Nawiność
Szczerze? Nie spodziewajcie się Bóg sam raczy wiedzieć czego. Zero atrakcji, przełomów czy rewelacji.
Tak naprawdę, ta notka przysporzyła mi nie lada problemów. I tak naprawdę, z przykrością musze się przyznać, że się poddałam.
Próbowałam, starałam się i się poddałam. Zadanie mnie przerosło.
Co nie oznacza, że nie napisałam. Owszem, jest. Ale nawet w jednej setnej nie oddaje tego, co chciałam napisać. Nawaliłam.
Dziewczynki wymieniły spojrzenia i w milczeniu zgodziły się, co mają teraz zrobić. Emily poprawiła poduszkę, którą ściskała w ręku.
- Wiemy.
Wydawało mu się, że się przesłyszał. Spodziewał się właściwie wszystkiego – szoku, niedowierzania, złości, nienawiści. Był gotowy na każdą reakcję, każde słowa i każdy ruch, jaki mogły zrobić. Wszystko, ale nie to.
Przymknął oczy, analizując to, co usłyszał.
- Jak…jak to..wiecie? – wykrztusił patrząc na córki. Bardzo powoli kiwnęły głową – Ale…jak? Skąd…od kogo…
Roześmiały się cichym chórkiem.
- Domyśliłyśmy się – powiedziała cicho Margaret i rzuciła krótkie spojrzenie na okno. Remus jęknął w duchu – Wbrew pozorom, to nie takie trudne – dodała ciszej.
Poczuł jak trzęsą mu się dłonie. To wszystko wydawało się być nierealne.
- Długo… - głos ugrzązł mu w gardle. Nie był pewny, co czuje. Nie wiedział, czy pojawiające się w nim odczucie to ulga, jeszcze większe przerażenie, czy wściekłość – Długo wiecie?
- Od świąt – Powiedziała Margaret a w jej głosie zabrzmiała nutka urazy. Siostry rzuciły jej krótkie spojrzenia.
- Tak, to były wyjątkowe święta – dodała Amy a jej buzia skrzywiła się lekko, gdy powróciła myślami do zdarzeń sprzed kilku miesięcy.
Wyszła z kuchni i rzuciła niezadowolone spojrzenie rodzicom, którzy stali przy drzwiach. Cristin uśmiechnęła się do Remusa, poprawiając mu szalik.
- Uważaj – szepnęła i uśmiechnęła się do Emily która przeszła obok. Dziewczynka uniosła lekceważąco głową, dając znać, że nie podoba jej się wyjazd ojca. Lupin skrzywił się nieznacznie, ale dziewczynka już wbiegła po schodach. Otworzyła drzwi od pokoju i weszła do środka, zamykając je powrotem.
- Wyszedł? – spytała Margaret podnosząc wzrok znad książki. Dziewczyna pokręciła przecząco głową, rzucając się na łóżko.
- Super – mruknęła Amy.
Były złe. Irytowało je to, że musiał wyjeżdżać akurat wtedy gdy one wróciły z Hogwartu.
- Cześć - Fuknęły zirytowane i odkrzyknęły cicho, nawet nie zwracając się w stronę drzwi.
***
- Nie siedźcie długo – kobieta weszła do pokoju córek i uśmiechnęła się lekko. Trojaczki zwróciły na nią swój wzrok – jesteście złe?
Wzruszyły ramionami. Cristin pokręciła głową i podeszła do okna. Jednym ruchem zasłoniła zasłony i odwróciła się do córek.
- Zrozumcie – poprosiła – To konieczność. Tata też nie jest zadowolony że musiał jechać jak wy jesteście w domu na święta.
- To niesprawiedliwe – mruknęła Amy, układając się wygodnie na poduszce.
- Wiem – powiedziała kobieta uśmiechając się smutno – Śpijcie już. Porozmawiamy jutro, dobranoc.
- Dobranoc.
***
Obudził ją hałas, dochodzący z podwórka. Zerwała się z łóżka i jęknęła, gdy uderzyła głową w ścianę.
Rozmasowała czoło i opadła na poduszkę. Rumor powtórzył się.
Podniosłą się szybko i podbiegła do zasłoniętego okna. Blask księżyca oświetlił je twarz, gdy odsłoniła zasłonę.
Zbliżyła się, widząc ciemny kształt poruszający się po podwórku.
Początkowo, myślała że to człowiek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to, co widzi, to ani człowiek, ani zwierz.
- Dziewczyny… - szepnęła, zaciskając ręce na parapecie – Tam coś jest.
- Co…?
- Tam coś jest!!
- Może pies sąsiadów znów się przybłąkał – mruknęła Margaret przekręcając się na bok.
- Nie… - powiedziała cicho, obserwując biegającego po działce stwora. Gdy znów się odezwała, w jej głosie rozbrzmiała panika – To nie pies. Chodź, proszę,.
Margaret jęknęła i podniosła się. Emily, która przysłuchiwała się rozmowie, również wstała.
Podeszły do okna i wydały z siebie zduszony okrzyk.
- To nie jest pies – powiedziała cicho Emily, zapominając o zmęczeniu. Zmarszczyły brwi.
- Wilk?- Margaret przybliżyła się do szyby.
- Nie jest za duży? – spytała cicho, próbują dostrzec więcej.
- Może z daleka się taki wydaje – szepnęła Amy i urwała, gdy stwór podniósł łeb i wydał z siebie długi, przeciągliwy odgłos. Cofnęły się o krok i powoli podniosły wzrok w miejsce, gdzie wpatrywało się zwierzę. Okrągła tarcza księżyca lśniła na ciemnogranatowym niebie.
- Skąd się tu wziął? Myślałam że tu nie ma wilków … - zaczęła Margaret, marszcząc brwi. Odpowiedziały jej w milczeniu nadal wpatrując się w stworzenie, które kilkoma susami podbiegło pod drzwi i z dziką zaciekłością zaczęło je atakować. Amy zmrużyła oczy, obserwując, jak wilk odwrócił się, zrezygnowawszy z uderzeń w drzwi i po chwili zniknął w ciemności.
- Wiecie… - zaczęła szeptem, a jej oczy zabłysnęły się w ciemności – Nie wydaje mi się…- urwała, słysząc ciche kroki na korytarzu. Klamka poruszyła się lekko.
W ostatniej chwili wskoczyły do łóżek, nie mając czasu żeby się okryć .Usłyszały ja drzwi otworzyły się i ktoś wcho
dzi do pokoju. Przez półprzymknięte powieki, obserwowały jak Cristin rozgląda się po pomieszczeniu.
Przymknęły oczy, starając się uspokoić oddech. Kobieta najwyraźniej uznała że śpią, bo poprawiła tylko kołdry córek i odwróciła się do wyjścia. Amy delikatnie otworzyła oczy, obserwując jak matka zatrzymuje się przy drzwiach, a jej wzrok padł na odsłonięte okno i padające na podłogę światło księżyca. Zmarszczyła brwi i powoli podeszła do niego. Wyjrzała na podwórko i przez chwilę zawahała się, poczym spojrzała niepewnie w jej stronę. Pokręciła szybko głową, jakby starając się sobie coś udowodnić i zasłoniła szczelnie zasłonę poczym szybko wyszła z pokoju.
- Dobranoc – szepnęła Amy, otulając się kołdrą – Pogadamy jutro. Muszę wam coś powiedzieć.
- Dobranoc.
***
- Pobudka! – weszła dziarskim krokiem do sypialni córek. Trzy przedłużone jęki rozniosły się po pokoju. Roześmiała się i ściągnęła kołdrę z każdej z córek.
- Mamo – jęknęła Emily przykrywając głowę poduszkę – Ja chcę spać!
- Spać? – spytała kobieta odsłaniając okno, Ciepłe promienie grudniowego słońca wpadły do sypialni córek – Od spania, macie noc. Wstawać. Matt już je śniadanie.
- Matt to mały potwór on nie potrzebuje snu – mruknęła Amy siadając zaspana na łóżku. Ziewnęła przeciągle i spojrzała po pokoju.
- Byłyście takie same – powiedziała Cristin uśmiechając się do córek – Wstawać.
- Kiedy to było – mruknęła Margaret otwierając oczy – Już wstaję…
Lupin roześmiała się głośno, kręcąc głową z politowaniem i wyszła z sypialni córek.
- Jak po nocy? – spytała Emily drapiąc się po nosie. Margaret ziewnęła przeciągle.
- Ciężko. Nie mogłam usnąć…Chciałaś nam coś powiedzieć – zwróciła się do Amy która przetrwała oczy i spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, co przyszło jej do głowy. Wyprostowała się a w jej oczach pojawiła iskierka ekscytacji. Siostry spojrzały na nią z zainteresowaniem.
- Wydaje mi się – zaczęła, poruszając się niespokojnie – Że to, co było w nocy na dole, to nie był wilk.
Zamrugały zszokowane. Nie takiej rewelacji się spodziewały.
- Każdy widział że to wilk – powiedziała Emily, tonem, który miał zakończyć rozmowę.
- Nie – zaprzeczyła – To nie był wilk.
- A niby co?
- To było zbyt duże na wilka – stwierdziła.
- Daj spokój, było ciemno i… co to jest według ciebie? – spytała Margaret z nutką ciekawości w głosie.
- Wilkołak – odpowiedziała pewnie. Zapanowała cisza. Wbrew jej oczekiwaniom, siostry nie podzieliły jej entuzjazmu.
- Wilkołak? – zapytała Emily unosząc brwi. Kiwnęła głowa. – To bez sensu. Niby czemu tak twierdzisz?
Amy westchnęła zniecierpliwiona.
- Był duży…
- Może to duży wilk? – wtrąciła Margaret ironicznym tonem. Amy pokręciła szybko głową.
- Nie, był zbyt duży. Skoro z wysoka wydawał się być duży, pomyśl jak wyglądałby z bliska.
Po za tym, jest pełnia.
- To nic nie znaczy – powiedziała Emily.
- Nie przyjrzałyście się dokładnie – mruknęła dziewczyna - Nie zauważyłyście, że nie poruszał się jak pies? Potrafił się utrzymać na nogach i nie był zbudowany jak zwykłe zwierzę.
- Skąd masz pewność? – spytała cicho Margaret marszcząc brwi. Dziewczyna westchnęła.
- Pamiętacie historie, które opowiadała nam Mandy?
Skrzywiły się mimowolnie. Doskonale pamiętały.
Gdy na początku listopada, nastały mroźne i mokre dni, większość uczniów prawie cały dzień spędzała w pokoju wspólnym lub dormitorium. Również i one, zamykały się we własnej sypialni, gdzie dla zabicia czasu, zabawiały się różnymi historyjkami.
Podczas jednego z takich wieczorów, ich współlokatorka podzieliła się z nimi opowiadaniami, które słyszała od ojca. Mroczne opowieści o wampirach, wilkołakach i różnych stworach rodem z dobrego horroru, sprawiły, że przez całą noc nie mogły zmrużyć oka.
- To były mity – powiedziała Emily, ale na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Amy zaprzeczyła ruchem głowy, tym razem już z poważną miną.
- Nie. Zaciekawiła mnie tym i chciałam sprawdzić, ile w tym prawdy – wyznała spokojnie – Poszperałam w bibliotece. Wszystko, co mówiła Mandy, było prawdą.
- Dobra, nie mówię że nie ma wilkołaków – zgodziła się Margaret, czując gęsią skórkę – Ale nadal nie mamy pewności.
- Co to za różnica? – spytała Emily, wstając z łóżka – To nas nie dotyczy. Nawet jeśli to był wilkołak, to na pewno nie stąd.
W ciszy się zgodziły.
- Nie wiem jak wy – dodała z lekkim uśmiechem – Ale ja jestem głodna.
Kiwnęły w milczeniu głowami.
***
Wbrew temu, co powiedziała Emily, żadna z nich nie umiała zapomnieć o słowach wypowiedzianych przez Amy. Z niewyjaśnionych przyczyn, dość szybko uwierzyły, że to nie wilka widziały. Ich myśli przez prawie cały ranek, błądziły wokół wilkołaka.
Niezauważalnie, pojawiły się też pytania, na które chciały odnaleźć odpowiedź.
Skąd się wziął? Czy to przypadek, że był akurat na ich podwórku? Kim był?
- Jak myślicie – spytała cicho Amy, przerywając ciszę. Spojrzały na nią ukradkiem – Gdzie teraz jest?
Wzruszyły nieznacznie ramionami.
- Pewnie gdzieś w okolicy – powiedziała Margaret, opierając głowę o łóżko.
- Ciekawe, kto to – szepnęła Emily podchodząc do okna. Zgrabnie wdrapała się na parapet i przyłożyła głowę do zimnej ściany.
- Co ci to da? – spytała podejrzliwe Amy. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nic, jestem tylko ciekawa – wyjaśniła wpatrując się w obraz za oknem – Myślicie, że to ktoś, kogo znamy?
Nie odpowiedziały. W głowie każdej z nich przewinęły się twarze wszystkich ludzi, których spotkały do tej pory.
- Niemożliwe – powiedziała Emily – To by się pewnie dało zauważyć.
- Na pewno.
– Wydaje mi się, że za dużo o tym myślimy - Margaret zaśmiała się bezdźwięcznie – Co jest?
Emily zmarszczyła brwi, wpatrując się w jeden punkt.
- Co? – Dziewczyna odwróciła szybko głowę i spojrzała na siostry – Nie nic.. Drzwi od schowka są wyrwane.
Kiwnęły w milczeniu głową. Dziewczyna już miała odwrócić głowę, gdy jej spojrzenie padło na stojącą na szafce fotografię. Jej oczy powiększyły się gwałtownie i szybko odwróciła wzrok na komórkę.
- Emily? Co ci?
Dziewczyna zeskoczyła z parapetu. Wszelkie kolory zniknęły z jej buzi, na której wymalowany był strach. Rzuciła przerażone spojrzenie na fotografię i spojrzała na siostry, które zaniepokojone zerknęły w stronę w którą patrzyła wcześniej siostra.
Zdjęcie, zrobione tuż przed początkiem roku szkolnego, przedstawiało obojga rodziców z Mattem. Wszystkie dokładnie pamiętały, kiedy je zrobiono. Była to ostania fotografia, przed ich wyjazdem.
Zaniepokojona dziwnym zachowaniem siostry Amy powoli podeszła do okna. Tak, ja powiedziała Emily, drzwi od zawsze zamkniętej komórki, zwisały lekko z boku, nie domykając się do końca.
- Emily, co się stało? – spytała odwracając się do siostry.
- Zdjęcie… - wymamrotała dziewczyna – Komórka… pełnia…
- O co ci chodzi?
- Czy to wydaje wam się… dziwnie połączone? – spytała szeptem, odwracając się od sióstr – To wszystko?
Amy zmarszczyła brwi, próbując dociec, o czym mogła pomyśleć dziewczyna. Jaki związek mógł istnieć między zdjęciem, drzwiami od komórki i pełnią?
Nabrała głośno powietrza. Emily nie chodziło o fotografię, ale o to, kto na niej był.
- Nie – powiedziała szybko, czując jak głos jej się załamuje – To niemożliwe.
- Jesteś…
- To obrzydliwe! – syknęła rzucając jej gniewne spojrzenie – Jak możesz tak myśleć?
- Też o tym pomyślałaś.
- Ale… Nie!
- O co chodzi? – spytała Margaret patrząc po obu siostrach. Na ich twarzach, malowało się przerażenie, połączone ze złością.
- Nasza siostra – warknęła Amy rzucając jej oskarżające spojrzenie – Twierdzi że…
- Nie twierdze – wtrąciła Emily błagalnym szeptem – Ja tylko…
- Twierdzi że to był tata! – wykrztusiła. Margaret cofnęła się gwałtownie.
- Jak…jak możesz…?
- Ja nie… - zaczęła, ale urwała, gdy Amy opadła na podłogę, chowając twarz w dłoniach – Ja…
Nie była zdolna, by cokolwiek powiedzieć, by wykrztusić chodźmy słowo na swoją obronę. Usiadła na łóżku i spojrzała przed siebie. Siostry zaakceptowały milczenie, odwracając od siebie wzrok.
Cisza, jaka chwilę później wypełniła pokój, wydawała się być nie do zniesienia. Żadna, nie była jednak w stanie odpowiedzieć na rzucone przez zaledwie chwilę wcześniej słowa.
Unikając swojego wzroku, siedziały odwrócone do siebie nie mówiąc nic.
Wojna myśli, uczuć i wspomnień toczyła się w głowie każdej z nich. Próby odrzucenia tego, co niepewne, były coraz trudniejsze. Zbyt trudne, jak dla nich.
Ledwie dosłyszalny odgłos pociągania nosem, przerwał na ułamek sekundy panującą w pokoju ciszę.
Siostry przysunęły się do siebie, ignorując wcześniejsze spięcie. Opierając głowy o swoje ramiona, przymknęły oczy, pozwalając, by łzy leciały po ich policzkach.
***
Nie wiedziały nawet, jak długo tak siedziały. Wpatrywały się w ciszy w okno, pozwalając by wszystkie nagromadzone w nich emocje wypłynęły w postaci słonych kropli łez. To b
yła jedna rzecz, jaką były w stanie teraz zrobić.
Nie były gotowe, na powrót do rozmowy.
Gdy po kilku – nie miały pojęciu ilu, ale miały wrażenie że w pokoju siedziały całą wieczność – godzinach, Cristin weszła do pokoju córek, oznajmiając im że czas spać, ślady łez na policzkach były już nie zauważalne.
Zniknęło przerażające niedowierzanie, ustępując miejscu uczuciu, na którego przybycie nie były przygotowane. Strach.
Powaga sytuacji, zaczęła do nich powoli docierać. Do tej pory, wilkołaki kojarzyły tylko z czarno-białych horrorów, które kiedyś podglądały, gdy oglądał je dziadek. Nigdy nie zdawały sobie sprawy, a być może powinny, żyjąc w świecie gdy wszystko jest możliwe, że to nie jest tylko wymysł mugolskich scenarzystów.
Bały się. Nie ojca, ale tego, co się z nim działo. Bały się tego, jak mało wiedziały. Bały się, odpowiedzialności jaka na nie spadła wraz z tą wiedzą.
Najbardziej jednak, obawiały się, że nie dadzą sobie same rady z nową sytuacją.
***
Potrzebowały czasu. Im więcej go mijało, tym ich odczucia bardziej się zmieniały.
Powoli przestawały się bać. Nadal nie wiedziały, zbyt wiele o wilkołakach, jednak zaczynały zdawać sobie sprawę, że skoro przez tyle lat, ich życie było normalne, nie miały powodów, by teraz zmieniło się cokolwiek.
Równocześnie, odpowiedzialność ich wiedzy spadła na nie z większą siłą. Chodź były jeszcze dziećmi, dość szybko zrozumiały, jak wiele zależy teraz od nich. Każda decyzja, jaką miały podjąć, każdy ruch, jaki miały wykonać, mógł mieć odzwierciedlenie w ich relacjach.
Z każdą godziną, ich odczucia się zmieniały. Powoli, stawały się coraz bardziej różne.
Wszystkie wiedziały, że to Amy najszybciej pogodziła się z dolegliwością ojca. Zaakceptowała to i jej jedynym zmartwieniem było to, co powinny teraz uczynić. Bo chodź w jej odczuciu, nie wiele się zmieniło, wiedziała że obie siostry postrzegają to inaczej. Rozumiała zachowania i za wszelką cenę próbowała znaleźć sposób na to, żeby pomóc im się z tym uporać. Zwłaszcza Margaret.
Nie czuła odrzucenia. Nie czuła wstrętu, strachu czy żadnego z odczuć, o które, podejrzewały ją siostry. Nie wahała się co powinna zrobić. Ale była wściekła.
Czuła się oszukana. Miała za złe obojgu rodzicom, dziadkom i wszystkim tym, którzy to przed nimi ukrywali. Była zła, że im nie zaufali i posądzili o to, że mogą nie zrozumieć.
I nawet nie starała się tego ukryć.
Emily czuła, co chce zrobić. Czuła, że nie ma powodu, żeby cokolwiek się zmieniło. Wiedziała, że nie powinna się wahać.
Jednak wydarzenia sprzed kilkunastu godzin, wydawały jej się być zwykłym koszmarem, z którego nie potrafiła się wybudzić.
Z wizjami, które zbierała przez całe swoje życie, nagle stykały się rzeczy, o których nigdy nawet nie śniła.
Nie potrafiła połączyć obrazu ojca, spokojnego, zawsze opanowanego i radosnego z potworem, którego widziała przez okno swojego pokoju. Było to dla nią absurdalną pomyłką losu, której nie potrafiła zaakceptować.
- O czym tak myślicie? – spytała nagle Cristin unosząc brwi. Wzruszyły ramionami – Co się dzieje? Od samego rana jesteście jakieś nie w sosie.
- Wydaje ci się – powiedziała Emily nie patrząc na kobietę.
- Jesteście na mnie złe? – zapytała a siadając przy córkach. Spojrzały na nią chłodno.
- Nie.
- No dobra, teraz nie dam wam spokoju – powiedziała stanowczo obserwując córki – Co się stało?
- Nic – mruknęła Margaret wstając. Emily rzuciła jej zszokowane spojrzenie, jednak nic nie powiedziała.
- Usiądź – poprosiła Cristin. Dziewczyna pokręciła krótko głową- I powiedz, co się stało.
- Nic – powtórzyła – Jestem zmęczona, idę się położyć.
Siostry wstały.
- My też pójdziemy – powiedziała cicho Amy patrząc przepraszająco na matkę – Nic się nie stało. Naprawdę.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak one już zniknęły za drzwiami.
Wbiegły po schodach, ignorując się wzajemnie.
***
- Dziękuję – powiedziała cicho Emily wstając od stołu. Cristin spojrzała na córkę. Margaret i Amy zrobiły to samo.
Kiwnęły głowami i wyszły z kuchni. Amy złapała za rękę siostry.
- Musimy pogadać. To się za długo ciągnie – szepnęła.
- Macie rację – powiedziała szybko Margaret gdy tylko zamknęły drzwi – To głupie. Niepotrzebnie unoszę się dumą. Mieli prawo zachować to dla siebie.
- To nic nie zmienia – dodała Emily a siostry dla potwierdzenia kiwnęły głowami – Nie ma powodu, żebyśmy się tak zachowywały.
- Mamy udawać, że nic się nie stało? – spytała Amy, siadając na łóżku. Spojrzały po sobie. Margaret przygryzła wargę.
- Poczekajmy, aż sami poruszą ten temat. Nie umiem wyobrazić sobie tej rozmowy … - powiedziała cicho drapiąc się po głowie – Poczekajmy na rozwój wypadków.
- Tak… to logiczne – zgodziła się Amy a na jej buzię wstąpił pierwszy od kilku dni cień
uśmiechu.
Wiedziały, że to jeszcze nie koniec. Były pewne, że najbliższe kilka tygodni będą dla nich okresem przemyśleń i nabierania dystansu. Nie były gotowe, żeby odbyć rozmowę z rodzicami. Nadal potrzebowały czasu.
Drzwi otworzyły się cicho i do środka weszła Cristin. Szybko umilkły, rzucając sobie niepewne spojrzenia.. Usiadła na łóżku Emily i spojrzała poważnie na córki.
- Powiecie mi w końcu co się dzieje? – spytała zaplatając ręce na piersi. Margaret westchnęła zrezygnowana.
- Mamo, to naprawdę nic takiego – powiedziała powoli – Trochę się pokłóciłyśmy. Już jest dobrze.
- To była tylko zwykła kłótnia? – spytała niepewnie, czując że nie mówią jej całej prawdy – Nic więcej?
- Tak… To tylko kłótnia. Zwykłe nieporozumienie…
- To mogło wyglądać trochę poważnie – dodała Amy – Ale naprawdę, nic złego się nie stało.
Kobieta spojrzała uważnie po twarzach córek. Uśmiechnęły się szeroko wymieniając szybko spojrzenia. Zmarszczyła niepewnie brwi.
- A o co się pokłóciłyście? – spytała podejrzliwie.
Emily roześmiała się cicho.
- A o co miałyśmy się pokłócić? O chłopaka, rzecz jasna – odpowiedziała.
Usiadła wygodniej na łóżku córek. To, co mówiły wydawało się mieć sens.
- Trochę źle odczytałyśmy pewne znaki – powiedziała Margaret – I wynikło z tego głupie nieporozumienie.
- Acha… Nie róbcie więcej takich numerów – poprosiła wstając. Poczuła ulgę, że mimo wszystko to nic poważnego.
- Obiecujemy – powiedziały zgodnie – To się więcej nie powtórzy.
Drzwi zamknęły się z cichym pyknięciem.
- Chłopaka!? – spytała Margaret rzucając siostrze zbuntowane spojrzenie – Nie mogłaś się bardziej wysilić?
- Nic innego nie przychodziło mi do głowy – mruknęła dziewczyna a na jej buzię wstąpił rumieniec – Miałam powiedzieć że nie rozmawiałyśmy ze sobą, bo rozmyślałyśmy o wilkołaku?
- Nie… - powiedziała wolno Margaret marszcząc brwi – Mogłaś powiedzieć, że pokłóciłyśmy się o chochliki konrwalisjskie które przed feriami wpuściłaś do naszego dormitorium.
***
Pierwszego stycznia na stacji King Cross pojawili się uczniowie wraz z rodzinami, które ich odprowadzały.
- Bawcie się dobrze – powiedziała Cristin, uśmiechając się do córek i ściskając każdą z nich – Ale bez przesady i…
- Cristin – Remus roześmiał się widząc że żona szykuje się do wykładu – Myślałam że już to przerobiłaś we wrześniu.
- Nie wtrącaj się - warknęła kobieta.
- Jak sobie uważasz, ale robi się późno – dodał spokojnie. Trojaczki zachichotały – Może niech wniosą bagaże, bo…
- Widzę Mandy - powiedziała Amy machając do przyjaciółki – My już pójdziemy, dobrze?
- No dobrze, idźcie – kobieta uśmiechnęła się, po raz kolejny ściskając córki. Margaret zwróciła się do ojca. Przez ułamek sekundy, powróciła złość. Dziewczynka wykonała niepewny ruch, poczym bez dłuższego ociągania, uścisnęła ojca. Złość wparowała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki a i ona, poczuła niebywałą ulgę. Poczuła na sobie spojrzenie matki. Kobieta wpatrywała się w nią niepewnie. Czując, że nabroiła już zbyt dużo, i dała jej zbyt wiele do wątpliwości przywołała na twarz uśmiech i odsunęła się od Remusa, by mocno poczochrać Matta i pożegnać się z matką. Kontem oka obserwowała uważnie siostry, które również zauważyły niepewność w spojrzeniu matki i nie pozwoliły sobie na przypływ emocji, który mógłby przyprawić je o niepożądane efekty.
Zmierzając w stronę pociągu, rzuciła im błagalne spojrzenie i wyszeptała bezgłośnie „przepraszam”. Kiwnęły niezauważalnie głowami, posłały jej delikatne uśmiechy i uścisnęły mocno, po czym wskoczyły do wagonu i jeszcze raz pomachały rodzicom.
Zapadło milczenie. Wpatrywały się w ojca, oczekując reakcji, jednocześnie starając się opanować narastające rozbawienie. Chodź wiedziały, że nie ma w tym nic zabawnego, bawiło je to, że jeszcze chwilę temu, to on oczekiwał na ich zachowanie. Role, odwróciły się niespodziewanie.
Nadal nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć. Wszystko to, co ułożył sobie wcześniej w głowie, wyparowało, straciwszy sens.
- Na początku byłyśmy trochę złe – szepnęła Emily, uznając że to one powinny przejąć pałeczkę. Margaret rzuciła jej wdzięczne spojrzenie i zwróciła wzrok na ojca – Czułyśmy się trochę oszukane, ale..
- Dlaczego nie powiedziałyście? – To jedno pytanie, tak banalne, sprawiło że zamilkły. Odpowiedź wydawała się być trudniejsza do wymówienia, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Bałyśmy się – powiedziała niedosłyszalnie Amy. Podniósł szybko wzrok, wyczuwając niewielką zmianę w swoim samopoczuciu. Bały się – że może nie mamy racji…
- Nie chciałyśmy sprawić ci przykrości – dodała Emily spoglądając na siostry.
Zaskoczyły go. Znów. Po raz kolejny, spodziewał się wszystkiego a one, znów go zaskoczyły.
Poruszył się niespokojnie.
- Posłuchajcie, musicie wiedzieć…- zaczął, starając się za wszelką ceną przypomnieć sobie, co chciał powiedzieć. Znów wymieniły ukradkiem spojrzenia. Emily uchyliła usta jednak po chwili zamknęła je. Potrzebował chwili na to, żeby ułożyć sobie to wszystko w głowie.
***
Oparła się zrezygnowana o ścianę w korytarzu, wpatrując się z uporem w drzwi od sypialni córek.
Nie umiała usiedzieć w miejscu w kuchni, mając świadomość, że najbliższe jej osoby odbywają teraz jedną z najpoważniejszych i najtrudniejszych rozmów. Nie potrafiła znieść tego, że nie mogła tam być.
Podkuliła pod siebie nogi zerkając nerwowo na zegarek. Siedział tam już ponad pół godziny.
Jak dla niej, zdecydowanie za długo.
To była jedna z tych niewielu, nielicznych chwil, gdy żałowała, że tak dobrze zabezpieczyła drzwi od pokoju córek przed wszelkimi dźwiękami.
Westchnęła i wstała. Ignorując poczucie, że robi źle podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce. Nie mogła siedzieć bezczynie pod drzwiami, nie wiedząc co się dzieje.
- Nie powinnam go w ogóle słuchać – mruknęła i zapukała, poczym nie czekając na odpowiedź pchnęła drzwi do sypialni córek. Widok, jaki ujrzała, całkowicie zbił ją z tropu.
***
Obrócili szybko głowy, słysząc jak drzwi się uchylają, a do środka zagląda Cristin. Niepokój, wymalowany na jej twarzy natychmiast zniknął gdy zobaczyła zatroskane buzie córek i niepewność męża.
Zmarszczyła brwi, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. Dziewczynki spuściły przepraszająco wzrok.
- Co…? – zaczęła, przenosząc wzrok na Remusa. Powoli odwrócił się w jej stronę.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Amy go uprzedziła.
- Wiedziałyśmy – powiedziała cicho.
Spojrzała szybko na córki poczym znów przeniosła wzrok na męża. Ten rzucił jej spojrzenie mówiące, że rozumie tylko samo co ona i odwrócił się do trojaczków.
Usiadła na brzegu łóżka córek nie do końca pewna czy wszystko zrozumiała.
- Emily… może powiedz o co chodzi?
Kiwnęła głową i bez większych ceregieli zajęła się streszczaniem wydarzeń.
***
Oparła się o drzwi zamykając oczy. Usłyszała głuchy odgłos ciała uderzającego w materac lóżka.
- Chyba powinno mi ulżyć…
Uchyliła powieki.
- A tak nie jest? – spytała marszcząc brwi. Lupin nie poruszył się.
- Nie – odpowiedział krótko i otworzył oczy. Spojrzał w jej stronę – Dasz wiarę że one wiedziały od pół roku?
- Powinnam była to zauważyć – szepnęła podchodząc do męża – Widziałam że coś jest nie tak. Za szybko im uwierzyłam.
- To nie twoja wina – powiedział unosząc się na łokciach. Delikatnie pogłaskał jej policzek – Powinienem wcześniej im powiedzieć.
- Nie powinny być z tym same.
Zgodził się w milczeniu.
- Chyba nie popisaliśmy się jako rodzice w tej sprawie.
- Nie każdy rodzic musi odbywać taką rozmowę ze swoimi dziećmi – zauważyła kładąc się na łóżku – Wiemy jakich błędów nie popełniać na przyszłość. ( Ja też. Nie zaczynać tego wątku z Mattem dop. Autorki ) Myślę, że jak na pierwszy raz, poszło nam całkiem dobrze…
***
- Śpicie?
Weszła do sypialni córek. Spojrzały na nią pytająco.
- Chciałam powiedzieć „dobranoc” – wyjaśniła zamykając drzwi. Weszła do środka i usiadła na brzegu łóżka córek – Ciężki dzień?
- Bardzo – zgodziła się Amy i uśmiechnęła niepewnie w stronę matki – Jak tata? Lepiej?
- Tak – powiedziała cicho. – Już lepiej.
- Nie chciałyśmy żeby tak wyszło – powiedziała szybko Margaret – Wydawało nam się, że będzie lepiej, jeśli nie będziemy zaczynać tego tematu.
- Nic się nie stało. To mi jest przykro że musiałyście sobie poradzić z tym same… - przyznała kobieta – Za szybko wam uwierzyłam.
- A to by dużo zmieniło? – spytała cicho Amy patrząc poważnie na kobietę – Tak było chyba nawet…Lepiej.
Westchnęła zrezygnowana.
- Jesteście bardzo uparte – powiedziała wstając i pożegnała się kolejno z córkami – Śpijcie dobrze.
- Wzajemnie.
***
Chłodny podmuch górskiego powietrza wdarł się przez otwarte okno. Leżąca na starej kanapie, nieruchomo do tej pory, para, poruszyła się niespokojnie.
Mężczyzna otulił szczelniej kocem leżącą obok blondynkę, równocześnie obejmując ją mocniej ramieniem.
- Dziękuję – powiedziała cicho szukając swoją dłonią ręki mężczyzny. Gdy ją znalazła, ujęła ją delikatnie i ścisnęła, przyciągając bliżej.
Zapanowała niezręczna cisza, podczas której słychać było tylko ich nierówne oddechy.
- Co teraz? – spytała szeptem, nie podnosząc wzroku na Nicka. Poczuła, jak pod jej głową mięśnie jego klatki piersiowej napinają się. ( Musiałam siłą się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o brzuszku…nie pytajcie dlaczego, wali mi dop. Autorki )
- A co ma być? Myślałem, że wszystko jest jasne – powiedział cicho, leniwie wsuwając swoją dłoń w jej włosy. ( na głowie, moi drodzy, na głowie )
- Wydawało mi się, że to wiele zmieni – szepnęła, czując jak wstępujący na jej policzki purpurowy rumieniec.
- Nie jesteśmy już dziećmi – zaczął powoli, uważnie dopierając słowa. Podświadomie oboje czuli, że wstępują na temat tak delikatny, jak pierwsza warstwa lodu na rzece – Wiedzieliśmy, co robimy…
- Chciałam tego – pisnęła, a jej głos załamał się gwałtownie od z trudem powstrzymywanej histerii. Przyjrzał się uważnie nawiniętemu na palec kosmykowi włosów kobiety, układając w głowie odpowiedź. Nie chciał powiedzieć czegokolwiek zbyt pochopnie. Wiedział, że każde nierozważnie wypowiedziane zdanie, zniszczy atmosferę, w jakiej się znaleźli. Z jakiś powodów jednak, nic sensownego co mógłby powiedzieć, nie przychodziło mu do głowy.
- Ja też – powiedział w końcu, zdając sobie sprawę z banalności jego odpowiedzi. Uniosła wzrok a on poczuł ostre ukłucie w żołądku, widząc zaszklone oczy Ann.
- Co teraz? – spytała cicho, próbując ukryć drżenie głosu – Jak teraz to wszystko będzie wyglądało? Mamy się dalej przyjaźnić, jak gdyby nigdy nic?
- Teraz będziemy… zaraz – przerwał surowo, gdy dotarł do niego sens słów kobiety. Podniósł się na łokciach, ignorując fakt, że jej głowa opadła na poduszkę. Ann wydała z siebie odgłos niezadowolenia – Przyjaźnić? Tego chcesz?
- Nie… - pokręciła gwałtownie głową – Ale….
- Czekaj, bo ja chyba nie rozumiem – usiadł, przyglądając się uważnie Winter, która również się podniosła – Nie słuchałaś, co do ciebie mówiłem? Uważasz, że to wszystko było tylko po to, żeby się z tobą przespać? Aż tak nisko mnie oceniasz?
Spuściła wzrok starając się ukryć wyraz winy wymalowanej na jej twarzy. Poczuła nagły przypływ winy.
- Uważasz, że kłamałem? – spytał głuchym tonem wpatrując się wyczekująco w kobietę, która skuliła się jeszcze bardziej – Nie kłamałem – powiedział cicho, wstając z łóżka. Zaczął się ubierać.
Podniosła wzrok. W ciszy obserwowała, jak wciąga na siebie koszulkę, unikając jej spojrzenia.
- Przepraszam – wyjąknęła, ignorując kolejny szept w jej głowie, wyraźnie uprzedzającym o możliwym podstępie – Nie chciałam żeby tak wyszło…
- Grunt to dobre chęci – mruknął, próbując ukryć nachodzące go rozbawienie. Czy to nie kobiety zawsze spodziewają się czegoś innego niż druga osoba? – Miałaś do tego prawo. Ja pewnie też bym nie uwierzył.
Przyczołgała się do brzegu łóżka i uklęknęła, kładąc dłonie na jego piersi. Spojrzał na nią pytająco, zamierając z w połowie założonymi spodniami.
- Nick…? – zaczęła szeptem, wpatrując się uporczywie w jego twarz – zacznijmy jeszcze raz.
***
Pchnęła drzwi i cofnęła się, przepuszczając do środka Amel. Dziewczynka weszła i spojrzała z zainteresowaniem na rodziców, którzy spojrzeli na siebie z uśmiechem, wchodząc za córką. Ann postawiła jedną z walizek na podłodze i szybkim ruchem ściągnęła buty.
- Co tak stoisz? – spytała łagodnie,
patrząc rozbawiona na mężczyznę.
- Nie poznaję cię – przyznał, a Amel poczuła nagłą ulgę, wiedząc że nie tylko ona nie rozumie powodu niespotykanie dobrego humoru matki. Ann wzruszyła ramionami.
- Wypoczęłam – powiedziała przepuszczając córkę do pokoju. Spojrzała na mężczyznę - Wejdziesz?
- Mam inny wybór? – spytał z uśmiechem.
- Możesz sobie pójść – zauważyła, obrzucając go łagodnym spojrzeniem. W zamyśleniu kiwnął głową.
- Może na razie tak będzie lepiej – powiedział powoli, marszcząc brwi – Nie jestem pewny, czy to nie dzieje się zbyt szybko.
Zawahała się, ale kiwnęła głową na znak zgody.
- Kiedy wracasz do pracy? – spytał rozglądając się po panującym w holu rozgardiaszu szukając swojej torby. Skrzywił się, zdając sobie sprawę z trudności zadania stojącego przed nim. Roześmiała się serdecznie widząc niepewną minę mężczyzny.
- Jest tu – wskazała delikatnie głową i szybko wykorzystała to, że schylił się po bagaż, żeby znaleźć się obok niego – Jutro.
Kiwnął głowa, podnosząc ją i uśmiechnął się, gdy ich twarze znalazły się obok siebie.
- Przyjdziesz? – spytała cicho, ignorując uporczywe burczenie w brzuchu
- Jeśli chcesz.
- Przyjdź – poprosiła – Muszę się zacząć przyzwyczajać do Twojej obecności.
Kiwnął krótką głową. Pozwoliła ucałować się na pożegnanie i mężczyzna zniknął za drzwiami.
Westchnęła cicho. Nadchodziły zmiany, i to bardzo.
Była świadoma reakcji swoich przyjaciół, gdy dowiedzą się co zaszło w Loch Lomond. Była świadoma konsekwencji, jakie mogą wyniknąć z nadmiernego zaufania, jakim obdarzyła Nicka. Mimo wszystko, chciała tego. Ten tydzień, który spędzili we trójkę, tworząc marną podróbkę rodziny, był jednym z najlepszych w jej życiu. Była szczęśliwa, mogąc patrząc na rozanielaną córkę.
Nie zapomniała, co stało się ostatnim razem, gdy mu zaufała. Ale Clarson sprzed lat, gdy poznali się w ogródku Cristin, i ten, z którym spędziła kilka ostatnich dni, wydawał się być kimś zupełnie innym. Nie dopuszczała do siebie możliwości, że jest inaczej. Była i chciała być szczęśliwa. Z nim.
***
Robert, muszę ci coś powiedzieć. Otóż, w ten weekend…
Pokręciła stanowczo głową. Szła korytarzem prowadzącym do biura układając w głowie kolejne scenariusze tego, co powie swojemu przyjacielowi. Zależało jej na tym, żeby przedstawić mu to tak, aby nie wpadł w niepotrzebną złość. Znała jego stosunek do Nicka i zdawała sobie sprawę, że to będzie dość ciężkie zadanie.
Wiesz, to był bardzo miły weekend…wróciliśmy do siebie. Tylko bez nerwów…
Zaśmiała się pod nosem i zatrzymała przed drzwiami biura. Wzięła głęboki wdech. Po prostu wejdzie tam i powie mu, że wróciła do byłego męża, który zostawił ją i ich małe dziecko dla ślicznej sekretarki. Pokręciła głową. To było niewykonalne.
Nacisnęła klamkę, przywołując na swoją twarz luźny wraz.
- Cześć wam – powiedziała żywo, wchodząc do środka. Wymieniła uściski ze wszystkimi i podeszła do biurka przy oknie. Nie patrząc na Roberta, który już wpatrywał się w nią pytająco, przewiesiła swoją kurtkę przez krzesło i z cichym westchnieniem opadła na krzesło.
Czuła na sobie czujne spojrzenie Medisona.
- Cześć – powiedziała cicho, przyciągając do siebie stertę teczek i papierów – dużo się działo, jak mnie nie było?
- Nie – odpowiedział krótko nadal uważnie lustrując ją spojrzeniem – Właściwie nic ciekawego. A ty, jak się masz po wyjeździe?
- W porządku – pokiwała żarliwie głową, mając nadzieję, że jej odpowiedz jest wystarczająco wyczerpująca. Niestety, Medisonowi to nie wystarczyło.
- A trochę więcej szczegółów? – spytał, wracając do przerwanej przed przybyciem kobiety czynności – Nie zabiliście się? – zachichotał, wyobrażając sobie, co też musiało dziać się podczas wyjazdu. Wzruszyła ramionami.
- Było dużo robaków – powiedziała, unikając jego spojrzenia – Bardzo dużo.
- Dobra, co nabroiłaś – spytał poważnie, poprawiając okulary. Na policzki kobiety wstąpiły czerwone plamy – Zawsze buzia ci się nie zamyka a teraz na pytanie jak było odpowiadasz mi w dwóch zdaniach o robakach.
- Biedronki, pająki, komary i ważki – powiedziała szybko – Dużo ważek.
- No, teraz się nie wymigasz. Mów, co ci leży na wątrobie.
- Nick – wyznała zrezygnowana. Mężczyzna gwałtowanie pobladł.
- Zabiję sukinsyna – mruknął, ściszając głos – Co zrobił tym razem?
Przymknęła oczy i mruknęła na wydechu.
- Wróciliśmy do siebie..
- Co? – spytał marszczą brwi – mów głośniej, po ostatniej chorobie mam problem z uchem.
Westchnęła.
- Wróciliśmy do siebie – powtórzyła na tyle głośno by ja usłyszał. Przymknęła powieki spodziewając się wybuchu złości, jednak nic takiego nie nastąpiło. Robert kiwnął głową.
- Dobrze – powiedział łagodnie – Spodziewałem się czegoś gorszego. Myślałem że może wziął ze sobą jakąś kobietę albo… zaraz, co powiedziałaś? Co zrobiliście!?
Posłała mu przepraszające spojrzenie. Medison zacisnął ręce na blacie biurka tak mocno, że opuszki palców mu zbielały. Zacisnął mocno usta.
- Wróciliście do siebie!? – powtórzył głośno. Oczy wszystkich ludzi zgromadzonych w pokoju zwróciły się w ich stronę. Ann rzuciła mu błagalne spojrzenie. Powtórzył ciszej – Wróciliście do siebie?! Ann, postradałaś zmysły!? Te komary miały jakiegoś wirusa rozpuszczającego mózg?
Spuściła wzrok, czekając aż atak złości minie.
- Czy ty jesteś niepoważna! Pomyślałaś chociaż przez chwilę…Czym cię przekonał? – spytał spokojniejszym tonem, zmieniając taktykę. Podniosła niepewnie wzrok.
- Przeprosił i… tego się nie da powtórzyć – szepnęła – I tak nie zrozumiesz.
- Jesteś głupia – powiedział poważnie biorąc do ręki pióro – Ale to Twoje życie i Twoja decyzja. Nie ja będę płakał, jeśli znów złamie ci serce.
Spojrzała na niego z wdzięcznością. Posłał jej smutny uśmiech.
- W co ty się pakujesz – mruknął kręcąc głową z politowaniem – A co na to Amel?
- Nieufnie do tego podchodzi – wyznała kobieta, marszcząc brwi – Chyba nie w pełni dociera do niej co się dzieje…
- Przywyknie – powiedział spokojnie – Zamieszkacie razem?
- Na razie nie. Chcemy się wstrzymać…
- Chociaż jedna mądra decyzja z Twojej strony.
- To była jego inicjatywa – przyznała a na jej twarz wstąpił cień uśmiechu – Jesteś zły?
- Nie – pokręcił głową i spojrzał na kobietę – Zmartwiony, w co znów się pakujesz. Lepiej weźmy się za robotę, wszyscy się na nas patrzą.
Kiwnęła głową i zajęła się przeglądaniem sterty dokumentów.
- Ann? – spytał cicho, nie podnosząc głowy i nie czekając na odpowiedzieć kontynuował – Uważaj na siebie, dobrze? I nie spodziewaj się, że go polubię.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Za dużo cudów jak na jeden miesiąc – powiedziała powstrzymując chichot.
Wzruszył ramionami i spojrzał na nią z troską. Pokiwała głową, na znak że nic jej nie jest, czując, że mężczyzna mimo zapewnień, nie do końca zaakceptował jej decyzję.
***
No, i po wszystkim.
Chcę jednak jeszcze troszkę poględzić. Wiem, wiem, ostatnio się trochę rozgadałam, niestety, sytuacja tego wymagała.
Najpierw odnośnie wątku Lupinów. Na dłuższy okres czasu, zamknę tą sprawę. Mam jej już p
o dziurki w nosie.
Zdaje sobie sprawę z dość…dojrzałej reakcji Lupinek. Zbyt dojrzałej jak na mój gust. Próbowałam coś z tym zrobić jednak wszystko to, co napisałam wydawało mi się być tak niesamowicie okropne że nie mogłam na to patrzeć. Uznałam, że wolę zachować ich nazbyt dojrzałe myślenie i zachowanie, niż gdybym miała dodać coś, co opierało się na kompletnym dramatyzowaniu i histeryzowaniu. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. Jak mówiłam, zadanie mocno mnie przerosło.
Kwestia Ann. Cóż, ten wątek, nie jest jeszcze do końca skończony. Niestety – a może nie niestety to zależy od osoby – czeka nas jeszcze kilka notek, w dużej mierze poświęcone jej osobie.
Będą jednak i inne wątki. Zmęczyły mnie już te poważne sprawy. Musze odpocząć trochę. To tyle.
Tak naprawdę, ta notka przysporzyła mi nie lada problemów. I tak naprawdę, z przykrością musze się przyznać, że się poddałam.
Próbowałam, starałam się i się poddałam. Zadanie mnie przerosło.
Co nie oznacza, że nie napisałam. Owszem, jest. Ale nawet w jednej setnej nie oddaje tego, co chciałam napisać. Nawaliłam.
Dziewczynki wymieniły spojrzenia i w milczeniu zgodziły się, co mają teraz zrobić. Emily poprawiła poduszkę, którą ściskała w ręku.
- Wiemy.
Wydawało mu się, że się przesłyszał. Spodziewał się właściwie wszystkiego – szoku, niedowierzania, złości, nienawiści. Był gotowy na każdą reakcję, każde słowa i każdy ruch, jaki mogły zrobić. Wszystko, ale nie to.
Przymknął oczy, analizując to, co usłyszał.
- Jak…jak to..wiecie? – wykrztusił patrząc na córki. Bardzo powoli kiwnęły głową – Ale…jak? Skąd…od kogo…
Roześmiały się cichym chórkiem.
- Domyśliłyśmy się – powiedziała cicho Margaret i rzuciła krótkie spojrzenie na okno. Remus jęknął w duchu – Wbrew pozorom, to nie takie trudne – dodała ciszej.
Poczuł jak trzęsą mu się dłonie. To wszystko wydawało się być nierealne.
- Długo… - głos ugrzązł mu w gardle. Nie był pewny, co czuje. Nie wiedział, czy pojawiające się w nim odczucie to ulga, jeszcze większe przerażenie, czy wściekłość – Długo wiecie?
- Od świąt – Powiedziała Margaret a w jej głosie zabrzmiała nutka urazy. Siostry rzuciły jej krótkie spojrzenia.
- Tak, to były wyjątkowe święta – dodała Amy a jej buzia skrzywiła się lekko, gdy powróciła myślami do zdarzeń sprzed kilku miesięcy.
Wyszła z kuchni i rzuciła niezadowolone spojrzenie rodzicom, którzy stali przy drzwiach. Cristin uśmiechnęła się do Remusa, poprawiając mu szalik.
- Uważaj – szepnęła i uśmiechnęła się do Emily która przeszła obok. Dziewczynka uniosła lekceważąco głową, dając znać, że nie podoba jej się wyjazd ojca. Lupin skrzywił się nieznacznie, ale dziewczynka już wbiegła po schodach. Otworzyła drzwi od pokoju i weszła do środka, zamykając je powrotem.
- Wyszedł? – spytała Margaret podnosząc wzrok znad książki. Dziewczyna pokręciła przecząco głową, rzucając się na łóżko.
- Super – mruknęła Amy.
Były złe. Irytowało je to, że musiał wyjeżdżać akurat wtedy gdy one wróciły z Hogwartu.
- Cześć - Fuknęły zirytowane i odkrzyknęły cicho, nawet nie zwracając się w stronę drzwi.
***
- Nie siedźcie długo – kobieta weszła do pokoju córek i uśmiechnęła się lekko. Trojaczki zwróciły na nią swój wzrok – jesteście złe?
Wzruszyły ramionami. Cristin pokręciła głową i podeszła do okna. Jednym ruchem zasłoniła zasłony i odwróciła się do córek.
- Zrozumcie – poprosiła – To konieczność. Tata też nie jest zadowolony że musiał jechać jak wy jesteście w domu na święta.
- To niesprawiedliwe – mruknęła Amy, układając się wygodnie na poduszce.
- Wiem – powiedziała kobieta uśmiechając się smutno – Śpijcie już. Porozmawiamy jutro, dobranoc.
- Dobranoc.
***
Obudził ją hałas, dochodzący z podwórka. Zerwała się z łóżka i jęknęła, gdy uderzyła głową w ścianę.
Rozmasowała czoło i opadła na poduszkę. Rumor powtórzył się.
Podniosłą się szybko i podbiegła do zasłoniętego okna. Blask księżyca oświetlił je twarz, gdy odsłoniła zasłonę.
Zbliżyła się, widząc ciemny kształt poruszający się po podwórku.
Początkowo, myślała że to człowiek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to, co widzi, to ani człowiek, ani zwierz.
- Dziewczyny… - szepnęła, zaciskając ręce na parapecie – Tam coś jest.
- Co…?
- Tam coś jest!!
- Może pies sąsiadów znów się przybłąkał – mruknęła Margaret przekręcając się na bok.
- Nie… - powiedziała cicho, obserwując biegającego po działce stwora. Gdy znów się odezwała, w jej głosie rozbrzmiała panika – To nie pies. Chodź, proszę,.
Margaret jęknęła i podniosła się. Emily, która przysłuchiwała się rozmowie, również wstała.
Podeszły do okna i wydały z siebie zduszony okrzyk.
- To nie jest pies – powiedziała cicho Emily, zapominając o zmęczeniu. Zmarszczyły brwi.
- Wilk?- Margaret przybliżyła się do szyby.
- Nie jest za duży? – spytała cicho, próbują dostrzec więcej.
- Może z daleka się taki wydaje – szepnęła Amy i urwała, gdy stwór podniósł łeb i wydał z siebie długi, przeciągliwy odgłos. Cofnęły się o krok i powoli podniosły wzrok w miejsce, gdzie wpatrywało się zwierzę. Okrągła tarcza księżyca lśniła na ciemnogranatowym niebie.
- Skąd się tu wziął? Myślałam że tu nie ma wilków … - zaczęła Margaret, marszcząc brwi. Odpowiedziały jej w milczeniu nadal wpatrując się w stworzenie, które kilkoma susami podbiegło pod drzwi i z dziką zaciekłością zaczęło je atakować. Amy zmrużyła oczy, obserwując, jak wilk odwrócił się, zrezygnowawszy z uderzeń w drzwi i po chwili zniknął w ciemności.
- Wiecie… - zaczęła szeptem, a jej oczy zabłysnęły się w ciemności – Nie wydaje mi się…- urwała, słysząc ciche kroki na korytarzu. Klamka poruszyła się lekko.
W ostatniej chwili wskoczyły do łóżek, nie mając czasu żeby się okryć .Usłyszały ja drzwi otworzyły się i ktoś wcho
dzi do pokoju. Przez półprzymknięte powieki, obserwowały jak Cristin rozgląda się po pomieszczeniu.
Przymknęły oczy, starając się uspokoić oddech. Kobieta najwyraźniej uznała że śpią, bo poprawiła tylko kołdry córek i odwróciła się do wyjścia. Amy delikatnie otworzyła oczy, obserwując jak matka zatrzymuje się przy drzwiach, a jej wzrok padł na odsłonięte okno i padające na podłogę światło księżyca. Zmarszczyła brwi i powoli podeszła do niego. Wyjrzała na podwórko i przez chwilę zawahała się, poczym spojrzała niepewnie w jej stronę. Pokręciła szybko głową, jakby starając się sobie coś udowodnić i zasłoniła szczelnie zasłonę poczym szybko wyszła z pokoju.
- Dobranoc – szepnęła Amy, otulając się kołdrą – Pogadamy jutro. Muszę wam coś powiedzieć.
- Dobranoc.
***
- Pobudka! – weszła dziarskim krokiem do sypialni córek. Trzy przedłużone jęki rozniosły się po pokoju. Roześmiała się i ściągnęła kołdrę z każdej z córek.
- Mamo – jęknęła Emily przykrywając głowę poduszkę – Ja chcę spać!
- Spać? – spytała kobieta odsłaniając okno, Ciepłe promienie grudniowego słońca wpadły do sypialni córek – Od spania, macie noc. Wstawać. Matt już je śniadanie.
- Matt to mały potwór on nie potrzebuje snu – mruknęła Amy siadając zaspana na łóżku. Ziewnęła przeciągle i spojrzała po pokoju.
- Byłyście takie same – powiedziała Cristin uśmiechając się do córek – Wstawać.
- Kiedy to było – mruknęła Margaret otwierając oczy – Już wstaję…
Lupin roześmiała się głośno, kręcąc głową z politowaniem i wyszła z sypialni córek.
- Jak po nocy? – spytała Emily drapiąc się po nosie. Margaret ziewnęła przeciągle.
- Ciężko. Nie mogłam usnąć…Chciałaś nam coś powiedzieć – zwróciła się do Amy która przetrwała oczy i spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, co przyszło jej do głowy. Wyprostowała się a w jej oczach pojawiła iskierka ekscytacji. Siostry spojrzały na nią z zainteresowaniem.
- Wydaje mi się – zaczęła, poruszając się niespokojnie – Że to, co było w nocy na dole, to nie był wilk.
Zamrugały zszokowane. Nie takiej rewelacji się spodziewały.
- Każdy widział że to wilk – powiedziała Emily, tonem, który miał zakończyć rozmowę.
- Nie – zaprzeczyła – To nie był wilk.
- A niby co?
- To było zbyt duże na wilka – stwierdziła.
- Daj spokój, było ciemno i… co to jest według ciebie? – spytała Margaret z nutką ciekawości w głosie.
- Wilkołak – odpowiedziała pewnie. Zapanowała cisza. Wbrew jej oczekiwaniom, siostry nie podzieliły jej entuzjazmu.
- Wilkołak? – zapytała Emily unosząc brwi. Kiwnęła głowa. – To bez sensu. Niby czemu tak twierdzisz?
Amy westchnęła zniecierpliwiona.
- Był duży…
- Może to duży wilk? – wtrąciła Margaret ironicznym tonem. Amy pokręciła szybko głową.
- Nie, był zbyt duży. Skoro z wysoka wydawał się być duży, pomyśl jak wyglądałby z bliska.
Po za tym, jest pełnia.
- To nic nie znaczy – powiedziała Emily.
- Nie przyjrzałyście się dokładnie – mruknęła dziewczyna - Nie zauważyłyście, że nie poruszał się jak pies? Potrafił się utrzymać na nogach i nie był zbudowany jak zwykłe zwierzę.
- Skąd masz pewność? – spytała cicho Margaret marszcząc brwi. Dziewczyna westchnęła.
- Pamiętacie historie, które opowiadała nam Mandy?
Skrzywiły się mimowolnie. Doskonale pamiętały.
Gdy na początku listopada, nastały mroźne i mokre dni, większość uczniów prawie cały dzień spędzała w pokoju wspólnym lub dormitorium. Również i one, zamykały się we własnej sypialni, gdzie dla zabicia czasu, zabawiały się różnymi historyjkami.
Podczas jednego z takich wieczorów, ich współlokatorka podzieliła się z nimi opowiadaniami, które słyszała od ojca. Mroczne opowieści o wampirach, wilkołakach i różnych stworach rodem z dobrego horroru, sprawiły, że przez całą noc nie mogły zmrużyć oka.
- To były mity – powiedziała Emily, ale na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Amy zaprzeczyła ruchem głowy, tym razem już z poważną miną.
- Nie. Zaciekawiła mnie tym i chciałam sprawdzić, ile w tym prawdy – wyznała spokojnie – Poszperałam w bibliotece. Wszystko, co mówiła Mandy, było prawdą.
- Dobra, nie mówię że nie ma wilkołaków – zgodziła się Margaret, czując gęsią skórkę – Ale nadal nie mamy pewności.
- Co to za różnica? – spytała Emily, wstając z łóżka – To nas nie dotyczy. Nawet jeśli to był wilkołak, to na pewno nie stąd.
W ciszy się zgodziły.
- Nie wiem jak wy – dodała z lekkim uśmiechem – Ale ja jestem głodna.
Kiwnęły w milczeniu głowami.
***
Wbrew temu, co powiedziała Emily, żadna z nich nie umiała zapomnieć o słowach wypowiedzianych przez Amy. Z niewyjaśnionych przyczyn, dość szybko uwierzyły, że to nie wilka widziały. Ich myśli przez prawie cały ranek, błądziły wokół wilkołaka.
Niezauważalnie, pojawiły się też pytania, na które chciały odnaleźć odpowiedź.
Skąd się wziął? Czy to przypadek, że był akurat na ich podwórku? Kim był?
- Jak myślicie – spytała cicho Amy, przerywając ciszę. Spojrzały na nią ukradkiem – Gdzie teraz jest?
Wzruszyły nieznacznie ramionami.
- Pewnie gdzieś w okolicy – powiedziała Margaret, opierając głowę o łóżko.
- Ciekawe, kto to – szepnęła Emily podchodząc do okna. Zgrabnie wdrapała się na parapet i przyłożyła głowę do zimnej ściany.
- Co ci to da? – spytała podejrzliwe Amy. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nic, jestem tylko ciekawa – wyjaśniła wpatrując się w obraz za oknem – Myślicie, że to ktoś, kogo znamy?
Nie odpowiedziały. W głowie każdej z nich przewinęły się twarze wszystkich ludzi, których spotkały do tej pory.
- Niemożliwe – powiedziała Emily – To by się pewnie dało zauważyć.
- Na pewno.
– Wydaje mi się, że za dużo o tym myślimy - Margaret zaśmiała się bezdźwięcznie – Co jest?
Emily zmarszczyła brwi, wpatrując się w jeden punkt.
- Co? – Dziewczyna odwróciła szybko głowę i spojrzała na siostry – Nie nic.. Drzwi od schowka są wyrwane.
Kiwnęły w milczeniu głową. Dziewczyna już miała odwrócić głowę, gdy jej spojrzenie padło na stojącą na szafce fotografię. Jej oczy powiększyły się gwałtownie i szybko odwróciła wzrok na komórkę.
- Emily? Co ci?
Dziewczyna zeskoczyła z parapetu. Wszelkie kolory zniknęły z jej buzi, na której wymalowany był strach. Rzuciła przerażone spojrzenie na fotografię i spojrzała na siostry, które zaniepokojone zerknęły w stronę w którą patrzyła wcześniej siostra.
Zdjęcie, zrobione tuż przed początkiem roku szkolnego, przedstawiało obojga rodziców z Mattem. Wszystkie dokładnie pamiętały, kiedy je zrobiono. Była to ostania fotografia, przed ich wyjazdem.
Zaniepokojona dziwnym zachowaniem siostry Amy powoli podeszła do okna. Tak, ja powiedziała Emily, drzwi od zawsze zamkniętej komórki, zwisały lekko z boku, nie domykając się do końca.
- Emily, co się stało? – spytała odwracając się do siostry.
- Zdjęcie… - wymamrotała dziewczyna – Komórka… pełnia…
- O co ci chodzi?
- Czy to wydaje wam się… dziwnie połączone? – spytała szeptem, odwracając się od sióstr – To wszystko?
Amy zmarszczyła brwi, próbując dociec, o czym mogła pomyśleć dziewczyna. Jaki związek mógł istnieć między zdjęciem, drzwiami od komórki i pełnią?
Nabrała głośno powietrza. Emily nie chodziło o fotografię, ale o to, kto na niej był.
- Nie – powiedziała szybko, czując jak głos jej się załamuje – To niemożliwe.
- Jesteś…
- To obrzydliwe! – syknęła rzucając jej gniewne spojrzenie – Jak możesz tak myśleć?
- Też o tym pomyślałaś.
- Ale… Nie!
- O co chodzi? – spytała Margaret patrząc po obu siostrach. Na ich twarzach, malowało się przerażenie, połączone ze złością.
- Nasza siostra – warknęła Amy rzucając jej oskarżające spojrzenie – Twierdzi że…
- Nie twierdze – wtrąciła Emily błagalnym szeptem – Ja tylko…
- Twierdzi że to był tata! – wykrztusiła. Margaret cofnęła się gwałtownie.
- Jak…jak możesz…?
- Ja nie… - zaczęła, ale urwała, gdy Amy opadła na podłogę, chowając twarz w dłoniach – Ja…
Nie była zdolna, by cokolwiek powiedzieć, by wykrztusić chodźmy słowo na swoją obronę. Usiadła na łóżku i spojrzała przed siebie. Siostry zaakceptowały milczenie, odwracając od siebie wzrok.
Cisza, jaka chwilę później wypełniła pokój, wydawała się być nie do zniesienia. Żadna, nie była jednak w stanie odpowiedzieć na rzucone przez zaledwie chwilę wcześniej słowa.
Unikając swojego wzroku, siedziały odwrócone do siebie nie mówiąc nic.
Wojna myśli, uczuć i wspomnień toczyła się w głowie każdej z nich. Próby odrzucenia tego, co niepewne, były coraz trudniejsze. Zbyt trudne, jak dla nich.
Ledwie dosłyszalny odgłos pociągania nosem, przerwał na ułamek sekundy panującą w pokoju ciszę.
Siostry przysunęły się do siebie, ignorując wcześniejsze spięcie. Opierając głowy o swoje ramiona, przymknęły oczy, pozwalając, by łzy leciały po ich policzkach.
***
Nie wiedziały nawet, jak długo tak siedziały. Wpatrywały się w ciszy w okno, pozwalając by wszystkie nagromadzone w nich emocje wypłynęły w postaci słonych kropli łez. To b
yła jedna rzecz, jaką były w stanie teraz zrobić.
Nie były gotowe, na powrót do rozmowy.
Gdy po kilku – nie miały pojęciu ilu, ale miały wrażenie że w pokoju siedziały całą wieczność – godzinach, Cristin weszła do pokoju córek, oznajmiając im że czas spać, ślady łez na policzkach były już nie zauważalne.
Zniknęło przerażające niedowierzanie, ustępując miejscu uczuciu, na którego przybycie nie były przygotowane. Strach.
Powaga sytuacji, zaczęła do nich powoli docierać. Do tej pory, wilkołaki kojarzyły tylko z czarno-białych horrorów, które kiedyś podglądały, gdy oglądał je dziadek. Nigdy nie zdawały sobie sprawy, a być może powinny, żyjąc w świecie gdy wszystko jest możliwe, że to nie jest tylko wymysł mugolskich scenarzystów.
Bały się. Nie ojca, ale tego, co się z nim działo. Bały się tego, jak mało wiedziały. Bały się, odpowiedzialności jaka na nie spadła wraz z tą wiedzą.
Najbardziej jednak, obawiały się, że nie dadzą sobie same rady z nową sytuacją.
***
Potrzebowały czasu. Im więcej go mijało, tym ich odczucia bardziej się zmieniały.
Powoli przestawały się bać. Nadal nie wiedziały, zbyt wiele o wilkołakach, jednak zaczynały zdawać sobie sprawę, że skoro przez tyle lat, ich życie było normalne, nie miały powodów, by teraz zmieniło się cokolwiek.
Równocześnie, odpowiedzialność ich wiedzy spadła na nie z większą siłą. Chodź były jeszcze dziećmi, dość szybko zrozumiały, jak wiele zależy teraz od nich. Każda decyzja, jaką miały podjąć, każdy ruch, jaki miały wykonać, mógł mieć odzwierciedlenie w ich relacjach.
Z każdą godziną, ich odczucia się zmieniały. Powoli, stawały się coraz bardziej różne.
Wszystkie wiedziały, że to Amy najszybciej pogodziła się z dolegliwością ojca. Zaakceptowała to i jej jedynym zmartwieniem było to, co powinny teraz uczynić. Bo chodź w jej odczuciu, nie wiele się zmieniło, wiedziała że obie siostry postrzegają to inaczej. Rozumiała zachowania i za wszelką cenę próbowała znaleźć sposób na to, żeby pomóc im się z tym uporać. Zwłaszcza Margaret.
Nie czuła odrzucenia. Nie czuła wstrętu, strachu czy żadnego z odczuć, o które, podejrzewały ją siostry. Nie wahała się co powinna zrobić. Ale była wściekła.
Czuła się oszukana. Miała za złe obojgu rodzicom, dziadkom i wszystkim tym, którzy to przed nimi ukrywali. Była zła, że im nie zaufali i posądzili o to, że mogą nie zrozumieć.
I nawet nie starała się tego ukryć.
Emily czuła, co chce zrobić. Czuła, że nie ma powodu, żeby cokolwiek się zmieniło. Wiedziała, że nie powinna się wahać.
Jednak wydarzenia sprzed kilkunastu godzin, wydawały jej się być zwykłym koszmarem, z którego nie potrafiła się wybudzić.
Z wizjami, które zbierała przez całe swoje życie, nagle stykały się rzeczy, o których nigdy nawet nie śniła.
Nie potrafiła połączyć obrazu ojca, spokojnego, zawsze opanowanego i radosnego z potworem, którego widziała przez okno swojego pokoju. Było to dla nią absurdalną pomyłką losu, której nie potrafiła zaakceptować.
- O czym tak myślicie? – spytała nagle Cristin unosząc brwi. Wzruszyły ramionami – Co się dzieje? Od samego rana jesteście jakieś nie w sosie.
- Wydaje ci się – powiedziała Emily nie patrząc na kobietę.
- Jesteście na mnie złe? – zapytała a siadając przy córkach. Spojrzały na nią chłodno.
- Nie.
- No dobra, teraz nie dam wam spokoju – powiedziała stanowczo obserwując córki – Co się stało?
- Nic – mruknęła Margaret wstając. Emily rzuciła jej zszokowane spojrzenie, jednak nic nie powiedziała.
- Usiądź – poprosiła Cristin. Dziewczyna pokręciła krótko głową- I powiedz, co się stało.
- Nic – powtórzyła – Jestem zmęczona, idę się położyć.
Siostry wstały.
- My też pójdziemy – powiedziała cicho Amy patrząc przepraszająco na matkę – Nic się nie stało. Naprawdę.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak one już zniknęły za drzwiami.
Wbiegły po schodach, ignorując się wzajemnie.
***
- Dziękuję – powiedziała cicho Emily wstając od stołu. Cristin spojrzała na córkę. Margaret i Amy zrobiły to samo.
Kiwnęły głowami i wyszły z kuchni. Amy złapała za rękę siostry.
- Musimy pogadać. To się za długo ciągnie – szepnęła.
- Macie rację – powiedziała szybko Margaret gdy tylko zamknęły drzwi – To głupie. Niepotrzebnie unoszę się dumą. Mieli prawo zachować to dla siebie.
- To nic nie zmienia – dodała Emily a siostry dla potwierdzenia kiwnęły głowami – Nie ma powodu, żebyśmy się tak zachowywały.
- Mamy udawać, że nic się nie stało? – spytała Amy, siadając na łóżku. Spojrzały po sobie. Margaret przygryzła wargę.
- Poczekajmy, aż sami poruszą ten temat. Nie umiem wyobrazić sobie tej rozmowy … - powiedziała cicho drapiąc się po głowie – Poczekajmy na rozwój wypadków.
- Tak… to logiczne – zgodziła się Amy a na jej buzię wstąpił pierwszy od kilku dni cień
uśmiechu.
Wiedziały, że to jeszcze nie koniec. Były pewne, że najbliższe kilka tygodni będą dla nich okresem przemyśleń i nabierania dystansu. Nie były gotowe, żeby odbyć rozmowę z rodzicami. Nadal potrzebowały czasu.
Drzwi otworzyły się cicho i do środka weszła Cristin. Szybko umilkły, rzucając sobie niepewne spojrzenia.. Usiadła na łóżku Emily i spojrzała poważnie na córki.
- Powiecie mi w końcu co się dzieje? – spytała zaplatając ręce na piersi. Margaret westchnęła zrezygnowana.
- Mamo, to naprawdę nic takiego – powiedziała powoli – Trochę się pokłóciłyśmy. Już jest dobrze.
- To była tylko zwykła kłótnia? – spytała niepewnie, czując że nie mówią jej całej prawdy – Nic więcej?
- Tak… To tylko kłótnia. Zwykłe nieporozumienie…
- To mogło wyglądać trochę poważnie – dodała Amy – Ale naprawdę, nic złego się nie stało.
Kobieta spojrzała uważnie po twarzach córek. Uśmiechnęły się szeroko wymieniając szybko spojrzenia. Zmarszczyła niepewnie brwi.
- A o co się pokłóciłyście? – spytała podejrzliwie.
Emily roześmiała się cicho.
- A o co miałyśmy się pokłócić? O chłopaka, rzecz jasna – odpowiedziała.
Usiadła wygodniej na łóżku córek. To, co mówiły wydawało się mieć sens.
- Trochę źle odczytałyśmy pewne znaki – powiedziała Margaret – I wynikło z tego głupie nieporozumienie.
- Acha… Nie róbcie więcej takich numerów – poprosiła wstając. Poczuła ulgę, że mimo wszystko to nic poważnego.
- Obiecujemy – powiedziały zgodnie – To się więcej nie powtórzy.
Drzwi zamknęły się z cichym pyknięciem.
- Chłopaka!? – spytała Margaret rzucając siostrze zbuntowane spojrzenie – Nie mogłaś się bardziej wysilić?
- Nic innego nie przychodziło mi do głowy – mruknęła dziewczyna a na jej buzię wstąpił rumieniec – Miałam powiedzieć że nie rozmawiałyśmy ze sobą, bo rozmyślałyśmy o wilkołaku?
- Nie… - powiedziała wolno Margaret marszcząc brwi – Mogłaś powiedzieć, że pokłóciłyśmy się o chochliki konrwalisjskie które przed feriami wpuściłaś do naszego dormitorium.
***
Pierwszego stycznia na stacji King Cross pojawili się uczniowie wraz z rodzinami, które ich odprowadzały.
- Bawcie się dobrze – powiedziała Cristin, uśmiechając się do córek i ściskając każdą z nich – Ale bez przesady i…
- Cristin – Remus roześmiał się widząc że żona szykuje się do wykładu – Myślałam że już to przerobiłaś we wrześniu.
- Nie wtrącaj się - warknęła kobieta.
- Jak sobie uważasz, ale robi się późno – dodał spokojnie. Trojaczki zachichotały – Może niech wniosą bagaże, bo…
- Widzę Mandy - powiedziała Amy machając do przyjaciółki – My już pójdziemy, dobrze?
- No dobrze, idźcie – kobieta uśmiechnęła się, po raz kolejny ściskając córki. Margaret zwróciła się do ojca. Przez ułamek sekundy, powróciła złość. Dziewczynka wykonała niepewny ruch, poczym bez dłuższego ociągania, uścisnęła ojca. Złość wparowała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki a i ona, poczuła niebywałą ulgę. Poczuła na sobie spojrzenie matki. Kobieta wpatrywała się w nią niepewnie. Czując, że nabroiła już zbyt dużo, i dała jej zbyt wiele do wątpliwości przywołała na twarz uśmiech i odsunęła się od Remusa, by mocno poczochrać Matta i pożegnać się z matką. Kontem oka obserwowała uważnie siostry, które również zauważyły niepewność w spojrzeniu matki i nie pozwoliły sobie na przypływ emocji, który mógłby przyprawić je o niepożądane efekty.
Zmierzając w stronę pociągu, rzuciła im błagalne spojrzenie i wyszeptała bezgłośnie „przepraszam”. Kiwnęły niezauważalnie głowami, posłały jej delikatne uśmiechy i uścisnęły mocno, po czym wskoczyły do wagonu i jeszcze raz pomachały rodzicom.
Zapadło milczenie. Wpatrywały się w ojca, oczekując reakcji, jednocześnie starając się opanować narastające rozbawienie. Chodź wiedziały, że nie ma w tym nic zabawnego, bawiło je to, że jeszcze chwilę temu, to on oczekiwał na ich zachowanie. Role, odwróciły się niespodziewanie.
Nadal nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć. Wszystko to, co ułożył sobie wcześniej w głowie, wyparowało, straciwszy sens.
- Na początku byłyśmy trochę złe – szepnęła Emily, uznając że to one powinny przejąć pałeczkę. Margaret rzuciła jej wdzięczne spojrzenie i zwróciła wzrok na ojca – Czułyśmy się trochę oszukane, ale..
- Dlaczego nie powiedziałyście? – To jedno pytanie, tak banalne, sprawiło że zamilkły. Odpowiedź wydawała się być trudniejsza do wymówienia, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Bałyśmy się – powiedziała niedosłyszalnie Amy. Podniósł szybko wzrok, wyczuwając niewielką zmianę w swoim samopoczuciu. Bały się – że może nie mamy racji…
- Nie chciałyśmy sprawić ci przykrości – dodała Emily spoglądając na siostry.
Zaskoczyły go. Znów. Po raz kolejny, spodziewał się wszystkiego a one, znów go zaskoczyły.
Poruszył się niespokojnie.
- Posłuchajcie, musicie wiedzieć…- zaczął, starając się za wszelką ceną przypomnieć sobie, co chciał powiedzieć. Znów wymieniły ukradkiem spojrzenia. Emily uchyliła usta jednak po chwili zamknęła je. Potrzebował chwili na to, żeby ułożyć sobie to wszystko w głowie.
***
Oparła się zrezygnowana o ścianę w korytarzu, wpatrując się z uporem w drzwi od sypialni córek.
Nie umiała usiedzieć w miejscu w kuchni, mając świadomość, że najbliższe jej osoby odbywają teraz jedną z najpoważniejszych i najtrudniejszych rozmów. Nie potrafiła znieść tego, że nie mogła tam być.
Podkuliła pod siebie nogi zerkając nerwowo na zegarek. Siedział tam już ponad pół godziny.
Jak dla niej, zdecydowanie za długo.
To była jedna z tych niewielu, nielicznych chwil, gdy żałowała, że tak dobrze zabezpieczyła drzwi od pokoju córek przed wszelkimi dźwiękami.
Westchnęła i wstała. Ignorując poczucie, że robi źle podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce. Nie mogła siedzieć bezczynie pod drzwiami, nie wiedząc co się dzieje.
- Nie powinnam go w ogóle słuchać – mruknęła i zapukała, poczym nie czekając na odpowiedź pchnęła drzwi do sypialni córek. Widok, jaki ujrzała, całkowicie zbił ją z tropu.
***
Obrócili szybko głowy, słysząc jak drzwi się uchylają, a do środka zagląda Cristin. Niepokój, wymalowany na jej twarzy natychmiast zniknął gdy zobaczyła zatroskane buzie córek i niepewność męża.
Zmarszczyła brwi, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. Dziewczynki spuściły przepraszająco wzrok.
- Co…? – zaczęła, przenosząc wzrok na Remusa. Powoli odwrócił się w jej stronę.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Amy go uprzedziła.
- Wiedziałyśmy – powiedziała cicho.
Spojrzała szybko na córki poczym znów przeniosła wzrok na męża. Ten rzucił jej spojrzenie mówiące, że rozumie tylko samo co ona i odwrócił się do trojaczków.
Usiadła na brzegu łóżka córek nie do końca pewna czy wszystko zrozumiała.
- Emily… może powiedz o co chodzi?
Kiwnęła głową i bez większych ceregieli zajęła się streszczaniem wydarzeń.
***
Oparła się o drzwi zamykając oczy. Usłyszała głuchy odgłos ciała uderzającego w materac lóżka.
- Chyba powinno mi ulżyć…
Uchyliła powieki.
- A tak nie jest? – spytała marszcząc brwi. Lupin nie poruszył się.
- Nie – odpowiedział krótko i otworzył oczy. Spojrzał w jej stronę – Dasz wiarę że one wiedziały od pół roku?
- Powinnam była to zauważyć – szepnęła podchodząc do męża – Widziałam że coś jest nie tak. Za szybko im uwierzyłam.
- To nie twoja wina – powiedział unosząc się na łokciach. Delikatnie pogłaskał jej policzek – Powinienem wcześniej im powiedzieć.
- Nie powinny być z tym same.
Zgodził się w milczeniu.
- Chyba nie popisaliśmy się jako rodzice w tej sprawie.
- Nie każdy rodzic musi odbywać taką rozmowę ze swoimi dziećmi – zauważyła kładąc się na łóżku – Wiemy jakich błędów nie popełniać na przyszłość. ( Ja też. Nie zaczynać tego wątku z Mattem dop. Autorki ) Myślę, że jak na pierwszy raz, poszło nam całkiem dobrze…
***
- Śpicie?
Weszła do sypialni córek. Spojrzały na nią pytająco.
- Chciałam powiedzieć „dobranoc” – wyjaśniła zamykając drzwi. Weszła do środka i usiadła na brzegu łóżka córek – Ciężki dzień?
- Bardzo – zgodziła się Amy i uśmiechnęła niepewnie w stronę matki – Jak tata? Lepiej?
- Tak – powiedziała cicho. – Już lepiej.
- Nie chciałyśmy żeby tak wyszło – powiedziała szybko Margaret – Wydawało nam się, że będzie lepiej, jeśli nie będziemy zaczynać tego tematu.
- Nic się nie stało. To mi jest przykro że musiałyście sobie poradzić z tym same… - przyznała kobieta – Za szybko wam uwierzyłam.
- A to by dużo zmieniło? – spytała cicho Amy patrząc poważnie na kobietę – Tak było chyba nawet…Lepiej.
Westchnęła zrezygnowana.
- Jesteście bardzo uparte – powiedziała wstając i pożegnała się kolejno z córkami – Śpijcie dobrze.
- Wzajemnie.
***
Chłodny podmuch górskiego powietrza wdarł się przez otwarte okno. Leżąca na starej kanapie, nieruchomo do tej pory, para, poruszyła się niespokojnie.
Mężczyzna otulił szczelniej kocem leżącą obok blondynkę, równocześnie obejmując ją mocniej ramieniem.
- Dziękuję – powiedziała cicho szukając swoją dłonią ręki mężczyzny. Gdy ją znalazła, ujęła ją delikatnie i ścisnęła, przyciągając bliżej.
Zapanowała niezręczna cisza, podczas której słychać było tylko ich nierówne oddechy.
- Co teraz? – spytała szeptem, nie podnosząc wzroku na Nicka. Poczuła, jak pod jej głową mięśnie jego klatki piersiowej napinają się. ( Musiałam siłą się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o brzuszku…nie pytajcie dlaczego, wali mi dop. Autorki )
- A co ma być? Myślałem, że wszystko jest jasne – powiedział cicho, leniwie wsuwając swoją dłoń w jej włosy. ( na głowie, moi drodzy, na głowie )
- Wydawało mi się, że to wiele zmieni – szepnęła, czując jak wstępujący na jej policzki purpurowy rumieniec.
- Nie jesteśmy już dziećmi – zaczął powoli, uważnie dopierając słowa. Podświadomie oboje czuli, że wstępują na temat tak delikatny, jak pierwsza warstwa lodu na rzece – Wiedzieliśmy, co robimy…
- Chciałam tego – pisnęła, a jej głos załamał się gwałtownie od z trudem powstrzymywanej histerii. Przyjrzał się uważnie nawiniętemu na palec kosmykowi włosów kobiety, układając w głowie odpowiedź. Nie chciał powiedzieć czegokolwiek zbyt pochopnie. Wiedział, że każde nierozważnie wypowiedziane zdanie, zniszczy atmosferę, w jakiej się znaleźli. Z jakiś powodów jednak, nic sensownego co mógłby powiedzieć, nie przychodziło mu do głowy.
- Ja też – powiedział w końcu, zdając sobie sprawę z banalności jego odpowiedzi. Uniosła wzrok a on poczuł ostre ukłucie w żołądku, widząc zaszklone oczy Ann.
- Co teraz? – spytała cicho, próbując ukryć drżenie głosu – Jak teraz to wszystko będzie wyglądało? Mamy się dalej przyjaźnić, jak gdyby nigdy nic?
- Teraz będziemy… zaraz – przerwał surowo, gdy dotarł do niego sens słów kobiety. Podniósł się na łokciach, ignorując fakt, że jej głowa opadła na poduszkę. Ann wydała z siebie odgłos niezadowolenia – Przyjaźnić? Tego chcesz?
- Nie… - pokręciła gwałtownie głową – Ale….
- Czekaj, bo ja chyba nie rozumiem – usiadł, przyglądając się uważnie Winter, która również się podniosła – Nie słuchałaś, co do ciebie mówiłem? Uważasz, że to wszystko było tylko po to, żeby się z tobą przespać? Aż tak nisko mnie oceniasz?
Spuściła wzrok starając się ukryć wyraz winy wymalowanej na jej twarzy. Poczuła nagły przypływ winy.
- Uważasz, że kłamałem? – spytał głuchym tonem wpatrując się wyczekująco w kobietę, która skuliła się jeszcze bardziej – Nie kłamałem – powiedział cicho, wstając z łóżka. Zaczął się ubierać.
Podniosła wzrok. W ciszy obserwowała, jak wciąga na siebie koszulkę, unikając jej spojrzenia.
- Przepraszam – wyjąknęła, ignorując kolejny szept w jej głowie, wyraźnie uprzedzającym o możliwym podstępie – Nie chciałam żeby tak wyszło…
- Grunt to dobre chęci – mruknął, próbując ukryć nachodzące go rozbawienie. Czy to nie kobiety zawsze spodziewają się czegoś innego niż druga osoba? – Miałaś do tego prawo. Ja pewnie też bym nie uwierzył.
Przyczołgała się do brzegu łóżka i uklęknęła, kładąc dłonie na jego piersi. Spojrzał na nią pytająco, zamierając z w połowie założonymi spodniami.
- Nick…? – zaczęła szeptem, wpatrując się uporczywie w jego twarz – zacznijmy jeszcze raz.
***
Pchnęła drzwi i cofnęła się, przepuszczając do środka Amel. Dziewczynka weszła i spojrzała z zainteresowaniem na rodziców, którzy spojrzeli na siebie z uśmiechem, wchodząc za córką. Ann postawiła jedną z walizek na podłodze i szybkim ruchem ściągnęła buty.
- Co tak stoisz? – spytała łagodnie,
patrząc rozbawiona na mężczyznę.
- Nie poznaję cię – przyznał, a Amel poczuła nagłą ulgę, wiedząc że nie tylko ona nie rozumie powodu niespotykanie dobrego humoru matki. Ann wzruszyła ramionami.
- Wypoczęłam – powiedziała przepuszczając córkę do pokoju. Spojrzała na mężczyznę - Wejdziesz?
- Mam inny wybór? – spytał z uśmiechem.
- Możesz sobie pójść – zauważyła, obrzucając go łagodnym spojrzeniem. W zamyśleniu kiwnął głową.
- Może na razie tak będzie lepiej – powiedział powoli, marszcząc brwi – Nie jestem pewny, czy to nie dzieje się zbyt szybko.
Zawahała się, ale kiwnęła głową na znak zgody.
- Kiedy wracasz do pracy? – spytał rozglądając się po panującym w holu rozgardiaszu szukając swojej torby. Skrzywił się, zdając sobie sprawę z trudności zadania stojącego przed nim. Roześmiała się serdecznie widząc niepewną minę mężczyzny.
- Jest tu – wskazała delikatnie głową i szybko wykorzystała to, że schylił się po bagaż, żeby znaleźć się obok niego – Jutro.
Kiwnął głowa, podnosząc ją i uśmiechnął się, gdy ich twarze znalazły się obok siebie.
- Przyjdziesz? – spytała cicho, ignorując uporczywe burczenie w brzuchu
- Jeśli chcesz.
- Przyjdź – poprosiła – Muszę się zacząć przyzwyczajać do Twojej obecności.
Kiwnął krótką głową. Pozwoliła ucałować się na pożegnanie i mężczyzna zniknął za drzwiami.
Westchnęła cicho. Nadchodziły zmiany, i to bardzo.
Była świadoma reakcji swoich przyjaciół, gdy dowiedzą się co zaszło w Loch Lomond. Była świadoma konsekwencji, jakie mogą wyniknąć z nadmiernego zaufania, jakim obdarzyła Nicka. Mimo wszystko, chciała tego. Ten tydzień, który spędzili we trójkę, tworząc marną podróbkę rodziny, był jednym z najlepszych w jej życiu. Była szczęśliwa, mogąc patrząc na rozanielaną córkę.
Nie zapomniała, co stało się ostatnim razem, gdy mu zaufała. Ale Clarson sprzed lat, gdy poznali się w ogródku Cristin, i ten, z którym spędziła kilka ostatnich dni, wydawał się być kimś zupełnie innym. Nie dopuszczała do siebie możliwości, że jest inaczej. Była i chciała być szczęśliwa. Z nim.
***
Robert, muszę ci coś powiedzieć. Otóż, w ten weekend…
Pokręciła stanowczo głową. Szła korytarzem prowadzącym do biura układając w głowie kolejne scenariusze tego, co powie swojemu przyjacielowi. Zależało jej na tym, żeby przedstawić mu to tak, aby nie wpadł w niepotrzebną złość. Znała jego stosunek do Nicka i zdawała sobie sprawę, że to będzie dość ciężkie zadanie.
Wiesz, to był bardzo miły weekend…wróciliśmy do siebie. Tylko bez nerwów…
Zaśmiała się pod nosem i zatrzymała przed drzwiami biura. Wzięła głęboki wdech. Po prostu wejdzie tam i powie mu, że wróciła do byłego męża, który zostawił ją i ich małe dziecko dla ślicznej sekretarki. Pokręciła głową. To było niewykonalne.
Nacisnęła klamkę, przywołując na swoją twarz luźny wraz.
- Cześć wam – powiedziała żywo, wchodząc do środka. Wymieniła uściski ze wszystkimi i podeszła do biurka przy oknie. Nie patrząc na Roberta, który już wpatrywał się w nią pytająco, przewiesiła swoją kurtkę przez krzesło i z cichym westchnieniem opadła na krzesło.
Czuła na sobie czujne spojrzenie Medisona.
- Cześć – powiedziała cicho, przyciągając do siebie stertę teczek i papierów – dużo się działo, jak mnie nie było?
- Nie – odpowiedział krótko nadal uważnie lustrując ją spojrzeniem – Właściwie nic ciekawego. A ty, jak się masz po wyjeździe?
- W porządku – pokiwała żarliwie głową, mając nadzieję, że jej odpowiedz jest wystarczająco wyczerpująca. Niestety, Medisonowi to nie wystarczyło.
- A trochę więcej szczegółów? – spytał, wracając do przerwanej przed przybyciem kobiety czynności – Nie zabiliście się? – zachichotał, wyobrażając sobie, co też musiało dziać się podczas wyjazdu. Wzruszyła ramionami.
- Było dużo robaków – powiedziała, unikając jego spojrzenia – Bardzo dużo.
- Dobra, co nabroiłaś – spytał poważnie, poprawiając okulary. Na policzki kobiety wstąpiły czerwone plamy – Zawsze buzia ci się nie zamyka a teraz na pytanie jak było odpowiadasz mi w dwóch zdaniach o robakach.
- Biedronki, pająki, komary i ważki – powiedziała szybko – Dużo ważek.
- No, teraz się nie wymigasz. Mów, co ci leży na wątrobie.
- Nick – wyznała zrezygnowana. Mężczyzna gwałtowanie pobladł.
- Zabiję sukinsyna – mruknął, ściszając głos – Co zrobił tym razem?
Przymknęła oczy i mruknęła na wydechu.
- Wróciliśmy do siebie..
- Co? – spytał marszczą brwi – mów głośniej, po ostatniej chorobie mam problem z uchem.
Westchnęła.
- Wróciliśmy do siebie – powtórzyła na tyle głośno by ja usłyszał. Przymknęła powieki spodziewając się wybuchu złości, jednak nic takiego nie nastąpiło. Robert kiwnął głową.
- Dobrze – powiedział łagodnie – Spodziewałem się czegoś gorszego. Myślałem że może wziął ze sobą jakąś kobietę albo… zaraz, co powiedziałaś? Co zrobiliście!?
Posłała mu przepraszające spojrzenie. Medison zacisnął ręce na blacie biurka tak mocno, że opuszki palców mu zbielały. Zacisnął mocno usta.
- Wróciliście do siebie!? – powtórzył głośno. Oczy wszystkich ludzi zgromadzonych w pokoju zwróciły się w ich stronę. Ann rzuciła mu błagalne spojrzenie. Powtórzył ciszej – Wróciliście do siebie?! Ann, postradałaś zmysły!? Te komary miały jakiegoś wirusa rozpuszczającego mózg?
Spuściła wzrok, czekając aż atak złości minie.
- Czy ty jesteś niepoważna! Pomyślałaś chociaż przez chwilę…Czym cię przekonał? – spytał spokojniejszym tonem, zmieniając taktykę. Podniosła niepewnie wzrok.
- Przeprosił i… tego się nie da powtórzyć – szepnęła – I tak nie zrozumiesz.
- Jesteś głupia – powiedział poważnie biorąc do ręki pióro – Ale to Twoje życie i Twoja decyzja. Nie ja będę płakał, jeśli znów złamie ci serce.
Spojrzała na niego z wdzięcznością. Posłał jej smutny uśmiech.
- W co ty się pakujesz – mruknął kręcąc głową z politowaniem – A co na to Amel?
- Nieufnie do tego podchodzi – wyznała kobieta, marszcząc brwi – Chyba nie w pełni dociera do niej co się dzieje…
- Przywyknie – powiedział spokojnie – Zamieszkacie razem?
- Na razie nie. Chcemy się wstrzymać…
- Chociaż jedna mądra decyzja z Twojej strony.
- To była jego inicjatywa – przyznała a na jej twarz wstąpił cień uśmiechu – Jesteś zły?
- Nie – pokręcił głową i spojrzał na kobietę – Zmartwiony, w co znów się pakujesz. Lepiej weźmy się za robotę, wszyscy się na nas patrzą.
Kiwnęła głową i zajęła się przeglądaniem sterty dokumentów.
- Ann? – spytał cicho, nie podnosząc głowy i nie czekając na odpowiedzieć kontynuował – Uważaj na siebie, dobrze? I nie spodziewaj się, że go polubię.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Za dużo cudów jak na jeden miesiąc – powiedziała powstrzymując chichot.
Wzruszył ramionami i spojrzał na nią z troską. Pokiwała głową, na znak że nic jej nie jest, czując, że mężczyzna mimo zapewnień, nie do końca zaakceptował jej decyzję.
***
No, i po wszystkim.
Chcę jednak jeszcze troszkę poględzić. Wiem, wiem, ostatnio się trochę rozgadałam, niestety, sytuacja tego wymagała.
Najpierw odnośnie wątku Lupinów. Na dłuższy okres czasu, zamknę tą sprawę. Mam jej już p
o dziurki w nosie.
Zdaje sobie sprawę z dość…dojrzałej reakcji Lupinek. Zbyt dojrzałej jak na mój gust. Próbowałam coś z tym zrobić jednak wszystko to, co napisałam wydawało mi się być tak niesamowicie okropne że nie mogłam na to patrzeć. Uznałam, że wolę zachować ich nazbyt dojrzałe myślenie i zachowanie, niż gdybym miała dodać coś, co opierało się na kompletnym dramatyzowaniu i histeryzowaniu. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. Jak mówiłam, zadanie mocno mnie przerosło.
Kwestia Ann. Cóż, ten wątek, nie jest jeszcze do końca skończony. Niestety – a może nie niestety to zależy od osoby – czeka nas jeszcze kilka notek, w dużej mierze poświęcone jej osobie.
Będą jednak i inne wątki. Zmęczyły mnie już te poważne sprawy. Musze odpocząć trochę. To tyle.
w sumie, w sumie tak sobie to chyba wyobrażałam, no może trochę bardziej melodramatycznie ale właśnie tak.wogóle to się rozpisałaś :D
OdpowiedzUsuńHey. Ja jestem tu nowa. Chociaż nie, nie jestem nowa. Czytam twojego bloga odkąd napisałaś 24 września ubiegłego roku notkę pt: " bajkowe święta"Resztę notek przeczytałam już dawno i czytam twojego bloga nadal, ale nigdy nie komentowałam. Dlaczego???Wstyd się przyznać, ale mi się nie chciało, dopóki nie założyłam własnego bloga.Więc teraz napiszę parę słów prawdy na temat twojego bloga.Jest bardzo fajny pod względem grafiki, estetyczny i oryginalny.Co do notek to w porównaniu do tych notek te stare były tragiczne - i to wcale nie jest obraza dla twojej twórczości, ale powiedziałabym, że komplement. Fajnie jest patrzeć jak styl autora postów cały czas rośnie w siłę, staje się lepszy i dla samego twórcy i dla czytelników, z którymi żyjesz jak widać w bardzo dobrych stosunkach. Ja nie miałam tej przyjemności być z tobą od początku, po za tym w 2005 roku to ja nawet nie wiedziałam, że blogi o Lily Evans istnieją. Ale do rzeczy:Ostatnio notki przeszły na poważniejszy temat, a mianowicie wilkołactwo Remusa, nie każdy tak jak ty umie to ująć takim wspaniałym stylem pisania.Podobały mi się też takie wstępy do notek jak to, że autorka (znaczy ty), dostaje od Mikołaja wenę albo coś takiego jak z tą jubileuszową notką.Bloga piszesz już od 3 lat, rocznikowo 4. I ty już wiesz co doprowadza do śmiechu, a co do łez. Ogółem twój blog jest the best i jeśli ktoś twierdzi inaczej to jest nienormalny!!!Życzę dalszej weny i oczywiście będę tu wpadać jak najczęściej.Pozdrawiam! www.lilka-z-gryffindoru.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńAch....no tak gdzie ja mam głowę, nie napisałam nic o tej notce. Jest wspaniała, ale skoro twoim zdaniem nie wyszła to ja nie wiem jaka ona mogłaby być gdyby wyszła po twojej myśli.Jest tu dużo wspomnień i to właśnie bardzo lubię. Szkoda tylko, że nie ma nic o Lily i Jamesie... Za to w tamtej notce było dużo...oj było...Tylko tytuł chyba źle napisałaś bo jest " Nawiność ", a chyba miało być " Naiwność "Literówka w każdym blogu to się zdarza.Pozdrawiam!www.lilka-z-gryffindoru.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńSpoko Notka Sorki zeostatnio komentarzy nie dodawalam ale jakos tak mi sie nei chcialo:D:D
OdpowiedzUsuńWitam, witam Wydział jest mile zaskoczony tak szybką reakcją na nasze prośby. Wygląda na to, że współpraca z Panią będzie przebiegać pomyślnie. Co do powyższego postu... Zdajemy sobie sprawę, że tekst musiał sprawiać Pani mnóstwo problemów. Wszak temat niewybredny, dlatego też składamy wyrazy szacunku. Jakby to elegancko ująć... Czytaliśmy to z chęcią, słowa płynęły spokojnie. Nie da się ukryć, że było to... niezwykłe. Bez cienia dramatyzmu, bardzo łagodnie i powściągliwie. Jak w komentarzu wyżej, zauważyła Moria [XD !] można było się spodziewać wątku melodramatycznych, łez, płaczu... Obyło się bez tego. Mimo, że notka zupełnie odbiega od naszych wyobrażeń, to uważamy, że odwaliłaś kawał dobrej roboty. Napisałaś to po swojemu, zinterpretowałaś to zupełnie inaczej, w sposób zaskakujący, swój własny. Wydział, jest wdzięczny za zaangażowanie. Jesteśmy dumny zamykając takich ludzi, jak Pani Wydział Śledczy Blogsfery
OdpowiedzUsuńMasz extra bloga wejdz na mojego www.karolina-iza-filmss.blog.onet.pl i wez udział w konku na naj bloga
OdpowiedzUsuńWiesz co? Ja Cię chyba zamorduję normalnie! Najpierw mi zajmujesz całe 10 sekund mojego życia, żeby mi wysłać wiadomość na gege, że jest new nota, później 4 dni, żebym w końcu przeczytała notkę, którą czytałam dobre kilka tygodni temu, pomijając jakże ciekawe fragmenty łóżkowe , które jakoś także mi raczyłaś wysłać na gege, to jeszcze jakże subtelnie mi oznajmiasz że cie napawam weną... "Jeśli powiem Ci że cie kocham, nie martw się to nie prawda" :D... Ty mi całe 3 lata zmarnowałaś! Ja nic nie robiłam tylko czytałam te twoje notki! Ominęłam dwie dyskoteki przez ciebie, bo się zaczytałam!! Ja Cie ładnie proszę... pisz dalej bo chyba sobie zajęcia nie znajdę na resztę życia... ;]
OdpowiedzUsuńnie podoba mi sie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! wiecej opotterach powinno byc!!
OdpowiedzUsuńJetsem gdzięs w połowie opowieści, w każdym razie już dawno w świecie po Hogwardzie, mam nadzieję ze uda mi się skończyć w połowie marca czytać Twą opowieść, ale czasu mam mało... zapraszam do mnie na zycie-lily-e.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńI tak zazdroszczę ci talentu, sama chciałabym tak pisać. Jeśli masz czas wejdź na www.dodatki-hp.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń