanse, jakie los ci podrzucaÅ, wyszukujÄ c w innych kobietach swojej zamarÅej żony!
Dopiero po chwili, dotarÅo do niej, co powiedziaÅa. ZapanowaÅa gÅucha cisza. WpatrywaÅa siÄ w twarz mÄżczyzny, która gwaÅtownie zbladÅa.
- Przepraszam, nie powinnam byÅa – powiedziaÅa cicho, rumieniÄ c siÄ gwaÅtownie.
ZacisnÄ Å niebezpiecznie usta i odsunÄ Å siÄ spory kawaÅek.
- Nic nie rozumiesz – szepnÄ Å – Nic.
- Przepraszam – powtórzyÅa – Ja po prostu… zrozum, mam szanse byÄ z nim szczÄÅliwa… nie chcÄ jej straciÄ.
- Znów ciÄ zrani – powiedziaÅ, a kobieta wyczuÅa w nim przejmujÄ cÄ troskÄ. PoczuÅa kolejnÄ fazÄ wstydu – Tacy ludzie nigdy siÄ nie zmieniajÄ .
- Nie znasz go! – jÄknÄÅa, czujÄ c narastajÄ ca irytacjÄ – Nie masz prawa go osÄ dzaÄ!
- Nie, masz racjÄ, nie znam – powiedziaÅ gwaÅtownie – Ale sÅyszaÅem o nim od ciebie i twoich przyjacióŠi sam, miaÅem okazjÄ go poznaÄ.. Wiem, jak bardzo ciÄ zraniÅ i jak bardzo cierpiaÅaÅ. PróbujÄ ciÄ po prostu chroniÄ przed zawodem!
- PrzestaÅ! – KrzyknÄÅa histerycznie – PrzestaÅ! Zrozum! ChcÄ spróbowaÄ!! Czemu nie potrafisz tego zaakceptowaÄ!?
WidziaÅa, że byÅ wÅciekÅy. Nie potrafiÅa oceniÄ czy jego zÅoÅÄ wynika ze sÅów, które wypowiedziaÅa wczeÅniej, czy tych wypowiedzianych przed sekundÄ . PodszedÅ do niej gwaÅtownie, ÅapiÄ c za ramiona i potrzÄ snÄ Å gwaÅtownie. MiaÅa wrażenie, że zaraz eksplodujÄ.
- Bo ciÄ kocham! – KrzyknÄ Å nie spuszczajÄ c z niej wzroku – I nie chcÄ
, żebyÅ cierpiaÅa!
ZamilkÅ, gdy dotarÅo do niego, co wÅaÅnie powiedziaÅ. Ann zamrugaÅa wpatrujÄ c siÄ mÄżczyznÄ, który zarumieniÅ siÄ gwaÅtownie, poczym zbladÅ i odsunÄ Å siÄ jak poparzony. W tym pomieszczeniu jeszcze nigdy nie panowaÅa taka cisza.
OtworzyÅa usta i zamknÄÅa je, gdy poczuÅa, że gÅos uwiÄ zÅ jej w gardle. Robert zrobiÅ taki gest, jakby chciaÅ siÄ zbliżyÄ, poczym odwróciÅ siÄ i żwawym krokiem wyszedÅ z pokoju.
OpadÅa na podÅogÄ i ukryÅa twarz w rÄkach. CaÅa radoÅÄ jakÄ odczuwaÅa przed przybyciem przyjaciela, wyparowaÅa z niej jak z przebitego igÅÄ balona. PowróciÅy wspomnienia, ból i upokorzenie. PrzypomniaÅy jej siÄ wszystkie te spotkania, po których za każdym razem uciekaÅa w popÅochu bojÄ c siÄ, że znów bÄdzie zraniona. Gdy za każdym razem widziaÅa w nich jakÄ Å czÄ stkÄ Clarsona. I jak zawsze, byÅ przy niej Robert, wspierajÄ c każdy jej krok i sÅuÅ¼Ä c dobrÄ radÄ .
CaÅa zÅoÅÄ zniknÄÅa. PoczuÅa tylko jeszcze wiÄkszy wstyd. To ona, uciekaÅa od zwiÄ zków, widzÄ c w każdym z nich byÅego mÄża. ByÅa dokÅadnie taka sama, jak Robert.
Pojedyncza Åza spÅynÄÅa po jej policzku. WÅaÅnie zrobiÅa najgÅupsza rzecz na Åwiecie, za którÄ przyjdzie zapÅaciÄ jej wysokÄ cenÄ.
***
WyszedÅ, zamykajÄ c gwaÅtownie drzwi. Idiota!
WiedziaÅ, że zaprzepaÅciÅ wÅaÅnie dÅugie lata ich przyjaźni. UniósÅ siÄ - straciÅ panowanie. PalnÄ Å najwiÄkszÄ gÅupotÄ na Åwiecie.
GdzieÅ gÅÄboko, czuÅ, że Ann miaÅa racjÄ. W każdej kobiecie, szukaÅ chodź malutkiej czÄ stki Sylvi. OdtrÄ caÅ wszystkie szanse, jakie dostaÅ. Ale ona, zawsze przy nim byÅa. PotrafiÅa wesprzeÄ go wtedy, gdy jej potrzebowaÅ, dodajÄ c otuchy i dobrego sÅowa pocieszenia. MógÅ na niÄ liczyÄ a ona, mogÅa liczyÄ na niego. Teraz, wszystko spieprzyÅ.
Z caÅej siÅy uderzyÅ w stojÄ cy obok sÅup i zaklÄ Å pod nosem, czujÄ c przeszywajÄ cy dÅoÅ ból. PodniósÅ jÄ , czujÄ c jak po nadgarstku spÅywa ciepÅa stróżka krwi.
- JesteÅ idiotÄ – mruknÄ Å do siebie, wkÅadajÄ c drugÄ rÄkÄ do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. ObwinÄ Å zranionÄ dÅoÅ i powoli ruszyÅ pustymi alejkami.
***
ZacisnÄ Å palce na zÅotej ramce z fotografiÄ . MÅoda para uÅmiechaÅa siÄ do niego promiennie. Dużo mÅodszy Robert, trzymaÅ w ramionach SylviÄ, która jednÄ rÄkÄ ÅciskaÅa jego dÅoÅ a drugÄ , poprawiaÅa nerwowo welon. PamiÄtaÅ to jak by wydarzyÅo siÄ to wczoraj. Tak strasznie siÄ wtedy denerwowaÅ, że coÅ pójdzie nie tak, że kobieta ucieknie sprzed oÅtarza lub w ogóle do niego nie dotrze. PamiÄtaÅ ulgÄ, jakÄ sprawiÅy mu sÅowa przysiÄgi maÅżeÅskiej i smak ciepÅych ust kobiety.
Bardzo powoli odwróciÅ ramkÄ i otworzyÅ jÄ , wyjmujÄ c ze Årodka fotografiÄ. Do tej pory, zdjÄcia ustawione na póÅce w jego gabinecie, byÅy ÅwiÄtoÅciÄ . StaÅy tam odkÄ d postawiÅa je Sylvia i nawet Alex, nie miaÅa prawa ich ruszaÄ. Teraz on sam, wyjÄ zdjÄcie i uÅożyÅ je starannie w albumie, stawiajÄ c z powrotem pustÄ ramkÄ na biurku.
Z wahaniem siÄgnÄ Å po kolejne zdjÄcie, z którego uÅmiechaÅa siÄ do niego sama Sylvia. Jej dÅugie, ciemne wÅosy wiatr zwiewaÅ na twarz. Kobieta, co kilka sekund uÅmiechaÅa siÄ szerzej, odgarniajÄ c niesforne kosmyki za uszy.
DotknÄ Å czule zdjÄcia, gÅadzÄ c gÅadkÄ powierzchniÄ papieru i umieÅciÅ je na pustej stronnicy.
Kolejna ramka przedstawiaÅa ich oboje. Siedzieli w ogrodzie, wpatrujÄ c siÄ w zachodzÄ ce sÅoÅce. Ona, uÅożyÅa mu siÄ na kolanach, dÅoniÄ obejmujÄ c potÄżny brzuch, podczas gdy on, gÅadziÅ delikatnie jej gÅowÄ, uÅmiechajÄ c siÄ promiennie.
PoczuÅ gwaÅtowny Åcisk w żoÅÄ dku, a ramka wypadÅa mu z dÅoni, z trzaskiem rozbijajÄ c siÄ o podÅogÄ.
Nie podniósÅ jej. OpadÅ bezwiednie na krzesÅo i ukryÅ w twarz w dÅoniach. Ze zdziwieniem poczuÅ ciepÅÄ strużkÄ pÅynÄ cÄ po jego policzku.
Do tej pory, tylko raz okazaÅ sÅaboÅÄ, jakÄ byÅy Åzy. SiedziaÅ wtedy w poczekalni w Mungu, trzymajÄ c w ramionach nowonarodzonÄ Alex. Dziewczynka kwiliÅa nieznoÅnie, podczas gdy on, zupeÅnie nieobecny duchem, zadawaÅ sobie pytanie, czemu los odebraÅ mu najważniejszÄ osobÄ jego życia.
Teraz czuÅ siÄ tak, jakby straciÅ Ann.
PodniósÅ twarz, ukradkiem ocierajÄ c oczy. DrÅ¼Ä cÄ dÅoniÄ podniósÅ roztrzaskanÄ ramkÄ, która chwile później leżaÅa w koszu, podczas gdy fotografia zostaÅa wÅożona w album.
NiecaÅe dwadzieÅcia minut później, na biurku staÅ rzÄ d pustych ramek. WÅród korowodu czarnego tÅa, tylko jedna z nich wyróżniaÅa siÄ. Na honorowym miejscu, staÅo jedno samotne zdjÄcie kobiety, która machaÅa radoÅnie w stronÄ obiektywu, pokazujÄ c z dumÄ zÅotÄ obrÄ czkÄ.
UÅmiechnÄ Å siÄ smutno, i wyszedÅ, ÅciskajÄ c pod pachÄ stary album z caÅÄ masÄ bolesnych wspomnieÅ.
***
* UznaÅam, że na jest tu już tyle nieÅcisÅoÅci, że nie zrobi różnicy, jak to bÄdzie bajka o Czerwonym Kapturku.
Cóż. Tak szczerze, ta notka skÅada siÄ ze „Åcinków” fragmentów, kurzÄ cych siÄ na moim dysku i czekajÄ cych na publikacjÄ.
WÄ tek z Ann i Robertem, mam gotowy już od dawna. CaÅoÅÄ czeka już tylko na to, żeby sukcesywnie jÄ dodawaÄ.
WÄ tek Lupinów… WÅaÅciwie, miaÅ nie ujrzeÄ ÅwiatÅa dziennego. NapisaÅam go dla siebie, w ramach ÄwiczeÅ i wyszedÅ kompletnie nie tak, jak sobie wyobrażaÅam.
JeÅli chodzi o Blacków… Nie skÅamiÄ, że uznaÅam, że doÅÄ dawno o nich nie wspomniaÅam. NadeszÅa pora, żeby to zmieniÄ.
- To co zawsze – powiedziaÅa Cristin, pochylajÄ c siÄ nad trzymanÄ w rÄku koszulkÄ – Dziura… jak ten dzieciak to robi… No, pewnie wstaniemy w sobotÄ rano, pójdziemy później na jakiÅ spacer. – dodaÅa, widzÄ c że matki nie zaspokoiÅa odpowiedź – Sobotnia rutyna.
- A może wybralibyÅcie siÄ gdzieÅ we dwójkÄ. Nie pamiÄtam, kiedy mówiÅaŠże gdzieÅ wychodzicie.
Kobieta zaÅmiaÅa siÄ gorzko.
- Mamo, oboje jesteÅmy padniÄci po caÅym tygodniu. Nie wymagaj żebyÅmy gdzieÅ wychodzili, bo to nie realne.
- Nie jesteÅ z tego zadowolona – zauważyÅa kobieta, zabierajÄ c córce koszulkÄ i siÄgajÄ c po igÅÄ – Może weźmiemy dzieciaki? Odpoczniecie.
- Mamo, to miÅo z Twojej strony, ale przez weekend to my co najwyżej odeÅpimy caÅy ten tydzieÅ.
- A czy ja mówiÄ, że na weekend? Zabierzemy je w piÄ tek i oddamy w niedzielÄ, za tydzieÅ. Dwa weekendy. CaÅy tydzieÅ tylko dla was dwojga. Uwierz mi, tydzieÅ bez dzieci jest idealnym sposobem na rutynÄ.
- Nie narzekam na rutynÄ – powiedziaÅa kobieta patrzÄ c podejrzliwie na matkÄ – I Remus pracuje.
- BÄdziecie mieÄ popoÅudnia tylko dla siebie – podsunÄÅa, siÄgajÄ c po ÅatkÄ, którÄ przyczepiÅa do koszulki – Zobaczysz, że to zabijÄ jakÄ kolwiek nudÄ. A ja w koÅcu bÄdÄ miaÅa okazjÄ, żeby w peÅni rozpieÅciÄ swoje wnuki.
***
RzeÅkie nocne powietrze wpadaÅo przez uchylone okno domu Blacków. SÅabe ÅwiatÅo lampki, stojÄ cej na stoliku, oÅwietlaÅo twarze ludzi, siedzÄ cych na podÅodze.
Przerywana tylko oddechami cisza , stawaÅa siÄ powoli nie do wytrzymania.
Steven poruszyÅ siÄ niespokojnie, poprawiajÄ c siedzÄ cÄ na jego kolanach Vivien. OdkÄ d wróciÅ na wakacje do domu, maÅa Blackówna, nie odstÄpowaÅa go na krok, domagajÄ c siÄ caÅy czas jego uwagi.
Teraz, nienaturalnie jak na niÄ , siedziaÅa w ciszy, wpatrujÄ c siÄ z zainteresowaniem w rodziców.
Zegar wiszÄ cy na Åcianie, wybiÅ godzinÄ Ã³smÄ .
- Na brodÄ Merlina dÅugo masz zamiar siÄ jeszcze zastanawiaÄ? – spytaÅa podirytowana Liz, przerywajÄ c niespokojnÄ ciszÄ – Ile można!? Siedzimy tak już dziesiÄ ci minut!
Z ust Vivien wydobyÅo siÄ gÅoÅne ziewniÄcie. Steven poczochraÅ jÄ po wÅosach, nadal wpatrujÄ c siÄ w ojca, który mruknÄ Å coÅ niezadowolony.
- ZdekoncentrowaÅaÅ mnie – burknÄ Å krzywiÄ c siÄ. Kobieta zacisnÄÅa piÄÅci, starajÄ c siÄ opanowaÄ.
- Nad czym siÄ tu koncentrowaÄ? Nie masz ruchu, przegraÅeÅ! PrzesuÅ gdzieÅ pionka i koÅczmy!
Steven wybuchÅ Åmiechem. Syriusz rzuciÅ mu piorunujÄ ce spojrzenie, a Vivien zachichotaÅa.
- A gdzie mÄska solidarnoÅÄ? – spytaÅ krÄcÄ c gÅowÄ i niechÄtnie spojrzaÅ na szachownice. Sytuacja byÅa jasna i klarowna: przegraÅ z kretesem. WzruszyÅ ramionami i przesunÄ Å pionka.
Liz uÅmiechnÄÅa siÄ szeroko, wykonujÄ c zdecydowany ruch.
- Mat – powiedziaÅa z uÅmiechem i wychyliÅa siÄ do mÄża. CmoknÄÅa go w policzek -Jutro ty zmywasz – szepnÄÅa ze zÅoÅliwym uÅmiechem i wróciÅa na swoje miejsce. Vivien przetarÅa oczy piÄ stkÄ .
- ZrewanżujÄ siÄ – obiecaÅ, skÅadajÄ c pionki. PokiwaÅa szybko gÅowÄ .
- OczywiÅcie że tak – zgodziÅa siÄ bez wahania i wstaÅa – Późno już. Vivien, idziemy siÄ myÄ.
Dziewczynka kiwnÄÅa szybko gÅowÄ i wstaÅa z kolan brata poczym szybko wybiegÅa z pokoju. Liz zaÅmiaÅa siÄ spojrzaÅa znaczÄ co na mÄża i wyszÅa za córkÄ .
Blackowie zostali sami w pokoju. Odczekali aż kroki na schodach ucichnÄ Å.
- Dobra, a teraz ta czÄÅÄ sprawozdania z roku szkolnego, której Liz miaÅa nie sÅyszeÄ…
***
- WiÄc… - zaczÄÅa rozglÄ dajÄ c siÄ z zainteresowaniem po pokoju – Co teraz?
- Jest siódma, pora na kolacjÄ – stwierdziÅ Remus siadajÄ c na fotelu.
- JesteÅ gÅodny? – spytaÅa z troskÄ , usadzajÄ c siÄ obok mÄża – Możemy coÅ zjeÅÄ?
- WÅaÅciwie to chyba nie – powiedziaÅ powoli marszczÄ c brwi – Ale o tej porze zwykle jemy kolacjÄ.
RozeÅmiali siÄ.
- JesteÅmy caÅkiem uzależnieni od dzieci – powiedziaÅa odgarniajÄ c grzywkÄ z czoÅa mÄża. PokiwaÅ z rozbawieniem gÅowÄ – Strach pomyÅleÄ, co bÄdzie, jak Matt pójdzie do szkoÅy.
- BÄdziemy czytaÄ ksiÄ Å¼eczki dzieciom sÄ siadów i jeÅÄ pÅatki na mleku. A dla towarzystwa, kupimy sobie chomika.
- To bÄdzie interesujÄ ce przeżycie – ZaÅmiaÅa siÄ, wstajÄ c – Chodź, zrobimy naleÅniki.
***
- Remus! - RozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno i spojrzaÅa z udawanym oburzeniem na mÄża – Czy z TobÄ jest aby na pewno wszystko w porzÄ dku?
ZatrzymaÅ siÄ w pewnej odlegÅoÅci i zmarszczyÅ brwi, udajÄ c zastanowienie.
- Cóż… Mam trzydzieÅci piÄÄ lat, niezwykle urodziwÄ Å¼onÄ, czwórkÄ dzieci, które kÅócÄ siÄ o wszystko, co miesiÄ c zmieniam siÄ w wilkoÅaka i zaraz rzucÄ siÄ na ciebie prowokujÄ c do nieprzyzwoitych czynów. Tak, sÄ dzÄ ze wszystko ze mnÄ w porzÄ dku – zakoÅczyÅ wzruszajÄ c ramionami i z przebiegÅym bÅyskiem w oczach znów zaczÄ Å siÄ zbliżaÄ do kobiety, która rozeÅmiaÅa siÄ.
- Jak bardzo nieprzyzwoitych? – spytaÅa niewinnie, nawijajÄ c kosmyk czarnych wÅosów na palec.
- Bardzo – powiedziaÅ poważnie mruÅ¼Ä c oczy – Bardzo.
- Mam rozumieÄ, że nadeszÅa chwila, żeby siÄ baÄ? – spytaÅa mrugajÄ c zalotnie rzÄsami. PokiwaÅ gÅowÄ .
- Masz peÅne podstawy żeby zaczÄ Ä siÄ baÄ.
- Ale ja siÄ nie bojÄ… - powiedziaÅa cicho opuszajÄ c wzrok i przywoÅujÄ c na swojÄ twarz wyraz smutku – JesteÅ zbyt maÅo groźny…
- No wiesz! – ZatrzymaÅ siÄ nagle patrzÄ c na niÄ z oburzeniem – MaÅo groźny!? Ja ci zaraz pokaże jaki jestem groźny!
- Teraz siÄ wystraszyÅam – powiedziaÅa szybko kiwajÄ c gÅowÄ – Dobrze ci idzie.
UÅmiechnÄ Å siÄ Åobuzersko i zbliżyÅ do kobiety. ZamrugaÅa cofajÄ c siÄ niepewnie. SpojrzaÅa na niego niewinnie czujÄ c, jak dotyka do Åciany.
- Nie mam dokÄ d iÅÄ – szepnÄÅa i zaÅmiaÅa siÄ, widzÄ c bÅysk w oku mÄża. PodkuliÅa dÅonie pod brodÄ i poczuÅa jak nagle miÄknÄ jej nogi.
Remus zamyÅliÅ siÄ przez chwilÄ.
-MiaÅeÅ byÄ groźny – przypomniaÅa i bezczelnie go odepchnÄÅa. RozeÅmiaÅa siÄ, widzÄ c zdezorientowanÄ minÄ mÄża.
PokrÄciÅ gÅowÄ a ona, wykorzystaÅa to uciekajÄ c spod Åciany.
PodszedÅ do niej i bez ostrzeżenia zÅapaÅ w pasie. PisnÄÅa gÅoÅno, gdy przerzuciÅ jÄ sobie przez ramiÄ. IgnorujÄ c gÅoÅny Åmiech Cristin i jej uciÄ Å¼liwe walenie dÅoÅmi w jego plecy wyniósÅ jÄ z kuchni.
- PuÅÄ – poprosiÅa, czujÄ c jak opuszczajÄ jÄ siÅy- bÄdÄ grzeczna…
PokrÄciÅ gÅowÄ i zaczÄ Å wchodziÄ po schodach.
- PuÅÄ, jestem ciÄżka…
RozeÅmiaÅ siÄ drwiÄ co. PrychnÄÅa i zrezygnowana opuÅciÅa rÄce, tak by zawisÅy jej swobodnie. ZaÅmiaÅ siÄ pod nosem i pchnÄ Å nogÄ drzwi od sypialni. Bez najmniejszego ostrzeżenia rzuciÅ jÄ na Åóżku. RozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno gdy spojrzaÅ na niÄ z satysfakcjÄ . Koszula za którÄ ciÄ gnÄÅa go gdy wnosiÅ jÄ na górÄ, wyszÅa ze spodni i caÅkowicie pomiÄta zwisaÅa swobodnie na ciele mÄżczyzny. Na jego twarzy pojawiÅy siÄ wypieki a brÄ zowe wÅosy, zwykle równo rozczesane sterczaÅy mu każdy w innÄ stronÄ. UÅmiechnÄ Å siÄ szeroko i zÅapaÅ oddech.
- I co teraz? – spytaÅa nie waÅ¼Ä c siÄ podnieÅÄ z Å
óżka. SpojrzaÅa na niego tym razem kuszÄ co, ale Lupin pokrÄciÅ tylko karcÄ co palcem.
- Teraz bÄdzie kara – powiedziaÅ poważnie zbliżajÄ c siÄ do żony. PrzysiadÅ na Åóżku obok kobiety a ta podniosÅa siÄ nieznacznie, tak, że ich twarze znalazÅy siÄ na tym samym poziomie. PodniosÅa dÅoÅ, chcÄ c dotkaÄ policzka mÄża, jednak ten zÅapaÅ jej nadgarstek i odtrÄ ciÅ delikatnie, drugÄ rÄkÄ popychajÄ c na Åóżko. UniosÅa pytajÄ co brwi i otworzyÅa usta chcÄ c coÅ powiedzieÄ. OdpowiedziaÅ na niezadanie jeszcze pytanie, skÅadajÄ c na jej ustach krótki pocaÅunek.
SpojrzaÅa na niego z wyrzutem.
- Tylko tyle?
- To dopiero sÅodki poczÄ tek – powiedziaÅ cicho patrzÄ c na niÄ z bÅogim wyrazem twarzy. UÅmiechnÄÅa siÄ delikatnie i znów uniosÅa dÅoÅ, dotykajÄ c jego policzka. DrugÄ rÄkÄ pÅożyÅa na klacie mÄżczyzny.
Tym razem, to ona go pocaÅowaÅa. WplótÅ dÅoÅ w jej wÅosy, drugÄ ujmujÄ c jÄ w pasie. ZaÅmiaÅa siÄ cicho, a mÄżczyzna prychnÄ Å i siÄ odsunÄ Å. RozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawÄ, ale bardzo trudno jest caÅowaÄ kobietÄ, która siÄ Åmieje…
- Twoja koszula – wyszeptaÅa, nadal siÄ ÅmiejÄ c. UsiadÅa, odgarniajÄ c wÅosy do tyÅu – Dekoncentruje mnie. Co z tym zrobimy?
- Bardzo ciÄżka sprawa. Chyba musimy siÄ jej pozbyÄ j – powiedziaÅ poważnie – Nie chcemy żeby ciÄ cokolwiek dekoncentrowaÅo.
- Nie… - zgodziÅa siÄ, i bez wiÄkszych ceregieli zajÄÅa siÄ rozpinaniem koszuli, która chwilÄ później wylÄ dowaÅa na podÅodze – Dużo lepiej.
UÅmiechnÄÅa siÄ gdy lekko jÄ popchnÄ Å. PadÅa na miÄkki materac i spojrzaÅa kuszÄ co na mÄża, który pochyliÅ siÄ nad niÄ . PrzymknÄÅa oczy, gdy delikatnie pocaÅowaÅ jÄ w szyjÄ. OdchyliÅa gÅowÄ na bok, czekajÄ c na dalsze pieszczoty. ZaÅmiaÅa siÄ cicho, jednak szybko umilkÅa sÅyszÄ c prychniÄcie mÄża.
OdrzuciÅa rÄkÄ ponad gÅowÄ uÅmiechajÄ c siÄ delikatnie. PodniósÅ gÅowÄ.
- Moja koszula czujÄ siÄ bardzo samotna - powiedziaÅ zerkajÄ c przez ramiÄ w stronÄ podÅogi –Może dostarczymy jej towarzystwa?
UniosÅa brwi i usiadÅa. ZdjÄÅa koszulkÄ i odrzuciÅa jÄ na podÅogÄ. UklÄknÄÅa obok mÄża i zarzuciÅa mu rÄce na szyjÄ. Ich usta zÅÄ czyÅy siÄ w namiÄtnym pocaÅunku. ObjÄ Å jÄ w pasie i przycisnÄ Å bliżej siebie. Jego dÅonie zaczÄÅy bÅÄ dziÄ po jej plecach, w poszukiwaniu zapiÄcia biustonosza. Jego dÅoÅ natrafiÅa na materiaÅ stanika. NapiÄÅa miÄÅnie, przyciskajÄ c siÄ jeszcze bliżej.
Najwyraźniej nie mógÅ poradziÄ sobie z zapiÄciem, bo jego pocaÅunki na chwilÄ ustaÅy. WykorzystaÅa to przesuwajÄ c siÄ lekko w bok i zaczÄÅa obcaÅowywaÄ jego szyjÄ. Zirytowany mÄżczyzna poruszyÅ siÄ niespokojnie.
PodniosÅa wzrok patrzÄ c na Remusa, na którego twarzy pojawiÅ siÄ wyraz skupienie. SyknÄ Å wÅciekÅy i wychyliÅ siÄ lekko ponad jej gÅowÄ, próbujÄ c spojrzeÄ na jej plecy.
- Niemożliwe... - szepnÄ Å zupeÅnie ignorujÄ c fakt, że nastrój, nagle prysÅ.
- Co ty robisz? - spytaÅa zszokowana, gdy odsunÄ Å siÄ od niej i wstaÅ z Åóżka. PrzeszedÅ dookoÅa i usiadÅ na brzegu za kobietÄ .
- PróbujÄ rozpiÄ Ä to ustrojstwo ... ale - obróciÅa siÄ. ZupeÅnie nie rozumiaÅa o co chodzi mÄżczyźnie, który dotykaÅ ramiÄ czek i tyÅu stanika. OtworzyÅa usta i nagle caÅÄ sytuacja staÅa siÄ jasna. Nie umiejÄ c siÄ powstrzymaÄ zachichotaÅa.
- Tutaj nie ma zapiÄcia! - powiedziaÅ zszokowany, puszczajÄ c ramiÄ czko. RozeÅmiaÅa sie jeszcze gÅoÅniej - Widzisz w tym coÅ zabawnego? Jak...
- Tego szukasz? - spytaÅa rozbawiona, odwracajÄ c siÄ w jego stronÄ i jednym szybkim ruchem zlapaÅa za miseczki i pociÄ gnÄÅa jednÄ w górÄ. RozlegÅo siÄ ciche "pyk" i miseczki odskoczyÅy a biustonosz zeÅlizgnÄ Å siÄ z jej ciaÅa.
- Ale... jak to dziaÅa? – spytaÅ zszokowany, patrzÄ c na leÅ¼Ä cy na jej kolanach biustonosz. RozeÅmiaÅa siÄ jeszcze gÅoÅniej.
- Remus, możemy wróciÄ do tego, na czym skoÅczyliÅmy? – spytaÅa, gdy wziÄ Å do rÄki ubranie i zaczÄ Å je dokÅadnie oglÄ daÄ.
- Zaraz… - mruknÄ Å i zaczÄ Å przytykaÄ do siebie miseczki. Kobieta usiadÅa po turecku i spojrzaÅa na niego z irytacjÄ – O co tu chodzi…
- Remus!?- fuknÄÅa i wyrwaÅa mu stanik z rÄki – Jest mi zimno. Możemy?
- Ach, tak… - odrzuciÅa biustonosz i spojrzaÅa na niego pytajÄ co. UÅmiechnÄ Å siÄ i zmarszczyÅ brwi – To na czym skoÅczyliÅmy?
WzruszyÅa ramionami i pozwoliÅa, by jÄ znów uÅożyÅ na Åóżku. OdgarnÄÅa wÅosy z twarzy i spojrzaÅa na niego uwodzicielsko.
- To nie bÄdzie ci już potrzebne – szepnÄÅa a jej dÅoÅ powÄdrowaÅa w stronÄ spodni mÄża. UÅmiechÄ Å siÄ, skÅadajÄ c na jej ustach kolejny namiÄtny pocaÅunek.
Zaledwie sekundÄ później, obok stanika, i dwóch koszul, wylÄ dowaÅa reszta ubraÅ paÅstwa Lupin. A oni, oddali siÄ w peÅni namiÄtnoÅci, która na nowo powróciÅa do ich sypialni by na dÅugo jej nie opuszczaÄ.
***
Gdy piÄtnaÅcie minut późnej, zeszÅy do salonu, żeby pożegnaÄ siÄ przed snem, Syriusz wysÅuchaÅ już caÅej opowieÅci syna na temat roku szkolnego. MÅody Black uwzglÄdniÅ dokÅadnie każde warte uwagi wydarzenie, o którym Liz, z różnych wzglÄdów wiedzieÄ nie powinna.
- Koniec gadek – odezwaÅa siÄ kobieta. Steven natychmiast urwaÅ opowieÅÄ jednym z kolejnych konfliktów nauczyciela eliksirów z profesorem Liansonem - wzbogaciÅ tÄ wersjÄ o szczegóÅy uwzglÄdniajÄ ce seriÄ wyzwisk i pobyt obu panów w skrzydle szpitalnym, z najdziwniejszymi obrażeniami jakie tylko można byÅo sobie wyobraziÄ.( Warto wspomnieÄ, że od czasów Huncwotów i próby uzyskania wzglÄdów prof. McGonagall, obaj panowie żywiÄ do siebie szczerÄ nienawiÅÄ, a kolejne kÅótnie sÄ na porzÄ dku dziennym i przeszÅy już do historii Hogwartu dop. Autorki) .
Liz rzuciÅa synowi ostrzegawcze spojrzenie i chÅopak natychmiast umilkÅ. Vivien przedreptaÅa do ojca, wpakowaÅa mu siÄ na kolana i objÄÅa rÄ czkami szyjÄ mÄżczyzny. ZatrzepotaÅa zalotnie rzÄsami i ziewnÄÅa, psujÄ c zamierzony wczeÅniej efekt. Co wieczór, wykorzystywaÅa swoje wdziÄki, aby nakÅoniÄ go do czytania bajki. Black uzyskiwaÅ w tym znaczÄ cÄ przewagÄ nad Liz, bo ilekroÄ zaczynaÅ czytaÄ, już po kilku zdaniach zmieniaÅ ich treÅÄ. W pamiÄci Liz, na dÅugo pozostaÅa wersja Czerwonego Kapturka, którÄ Black opowiedziaÅ kiedyÅ córce*. Syriusz zaÅmiaÅ siÄ krótko.
- Nie Åmiej siÄ– fuknÄÅa dziewczynka marszczÄ c groźnie nosek.
- Dobranoc – powiedziaÅ rozbawiony. Dziewczynka uÅmiechnÄÅa siÄ natychmiast zapominajÄ c zupeÅnie o nieudanej próbie przekabacenia ojca. ZaÅmiaÅa siÄ sÅodko, podejmujÄ c jeszcze jednÄ próbÄ, ale zanim Black zdÄ Å¼yÅ odpowiedzieÄ, odezwaÅ siÄ Steven.
- Wiesz co? DziÅ ja ci opowiem bajkÄ – zaproponowaÅ szybko wstajÄ c. Liz zachichotaÅa. Vivien zmarszczyÅa brwi zastanawiajÄ c siÄ, poczym wzruszyÅa ramionami. PocaÅowaÅa krótko ojca w policzek i zgrabnie zeskoczyÅa z jego kolan.
- Dobranoc – powiedziaÅa i wyszÅa za bratem. Black uniósÅ brwi i spojrzaÅ na żonÄ.
- Jest coÅ, o czym nie wiem?
***
Nie chciaÅo jej siÄ otwieraÄ oczu. Nie spaÅa już kilka dobrych minut i nie chciaÅa otwieraÄ oczu.
PomacaÅa po omacku miejsce obok siebie, któro zgodnie z jej oczekiwaniami powinno byÄ wolne.
Jakże siÄ zdziwiÅa, gdy jej dÅoÅ natknÄÅa siÄ na dÅoÅ Remusa, który ujÄ Å jÄ delikatnie i lekko ÅcisnÄ Å.
- Nie Åpisz? – spytaÅa cicho, otwierajÄ c leniwie jedno oko. PodniosÅa twarz i spojrzaÅa na mÄża, który wpatrywaÅ siÄ z bÅogim wyrazem twarzy w okno. UÅmiechnÄ Å siÄ – Która godzina?
- Dochodzi jedenasta – powiedziaÅ, nadal patrzÄ c w okno
. ZamrugaÅa niepewnie.
- Czemu tak leżysz? – spytaÅa z troskÄ , unoszÄ c siÄ na Åokciach – Źle siÄ czujesz?
- Nie, dlaczego? SÅuchaj – powiedziaÅ, nie kryjÄ c podniecenia – Tylko posÅuchaj.
PosÅusznie wykonaÅa polecenie mÄża. ZmarszczyÅa brwi, i wytÄżyÅa sÅuch. Nie usÅyszaÅa nic, prócz tykania starego budzika.
Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.
- Nic nie sÅyszÄ – odezwaÅa siÄ niepewnie.
- Nie, nie, posÅuchaj – powtórzyÅ zniecierpliwiony. UniosÅa siÄ na Åokciach i spojrzaÅa w twarz mÄżowi.
- Dobrze siÄ czujesz? Może za maÅo spaÅeÅ? Późno poszliÅmy wczoraj spaÄ… - zaczÄÅa z troskÄ , dotykajÄ c czoÅa mÄża. StrzepnÄ Å niecierpliwie dÅoÅ kobiety.
- Bardzo dobrze spaÅem, podrÄcznikowe osiem godzin – powiedziaÅ zirytowany – SÅuchaj.
- Nic nie sÅyszÄ! – powiedziaÅa zirytowana. UÅmiechnÄ Å siÄ.
- WÅaÅnie o to chodzi! – odrzekÅ z satysfakcjÄ – Jedenasta rano w sobotÄ, poÅowa sierpnia! Nic! Zero Åmiechów, gadania, trzaskania drzwiami, odgÅosu kroków na korytarzu. Nic!
ZaÅmiaÅa siÄ.
- Ciii! SÅuchaj, jak cicho.
WestchnÄÅa rozbawiona.
- PamiÄtasz, kiedy ostatni raz byÅo tu tak cicho?
- Dawno… - powiedziaÅa ukÅadajÄ c siÄ obok mÄżczyzny. Teraz i ona wsÅuchiwaÅa siÄ w panujÄ cÄ dookoÅa ciszÄ – DÅugo tak leżysz?
- Z godzinÄ – szepnÄ Å mimochodem, przymykajÄ c oczy.
- Wstrzymasz jeszcze trochÄ?
- Tak.
***
Zegar wybiÅ trzeciÄ . Cristin skrzywiÅa siÄ, i powoli podniosÅa gÅowÄ. Remus nadal leżaÅ jak gdyby nigdy nic, wpatrujÄ c siÄ w zamyÅleniu w sufit.
- Może powinniÅmy wstaÄ? – spytaÅa cicho przeciÄ gajÄ c siÄ leniwie – Jest już późno.
- Spieszy siÄ nam gdzieÅ?
- Nie – przyznaÅa podnoszÄ c siÄ na Åokciach. WidzÄ c caÅkowity brak zainteresowania ze strony mÄżczyzny, usiadÅa na brzegu lóżka, szukajÄ c po omacku swoich ciapów. WsadziÅa topy w miÄkkie obuwie i podniosÅa siÄ. UtknÄÅa w póÅprzysiadzie, czujÄ c na swoim nadgarstku uÅcisk mÄża.
- Chcesz przerwaÄ ciszÄ? – spytaÅ peÅnym napiÄcia gÅosem obserwujÄ c uważnie żonÄ. ObróciÅa twarz w jego stronÄ, siadajÄ c na Åóżku.
- ChcÄ siÄ ubraÄ – powiedziaÅa poważnie, próbujÄ c wyswobodziÄ siÄ z uÅcisku mÄża.
- Przerwiesz ciszÄ – oznajmiÅ wpatrujÄ c siÄ w niÄ uważnie. UniosÅa brwi.
- BÄdÄ cichutko. Jak chcesz, możesz leżeÄ…
- Nie, nie bÄdziesz. BÄdziesz trzaskaÄ drzwiami, tupaÄ po schodach, szumieÄ prysznicem i waliÄ szafkami w kuchni – wyliczyÅ, obserwujÄ c jÄ oburzonÄ – a może nawet wÅÄ czysz radio.
- Nie popeÅniÄ tego obrzydliwego czynu i nie wÅÄ czÄ radia – zapewniÅa próbujÄ c wstaÄ – PuÅÄ, jestem gÅodna!
- Nie mogÄ do tego dopuÅciÄ – powiedziaÅ a w jego oku pojawiÅ siÄ Åobuzerki bÅysk w oku – Nie dopuszczÄ do tego.
- Niby jak mnie zatrzymasz? – spytaÅa kpiÄ co, próbujÄ c wyszarpnÄ Ä dÅoÅ.
SpojrzaÅ na niÄ spode Åba i pociÄ gnÄ Å w swojÄ stronÄ. PisnÄÅa rozbawiona, gdy wylÄ dowaÅa obok mÄża.
- Tak zamierzasz mnie powstrzymaÄ?? – zapytaÅa z powÄ tpiewaniem, patrzÄ c na mÄżczyznÄ. UÅmiechnÄ Å siÄ i nachyliÅ twarz w jej stronÄ.
- Zamierzam bardzo Åadnie poprosiÄ – szepnÄ Å, wtulajÄ c twarz w jej szyjÄ – zostaÅ ze mnÄ .
***
- Wiesz… - zaczÄÅa powoli, odwracajÄ c siÄ do mÄżczyzny. UniósÅ brwi. – PomyÅlaÅam, że może, skoro i tak spÄdzasz tu tak dużo czasu… może byÅ siÄ tu przeniósÅ? Tak na próbÄ?
- JesteÅ pewna, że tego chcesz? – spytaÅ poważnie obserwujÄ c kobietÄ. KiwnÄÅa gÅowÄ .
- Tak – powiedziaÅa stanowczo – Jestem pewna.
PodeszÅa do niego i bez ostrzeżenia wpakowaÅa siÄ na jego kolana. RzuciÅ jej zszokowane spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie – poprosiÅa – Jeżeli mamy zamiar tworzyÄ prawdziwa rodzina, to Åatwiej bÄdzie nam, gdy bÄdziemy razem mieszkaÄ, prawda?
- Tak… myÅlÄ Å¼e tak ale… czy to nie za wczeÅnie?
- Nie – zaprzeczyÅa – Nie za wczeÅnie.
***
PodrapaÅ siÄ po brwi, przeglÄ dajÄ c po raz kolejny stare czasopismo. ByÅ pewny, że jeszcze rano widziaÅ w nim potrzebny mu artykuÅ.
- Cholera… - fuknÄ Å, odkÅadajÄ c gazetÄ na stóÅ.
PopatrzyÅ przez chwilÄ, na plamÄ po herbacie, na ÅnieżnobiaÅym obrusie i znów zaczÄ Å wertowaÄ czasopismo.
Poszukiwanie przerwaÅa pukajÄ cy w okno puchacz. NiechÄtnie wpuÅciÅ ptaka i zaÅmiaÅ siÄ, gdy ten dziobnÄ Å go w rÄkÄ.
- Też ciÄ nie lubiÄ – powiedziaÅ odwiÄ zujÄ c liÅcisk. ZmarszczyÅ brwi, wpatrujÄ c siÄ w poÅpiesznie napisanÄ wiadomoÅÄ i przeklÄ Å szpetnie.
- Cholera, co ona wyprawia – mruknÄ Å sam do siebie, mnÄ c kartkÄ w dÅoni, i zapominajÄ c o przerwanej pracy szybko wyszedÅ z kuchni.
***
- Co ty wyprawiasz? – SpytaÅ, widzÄ c jak kobieta przeglÄ da szafkÄ z ubraniami, wyciÄ gajÄ c czÄÅÄ garderoby.
- Miejsce – powiedziaÅa spokojnie – Nick siÄ wprowadza. Na jakiÅ czas. NapisaÅam ci.
- ZwariowaÅaÅ? – krzyknÄ Å podchodzÄ c do kobiety i ÅapiÄ c jÄ za nadgarstki – Nie pamiÄtasz już, jak ciÄ potraktowaÅ!? Jak potraktowaÅ ciebie i twojÄ córkÄ!?
- To byÅo wieki temu – mruknÄÅa, próbujÄ c wyswobodziÄ dÅonie – Przeżytek.
- Zobaczymy, czy bÄdziesz mówiÅa tak samo, za kilka miesiÄcy. Ann, na litoÅÄ boskÄ !
- PrzestaÅ! To moje życie – wyrwaÅa mu rÄce – Moje! MogÄ…
- MarnowaÄ je na wÅasny sposób – zakoÅczyÅ ironicznie unoszÄ c brwi.
- Jak Åmiesz!? MyÅlaÅam, że jesteÅmy przyjacióÅmi! Jako przyjaciel, powinieneÅ mnie wspieraÄ, a nie potÄpiaÄ!
- Jako przyjaciel, mówiÄ ci, że ten facet znów ciÄ omotaÅ! Wraca po tylu latach i jak gdyby nigdy nic wkupia ci siÄ w życie! Nie bÄ dź gÅupia!
- Wiesz, co ja myÅlÄ!? – SpytaÅa niebezpiecznie podnoszÄ c gÅos - Po prostu zazdroÅcisz! ZazdroÅcisz mi, po uÅożyÅam sobie ponownie życie z mÄżczyznÄ , z którym byÅam kiedyÅ! A ty, zmarnowaÅeÅ wszystkie szanse, jakie los ci podrzucaÅ, wyszukujÄ c w innych kobietach swojej zamarÅej żony!
Dopiero po chwili, dotarÅo do niej, co powiedziaÅa. ZapanowaÅa gÅucha cisza. WpatrywaÅa siÄ w twarz mÄżczyzny, która gwaÅtownie zbladÅa.
- Przepraszam, nie powinnam byÅa – powiedziaÅa cicho, rumieniÄ c siÄ gwaÅtownie.
ZacisnÄ Å niebezpiecznie usta i odsunÄ Å siÄ spory kawaÅek.
- Nic nie rozumiesz – szepnÄ Å – Nic.
- Przepraszam – powtórzyÅa – Ja po prostu… zrozum, mam szanse byÄ z nim szczÄÅliwa… nie chcÄ jej straciÄ.
- Znów ciÄ zrani – powiedziaÅ, a kobieta wyczuÅa w nim przejmujÄ cÄ troskÄ. PoczuÅa kolejnÄ fazÄ wstydu – Tacy ludzie nigdy siÄ nie zmieniajÄ .
- Nie znasz go! – jÄknÄÅa, czujÄ c narastajÄ ca irytacjÄ – Nie masz prawa go osÄ dzaÄ!
- Nie, masz racjÄ, nie znam – powiedziaÅ gwaÅtownie – Ale sÅyszaÅem o nim od ciebie i twoich przyjacióŠi sam, miaÅem okazjÄ go poznaÄ.. Wiem, jak bardzo ciÄ zraniÅ i jak bardzo cierpiaÅaÅ. PróbujÄ ciÄ po prostu chroniÄ przed zawodem!
- PrzestaÅ! – KrzyknÄÅa histerycznie – PrzestaÅ! Zrozum! ChcÄ spróbowaÄ!! Czemu nie potrafisz tego zaakceptowaÄ!?
WidziaÅa, że byÅ wÅciekÅy. Nie potrafiÅa oceniÄ czy jego zÅoÅÄ wynika ze sÅów, które wypowiedziaÅa wczeÅniej, czy tych wypowiedzianych przed sekundÄ . PodszedÅ do niej gwaÅtownie, ÅapiÄ c za ramiona i potrzÄ snÄ Å gwaÅtownie. MiaÅa wrażenie, że zaraz eksplodujÄ.
- Bo ciÄ kocham! – KrzyknÄ Å nie spuszczajÄ c z niej wzroku – I nie chcÄ
, żebyÅ cierpiaÅa!
ZamilkÅ, gdy dotarÅo do niego, co wÅaÅnie powiedziaÅ. Ann zamrugaÅa wpatrujÄ c siÄ mÄżczyznÄ, który zarumieniÅ siÄ gwaÅtownie, poczym zbladÅ i odsunÄ Å siÄ jak poparzony. W tym pomieszczeniu jeszcze nigdy nie panowaÅa taka cisza.
OtworzyÅa usta i zamknÄÅa je, gdy poczuÅa, że gÅos uwiÄ zÅ jej w gardle. Robert zrobiÅ taki gest, jakby chciaÅ siÄ zbliżyÄ, poczym odwróciÅ siÄ i żwawym krokiem wyszedÅ z pokoju.
OpadÅa na podÅogÄ i ukryÅa twarz w rÄkach. CaÅa radoÅÄ jakÄ odczuwaÅa przed przybyciem przyjaciela, wyparowaÅa z niej jak z przebitego igÅÄ balona. PowróciÅy wspomnienia, ból i upokorzenie. PrzypomniaÅy jej siÄ wszystkie te spotkania, po których za każdym razem uciekaÅa w popÅochu bojÄ c siÄ, że znów bÄdzie zraniona. Gdy za każdym razem widziaÅa w nich jakÄ Å czÄ stkÄ Clarsona. I jak zawsze, byÅ przy niej Robert, wspierajÄ c każdy jej krok i sÅuÅ¼Ä c dobrÄ radÄ .
CaÅa zÅoÅÄ zniknÄÅa. PoczuÅa tylko jeszcze wiÄkszy wstyd. To ona, uciekaÅa od zwiÄ zków, widzÄ c w każdym z nich byÅego mÄża. ByÅa dokÅadnie taka sama, jak Robert.
Pojedyncza Åza spÅynÄÅa po jej policzku. WÅaÅnie zrobiÅa najgÅupsza rzecz na Åwiecie, za którÄ przyjdzie zapÅaciÄ jej wysokÄ cenÄ.
***
WyszedÅ, zamykajÄ c gwaÅtownie drzwi. Idiota!
WiedziaÅ, że zaprzepaÅciÅ wÅaÅnie dÅugie lata ich przyjaźni. UniósÅ siÄ - straciÅ panowanie. PalnÄ Å najwiÄkszÄ gÅupotÄ na Åwiecie.
GdzieÅ gÅÄboko, czuÅ, że Ann miaÅa racjÄ. W każdej kobiecie, szukaÅ chodź malutkiej czÄ stki Sylvi. OdtrÄ caÅ wszystkie szanse, jakie dostaÅ. Ale ona, zawsze przy nim byÅa. PotrafiÅa wesprzeÄ go wtedy, gdy jej potrzebowaÅ, dodajÄ c otuchy i dobrego sÅowa pocieszenia. MógÅ na niÄ liczyÄ a ona, mogÅa liczyÄ na niego. Teraz, wszystko spieprzyÅ.
Z caÅej siÅy uderzyÅ w stojÄ cy obok sÅup i zaklÄ Å pod nosem, czujÄ c przeszywajÄ cy dÅoÅ ból. PodniósÅ jÄ , czujÄ c jak po nadgarstku spÅywa ciepÅa stróżka krwi.
- JesteÅ idiotÄ – mruknÄ Å do siebie, wkÅadajÄ c drugÄ rÄkÄ do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. ObwinÄ Å zranionÄ dÅoÅ i powoli ruszyÅ pustymi alejkami.
***
ZacisnÄ Å palce na zÅotej ramce z fotografiÄ . MÅoda para uÅmiechaÅa siÄ do niego promiennie. Dużo mÅodszy Robert, trzymaÅ w ramionach SylviÄ, która jednÄ rÄkÄ ÅciskaÅa jego dÅoÅ a drugÄ , poprawiaÅa nerwowo welon. PamiÄtaÅ to jak by wydarzyÅo siÄ to wczoraj. Tak strasznie siÄ wtedy denerwowaÅ, że coÅ pójdzie nie tak, że kobieta ucieknie sprzed oÅtarza lub w ogóle do niego nie dotrze. PamiÄtaÅ ulgÄ, jakÄ sprawiÅy mu sÅowa przysiÄgi maÅżeÅskiej i smak ciepÅych ust kobiety.
Bardzo powoli odwróciÅ ramkÄ i otworzyÅ jÄ , wyjmujÄ c ze Årodka fotografiÄ. Do tej pory, zdjÄcia ustawione na póÅce w jego gabinecie, byÅy ÅwiÄtoÅciÄ . StaÅy tam odkÄ d postawiÅa je Sylvia i nawet Alex, nie miaÅa prawa ich ruszaÄ. Teraz on sam, wyjÄ zdjÄcie i uÅożyÅ je starannie w albumie, stawiajÄ c z powrotem pustÄ ramkÄ na biurku.
Z wahaniem siÄgnÄ Å po kolejne zdjÄcie, z którego uÅmiechaÅa siÄ do niego sama Sylvia. Jej dÅugie, ciemne wÅosy wiatr zwiewaÅ na twarz. Kobieta, co kilka sekund uÅmiechaÅa siÄ szerzej, odgarniajÄ c niesforne kosmyki za uszy.
DotknÄ Å czule zdjÄcia, gÅadzÄ c gÅadkÄ powierzchniÄ papieru i umieÅciÅ je na pustej stronnicy.
Kolejna ramka przedstawiaÅa ich oboje. Siedzieli w ogrodzie, wpatrujÄ c siÄ w zachodzÄ ce sÅoÅce. Ona, uÅożyÅa mu siÄ na kolanach, dÅoniÄ obejmujÄ c potÄżny brzuch, podczas gdy on, gÅadziÅ delikatnie jej gÅowÄ, uÅmiechajÄ c siÄ promiennie.
PoczuÅ gwaÅtowny Åcisk w żoÅÄ dku, a ramka wypadÅa mu z dÅoni, z trzaskiem rozbijajÄ c siÄ o podÅogÄ.
Nie podniósÅ jej. OpadÅ bezwiednie na krzesÅo i ukryÅ w twarz w dÅoniach. Ze zdziwieniem poczuÅ ciepÅÄ strużkÄ pÅynÄ cÄ po jego policzku.
Do tej pory, tylko raz okazaÅ sÅaboÅÄ, jakÄ byÅy Åzy. SiedziaÅ wtedy w poczekalni w Mungu, trzymajÄ c w ramionach nowonarodzonÄ Alex. Dziewczynka kwiliÅa nieznoÅnie, podczas gdy on, zupeÅnie nieobecny duchem, zadawaÅ sobie pytanie, czemu los odebraÅ mu najważniejszÄ osobÄ jego życia.
Teraz czuÅ siÄ tak, jakby straciÅ Ann.
PodniósÅ twarz, ukradkiem ocierajÄ c oczy. DrÅ¼Ä cÄ dÅoniÄ podniósÅ roztrzaskanÄ ramkÄ, która chwile później leżaÅa w koszu, podczas gdy fotografia zostaÅa wÅożona w album.
NiecaÅe dwadzieÅcia minut później, na biurku staÅ rzÄ d pustych ramek. WÅród korowodu czarnego tÅa, tylko jedna z nich wyróżniaÅa siÄ. Na honorowym miejscu, staÅo jedno samotne zdjÄcie kobiety, która machaÅa radoÅnie w stronÄ obiektywu, pokazujÄ c z dumÄ zÅotÄ obrÄ czkÄ.
UÅmiechnÄ Å siÄ smutno, i wyszedÅ, ÅciskajÄ c pod pachÄ stary album z caÅÄ masÄ bolesnych wspomnieÅ.
***
* UznaÅam, że na jest tu już tyle nieÅcisÅoÅci, że nie zrobi różnicy, jak to bÄdzie bajka o Czerwonym Kapturku.
Cóż. Tak szczerze, ta notka skÅada siÄ ze „Åcinków” fragmentów, kurzÄ cych siÄ na moim dysku i czekajÄ cych na publikacjÄ.
WÄ tek z Ann i Robertem, mam gotowy już od dawna. CaÅoÅÄ czeka już tylko na to, żeby sukcesywnie jÄ dodawaÄ.
WÄ tek Lupinów… WÅaÅciwie, miaÅ nie ujrzeÄ ÅwiatÅa dziennego. NapisaÅam go dla siebie, w ramach ÄwiczeÅ i wyszedÅ kompletnie nie tak, jak sobie wyobrażaÅam.
JeÅli chodzi o Blacków… Nie skÅamiÄ, że uznaÅam, że doÅÄ dawno o nich nie wspomniaÅam. NadeszÅa pora, żeby to zmieniÄ.
Wpierw bardzo, bardzo proszę o wybaczenie z powodu opóźnienia w czytaniu. W szkole mam istny Sajgon, testy, kartkówki, pytania... Ledwo wyrabiam, jednym słowem.Co do notek, to poprzednia bardzo mnie rozbawiła xDW sumie nawet nie zdziwiłabym się, gdyby Sharon uciekła z domu Pottera po poznaniu jego jakże "normalnej" rodzinki.Ojciec - dziecko, Matka - Furiatka, Brat - Donosiciel, czy istnieje lepszy komplet? xDCo do Blacków, to Vivien wdała się w tatę nie powiem xD Swoimi wdziękami już próbuje osiągnąć to co chce.Dobrze, że dałaś ich do notki, dawno ich nie było. Mam nadzieję, że to się zmieni.Co do Ann, nie, nie, nie, nie !!!Po co, ona przyjmuje tego Nicka?!Robert ma rację, przecież znowu będzie przez niego cierpieć!Co do Roberta, żal mi bardzo człowieka. Tak bardzo kochał Sylvię... Ale los jest nieubłagany. Niestety.Pozdrawiam czekając na kolejne notki.
OdpowiedzUsuńNiedawno czytałam Twoje notki od samego poczatku. I mogę Ci powiedzieć, ze im dłużej piszesz tym są lepsze:) Dlatego pisz, pisz, pisz i nie przestwawaj bo ta opowieść jest wyjątkowa.
OdpowiedzUsuńsuper notka i tyle!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCofając się wstecz o kilka notek stwierdzam, iz za często krytykujesz swoje notki, piszą ze nie są zbyt dobre.Powiem Ci, że się mylisz.Twoje notki są super, o czym już nie raz Ci mówiłam.Watek Lupinów jest świetny, Ann i Robert, no cóż nie każdy ma idealne życie. Natomiast o Blackach, fakt dawno nie było, a ja nadal czuje niedosyt. ; D
OdpowiedzUsuńWitaj. Chciałabyś zgłosić się do oceny? Jeśli jesteś zainteresowana, zapraszam na www.oceny-blogow-hp.blog.onet.pl Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńNotka fajna, nie powiem. Od dawna czytam twojego bloga, ale jakoś nigdy nie mogłam się zmotywować do komentarza. I tak w notce wszystko byłoby okej, gdyby nie jedna rzecz która mnie niemiłosiernie wkurza. Robisz z małżeństwa Blacków rutynę i nudę. Nienawidzę tego, bo jestem wielką fanką Syriusza, a on przecież zawsze był ruchliwy, głośny, zabawny. Błagam zmień to, bo jeśli tak dalej będzie moje oczy nie będą w stanie znieść wątków z nimi. Pozdrawiam,Mad.
OdpowiedzUsuń