Kartki z kalendarza cz. 3
- Trochę czasu minęło – powiedział przechodząc obok furki i wchodząc na podwórko prowadzące do domu. Schyliła się, żeby pozbierać rzeczy, zupełnie ignorując obecność mężczyzny – Będziesz cały czas milczeć?
- Nie mam ci nic do powiedzenia – warknęła, nie racząc podnieść na niego wzroku – Nie wiem, po co tu przyszedłeś. Kochanka cię zostawiła?
Podniosła głowę i uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc bladą twarz mężczyzny.
- Czego chcesz? – Powtórzyła, wstając. Była dużo niższa od mężczyzny, toteż musiała podnieść głowę, by spojrzeć na niego.
- Porozmawiać – powiedział spokojnie, a jego twarz powoli zaczęła odzyskiwać kolory – Chcę się zobaczyć z Amel.
- Mowy nie ma – rzekła szybko, wsadzając klucz do dziurki – Nie zgodzę się na to.
- Mam do tego prawo. Nie możesz ograniczać mi widzeń z dzieckiem – warknął, łapiąc ją za ramię.
- Owszem, mogę. Przypominam, że od siedmiu lat, nie widziałeś się z naszą córką. Teraz zebrało ci się na bycie dobrym tatusiem? – Syknęła strząsając dłoń ze swojego ramienia.
- Nie masz prawa – powtórzył twardo – Dobrze wiesz. Jeśli nie zgodzisz się żebym się z nią zobaczył, załatwię to inaczej.
- I co jej powiesz? Że jesteś jej tatą i nie interesowałeś się nią przez cztery lata jej życia? A może będziesz ją przekupywał zabawkami i słodyczami? Odpowiedz.
- Nie – powiedział spokojnie. Zacisnęła pięści. Irytował ją jego wyluzowany ton i zupełny brak nerwów.
- Jesteś bezczelny – warknęła, wchodząc do domu i spojrzała na niego od progu.
- Jestem innego zdania. Chcę się zobaczyć z córką – Powtórzył twardo.
- Masz pecha, jest u rodziców – powiedziała rzucając mu pogardliwe spojrzenie – Spadaj.
- Nie wykręcisz się tak łatwo. Przyjdę jutro.
- Jutro też jej nie będzie – mruknęła – Wynoś się.
- Czy ona kiedykolwiek bywa w domu? – spytał, marszcząc brwi. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Są wakacje, przedszkole jest nie czynne a ja pracuje. Spotykam się z nią popołudniami a w domu jest w weekendy.
- W takim razie przyjdę w weekend – oznajmił wzruszając ramionami i wycofał się z progu – Nie radziłbym, żeby was nie było – dodał na odchodnym – Zgłoszę w odpowiednie miejsce, że ograniczasz mi kontakt z dzieckiem. Przypominam, że nie odebrano mi praw rodzicielskich.
Zamrugała, patrząc na mężczyznę, który odwrócił się i odszedł. Jej ręce zacisnęły się na klamce. Chodź jego on, przez całą rozmowę był łagodny i spokojny czuła, że jego ostanie słowa, nie były rzucone ot tak sobie.
Walnęła wściekła pięścią w drzwi i cudem powstrzymała się by nie krzyknąć z wściekłości.
***
Uśmiechnął się z satysfakcją, słysząc odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Wiedział, że ustąpi.
Chodź ich małżeństwo nie było idealne, nie mógł zarzucić sobie tego, że nie zna swojej żony. Doskonale wiedział, jak należy z nią postępować, jakich argumentów używać i czego się spodziewać.
Chodź obawiał się problemów, okazało się że kobieta nadal jest dla niego jak otwarta księga, z której może odczytać wszystko, czego potrzebuje. Nie zmieniła się ani trochę.
***
- Ćwiczyłeś w wakacje? – spytał Joe, wychodząc z łazienki i owinął się szczelniej ręcznikiem.
Harry spojrzał na niego znad książki unosząc pytająco brwi.
- Co?
- Bajerować! - fuknął Matthews otwierając szafę – Przecież zaczął się już rok szkolny!
- Celne spostrzeżenie – mruknął Jack wchodząc do dormitorium. Rzucił torbę o podłogę a sam powalił się na łóżko. Sprężyny zaskrzypiały przeraźliwie.
- Kiedyś się pod tobą załamie – ostrzegł Potter szczerząc zęby w uśmiechu.
- Niemożliwe, są magicznie wstrzymywane - powiedział Jack wzruszając ramionami – Ta stara wiedźma mnie wykończy.
- McGonagall? – spytał Joe, wychylając się z łazienki – Właśnie, jak tam twój szlaban?
- Jaka McGonagall? Lianson! – fuknął chłopak krzywiąc się na dźwięk nazwiska – McGonagall to anioł przy tym facecie.
- Przed chwilą mówiłeś że to stara wiedźma.
- Nic gorszego nie umiałem na niego wymyślić… - mruknął chłopak – Stary, obślizgły but! I jeszcze do tego w między czasie doczołgał się ślimak!
- To czemu narzekasz? – spytał żywo Joe wychodząc z łazienki i rzucając mokry ręcznik na łóżko – Znając tą dwójkę zaczęli się wykłócać więc szlaban miałeś z głowy.
- No właśnie! I w między czasie ten stary grzyb wywalił miskę z żabimi jelitami które segregowałem! Dwie godziny segregacji poleciały na podłogę.
- Ciekawe o co im poszło… - Harry zmarszczył brwi, przeszukując w pamięci historii opowiadanych przez ojca.
- O „Magiczne ziółka:, które zaginęły z łazienki profesorów – wtrącił Jack znów opadając na poduszkę.
- Nie o to mi chodzi. Ciekawy jestem, o co im w ogóle poszło – powiedział zirytowany Potter siadając na łóżku i zmarszczył brwi – Z tego co opowiadał tata wywnioskowałem że chyba nie zawsze rzucali w siebie piorunami.
- Też tak słyszałem – powiedział Joe patrząc podejrzliwie na Pottera – W takim razie, co …
- Zaraz, zaraz – Jack podniósł się momentalnie – Co wy kombinujecie?
- Jak to co? Trzeba się tego dowiedzieć!
- Niby jak!?
- Tego jeszcze nie wiem – powiedział Harry i spojrzał na kolegów. W jego oczach zabłysła łobuzerska iskierka – Ale coś wymyślę.
***
Uderzyła pięścią w drzwi, ściskając mocniej torebkę i spojrzała niepewnie na okno.
Usłyszała kroki i drzwi otworzyły się.
- Napij się ze mną – poprosiła błagalnym tonem, patrząc na Roberta, który uniósł wysoko brwi – Błagam.
- Co się stało? – Spytał, przepuszczając kobietę do środka. Przełknęła ślinę.
- Nick… Nick wrócił…
Zamarł. Obrócił się do kobiety powoli, patrząc w jej oczy. Jeszcze nigdy, nie widział w nich aż tyle rozpaczy i bezsilności, co teraz.
- Czego chce? – Spytał, wskazując kobiecie na drzwi od pokoju. Bez słowa przeszła obok niego ściskając mocno torebkę i weszła do pomieszczenia.
Rzuciła przelotne spojrzenia na fotografie stojące na stoliku i usiadła na fotelu.
- Chce się zobaczyć z Amel… - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy – Grozi, że jeśli mu na to nie pozwolę, zgłosi to…
Przejechał rękami po włosach i potarł nerwowo czoło.
- Nie możesz mu tego zabronić – powiedział w końcu – Wiesz o tym.
- Nie ma prawa – pisnęła a po jej policzkach popłynęły łzy – Nie teraz, nie po tylu latach…
- Rozumiem twoją złość, ale nie powinnaś ograniczać mu kontaktów z Amel.
- Trzymasz jego stronę?
Zawahał się.
- Nie popieram tego, co zrobił…, ale… tak. Uważam że ma do tego prawo.
Ukryła twarz w dłoniach. Odetchnęła głęboko i spojrzała na niego poważanie.
- Nie dam rady – szepnęła cicho – Nie potrafię…
- Dasz radę. Wierzę w ciebie – powiedział z uśmiechem, ocierając spływającą po jej policzku łzę. Cień uśmiechu na sekundę wstąpił na jej twarz – Gdzie się umówiliście?
- Ma do nas przyjść – przełknęła ślinę – W sobotę.
- No widzisz, nie masz się czym martwić. Przyjdzie, posiedzi i pójdzie. Nikt nie każe ci z nim rozmawiać.
Kiwnęła niepewnie głową.
- A co powiem Amel? – spytała cicho – Nie pamięta go…
-
Prawdę – powiedział krótko – Tylko prawdę. Poczekaj zrobię herbaty.
Kiwnęła w ciszy głową. Przymknęła oczy i zrobiła kilka głębokich wdechów.
- Dzień dobry…
Podniosła głowę słysząc cichy głos Alex, która niespodziewanie znalazła się w pokoju. Kobieta uśmiechnęła się do dziewczyny, ale ta tylko przeszła przez pokój zatrzymując się przy regale.
- Dzień dobry – odpowiedziała kobieta obserwując jak dziewczynka podnosi leżącą na półce książkę – Jak się masz?
- Dobrze – powiedziała chłodno. Kobieta zmarszczyła brwi. Gdy dziewczynka była mniejsza, ich kontakty były całkiem dobre. Od pewnego czasu jednak, Alex zaczęła zachowywać dystans, znikając w swoim pokoju jak tylko kobieta przekroczyła drzwi ich mieszkania. Nigdy jednak, nie zachowała się nieuprzejmie – A Pani?
- Prosiłam żebyś mówiła mi po imieniu – Ann uśmiechnęła się łagodnie, lustrując uważnie twarz dziewczyny.
- To nie uprzejme zwracać się do starszej osoby po imieniu – odpowiedziała spokojnie – Nawet jeśli nalega.
Ann wzruszyła ramionami, podczas gdy Alex wyszła, mówiąc na odchodnym „Dowidzenia”.
- Strasznie krótko ją trzymasz – powiedziała cicho, gdy Robert wrócił do pokoju. Oboje spojrzeli w stronę drzwi, za którymi zniknęła dziewczynka – Daj jej trochę luzu.
- Nie wiem, co się z nią ostatnio dzieje – mruknął słodząc herbatę – Nie mogę się z nią dogadać. To chyba za wcześnie na buzowanie hormonów?
- Ma dziesięć lat – powiedziała łagodnie Ann – Chyba trochę za wcześnie. Porozmawiaj z nią.
- Humor się poprawił?
- Nie za bardzo. Boję się tego spotkania. Boję się że będę musiała na nie przygotować Amel. I boję się, co Nick znów wymyśli. Ale nie mam wyboru.
- Nie masz – zgodził się mężczyzna – Ale możesz stawić temu czoła z podniesioną głową i nie dać temu draniowi satysfakcji.
- Wreszcie mówisz jak Robert którego znam.
10 września 1994
- Amel, chodź na chwilkę – Ann spojrzała na córkę, która weszła do kuchni.
- Tak? – dziewczynka posłusznie usiadła na krześle, patrząc na matkę, która zawahała się przez chwilę.
- Jutro będziemy mieć gościa – powiedziała powoli kobieta.
- Wiem, masz urodziny.
Ann zaklęła pod nosem. W tym całym zamieszaniu kompletnie o tym zapomniała.
- Tak, wiem, ale nie o to chodzi. Pamiętasz, jak pytałaś o tatę?
Dziewczynka w milczeniu kiwnęła głową, ale uśmiech powoli zniknął z jej twarzy. Doskonale pamiętała, gdy kilka miesięcy wcześniej, spytała matkę dlaczego mieszkają bez ojca. Kobieta zawahała się wtedy i powiedziała tylko, że tak musiało być, poczym szybko zamknęła temat.
- Powiedziałam ci wtedy, że tak musiało się stać…ale nie powiedziałam czemu. Tata… - zawahała się przez chwilę. Niby co jej miała powiedzieć? Że jej nie chciał? Że wolał inną kobietę? Spojrzała na córkę. Chociaż nienawidziła w tej chwili Clarsona za to jak postąpił, nie mogła powiedzieć jej całej prawdy. Nawet ona, nie była takim potworem.– Tata i ja nie umieliśmy się dogadać. Między nami, dochodziło do wielu sprzeczek i po prostu nie umieliśmy tworzyć szczęśliwej rodziny.
Kiwnęła w ciszy głową.
- Dlaczego mnie nie odwiedzał? – spytała cicho obserwując uważnie matkę. Ann znów zawahała się.
- Przez wiele lat był w Stanach – powiedziała powoli – Nie mógł. Po za tym, nie chcieliśmy się widywać. Gdy będziesz starsza, zrozumiesz czym się kierowaliśmy.
- Znów pojedzie?
- Nie wiem – mimowolnie uśmiechnęła się na myśl, że jest to jedyna prawdziwa informacja jaką przekazała córce.
Ta zawahała się przez chwilę poczym kiwnęła głową na znak, że rozumie. Kobieta posłała jej niepewny uśmiech.
- Lepiej szykuj się do spania – powiedziała do córki wstając – Zrobiło się późno.
11 wrzesień 1994
- Pospiesz się – poprosiła, patrząc na dziewczynkę, która ziewnęła przeciągle i ugryzła trzymaną w ręku kanapkę. Powoli przeżywając kęsy spojrzała na matkę.
- Bobrze… - mruknęła i przełknęła kanapkę – Dobrze.
- Nie mówi się z pełnymi ustami – przypomniała kobieta wstając od stołu. Wyminęła stół, otworzyła szafkę i wyjęła z niej filiżankę, w której chwilę później znalazła się gorąca kawa – Kończ szybko.
Dziewczynka wzruszyła ramionami wpychając do buzi resztę kanapki i wstała, pospiesznie nabierając do ust herbaty.
Kobieta zaśmiała się, gdy Amel wybiegła z kuchni, potykając się o stojące w progu tenisówki.
Dzwonek do drzwi, zabrzmiał kilka minut później. Niechętnie wyszła z kuchni, wycierając mokre dłonie i otworzyła drzwi, bez słowa wpuszczając do środka byłego męża.
Odpowiadając obojętnym cześć na jego powitanie mruknęła coś o kuchni i szybkim krokiem zniknęła za drzwiami. Clarson wzruszył ramionami i poszedł za kobietą.
- Wszytskiego Najlepszego – powiedział wchodząc do pomieszczenia i wyciągnął w stronę kobiety bukiet stokrotek.
Prychnęła, unosząc brwi w ironicznym geście.
- To chyba ostatnia rzecz, jakiej możesz mi życzyć – powiedziała ignorując kwiaty.
- Nie mam dużego asortymentu życzeń urodzinowych, to nigdy nie była moja mocna strona.
- Masz racje, nie była – mruknęła – Chcesz się czegoś napić?
- Nie dzięki – powiedział patrząc na bukiet – weźmiesz?
Zirytowana odwróciła się, biorąc do ręki kwiaty i niedbale wsadziła je do szklanki którą napełniła zimną wodą.
Clarson wzruszył ramionami opadając na krzesło.
- Amel się ubiera – mruknęła Ann przerywając ciszę. Kiwnął głową.
***
Zatrzymała się w holu, przyglądając się niepewnie wiszącej na wieszaku kurtce. Powoli, przeszła w stronę kuchni. Przełykając głośno ślinę pchnęła drzwi do środka.
Spojrzała na siedzącego przy stole mężczyznę, który próbował nawiązać konwersację z krzątającą się po kuchni matką. Ta jednak ignorowała go skrupulatnie.
Przez chwilę obserwowała go w ciszy, zastanawiając się co teraz powinna zrobić. Otworzyła usta i w tej samej chwili Ann odwróciła się i uśmiechnęła widząc córkę.
- Chodź – powiedziała drżącym głosem. Mężczyzna odwrócił głowę. Dziewczynka podeszła do matki, czujnie obserwując ojca.
Ann objęła ją ramieniem, podczas gdy Nick wstał, lustrując uważnym spojrzeniem dziewczynkę.
- To jest Amel – powiedziała kobieta czując jak dłoń dziewczynki zaciska się na jej nodze.
***
Spojrzał zszokowany na stojących w progu ludzi.
- Co wy kombinujecie? – spytał rozbawiony, przyglądając się licznym pakunkom. Lily prychnęła zirytowana.
- Ann ma dziś urodziny – powiedziała siląc się na spokój – Chcemy jej zrobić niespodziankę.
- Będziemy hucznie świętować – dodała Liz i zachichotała. Mężczyzna uniósł pytająco brwi. Lily machnęła niecierpliwie ręką.
- Nie zwracaj na nią uwagi, celibat jej doskwiera.
- Nie prawda! - fuknęła kobieta i znów zachichotała.
Robert spojrzał na nie próbując powstrzymać ironiczny uśmiech. Po raz kolejny, przyszło mu na myśl, że przyjaciółki Ann, są bardzo dziwnymi osobami.
- Na mnie nie liczcie – powiedział przenosząc wzrok na Cristin która ze zmarszczonymi brwiami oglądała swoje paznokcie – Nie mam z kim zostawić Alex.
- Z pociągającą sąsiadką – podsunęła Liz i znów zachichotała.
- Ona coś piła?
Kobieta znów zachichotała. Tym razem i Lily uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie jestem pewna 
211; powiedziała.
- Mówiłam że o czymś zapomniałyśmy – Lupin spojrzała na rudowłosą - Miałyśmy go uprzedzić.
- Nie jęcz. Nie możesz jej wziąć ze sobą? Chciałyśmy żeby byli wszyscy… Liz na litość boską, co się z Tobą dzieje!?
- Idźcie sami – powiedział z uśmiechem. Kobiety wzruszyły ramionami. Z doświadczenia wiedziały, że Medison jest bardzo uparty.
- To idziemy.
Odwróciły. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Teraz?
- A kiedy? – spytała Lily odwracając się do mężczyzny – Oczywiście, że teraz.
- Ona o tym wie?
- Nie, to ma być niespodzianka – prychnęła Liz, odzyskując powagę. Medison pobladł.
- To zły pomysł – powiedział szybko wychodząc z domu Uniosły brwi – Może jest zajęta?
- Bzdury – mruknęła Cristin – Rozmawiałam z nią kilka dni temu, mówiła że nie ma żadnych planów.
- To naprawdę nie jest dobry pomysł – upierał się – Co wam szkodzi żeby ją uprzedzić?
- O co ci chodzi? – spytała szorstko Lily. Zachowanie mężczyzny zaczęło ją irytować. Spojrzała mu prowokacyjnie w twarz. Z trudem nie odwrócił wzroku.
- To jest zły pomysł – powiedział poważnie.
- To już oceni Ann. Idziesz z nami, czy nie?
- Idę – powiedział poważnie – Dajcie mi minutkę.
- Dobra.
***
Rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę Nicka i Amel. Z trudem powstrzymywała drwiący uśmiech, widząc nieudolne próby nawiązania konwersacji. Dziewczynka patrzyła na niego nie ufnie, co jakiś czas odpowiadając krótkimi zdaniami na zadawane przez mężczyznę pytania.
Kobieta doskonale rozumiała jej zachowanie. Sama również nie potrafiła mu zaufać i wiedziała że jej córka również szybko nie przekona się do ojca.
Podniosła się, odkładając na podłogę książkę.
- Na dziś wystarczy – powiedziała na tyle głośno, by ją usłyszeli. Nick urwał w połowie zdania i spojrzał na zegarek. Zagwizdał cicho.
- Masz rację, zasiedziałem się.
Kiwnęła głową i zerknęła na Amel. Dziewczynka przygryzła niepewnie wargę, zastanawiając się co teraz powinna zrobić. Cała ta sytuacja peszyła ją, czuła się niezręcznie i każdy ruch wydawał jej się być nieodpowiedni.
Clarson najwidoczniej dostrzegł wahanie na twarzy córki.
- No to – powiedział kucając przed nią. Ich spojrzenia się spotkały – Zobaczymy się za tydzień?
Spojrzała na niego nie ufnie, po czym bardzo powoli kiwnęła głową, na znak że tak. Pokiwał w milczeniu głową i już miał się podnieść, gdy dziewczynka zrobiła krok do przodu, obejmując go niepewnie za szyję.
Gest, który trwał zaledwie kilka sekund, zaskoczył zarówno Nicka jak i Ann. Mężczyzna spojrzał na córkę. Dziewczynka mierzyła go nieufnym spojrzeniem, jednak zaciętość wymalowana do tej pory na jej buzi złagodniała.
***
- A to podobno kobiety się grzebią – fuknęła Liz, patrząc niecierpliwie na zegarek – Co on tam tyle robi!?
- Nie wiem – mruknęła Cristin – ale jeśli…
Drzwi otworzyły się. Robert spojrzał na siedzące na krawężniku kobiety i roześmiał się widząc ich mordercze spojrzenia.
- Wybaczcie, ze to tyle trwało. Musiałem załatwić opiekę dla Alex. Trzeba było wejść – dodał, pomagając im wstać.
- Zakładałyśmy, ze zaraz wyjdziesz – mruknęła Liz poprawiając sukienkę.
- Jeszcze raz przepraszam. Możemy iść.
Spojrzał ukradkiem na zegarek. Nie wiedział, czy kobiety wiedziały o przyjeździe Clarsona. Nie był też pewny ich możliwych reakcji, gdyby zastały go w domu Ann. To dlatego, postanowił przetrzymać je trochę. Nie sądził, żeby kobieta zbyt długo gościła swojego byłego męża.
***
- Ile można na was czekać? – James rzucił surowe spojrzenie żonie, która stanęła na palcach całując go w policzek.
- To moja wina – wyjaśnił szybko Robert, wymieniając uściski z mężczyznami – Trochę je przetrzymałem. Alex – dodał widząc pytające spojrzenie Lupina.
- To co, możemy iść? – spytał Syriusz, patrząc na zegarek – Jesteśmy już dużo spóźnieni.
- Nie jesteśmy – powiedziała Liz i zachichotała – Ann nie wie, że przyjdziemy.
Zachichotały, widząc zbite z tropu twarze mężczyzn.
- Czasami nie rozumiem ich toku myślenia – powiedział James marszcząc nos.
- Nie tylko ty.
***
- Kiedy przyjdziesz? – spytała siląc się na obojętny ton. Odwrócił się do niej.
Jego odpowiedzieć zagłuszył dzwonek. Zaśmiała się, wzruszając ramionami i podeszła do drzwi, otwierając je na oścież.
- Niespodzianka!
Zamarła z uchylonymi ustami, wpatrując się w uśmiechniętych przyjaciół. Powoli spojrzała po wszystkich i ze zgrozą odkryła, że przed jej domem stoją wszyscy.
Przeklęła w duchu swoją głupotę. Mogła się domyślić, że nie dadzą jej w spokoju świętować swoich urodzin i było do przewidzenia, że coś wymyślą. Przywołała na twarz głupi uśmiech.
- Co tu robicie?
- Jak to co? Myślałaś że zapomnimy?
Gdzieś za swoimi plecami usłyszała ciche syknięcie Nicka. Rzuciła błagalne spojrzenie Robertowi, który od razu załapał co jest grane. Poruszył bezgłośnie ustami, próbując przekazać jej że robił wszystko by ich zatrzymać.
Beztroski uśmiech powoli zniknął z twarzy Lily. Spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
- Coś się stało? – Spytała powoli, próbując zajrzeć do środka przez ramię kobiety – Przeszkodziliśmy w czymś?
- Nie… to znaczy… - zająknęła się, czując że z każdym zdaniem pogrąża się w kłopotach – Ja po prostu…
- Masz tam kogoś! – powiedziała Liz uśmiechając się do kobiety która spłonęła rumieńcem. Zanim zdążyła zareagować kobieta podeszła bliżej i delikatnie odepchnęła ją na bok, dyskretnie zaglądając do środka. – No po… - urwała, gdy jej wzrok zatrzymał się na speszonym Clarsonie. Cofnęła się gwałtownie – Mam omamy?
Blondynka przygryzła niepewnie wargę.
- Powiedz mi, że nie widzę tego, kogo zobaczyłam.
Uśmiechy powoli zniknęły z twarzy pozostałych. Wpatrywali się z nieukrywaną ciekawością na obie kobity. Liz rzuciła jej surowe spojrzenie.
- Nie, nie masz - powiedziała cicho Ann i odsunęła się na bok, tak, by przyjaciele mogli zobaczyć zszokowanego Nicka. Paczka trzymana przez Lily wypadła jej z rąk.
Zapanowała głucha cisza.
- Przyjechał do Amel – wyjaśniła kobieta unikając wzroku przyjaciół.
- Cześć – odezwał się Clarson przyglądając się wszystkim. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na Robercie, który również bardzo uważnie obserwował mężczyznę.
- Wejdźcie – powiedziała Ann wchodząc w głąb domu.
- Lepiej nie – Lily wymieniła ukradkowe spojrzenie z mężem – Przyjdziemy kiedy indziej.
- Właśnie wychodziłem. Cześć. – mruknął szybko poprawiając kurtkę. Wyminął Ann, rzucił ukradkowe spojrzenia na zszokowaną całym zajściem Amel i przeszedł między Lily a Liz, wyraźnie unikając ich wzroku.
Cristin obróciła się na chwilę w jego stronę, sprawiając wrażenie jakby chciała coś powiedzieć, jednak najwyraźniej rozmyśliła się, bo jej usta nie otworzyły się.
- Wszystkiego najlepszego – odezwała się Liz, wchodząc do domu przyjaciółki i uścisnęła ją mocno – Co ci strzeliło do głowy? – dodała szeptem marszcząc ciemne brwi.
- Nie teraz – powiedziała cicho kobieta zerkając ukradkiem na stojącą niedaleko Amel –Zaraz wam wszystko powiem.
***
- Niby co miałam zrobić? – spy
tała spuszczając wzrok. Zapanowała głucha cisza. Wszyscy w milczeniu wysłuchali jej opowieści i wiedziała, że teraz będzie ich chwila na wypowiedzenie wszelkich zastrzeżeń.
Oni jednak, milczeli.
- To było chyba najrozsądniejsze wyjście – odezwała się cicho Patsy. Wszyscy zwrócili w jej stronę swój wzrok. Spłonęła szkarłatnym rumieńcem, ukradkiem ściskając mocniej dłoń Petera – Ma do tego prawo.
- Nie będę mówiła do czego ma prawo – mruknęła Lily – Że też ma czelność…
- Myślę, że Patsy ma rację – powiedziała Liz, odrywając wzrok od swoich stóp. Teraz to na niej skupionych było dziewięć par oczu – Może i zachował się jak ostatni cham w stosunku do Ann, ale to nie odbiera mu praw do widzeń z Amel…
- Nie było go przez siedem lat – zauważył Syriusz marszcząc brwi.
- To akurat słaby argument - Cristin spojrzała na niego uważnie – To, że nie widział się z nią przez kilka lat, nie oznacza że teraz Ann ma prawo mu tego zabraniać. Uważam, że podjęła najlepszą z możliwych decyzji. Dziecko powinno mieć ojca.
- Nie zważając na to, jakim jest człowiekiem i co zrobił? – spytał James unosząc brwi – A gdyby…
- Dość – Teraz wszyscy spojrzeli na Roberta – Ta rozmowa nie ma sensu. To jest jej decyzja, czy się na to zgodzi czy nie. Jeżeli uznała, że to jest najlepsze dla Amel, nie ma po co tego roztrząsać. Przyszliśmy tu po coś innego.
Zapanowała wrzawa, podczas której wszyscy zgodzili się z mężczyznę. Chwilę później znów słychać było tylko nierówne oddechy zgromadzonych w pokoju ludzi i tykanie zegara.
- Nie tak to zapanowaliśmy – powiedziała cicho Liz, usprawiedliwiającym tonem – Miał być tort i baloniki…
- Jest dobrze – Ann uśmiechnęła się delikatnie i znów zapanowała niezręczna cisza.
- A jak Amel do tego podchodzi? – odezwała się Liz, podnosząc wzrok na przyjaciółkę. Nastała wyczekująca cisza. Kobieta zawahała się przez chwilę, nim odpowiedziała.
- Nie ufa mu – powiedziała powoli, wpatrując się w okno – Ale myślę, że z czasem się dogadają.
- To dobrze – Cristin kiwnęła głową – To ważne żeby mieli do siebie zaufanie. Ale wiesz, że to też w dużej mierze, zależy od ciebie?
Kiwnęła głową.
- To może zostawmy już ten temat i zajmijmy się świętowaniem? – spytała Liz siląc się na uśmiech – Przyniosłam cała siatkę jedzenia i nie pozwolę żeby się zmarnowało.
- Ma rację – powiedziała Ann robiąc głęboki wdech – Nie ma co zwlekać.
Przez kolejne kilka miesięcy, mężczyzna nadal odwiedzał Amel. Z czasem, dziewczynka nabrała do niego zaufania a ich relacje, powoli zaczęły się pogłębiać. Ann doskonale wiedziała, że minie jeszcze dużo czasu, nim córka zacznie całkowicie mu ufać.
Ona sama po pewnym czasie, przestała kontrolować ich spotkania. Szybko zauważyła, że jej obecność, krępuje całą trójkę.
Powoli, zaczął wkraczać na stałe w ich życie.
***
Na tym, kończę trzecią i ostania już część. Tym samym daję do zrozumienia, że na razie zatrzymamy się w czasie na pewien czas.
Zdaję sobie sprawę, że ta notka jest nie na najlepszym poziomie. Wiem, stać mnie na dużo więcej. Musicie jednak zrozumieć, że ostatnio dużo się dzieje w moim życiu i Wena odmawiała współpracy. Jeśli już mam czas, żeby pisać, nie jestem w stanie napisać czegoś, co można uznać za poziom. Przykro mi, nie wiem jak długo to będzie trwało.
Do Liluśki : Twój komentarz doprowadził mnie do łez. Rozbawienia. Serio, dawno się tak nie uśmiałam. Jeśli chcesz krytykować mojego bloga, bądź łaskawa przeczytać więcej niż jedna notka. Gdybyś sięgnęła post wcześniej, wyczytałabyś że teraz będą przeskoki. Dla mnie była to jawna prowokacja, którą całkowicie wyśmiewam. To wszystko.
- Nie mam ci nic do powiedzenia – warknęła, nie racząc podnieść na niego wzroku – Nie wiem, po co tu przyszedłeś. Kochanka cię zostawiła?
Podniosła głowę i uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc bladą twarz mężczyzny.
- Czego chcesz? – Powtórzyła, wstając. Była dużo niższa od mężczyzny, toteż musiała podnieść głowę, by spojrzeć na niego.
- Porozmawiać – powiedział spokojnie, a jego twarz powoli zaczęła odzyskiwać kolory – Chcę się zobaczyć z Amel.
- Mowy nie ma – rzekła szybko, wsadzając klucz do dziurki – Nie zgodzę się na to.
- Mam do tego prawo. Nie możesz ograniczać mi widzeń z dzieckiem – warknął, łapiąc ją za ramię.
- Owszem, mogę. Przypominam, że od siedmiu lat, nie widziałeś się z naszą córką. Teraz zebrało ci się na bycie dobrym tatusiem? – Syknęła strząsając dłoń ze swojego ramienia.
- Nie masz prawa – powtórzył twardo – Dobrze wiesz. Jeśli nie zgodzisz się żebym się z nią zobaczył, załatwię to inaczej.
- I co jej powiesz? Że jesteś jej tatą i nie interesowałeś się nią przez cztery lata jej życia? A może będziesz ją przekupywał zabawkami i słodyczami? Odpowiedz.
- Nie – powiedział spokojnie. Zacisnęła pięści. Irytował ją jego wyluzowany ton i zupełny brak nerwów.
- Jesteś bezczelny – warknęła, wchodząc do domu i spojrzała na niego od progu.
- Jestem innego zdania. Chcę się zobaczyć z córką – Powtórzył twardo.
- Masz pecha, jest u rodziców – powiedziała rzucając mu pogardliwe spojrzenie – Spadaj.
- Nie wykręcisz się tak łatwo. Przyjdę jutro.
- Jutro też jej nie będzie – mruknęła – Wynoś się.
- Czy ona kiedykolwiek bywa w domu? – spytał, marszcząc brwi. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Są wakacje, przedszkole jest nie czynne a ja pracuje. Spotykam się z nią popołudniami a w domu jest w weekendy.
- W takim razie przyjdę w weekend – oznajmił wzruszając ramionami i wycofał się z progu – Nie radziłbym, żeby was nie było – dodał na odchodnym – Zgłoszę w odpowiednie miejsce, że ograniczasz mi kontakt z dzieckiem. Przypominam, że nie odebrano mi praw rodzicielskich.
Zamrugała, patrząc na mężczyznę, który odwrócił się i odszedł. Jej ręce zacisnęły się na klamce. Chodź jego on, przez całą rozmowę był łagodny i spokojny czuła, że jego ostanie słowa, nie były rzucone ot tak sobie.
Walnęła wściekła pięścią w drzwi i cudem powstrzymała się by nie krzyknąć z wściekłości.
***
Uśmiechnął się z satysfakcją, słysząc odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Wiedział, że ustąpi.
Chodź ich małżeństwo nie było idealne, nie mógł zarzucić sobie tego, że nie zna swojej żony. Doskonale wiedział, jak należy z nią postępować, jakich argumentów używać i czego się spodziewać.
Chodź obawiał się problemów, okazało się że kobieta nadal jest dla niego jak otwarta księga, z której może odczytać wszystko, czego potrzebuje. Nie zmieniła się ani trochę.
***
- Ćwiczyłeś w wakacje? – spytał Joe, wychodząc z łazienki i owinął się szczelniej ręcznikiem.
Harry spojrzał na niego znad książki unosząc pytająco brwi.
- Co?
- Bajerować! - fuknął Matthews otwierając szafę – Przecież zaczął się już rok szkolny!
- Celne spostrzeżenie – mruknął Jack wchodząc do dormitorium. Rzucił torbę o podłogę a sam powalił się na łóżko. Sprężyny zaskrzypiały przeraźliwie.
- Kiedyś się pod tobą załamie – ostrzegł Potter szczerząc zęby w uśmiechu.
- Niemożliwe, są magicznie wstrzymywane - powiedział Jack wzruszając ramionami – Ta stara wiedźma mnie wykończy.
- McGonagall? – spytał Joe, wychylając się z łazienki – Właśnie, jak tam twój szlaban?
- Jaka McGonagall? Lianson! – fuknął chłopak krzywiąc się na dźwięk nazwiska – McGonagall to anioł przy tym facecie.
- Przed chwilą mówiłeś że to stara wiedźma.
- Nic gorszego nie umiałem na niego wymyślić… - mruknął chłopak – Stary, obślizgły but! I jeszcze do tego w między czasie doczołgał się ślimak!
- To czemu narzekasz? – spytał żywo Joe wychodząc z łazienki i rzucając mokry ręcznik na łóżko – Znając tą dwójkę zaczęli się wykłócać więc szlaban miałeś z głowy.
- No właśnie! I w między czasie ten stary grzyb wywalił miskę z żabimi jelitami które segregowałem! Dwie godziny segregacji poleciały na podłogę.
- Ciekawe o co im poszło… - Harry zmarszczył brwi, przeszukując w pamięci historii opowiadanych przez ojca.
- O „Magiczne ziółka:, które zaginęły z łazienki profesorów – wtrącił Jack znów opadając na poduszkę.
- Nie o to mi chodzi. Ciekawy jestem, o co im w ogóle poszło – powiedział zirytowany Potter siadając na łóżku i zmarszczył brwi – Z tego co opowiadał tata wywnioskowałem że chyba nie zawsze rzucali w siebie piorunami.
- Też tak słyszałem – powiedział Joe patrząc podejrzliwie na Pottera – W takim razie, co …
- Zaraz, zaraz – Jack podniósł się momentalnie – Co wy kombinujecie?
- Jak to co? Trzeba się tego dowiedzieć!
- Niby jak!?
- Tego jeszcze nie wiem – powiedział Harry i spojrzał na kolegów. W jego oczach zabłysła łobuzerska iskierka – Ale coś wymyślę.
***
Uderzyła pięścią w drzwi, ściskając mocniej torebkę i spojrzała niepewnie na okno.
Usłyszała kroki i drzwi otworzyły się.
- Napij się ze mną – poprosiła błagalnym tonem, patrząc na Roberta, który uniósł wysoko brwi – Błagam.
- Co się stało? – Spytał, przepuszczając kobietę do środka. Przełknęła ślinę.
- Nick… Nick wrócił…
Zamarł. Obrócił się do kobiety powoli, patrząc w jej oczy. Jeszcze nigdy, nie widział w nich aż tyle rozpaczy i bezsilności, co teraz.
- Czego chce? – Spytał, wskazując kobiecie na drzwi od pokoju. Bez słowa przeszła obok niego ściskając mocno torebkę i weszła do pomieszczenia.
Rzuciła przelotne spojrzenia na fotografie stojące na stoliku i usiadła na fotelu.
- Chce się zobaczyć z Amel… - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy – Grozi, że jeśli mu na to nie pozwolę, zgłosi to…
Przejechał rękami po włosach i potarł nerwowo czoło.
- Nie możesz mu tego zabronić – powiedział w końcu – Wiesz o tym.
- Nie ma prawa – pisnęła a po jej policzkach popłynęły łzy – Nie teraz, nie po tylu latach…
- Rozumiem twoją złość, ale nie powinnaś ograniczać mu kontaktów z Amel.
- Trzymasz jego stronę?
Zawahał się.
- Nie popieram tego, co zrobił…, ale… tak. Uważam że ma do tego prawo.
Ukryła twarz w dłoniach. Odetchnęła głęboko i spojrzała na niego poważanie.
- Nie dam rady – szepnęła cicho – Nie potrafię…
- Dasz radę. Wierzę w ciebie – powiedział z uśmiechem, ocierając spływającą po jej policzku łzę. Cień uśmiechu na sekundę wstąpił na jej twarz – Gdzie się umówiliście?
- Ma do nas przyjść – przełknęła ślinę – W sobotę.
- No widzisz, nie masz się czym martwić. Przyjdzie, posiedzi i pójdzie. Nikt nie każe ci z nim rozmawiać.
Kiwnęła niepewnie głową.
- A co powiem Amel? – spytała cicho – Nie pamięta go…
-
Prawdę – powiedział krótko – Tylko prawdę. Poczekaj zrobię herbaty.
Kiwnęła w ciszy głową. Przymknęła oczy i zrobiła kilka głębokich wdechów.
- Dzień dobry…
Podniosła głowę słysząc cichy głos Alex, która niespodziewanie znalazła się w pokoju. Kobieta uśmiechnęła się do dziewczyny, ale ta tylko przeszła przez pokój zatrzymując się przy regale.
- Dzień dobry – odpowiedziała kobieta obserwując jak dziewczynka podnosi leżącą na półce książkę – Jak się masz?
- Dobrze – powiedziała chłodno. Kobieta zmarszczyła brwi. Gdy dziewczynka była mniejsza, ich kontakty były całkiem dobre. Od pewnego czasu jednak, Alex zaczęła zachowywać dystans, znikając w swoim pokoju jak tylko kobieta przekroczyła drzwi ich mieszkania. Nigdy jednak, nie zachowała się nieuprzejmie – A Pani?
- Prosiłam żebyś mówiła mi po imieniu – Ann uśmiechnęła się łagodnie, lustrując uważnie twarz dziewczyny.
- To nie uprzejme zwracać się do starszej osoby po imieniu – odpowiedziała spokojnie – Nawet jeśli nalega.
Ann wzruszyła ramionami, podczas gdy Alex wyszła, mówiąc na odchodnym „Dowidzenia”.
- Strasznie krótko ją trzymasz – powiedziała cicho, gdy Robert wrócił do pokoju. Oboje spojrzeli w stronę drzwi, za którymi zniknęła dziewczynka – Daj jej trochę luzu.
- Nie wiem, co się z nią ostatnio dzieje – mruknął słodząc herbatę – Nie mogę się z nią dogadać. To chyba za wcześnie na buzowanie hormonów?
- Ma dziesięć lat – powiedziała łagodnie Ann – Chyba trochę za wcześnie. Porozmawiaj z nią.
- Humor się poprawił?
- Nie za bardzo. Boję się tego spotkania. Boję się że będę musiała na nie przygotować Amel. I boję się, co Nick znów wymyśli. Ale nie mam wyboru.
- Nie masz – zgodził się mężczyzna – Ale możesz stawić temu czoła z podniesioną głową i nie dać temu draniowi satysfakcji.
- Wreszcie mówisz jak Robert którego znam.
10 września 1994
- Amel, chodź na chwilkę – Ann spojrzała na córkę, która weszła do kuchni.
- Tak? – dziewczynka posłusznie usiadła na krześle, patrząc na matkę, która zawahała się przez chwilę.
- Jutro będziemy mieć gościa – powiedziała powoli kobieta.
- Wiem, masz urodziny.
Ann zaklęła pod nosem. W tym całym zamieszaniu kompletnie o tym zapomniała.
- Tak, wiem, ale nie o to chodzi. Pamiętasz, jak pytałaś o tatę?
Dziewczynka w milczeniu kiwnęła głową, ale uśmiech powoli zniknął z jej twarzy. Doskonale pamiętała, gdy kilka miesięcy wcześniej, spytała matkę dlaczego mieszkają bez ojca. Kobieta zawahała się wtedy i powiedziała tylko, że tak musiało być, poczym szybko zamknęła temat.
- Powiedziałam ci wtedy, że tak musiało się stać…ale nie powiedziałam czemu. Tata… - zawahała się przez chwilę. Niby co jej miała powiedzieć? Że jej nie chciał? Że wolał inną kobietę? Spojrzała na córkę. Chociaż nienawidziła w tej chwili Clarsona za to jak postąpił, nie mogła powiedzieć jej całej prawdy. Nawet ona, nie była takim potworem.– Tata i ja nie umieliśmy się dogadać. Między nami, dochodziło do wielu sprzeczek i po prostu nie umieliśmy tworzyć szczęśliwej rodziny.
Kiwnęła w ciszy głową.
- Dlaczego mnie nie odwiedzał? – spytała cicho obserwując uważnie matkę. Ann znów zawahała się.
- Przez wiele lat był w Stanach – powiedziała powoli – Nie mógł. Po za tym, nie chcieliśmy się widywać. Gdy będziesz starsza, zrozumiesz czym się kierowaliśmy.
- Znów pojedzie?
- Nie wiem – mimowolnie uśmiechnęła się na myśl, że jest to jedyna prawdziwa informacja jaką przekazała córce.
Ta zawahała się przez chwilę poczym kiwnęła głową na znak, że rozumie. Kobieta posłała jej niepewny uśmiech.
- Lepiej szykuj się do spania – powiedziała do córki wstając – Zrobiło się późno.
11 wrzesień 1994
- Pospiesz się – poprosiła, patrząc na dziewczynkę, która ziewnęła przeciągle i ugryzła trzymaną w ręku kanapkę. Powoli przeżywając kęsy spojrzała na matkę.
- Bobrze… - mruknęła i przełknęła kanapkę – Dobrze.
- Nie mówi się z pełnymi ustami – przypomniała kobieta wstając od stołu. Wyminęła stół, otworzyła szafkę i wyjęła z niej filiżankę, w której chwilę później znalazła się gorąca kawa – Kończ szybko.
Dziewczynka wzruszyła ramionami wpychając do buzi resztę kanapki i wstała, pospiesznie nabierając do ust herbaty.
Kobieta zaśmiała się, gdy Amel wybiegła z kuchni, potykając się o stojące w progu tenisówki.
Dzwonek do drzwi, zabrzmiał kilka minut później. Niechętnie wyszła z kuchni, wycierając mokre dłonie i otworzyła drzwi, bez słowa wpuszczając do środka byłego męża.
Odpowiadając obojętnym cześć na jego powitanie mruknęła coś o kuchni i szybkim krokiem zniknęła za drzwiami. Clarson wzruszył ramionami i poszedł za kobietą.
- Wszytskiego Najlepszego – powiedział wchodząc do pomieszczenia i wyciągnął w stronę kobiety bukiet stokrotek.
Prychnęła, unosząc brwi w ironicznym geście.
- To chyba ostatnia rzecz, jakiej możesz mi życzyć – powiedziała ignorując kwiaty.
- Nie mam dużego asortymentu życzeń urodzinowych, to nigdy nie była moja mocna strona.
- Masz racje, nie była – mruknęła – Chcesz się czegoś napić?
- Nie dzięki – powiedział patrząc na bukiet – weźmiesz?
Zirytowana odwróciła się, biorąc do ręki kwiaty i niedbale wsadziła je do szklanki którą napełniła zimną wodą.
Clarson wzruszył ramionami opadając na krzesło.
- Amel się ubiera – mruknęła Ann przerywając ciszę. Kiwnął głową.
***
Zatrzymała się w holu, przyglądając się niepewnie wiszącej na wieszaku kurtce. Powoli, przeszła w stronę kuchni. Przełykając głośno ślinę pchnęła drzwi do środka.
Spojrzała na siedzącego przy stole mężczyznę, który próbował nawiązać konwersację z krzątającą się po kuchni matką. Ta jednak ignorowała go skrupulatnie.
Przez chwilę obserwowała go w ciszy, zastanawiając się co teraz powinna zrobić. Otworzyła usta i w tej samej chwili Ann odwróciła się i uśmiechnęła widząc córkę.
- Chodź – powiedziała drżącym głosem. Mężczyzna odwrócił głowę. Dziewczynka podeszła do matki, czujnie obserwując ojca.
Ann objęła ją ramieniem, podczas gdy Nick wstał, lustrując uważnym spojrzeniem dziewczynkę.
- To jest Amel – powiedziała kobieta czując jak dłoń dziewczynki zaciska się na jej nodze.
***
Spojrzał zszokowany na stojących w progu ludzi.
- Co wy kombinujecie? – spytał rozbawiony, przyglądając się licznym pakunkom. Lily prychnęła zirytowana.
- Ann ma dziś urodziny – powiedziała siląc się na spokój – Chcemy jej zrobić niespodziankę.
- Będziemy hucznie świętować – dodała Liz i zachichotała. Mężczyzna uniósł pytająco brwi. Lily machnęła niecierpliwie ręką.
- Nie zwracaj na nią uwagi, celibat jej doskwiera.
- Nie prawda! - fuknęła kobieta i znów zachichotała.
Robert spojrzał na nie próbując powstrzymać ironiczny uśmiech. Po raz kolejny, przyszło mu na myśl, że przyjaciółki Ann, są bardzo dziwnymi osobami.
- Na mnie nie liczcie – powiedział przenosząc wzrok na Cristin która ze zmarszczonymi brwiami oglądała swoje paznokcie – Nie mam z kim zostawić Alex.
- Z pociągającą sąsiadką – podsunęła Liz i znów zachichotała.
- Ona coś piła?
Kobieta znów zachichotała. Tym razem i Lily uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie jestem pewna 
211; powiedziała.
- Mówiłam że o czymś zapomniałyśmy – Lupin spojrzała na rudowłosą - Miałyśmy go uprzedzić.
- Nie jęcz. Nie możesz jej wziąć ze sobą? Chciałyśmy żeby byli wszyscy… Liz na litość boską, co się z Tobą dzieje!?
- Idźcie sami – powiedział z uśmiechem. Kobiety wzruszyły ramionami. Z doświadczenia wiedziały, że Medison jest bardzo uparty.
- To idziemy.
Odwróciły. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Teraz?
- A kiedy? – spytała Lily odwracając się do mężczyzny – Oczywiście, że teraz.
- Ona o tym wie?
- Nie, to ma być niespodzianka – prychnęła Liz, odzyskując powagę. Medison pobladł.
- To zły pomysł – powiedział szybko wychodząc z domu Uniosły brwi – Może jest zajęta?
- Bzdury – mruknęła Cristin – Rozmawiałam z nią kilka dni temu, mówiła że nie ma żadnych planów.
- To naprawdę nie jest dobry pomysł – upierał się – Co wam szkodzi żeby ją uprzedzić?
- O co ci chodzi? – spytała szorstko Lily. Zachowanie mężczyzny zaczęło ją irytować. Spojrzała mu prowokacyjnie w twarz. Z trudem nie odwrócił wzroku.
- To jest zły pomysł – powiedział poważnie.
- To już oceni Ann. Idziesz z nami, czy nie?
- Idę – powiedział poważnie – Dajcie mi minutkę.
- Dobra.
***
Rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę Nicka i Amel. Z trudem powstrzymywała drwiący uśmiech, widząc nieudolne próby nawiązania konwersacji. Dziewczynka patrzyła na niego nie ufnie, co jakiś czas odpowiadając krótkimi zdaniami na zadawane przez mężczyznę pytania.
Kobieta doskonale rozumiała jej zachowanie. Sama również nie potrafiła mu zaufać i wiedziała że jej córka również szybko nie przekona się do ojca.
Podniosła się, odkładając na podłogę książkę.
- Na dziś wystarczy – powiedziała na tyle głośno, by ją usłyszeli. Nick urwał w połowie zdania i spojrzał na zegarek. Zagwizdał cicho.
- Masz rację, zasiedziałem się.
Kiwnęła głową i zerknęła na Amel. Dziewczynka przygryzła niepewnie wargę, zastanawiając się co teraz powinna zrobić. Cała ta sytuacja peszyła ją, czuła się niezręcznie i każdy ruch wydawał jej się być nieodpowiedni.
Clarson najwidoczniej dostrzegł wahanie na twarzy córki.
- No to – powiedział kucając przed nią. Ich spojrzenia się spotkały – Zobaczymy się za tydzień?
Spojrzała na niego nie ufnie, po czym bardzo powoli kiwnęła głową, na znak że tak. Pokiwał w milczeniu głową i już miał się podnieść, gdy dziewczynka zrobiła krok do przodu, obejmując go niepewnie za szyję.
Gest, który trwał zaledwie kilka sekund, zaskoczył zarówno Nicka jak i Ann. Mężczyzna spojrzał na córkę. Dziewczynka mierzyła go nieufnym spojrzeniem, jednak zaciętość wymalowana do tej pory na jej buzi złagodniała.
***
- A to podobno kobiety się grzebią – fuknęła Liz, patrząc niecierpliwie na zegarek – Co on tam tyle robi!?
- Nie wiem – mruknęła Cristin – ale jeśli…
Drzwi otworzyły się. Robert spojrzał na siedzące na krawężniku kobiety i roześmiał się widząc ich mordercze spojrzenia.
- Wybaczcie, ze to tyle trwało. Musiałem załatwić opiekę dla Alex. Trzeba było wejść – dodał, pomagając im wstać.
- Zakładałyśmy, ze zaraz wyjdziesz – mruknęła Liz poprawiając sukienkę.
- Jeszcze raz przepraszam. Możemy iść.
Spojrzał ukradkiem na zegarek. Nie wiedział, czy kobiety wiedziały o przyjeździe Clarsona. Nie był też pewny ich możliwych reakcji, gdyby zastały go w domu Ann. To dlatego, postanowił przetrzymać je trochę. Nie sądził, żeby kobieta zbyt długo gościła swojego byłego męża.
***
- Ile można na was czekać? – James rzucił surowe spojrzenie żonie, która stanęła na palcach całując go w policzek.
- To moja wina – wyjaśnił szybko Robert, wymieniając uściski z mężczyznami – Trochę je przetrzymałem. Alex – dodał widząc pytające spojrzenie Lupina.
- To co, możemy iść? – spytał Syriusz, patrząc na zegarek – Jesteśmy już dużo spóźnieni.
- Nie jesteśmy – powiedziała Liz i zachichotała – Ann nie wie, że przyjdziemy.
Zachichotały, widząc zbite z tropu twarze mężczyzn.
- Czasami nie rozumiem ich toku myślenia – powiedział James marszcząc nos.
- Nie tylko ty.
***
- Kiedy przyjdziesz? – spytała siląc się na obojętny ton. Odwrócił się do niej.
Jego odpowiedzieć zagłuszył dzwonek. Zaśmiała się, wzruszając ramionami i podeszła do drzwi, otwierając je na oścież.
- Niespodzianka!
Zamarła z uchylonymi ustami, wpatrując się w uśmiechniętych przyjaciół. Powoli spojrzała po wszystkich i ze zgrozą odkryła, że przed jej domem stoją wszyscy.
Przeklęła w duchu swoją głupotę. Mogła się domyślić, że nie dadzą jej w spokoju świętować swoich urodzin i było do przewidzenia, że coś wymyślą. Przywołała na twarz głupi uśmiech.
- Co tu robicie?
- Jak to co? Myślałaś że zapomnimy?
Gdzieś za swoimi plecami usłyszała ciche syknięcie Nicka. Rzuciła błagalne spojrzenie Robertowi, który od razu załapał co jest grane. Poruszył bezgłośnie ustami, próbując przekazać jej że robił wszystko by ich zatrzymać.
Beztroski uśmiech powoli zniknął z twarzy Lily. Spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.
- Coś się stało? – Spytała powoli, próbując zajrzeć do środka przez ramię kobiety – Przeszkodziliśmy w czymś?
- Nie… to znaczy… - zająknęła się, czując że z każdym zdaniem pogrąża się w kłopotach – Ja po prostu…
- Masz tam kogoś! – powiedziała Liz uśmiechając się do kobiety która spłonęła rumieńcem. Zanim zdążyła zareagować kobieta podeszła bliżej i delikatnie odepchnęła ją na bok, dyskretnie zaglądając do środka. – No po… - urwała, gdy jej wzrok zatrzymał się na speszonym Clarsonie. Cofnęła się gwałtownie – Mam omamy?
Blondynka przygryzła niepewnie wargę.
- Powiedz mi, że nie widzę tego, kogo zobaczyłam.
Uśmiechy powoli zniknęły z twarzy pozostałych. Wpatrywali się z nieukrywaną ciekawością na obie kobity. Liz rzuciła jej surowe spojrzenie.
- Nie, nie masz - powiedziała cicho Ann i odsunęła się na bok, tak, by przyjaciele mogli zobaczyć zszokowanego Nicka. Paczka trzymana przez Lily wypadła jej z rąk.
Zapanowała głucha cisza.
- Przyjechał do Amel – wyjaśniła kobieta unikając wzroku przyjaciół.
- Cześć – odezwał się Clarson przyglądając się wszystkim. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na Robercie, który również bardzo uważnie obserwował mężczyznę.
- Wejdźcie – powiedziała Ann wchodząc w głąb domu.
- Lepiej nie – Lily wymieniła ukradkowe spojrzenie z mężem – Przyjdziemy kiedy indziej.
- Właśnie wychodziłem. Cześć. – mruknął szybko poprawiając kurtkę. Wyminął Ann, rzucił ukradkowe spojrzenia na zszokowaną całym zajściem Amel i przeszedł między Lily a Liz, wyraźnie unikając ich wzroku.
Cristin obróciła się na chwilę w jego stronę, sprawiając wrażenie jakby chciała coś powiedzieć, jednak najwyraźniej rozmyśliła się, bo jej usta nie otworzyły się.
- Wszystkiego najlepszego – odezwała się Liz, wchodząc do domu przyjaciółki i uścisnęła ją mocno – Co ci strzeliło do głowy? – dodała szeptem marszcząc ciemne brwi.
- Nie teraz – powiedziała cicho kobieta zerkając ukradkiem na stojącą niedaleko Amel –Zaraz wam wszystko powiem.
***
- Niby co miałam zrobić? – spy
tała spuszczając wzrok. Zapanowała głucha cisza. Wszyscy w milczeniu wysłuchali jej opowieści i wiedziała, że teraz będzie ich chwila na wypowiedzenie wszelkich zastrzeżeń.
Oni jednak, milczeli.
- To było chyba najrozsądniejsze wyjście – odezwała się cicho Patsy. Wszyscy zwrócili w jej stronę swój wzrok. Spłonęła szkarłatnym rumieńcem, ukradkiem ściskając mocniej dłoń Petera – Ma do tego prawo.
- Nie będę mówiła do czego ma prawo – mruknęła Lily – Że też ma czelność…
- Myślę, że Patsy ma rację – powiedziała Liz, odrywając wzrok od swoich stóp. Teraz to na niej skupionych było dziewięć par oczu – Może i zachował się jak ostatni cham w stosunku do Ann, ale to nie odbiera mu praw do widzeń z Amel…
- Nie było go przez siedem lat – zauważył Syriusz marszcząc brwi.
- To akurat słaby argument - Cristin spojrzała na niego uważnie – To, że nie widział się z nią przez kilka lat, nie oznacza że teraz Ann ma prawo mu tego zabraniać. Uważam, że podjęła najlepszą z możliwych decyzji. Dziecko powinno mieć ojca.
- Nie zważając na to, jakim jest człowiekiem i co zrobił? – spytał James unosząc brwi – A gdyby…
- Dość – Teraz wszyscy spojrzeli na Roberta – Ta rozmowa nie ma sensu. To jest jej decyzja, czy się na to zgodzi czy nie. Jeżeli uznała, że to jest najlepsze dla Amel, nie ma po co tego roztrząsać. Przyszliśmy tu po coś innego.
Zapanowała wrzawa, podczas której wszyscy zgodzili się z mężczyznę. Chwilę później znów słychać było tylko nierówne oddechy zgromadzonych w pokoju ludzi i tykanie zegara.
- Nie tak to zapanowaliśmy – powiedziała cicho Liz, usprawiedliwiającym tonem – Miał być tort i baloniki…
- Jest dobrze – Ann uśmiechnęła się delikatnie i znów zapanowała niezręczna cisza.
- A jak Amel do tego podchodzi? – odezwała się Liz, podnosząc wzrok na przyjaciółkę. Nastała wyczekująca cisza. Kobieta zawahała się przez chwilę, nim odpowiedziała.
- Nie ufa mu – powiedziała powoli, wpatrując się w okno – Ale myślę, że z czasem się dogadają.
- To dobrze – Cristin kiwnęła głową – To ważne żeby mieli do siebie zaufanie. Ale wiesz, że to też w dużej mierze, zależy od ciebie?
Kiwnęła głową.
- To może zostawmy już ten temat i zajmijmy się świętowaniem? – spytała Liz siląc się na uśmiech – Przyniosłam cała siatkę jedzenia i nie pozwolę żeby się zmarnowało.
- Ma rację – powiedziała Ann robiąc głęboki wdech – Nie ma co zwlekać.
Przez kolejne kilka miesięcy, mężczyzna nadal odwiedzał Amel. Z czasem, dziewczynka nabrała do niego zaufania a ich relacje, powoli zaczęły się pogłębiać. Ann doskonale wiedziała, że minie jeszcze dużo czasu, nim córka zacznie całkowicie mu ufać.
Ona sama po pewnym czasie, przestała kontrolować ich spotkania. Szybko zauważyła, że jej obecność, krępuje całą trójkę.
Powoli, zaczął wkraczać na stałe w ich życie.
***
Na tym, kończę trzecią i ostania już część. Tym samym daję do zrozumienia, że na razie zatrzymamy się w czasie na pewien czas.
Zdaję sobie sprawę, że ta notka jest nie na najlepszym poziomie. Wiem, stać mnie na dużo więcej. Musicie jednak zrozumieć, że ostatnio dużo się dzieje w moim życiu i Wena odmawiała współpracy. Jeśli już mam czas, żeby pisać, nie jestem w stanie napisać czegoś, co można uznać za poziom. Przykro mi, nie wiem jak długo to będzie trwało.
Do Liluśki : Twój komentarz doprowadził mnie do łez. Rozbawienia. Serio, dawno się tak nie uśmiałam. Jeśli chcesz krytykować mojego bloga, bądź łaskawa przeczytać więcej niż jedna notka. Gdybyś sięgnęła post wcześniej, wyczytałabyś że teraz będą przeskoki. Dla mnie była to jawna prowokacja, którą całkowicie wyśmiewam. To wszystko.
Zostawiam teraz komcia xD bo puzniej zapomne znajac sie xD wiesz notka napewno bedzie super ;p jak juz naprawde mi sie nie spodoba to napisze drugiego komcia xD
OdpowiedzUsuńNotka całkowicie mi się podobała, ale jak sama zauważyłaś, stać Cię na więcej xD Chyba nie zrobisz tak, że Nick i Ann znowu będą razem? Nie lubię go xDA co do tych liter... dobra niech będą takie, jakie są, czytając wiadomość od Ciebie na gadu na ich temat, czułam jakąś rozpacz bijącą od tych paru zdań xDPozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie...Wspaniała notka........NAPRAWDE .... Rozumiem że nie masz czasu na psaniae to zrozumiałe szkola ale prosze nie rezygnuj z bloga bo sie popłacze nie rub tego nigdy.....
OdpowiedzUsuńCos duzo było o Ann..za która ja nie przepadam za bardzo, ale ogólnie super ;)Mam nadzieje, ze ta "przerwa" nie bd długa i noyki bd się ukazywać czasem.Sprawdzałam komentzarz od "Liluśka." taka mądra, a swojego bloga nie podała, o ile go wgl. ma. ;D
OdpowiedzUsuńHej :) fajna notka xD moim zdaniem to Ann troche za łatwo się poddała, powinna powiedzieć, że musi przygotować córke i takie tam ;D a tak to rozmowa staneła na tym, że Nick postawił na swoim ^^ ogólnie było bardzo fajnie. Ładnie opisane spotkanie ojca i dziewczynki :) Styl bardzo fajny, ale masz racje, że TY potrafisz napisać lepiej :) no ale oczywiście nie możemy nic od ciebie wymagać XD a tym bardziej naciskać, poniewaz to jest jednak ugruntowane na tle życia prywatnego :) znów pisze głupoty? xD dobra, trudno :) pozdrowienia :* Paulina PS; mogłbyś się czasem odezwać do mnie co? xD
OdpowiedzUsuńPrzez te litery dostaję oczopląsu :)Większe, proszę.
OdpowiedzUsuńNick parszywcem jest, Nick parszywcem jest tralalalalalaaa....Ja też miałam Nicka, ale mój był słodki :P Cóż. Imię jak imię.Nawet, nawet... trochę jakbyś pisała nie dla przyjemności ale z obowiązku. Może to tylko moje odczucie, ale komentarze zawsze są subiektywne, więc nie będę się tłumaczyć.Nie myślałaś, żeby przenieść się na Mylog? :D
OdpowiedzUsuń