Weekend w górach

Oj, minęło trochę czasu, nie powiem. Chciałam przeprosić za długą nieobecność i tą notkę, która porazi was niskim poziomem. Może wynagrodzi wam to długość. Macie przed sobą 9 stron w Wordzie.
Od dwóch tygodni jestem chora, siedzę cały czas w domu. Gdy już poprawiłam oceny i w końcu miałam chwilę wytchnienia, rozłożyła mnie choroba a gdy poczułam się na tyle dobrze żeby pisać… komputer odmówił współpracy. Karta graficzna odmówiła współpracy i od przeszło dwunastu nie mam dostępu do komputera i Internetu. Notkę ukończyłam na laptopie mamy, który mi przyniosła z pracy na weekend ale nie jestem w stanie określić, kiedy mój komputerek wróci do domu.
Tak więc… cóż, jestem zmuszona napisać, że nadal nie wiem kiedy będzie nowa notka. Wszystko zależy od poczty polskiej, kolegi mojej mamy i tego jak bardzo karta jest uszkodzona.
Tak z innej beczki, wracając do notki. Pierwsze akapity pisałam bardzo dawno temu, gdzieś na początku stycznia. Te ostanie, pisałam teraz. Wydaje mi się, że są lepsze niż te pierwsze no i troszkę inne stylistycznie niż zawsze.
Tak, notka jak zawsze nie poprawiona. Należy spodziewać się więc ogromu powtórzeń i literówek.
Notka ze specjalną dedykacją dla Poetki, która cierpi chora i jak twierdzi, z mojej winy. Wybacz, cała jest dla ciebie ;)

***
- Zapomniałaś? – spytał marszcząc brwi. Zarumieniła się mocno i znów spojrzała w stronę salonu. Nick przyjrzał jej się uważnie poczym spojrzał szybko w stronę wieszaka na ubrania. Kiwnął głową – Masz gościa?
- Mam…Wejdź ja…
- Ann, ja już będę… - urwał widząc stojącego w drzwiach Nicka. Jego usta zacisnęły się w wąską linię, a kobieta jęknęła w duchu.
- Zostań! Amel nie ma i..
- To ja przyjdę  jutro – powiedział szybko Nick.
- Jest u koleżanki, zaraz powinna być – mruknęła w popłochu – Jeśli chcesz, możesz poczekać.
 - Nie będę przeszkadzać – uparł się Clarson.
- Nie przeszkadzasz, ja już idę – odezwał się Robert sięgając po kurtkę. Ann zaklęła pod nosem, nie wiedząc kogo ma zatrzymywać.
- Nie, zostań, ja..
- Obaj zostajecie! – warknęła zirytowana kobieta – Amel zaraz wróci, a my się jeszcze nie umówiliśmy…  - powiedziała i wskazała mężczyznom pokoju. W duchu poczuła, że zrobiła najgłupszą rzecz na jaką mogła wpaść.
Spojrzała z uśmiechem na mężczyzn którzy przyglądali się sobie z uwagą.
- Poznajcie się – zaczęła, starając się zachowywać spokój – To jest mój przyjaciel, Robert a to jest Nick.
Wymienili uściski dłoni.
- Miło mi – powiedział Robert wyraźnie dając do zrozumienia, że sytuacja w której jest bardzo mu się nie podoba. Clarson, wyczuwając wrogość emanującą z mężczyzny kiwnął tylko głową, jednocześnie czując, że i on nie zapałał wielką miłością do Medisona.
Ann, widząc niezbyt zadowolone miny mężczyzn posłała im niepewny uśmiech jednocześnie przekilinając na swoją głupotę.
- Zrobię coś do picia – powiedziała cicho i wyszła z pokoju. Była w potrzasku. Znała stosunek Roberta do jej byłego męża i a po minie Nicka zobaczyła, że jej przyjaciel nie przypadł mu do gustu. Musiała szybko coś wymyślić, zanim sytuacja obróci się w niewłaściwą stronę.
***
Siedzieli naprzeciwko siebie obserwując się uważnie. Atmosfera w pokoju jeszcze nigdy nie była aż tak napięta.
Po minie Roberta, Nick bez chwili wahania uznał, że Ann musiała mu  powiedzieć co się między nimi wydarzyło. Tak naprawdę, były zdziwiony, gdyby tak nie było.  
Zmarszczył brwi i postanowił się odezwać, przerywając niezręczną ciszę.
- Długo się znacie? – spytał obojętnie wpatrując się prowokacyjnie w twarz Roberta.
- Prawie sześć lat – odpowiedział czekając na reakcję mężczyzny. Clasron zakaszlał znacząco.
- A długo jesteście przyjaciółmi?
- Odkąd się znamy – mruknął. Znów zapanowała cisza. Obaj poczuli, że nawiązanie konwersacji będzie trudnym zadaniem.
Odwrócili wzrok i każdy zajął się obserwowaniem czegoś innego. Do pokoju wróciła Ann, niosąc dwa kubki.
- Proszę – powiedziała stawiając je na stole – O czym rozmawialiście? – spytała siadając na fotelu i spojrzała po mężczyznach, którzy mruknęli coś niewyraźnie. Pokiwała głową – Nie rozmawialiście.
Wzruszyli ramionami, unikając swojego spojrzenia. Ann poczuła, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, stanie się coś złego.
- To kiedy chciałeś jechać? – spytała cicho, patrząc na Roberta. Podrapał się po karku i spojrzał na przyjaciółkę.
- W weekend – odpowiedział krótko, zerkając na Clarsona.
Ann zawahała się.
- W sumie to..
- Jestem!
Amel zajrzała do pokoju i jej wzrok padł na Roberta. Uśmiechnęła się szeroko.
- Robert, dawno cię nie było – powiedziała z uśmiechem. Ann rzuciła jej surowe spojrzenie – No ale… tata!
Nick uśmiechnął się szeroko do córki. Robert spojrzał z wyrzutem na kobietę.
- Powinna się uczuć szacunku – syknęła gdy dziewczynka wróciła do holu – Mówiłam ci…
- Na litość boską, ma do mnie mówić per Pan? – spytał zirytowany – Teraz mnie już obrażasz.
- Ale… Wrócimy do tego – mruknęła gdy córka weszła do pokoju i uściskała ojca. Ann uśmiechnęła się szeroko, gdy dziewczynka cmoknęła ją w policzek i uścisnęła dłoń Robertowi który zagadnął ją wesoło. Nick patrzył zszokowany jak mężczyzna rozmawia swobodnie z dziewczynką, podczas gdy Ann przesiadła się do niego.
- Dobrze się dogadują – zauważył obserwując córkę. Kobieta kiwnęła głową.
- Zna go od małego – powiedziała z uśmiechem obserwując córkę – Lubią się. No i Amel często bawi się z Alex.
- Nie mówiłaś, że ma żonę – mruknął z wyrzutem, czując dziwną ulgę. Ann zaśmiała się smutno.
- Jest wdowcem – powiedziała cicho wychylając się po herbatę – Sam wychowuje Alex. Jest o trzy lata starsza od Amel.
- Acha. Ma kogoś? – spytał obojętnie patrząc na rozbawioną dziewczynkę. Ann już otworzyła usta by odpowiedzieć gdy Amel jej przerwała.
- Zapomniałabym! Chodź – wstała – Musze ci coś pokazać!
Nick zmarszczył jasne brwi. Nie był pewny, do kogo mów dziewczyna. Ann zaśmiała się cicho i pchnęła go.
- No idź – powiedziała rozbawiona – Wybacz za to – dodała gdy Amel i Nick zniknęli za drzwiami – Zapomniałam że miał przyjść. Niezręcznie wyszło.
- Bzdury – mruknął – I tak bym go kiedyś poznał.
- No tak, ale nawet cię nie uprzedziłam – rzekła cicho – I jak wrażenia?
- Nie wypowiem się – roześmiał się głośno – Wracając do Amel…
- Nie – powiedziała stanowczo.
- Toczymy o to bój odkąd nauczyła się mówić – mruknął zirytowany – Ty ignorujesz to że Alex ma mówić do ciebie na Pani.
- To zupełnie… Dobrze – powiedziała widząc że nie wygra – Niech ci będzie. Skoro tak chcesz.
Wyszczerzył się w usatysfakcjonowanym uśmiechu.
- Jedziesz ze mną w weekend?
- Nie wiem – mruknęła odstawiając kubek – Nie wiem, czy Nick będzie mógł wziąć Amel do siebie.
- Najwyżej może jechać z nami – zauważył rezolutnie.
- Naprawdę sądzisz, że siedmiolatka będzie chciała jechać w góry z dwójką dorosłych ludzi i słuchać jak rozmawiamy o krzyżówkach? – zaśmiała się odchy
lając głowę do tyłu.
- To było bardzo trudne hasło – mruknął mężczyzna.
- Co wam tak wesoło? – spytała Amel wchodząc żwawo do pokoju
Spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
- Ja już pójdę – Nick wszedł do pokoju i uśmiechnął się do córki.
- Poczekaj chwilkę – powiedziała szybko kobieta – Zabierzesz na weekend Amel? W sobotę chcieliśmy jechać na wycieczkę rowerami. Będzie jej się nudzić.
- W ten weekend?
Kiwnęła głową. Zmarszczył brwi zastanawiając się nad czymś.
- Dobrze – powiedział kiwając głową – W piątek?
- Tak – uśmiechnęła się szeroko – dzięki. Odprowadzę cię.
***
- Jeszcze raz przepraszam za tą idiotyczną sytuację – powiedziała cicho, marszcząc jasne brwi. Zaśmiał się pod nosem.
- Przestań już, robisz się nudna.
- Wybacz…
Pokiwał głową z litością i zapiął kurtkę. Spojrzała na niego z uśmiechem, opierając się głową o ścianę.
- Przyjadę po Amel w piątek wieczorem – przypomniał, nadając swojemu tonowi ostrej barwy. Mimo wszystko uśmiechnął się, gdy kiwnęła krótko głową – Przyczep sobie jakąś karteczka przy lustrze czy coś.
- Spróbuję pamiętać. W piątek wieczorem.
- Zgadza się. Muszę już iść, do zobaczenia – otworzył drzwi i rzucił ostatnie surowe spojrzenie w stronę kobiety, która rozbawiona wskazała mu wyjście.
- Cześć – powiedziała obserwując jak zbiega po schodkach. Zamknęła drzwi i wydała z siebie zduszony okrzyk. Jak żyła, jeszcze nigdy nie spowodowała tak idiotycznej sytuacji. Z winą na twarzy weszła do salonu, gdzie nadal siedział Robert. Widząc wykrzywioną minę kobiety zaśmiał się krótko.
- Bardzo śmieszne – fuknęła zabierając się za składanie kubków po herbacie – Doprawdy.
- Ja tam się świetnie bawiłem – powiedział rozbawiony i ignorując surowe spojrzenie kobiety wstał, pomagając jej uprzątnąć stół – Kiedyś i tak byśmy na siebie wpadli.
- Wolałabym was na to przygotować – mruknęła nie patrząc w jego stronę – To było żenujące…
- Ann, na litość boską, jesteś przewrażliwiona.
***
Spojrzała na niego pytająco, obserwując jak zapina swój plecak. Uniósł brwi.
- Co? – spytał, zakładając go na plecy – Prowiant.
- Długo to potrwa? – zerknęła powątpiewająco w stronę dwóch, stojących samotnie obok mężczyzny rowerów, których wygląd dawał wiele do życzenia. Podążył za jej wzrokiem i roześmiał się głośno. 
- Nie będziemy na tym jechać – wyjaśnił szybko. - Te dwa …echem, rowery, nadają się tylko na złom – dodał – Dawno do nich nie zaglądałem i … no… spacer dobrze nam zrobi.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę – zaśmiała się serdecznie, patrząc na niego z wyraźną ulgą – Nie żebym ci nie ufała, ale cały dzień w górach z Tobą, sam na sam i to w dodatku na TYM – wskazała na rowery – No, nie widzę tego.
- No, a widzisz cały dzień w górach, ze mną ale na TYM.
Podążyła za jego wzrokiem. Uparcie zatrzymał wzrok na stopach kobiety. Zmarszczyła brwi.
- Nie rozumiem… Zaraz, zaraz… Ty chcesz iść?! – Spytała surowo, odskakując szybko. Przeniósł spojrzenie na jej twarz -  Jesteś szalony…
- To tylko kilkanaście kilometrów – powiedział beztroskim tonem, zarzucając plecak na plecy – Nie miej takiej miny, fajnie będzie.
- Na pewno – mruknęła i z miną skazańca wyruszyła za mężczyzna, który pogwizdując wesoło, zdarzył się oddalić. – Wyjaśnij mi, jak masz zamiar dostać się w góry?
- Za rogiem czeka na nas świstoklik – rzucił jej pełny entuzjazmu uśmiech – A stamtąd to już rzut beretem.
- Cudownie…
***
- Nienawidzę cię! Nienawidzę cię!
Przyglądał jej się rozbawiony, opierając się o pień drzewa. Rzuciła mu mordercze spojrzenie i schyliła się, próbując uspokoić oddech.
- Gdyby nie to, że nie mam siły, zabiłabym cię – wydyszała, podnosząc głowę do góry.
- Nigdy bym cię nie posądzał o tak słabą formę – przyznał, zakręcając butelkę z wodą.
- Dawaj – warknęła, widząc że chce wsadzić ją z powrotem do plecaka – ja też chcę.
Posłusznie podał jej napój, powstrzymując śmiech. Z mokrymi włosami, wypiekami na policzkach i podrapanymi od gałązek rąk, wyglądała przeuroczo.
- Teraz rozumiem, dlaczego Alex była rano dla mnie taka miła – mruknęła i z trudem wyprostowała się. Z jej ust wydobył się cichy jęk.
Tego nie potrafił przetrzymać. Zanim zdążył zareagować z jego ust wydobył się śmiech.
- Co cię tak śmieszy? – spytała wściekła, oddając mu pustą butelką.
- Nic, nic… zastanawiam się tylko, jak masz zamiar jutro wstać – powiedział i zanim zdążyła zareagować zaczął iść.
- Zabiję cię – krzyknęła za nim i zrezygnowana powoli ruszyła przed siebie.
***
- Długo jeszcze? – spytała zatrzymując się gwałtownie. Nim zdążył zareagować, opadła na ziemię. Ściółka leśna wbiła jej się w pośladki. Ignorując nieprzyjemne kłucie sięgnęła po wodę.
- Źle wyglądasz – zauważył, również stając – Chcesz coś zjeść?
Pokręciła głową, rozmasowując obolałe stopy. Wzruszył ramionami i wyciągnął z plecaka kanapkę. Z uśmiechem rozpakował ją i już miał ugryźć gdy jego wzrok padł na Ann.
- Masz mrówkę na łokciu – powiedział obojętnie. Strzepnęła ją zirytowana – I na łydce – dodał przeżuwając kęs. Zmarszczył brew, odsuwając jedzenie od siebie i podszedł do kobiety – Wstań – oznajmił szorstko.
Pokręciła głową.
- Spadaj.
- Wstań – poprosił wyraźnie czymś rozbawiony – Usiadłaś na ścieżce mrówek. Mogą zacząć gryźć…
Jęknęła cicho ale posłusznie podała mu dłoń. Podciągnął ją i z zainteresowaniem obrócił tyłem do siebie. Wydał z siebie odgłos niezadowolenia.
- Zaraz ci coś zrobię – burknęła, otrzepując się – Ciągasz mnie już kilka godzin, ledwo chodzę, siadłam w mrowisko a teraz jeszcze gapisz się na mój tyłek i dajesz do zrozumienia że ci się nie podoba!
- Nie siadłaś w mrowisko – zauważył szybko ale odwrócił wzrok – i nie patrzyłem się na twój tyłek, tylko łydki. Spójrz.
Zrezygnowana obróciła głową.
Uchyliła usta, wpatrując się niedowierzającym spojrzeniem w swoje nogi. Począwszy od kostek, przez cale łydki aż po uda, ciągnęła się ścieżka czerwonych śladów po ugryzieniach. Od razu połączyła je z irytującym kłuciem, które teraz przerodziło się w pieczenie.
- Au… - pisnęła, dotykając palcem do uda. Ból wzmógł się gdy tylko ciepła dłoń musnęła zaczerwienienia – Boli….
- Ma prawo – powiedział i schylił się, przyglądając się dokładnie obrażeniom kobiety. Obrzuciła go rażącym spojrzeniem. Zarumienił się gwałtownie – Lepiej będzie, jak zaczniemy wracać.
- Oh, nie ma potrzeby – fuknęła z ironią, strzepując kolejną mrówkę wędrującą po jej dekolcie – tak mało mi się przydarzyło! Chodźmy dalej, może trafimy na jakiegoś niedźwiedzia albo jakaś uprzejma sowa wplącze mi się we włosy!
- Opuść spodnie – zalecił i parsknął, zdając sobie sprawę z gafy – To znaczy, opuść nogawki. Inne szkodniki się do ciebie nie dobiorą.
- Miałam rację, obawiając się twojego towarzystwa – zaśmiała się, na chwilę zapominając o nogach – Masz nieczyste myśli, Robercie.
- Bez komentarza – uciął z uśmiechem rozglądając się dookoła i zac
zął maszerować, szukając ścieżki, którą mogliby wrócić – Chodźmy, zanim faktycznie trafimy na jakiegoś misia.
- Misia? Tu są niedźwiedzie? Robert? Robert!? Robert!
***
- Już? – spytała niecałą godzinę później, gdy zobaczyła w oddali miejsce, z którego wyruszyli – Jak to możliwe?
Uśmiechnął się szeroko.
- Słyszałaś o czymś takim, jak skrót? Krążyliśmy cały czas dookoła.
- Zaraz – zatrzymała się gwałtownie – Chcesz mi powiedzieć, że cały czas byliśmy tak blisko!?
- Pewnie – powiedział wzruszając ramionami – Czułem, że nie zajdziesz zbyt daleko.
- No tak, mogłam się domyśleć! To dlatego szliśmy sami? Bez żadnej grupy?
- Nie. Całkiem dobrze znam ten las – uśmiechnął się szeroko i zatrzymał się czekając aż kobieta dołączy do niego
- Nie rozumiem – mruknęła obserwując uważnie uśmiechniętą twarz mężczyzny – Często tu przyjeżdżasz?
- No pewnie – uśmiech na jego twarzy poszerzył się – Wychowałem się tu.
Wpatrywała się w niego zszokowana.
- Słucham? – spytała mrużąc oczy.
Pokręcił głową z politowaniem. Przyciągnął ją do siebie i wskazał na znajdujący się w dolinie mały domek.
- Tu się wychowałem – powiedział z uśmiechem – Ostatnio narzekałaś, że jesteś bardzo zmęczona. Nigdzie nie wypoczniesz tak dobrze, jak w Gajówce. Kilka godzin na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi.
- Ktoś tu jest? – spojrzała na niego pytająco, podświadomie obawiając się odpowiedzi.
- Według ostatnich wiadomości, jest Rosie z mężem.
- A twoi rodzice?
- No a czego się spodziewałaś? – uśmiechnął się pokrzepiająco – Chodź, trzeba ci opatrzyć nogi zanim będziemy wracać. No i mama nie wybaczyłaby mi gdybyśmy nie wstąpili na obiad.
- Mogłeś mnie uprzedzić – mruknęła, posłusznie schodząc za mężczyzną.
- Nie przypuszczałem, że jest potrzeba. Skąd mogłem wiedzieć, że wejdziesz w mrowisko?
Prychnęła cicho.
- Bardzo zabawne.
- Nie złość się – poprosił łagodnie, stając przed drewnianą furtką – Lubię tą okolicę. Pobliskie lasy są naprawdę wyciszające. Po za tym, zawsze lepiej mieć wyjście awaryjne, na wypadek taki jak ten. Nie miałem zamiaru cię…
- Zamknij buzię – uśmiechnęła się złośliwie – Nie jestem zła. Dlaczego nigdy nie mówiłeś, że wychowałeś się w górach?
Wzruszył ramionami.
- Bo…
Urwał. Drzwi od chatki otworzyły się i z domu wyskoczyła wysoka kobieta o uderzająco zielonych oczach. W mgnieniu oka przemierzyła odległość dzielącą ją od brata i bez uprzedzenia rzuciła się na niego.
- Mówiłam im, że przyjdziecie – powiedziała z uśmiechem, gdy Robert odepchnął ją delikatnie. Wymieniła uścisk z Ann – Nikt nie dotrzyma mu tępa. Zawsze nas wykańczał na wycieczkach. Chodźcie, mama czeka z kanapkami.
Ann uchyliła usta, zdziwiona nagłym obrotem akcji. Zszokowana poszła za kobietą, która wesoło paplała jej do ucha.
- Właściwie – wtrącił Robert zdejmując plecak i odstawiając go na podłogę – Trzeba obejrzeć nogi Ann. Usiadła na ścieżce mrówek…
Rosie skrzywiła się nieznacznie.
- Nie ty pierwsza – stwierdziła po chwili – Każdy kto jest tu pierwszy raz, zawsze wraca pogryziony. Chodź, poradzimy coś….
- No gdzie oni są?
***
Siedziała na jednym z wielkich, miękkich krzeseł przed chatką Medisonów, kompletnie zaskoczona panującą w domu atmosferą. Zanim zdążyła się obejrzeć, wpadła w sidła Joann, która wydawała się być zakochana we wszystkich. Po tym, jak opatrzyła dokładnie jej nogi, posadziła ją w kuchni, gdzie dopilnowała by kobieta zjadła kolosalną porcję naleśników.
Długo nie dane było jej zaznać spokoju.
Tylko przełknęła ostatnią  porcję jedzenia, a została zabrana przed dom, gdzie obie kobiety zaczęły zabawiać ją anegdotami z ich życia.
Kobieta z rozbawieniem stwierdziła, że zarówno Robert jak i Rosie odziedziczyli swoje otwarte charaktery właśnie po matce. Joann tryskała energią i entuzjazmem z jeszcze intensywniej niż jej przyjaciel. A była pewna, że jest to niemożliwe.
W Gajówce, spędzili resztę dnia.
- Będziemy musieli się zbierać – powiedział w końce mężczyzna, zerkając na zegarek.
Ann niechętnie przeniosła na niego wzrok. Wydawał być się tak samo rozleniwiony i niechętny do ruszania z miejsca, jak ona.
- Och, musicie? – Spytała Rosie, patrząc z niezadowoleniem na brata. Derek zaśmiał się pod nosem, rzucając Ann spojrzenie mówiące „Przegrałaś”.
- Tak, musimy – mruknął Robert ale nawet nie ruszył się z miejsca – Ann miała odebrać jeszcze dziś Amel, prawda?
Zanim zdążyła pomyśleć, zaprzeczyła.
- Nie, dopiero jutro.
- No więc w czym problem? Miejsca ci mało? Mama się ucieszy.
Robert zaśmiał się pod nosem.
- To teraz się doigrałaś…
***
- Zmęczona?
Odwróciła głowę. Na dworze zapadł już całkowity mrok. Robert stał oparty o framugę drzwi, trzymając w ręku kubek z parującym płynem.
- Zrobiłem ci herbaty – dodał, podchodząc do kobiety. Usiadł obok niej na schodach i spojrzał na niebo, w które wpatrywała się Ann – Przepraszam, że tak wyszło. Nie pomyślałem, że mogą nas przetrzymać.
- Bzdury. Bardzo się cieszę, że dałam ci się namówić. Mimo że bolą mnie nogi, zaraz padnę na twarz i jutro będziesz mnie musiał wnieść do domu.
- Będziesz mi wypominać te mrówki do końca życia?
- Nie – powiedziała szybko i łyknęła herbaty – Opowieści twojej siostry wynagrodziły mi wszystkie trudny. Nie wiedziałam, że mówi tak dużo jak ty. Zawsze wydawało mi się że to Eva jest bardziej rozgadana.
- Obie są siebie warte – przyznał z uśmiechem – Ogólnie, to cała nasza rodzina taka jest. Trzeba mieć zdrowe nerwy, żeby to wytrzymać.
Zaśmiała się cicho.
- Pięknie tu – szepnęła – Miałeś szczęście że się tu wychowałeś.
Wzruszył ramionami.
- Przez długi czas tu nie przyjeżdżałem – wyznał wpatrując się w niebo – Po śmierci Sylvi nie umiałem się przekonać do tego miejsca. Bardzo długo tu nie wracałem.
- Mieszkaliście tu? – spytała cicho, starając dokładnie dobierać słowa. Ten temat, był bardzo rzadko przez nich poruszany.
- Tak – kiwnął głową – Uwielbiała tu być.
Spojrzała na niego. Wpatrywał się w skupieniu w coś, czego ona nie dostrzegała. Czując, że mu się przygląda odwrócił wzrok. Ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się pokrzepiająco a on odwzajemnił uśmiech.
- Wiesz, że jesteś wspaniałym przyjacielem? – spytała po chwili milczenia, odstawiając pusty kubek na ziemię – Bardzo się cieszę, że mam to szczęście cię nim nazywać.
- I vice versa.
***
Jęknęła, próbując się przeciągnąć. Jeżeli sądziła, że wszystko bolało ją dzień wcześniej, teraz mogła bez wątpienia określić swój stan na bliski agonii.
Zacisnęła zęby i bardzo powoli uniosła się na łokciach. Każdy cal jej ciała bolał ją niemiłosiernie. Wydawało jej się że jest kilka razy cięższa a jakikolwiek ruch wydawał się być katorgą.
- Można?
- Ta… - mruknęła, zmuszając się do utrzymania w pozycji siedzącej. Drzwi otworzyły się i kobieta zobaczyła uśmiechniętą twarz Rosie.
- Żyjesz? – spytała łagodnie, podchodząc bliżej i usiadła na brzegu łóżka. Ann spojrzała na nią błagalnie – Co to za życie? Pomyślałam, że jesteś głodna. Robert porwał Dereka na spacer, a mama wybrała się z tatą do miasteczka, więc je
steśmy same. Dasz radę wstać?
- Nie wiem – zaśmiała się kobieta ale powoli zaczęła się podnosić – Może.
- Mogę ci pomóc – zaproponowała Rosie szybko wstając. Wyciągnęła dłoń do Ann a ta uścisnęła ją mocno. Dziewczyna pociągnęła ją z całej siły i po chwili obie już stały – Weź zimny prysznic – poleciła, posyłając jej krzepiący uśmiech – Zrobi ci się lepiej. A ja wyszykuję śniadanie.
***
- Lepiej? – Rosie uśmiechnęła się przez ramię do Ann, która pokiwała głową.
- Mam wystarczająco dużo sił, żeby go zabić – powiedziała, siadając na jednym z krzeseł – Może ci w czymś pomóc?
- Nie trzeba, już skończyłam – kobieta odwróciła się zgrabnie i postawiła przed nią talerz z zachęcająco wyglądającymi plackami. Ann kiwnęła głową dziękując i rzuciła się na jedzenie –Apetyt dopisuje – dodała rozbawiona.
- Bardzo – zgodziła się Winter kiwając żarliwie głową.
- Naprawdę aż tak ci dopiekł? – spytała, wpatrując się w jedzącą kobietę. Kiwnęła głową – Potrafi być uciążliwy. Kiedyś był jeszcze gorszy ale odkąd…
Urwała i szybko wstała. Ann przyjrzała jej się z zainteresowaniem.
- Tak czy inaczej, podziwiam cię, że z nim tyle wytrzymujesz – dodała łagodnie – Zaraz wrócę, musze iść do łazienki.
***
Wpatrywała się w stojące na biurku zdjęcia. Ustawione w kolorowych ramkach postacie z uśmiechem machały w jej stronę. Chodź nie do końca była pewna, kto na nich jest, urzekały ją emocje emanujące od nich.
Zatrzymała wzrok na stojącej najbliżej krawędzi stolika fotografii. Dwie dziewczynki obrzucały się śniegiem z zaciętością wymalowanej na twarzy.
- To ja i Eva – usłyszała za sobą cichy głos Rosie – Miałam wtedy sześć lat. Chwile po tym, wpadłam w zaspę.
Ann zaśmiała się pod nosem. Kobieta podeszła bliżej i pokazała zdjęcie obok.
- To Robert – dodała z uśmiechem. Winter zaśmiała się, widząc naburmuszonego chłopca. Jasna czupryna włosów przysłaniała mu oczy – Mama nie może odżałować, że jego włosy ściemniały.
- A to? – spytała na jedyną, nieruchomą fotografię. Kobieta o okrągłej buzi i dużych, ciemnych oczach wpatrywała się w coś w zamyśleniu.
- Sylwia – powiedziała łagodnie Rosie – Eva zrobiła je w przed dzień ich ślubu. Śmiałyśmy się, że zastanawiała się czy nie uciec sprzed ołtarza.
Ann uśmiechnęła się lekko. W jej głowie sformułowało się pytanie, ale nie była pewna, czy powinna je zadać. Spojrzała znów na zdjęcie.
- Jaka była?
Rosie zamyśliła się.
- Była zawsze pełna życia. Chyba jako jedyna dawała radę dotrzymać tępa Robertowi. We wszystkim dostrzegała pozytywy…
- Byli do siebie podobni – zauważyła Ann. Rosie pokiwała żarliwie głową.
- Bardzo… No, ale lepiej chodźmy zajmijmy się obiadem. Panowie niedługo wrócą.
***
- I jak się bawiłaś? – spytał, zatrzymując się przed drzwiami jej mieszkania. Uśmiechnęła się szeroko.
- Świetnie, ale trochę mnie wszystko boli – powiedziała wpuszczając go do środka – Może się czegoś napijesz?
- Chcesz mnie otruć? – spytał podejrzliwie – Jakaś zemsta?
- Nie miałam takiego zamiaru, ale skoro już o tym mówisz .. – zamyśliła się – Mogłabym ci dolać środków przeczyszczających.
- Kusząca propozycja ale chyba jednak nie skorzystam.
- Boisz się mnie! – powiedziała z satysfakcją – Dobra, obiecuję, że nic ci nie doleję.
- Nie, naprawdę, powinienem już iść.
- Dziękuję – uśmiechnęła się lekko – Bardzo dobrze się bawiłam.
- Cieszę się. Naprawdę muszę już iść.
- Do zobaczenia jutro.



Komentarze

  1. szukasz dobrego bloga z ocenami? zgłoś się na rims.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, bardzo lubię twojego bloga. A to notka była świetna. Najlepszy ten moment ze spotkaniem we troje ;)Mogłabyś w wolnej chwili wpaść na mojego nowego bloga?http://oprzec-sie-przeznaczeniu.blog.onet.pl/ Jeśli nie masz nic przeciwko, to w najbliższym czasie dodałabym cię do linków ok? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No więc tego... notkę przeczytam jak nadrobię zaległości. Ostatnio po prostu nic mi się nie chciało xD I wiesz... zaniedbałam trochę mego bloga, więc teraz muszę cierpieć xDDEch tam! Niech nie będzie Ci wstyd! To ja się powinnam wstydzić, że Internet miałam, komputer chodził na okrągło, a ja, mimo to, nie wchodziłam na bloga i nie odpisywałam na komentarze. Z czystego lenistwa! Chciałam, ale tak naprawdę bardziej mi się nie chciało ;PMiło mi, że znalazłam się w Twoich linkach... Ja tu widzę naprawdę dobre opowiadania... ;) Sama Eileen... matko, kochałam jej opowieść! Co do źrodła, w którym można by nabyć trochę dodatkowej pamięci.. niestety, nie znam takowego, a mnie również bvy się przydało! I to bardzo. Wcale nie jesteś głupia! Twój komentarz również nie jest głupi...Dobra, ja lecę odpisywać na komentarze i wrócę, by przeczytać notkę. Tylko nie wiem, czy dziś skomentuję.Pozdrawiam!lilye-jamesp

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj długo masz tego blogasia:)a ja dopiero dzisiaj wpadłam.. No cóz po przeczytaniu jednej notki nabrałam zachęty na reszte:)postaram sie przeczytac:)pozdrawiam.www.zpamietnikalilkievans.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. ej o lily cos dodaj i o jamesie o o harrym

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna