Kartki z kalendarza cz.2
Wielki come back? No nie wiem, staram się :P To już musicie ocenić sami. Ale mam zamiar się poprawić a ta notka, ma być powrotem do korzeni. Zanim zaczniecie czytać kilka spraw :P :
Po pierwsze: Jak widać, jest nowy szablon. Podoba się? Obrazków bohaterów nie będzie – oni się zbyt bardzo i zbyt szybko zmieniają. Opisy są w przygotowaniu :)
Sprawa druga : uprzedzam, że nie biorę na siebie odpowiedzialności za skutki tej notki.
Sprawa trzecia : Muszę się tym pochwalić. Nie pamiętam kiedy bawiłam się tak dobrze przy pisaniu. I nie jestem w stanie określić czy wyszła mi dobrze czy źle. Uśmiech na mojej twarzy nie dopuszcza do mnie samokrytyki.
Sprawa czwarta : Dedykacja. Poetce – za spisek który sprawił że miałam wyrzuty sumienia że nic nie piszę i który mnie zmotywował, Memento : za spisek, rozmowy i niesamowitą poprawę humoru, Wisience – za to że wytrzymujesz te nasze rozmowy i niesamowitą poprawę humoru, Gracji, Morii, Kate i Paulinie – za archiwum, podczas którego czytania rozbolał mnie brzuch i który doprowadził mnie do takie nastroju w jakim jestem oraz za to, że jesteście. Sentymentalnie się zrobiło, co?
No, to tyle na dziś. Miłego czytania!
***
Uczta powitalna, trwała w najlepsze. Ze stołów zniknęły już wszelkie potrawy a zamiast nich, pojawiły się najrozmaitsze desery.
Harry, który najadł się już dostatecznie rozejrzał się po siedzących przy stole uczniach. Część z nich skończyła już jeść, i zajęła się rozmową z innymi a inni powoli konsumowali łakocie.
- Ziemia do Pottera, ziemia do Pottera!
Chłopak odwrócił się błyskawicznie, trącając kielich z sokiem, który przewrócił się a cała jego zawartość wylała się na kolana siedzącej obok dziewczyny. Joe zaśmiał się pod nosem, ale szybko umilkł widząc piorunujące spojrzenie Pottera.
- Przepraszam – powiedział szybko, odwracając się powrotem do dziewczyny – Nie chciałem.
- On tak zawsze? – Joe uniósł jedną brew obserwując jak chłopak przeprasza dziewczynę. Ta tylko kiwnęła głową.
- Nic się nie stało – powiedziała patrząc ze zrezygnowaniem na mokrą koszulę. Potter zarumienił się gwałtownie.
Już miał coś powiedzieć, gdy nagle wszystkie desery zniknęły, a na sali zaległa cisza. Wszyscy spojrzeli w stronę stołu nauczycielskiego. Dyrektor wstał i rozejrzał się po wszystkich.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jedyną rzeczą, o której każdy teraz marzy, jest ciepłe łóżko. Jednak, jako dyrektor szkoły, muszę was jeszcze chwilę pomęczyć swoją paplaniną z której i tak za pewnie większość sobie nic nie robi – po sali przebiegły ciche śmiechy – Tak więc, jak co roku, przypominam że wejście do lasu jest absolutnie zabronione. Pan Filth, prosi również by przypomnieć, że w przerwach między lekcjami nie wolno rzucać zaklęć. Ze swojej strony proszę was abyście tego przestrzegali, ze względu na dość obszerną karotkę szlabanów i troskę o ręce naszego woźnego. Lista tego, czego jeszcze nie wolno uczniom, znajduje się w gabinecie Pana Filtha oraz u opiekunów domów. Informacje o naborach do drużyn Quiditha pojawią się w najbliższym czasie na tablicy ogłoszeń w pokojach wspólnych. Każdy kto chce się dostać lub w łatwy sposób trafić do skrzydła szpitalnego może stawić się na przesłuchaniach, choć osobiście odradzam, eliksir na stłuczenia pozostawia odbarwienia na koszulach.
Po sali po raz kolejny przebiegły śmiechy.
- Nim się rozejdziemy, proponuję żeby odśpiewać hymn, naszej szkoły – Dyrektor uśmiechnął się wyciągając różdżkę. Przed stołem pojawiła się długa szarfa z wypisanymi na nim słowami. – Melodia dowolna. Zaczynamy!
Jednym chórem wszyscy zaczęli śpiewać. Po chwili, hymn zaczął przypominać jeden bełkot.
„Hogwart, Hogwart, Pieprzo - Wieprzy Hogwart,*
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!"
Minęła dłuższa chwila, nim wszyscy zamilkli. Dyrektor uśmiechnął się szeroko.
- Jak zawsze wspaniale! A teraz, dobranoc!
***
21 październik 1991
Otarła policzki i pociągnęła nosem. Powoli podniosła się i wyłączyła telewizor, powtarzając w myślach ze musi podziękować matce za to, że ją namówiła na kupno.
Schyliła się, podnosząc pudełko po pizzy i znów otarła spływające po jej policzkach łzy.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta – Robert powinien być w połowie randki. Uśmiechnęła się pod nosem.
Powoli przeszła przez pokój, niosąc pudełko. Zatrzymała się, słysząc pukanie do drzwi.
Podeszła, trzymając różdżkę.
- Tak?
- To ja, Robert.
Otworzyła drzwi i patrząc na mężczyznę.
- Co ty tu robisz? – spytała zszokowana wpuszczając go do środka – Powinieneś teraz filtrować z Barbarą!
- Nic mi nie mów, to kompletna porażka - mruknął – Ma męża.
- O cholera…
- Chcesz się napić? – spytał wyjmując z kurtki butelkę wina.
- Chodź – powiedziała z uśmiechem wpuszczając go do pokoju – Masz ochotę na jakiś film?
- Może być.
***
Butelka potoczyła się po podłodze, gdy Ann upadła, śmiejąc się głośno. Robert oparł się o ścianę, trzymając mocno za brzuch.
Spojrzała na niego i znów wybuchła śmiechem. Otarła policzki i spojrzała w sufit.
- Miałeś racje, dobra komedia lekiem na wszystko – powiedziała podnosząc się na łokciach. Kiwnął głową – Nie przejmuj się, tego kwiata pół świata.
- Czy ja coś mówię? – spytał marszcząc brwi – To było chwilowe podłamanie. Ja nie rozpaczam po każdym nieudanym spotkaniu.
- Przestań – powiedziała rzucając w niego poduszką lezącą na kanapie – Nie śmiej się. Ja po prostu mam pecha do facetów.
- E tam, po prostu nie trafiasz na odpowiednich. Zobaczysz, jeszcze wpadniesz w sidła miłości. A wtedy zapomnisz o swoim przyjacielu.
- O tobie? Nigdy! – fuknęła – Jesteś niepowtarzalny! Który facet, wytrzymałby ze mną aż tyle!?
- Hm… Bardzo cierpliwy?
- To było wredne – zaśmiała się odchylając głowę do tyłu – Fajnie, że przyszedłeś. Poprawiłeś mi humor.
- To raczej ty mi – zauważył.
- Taka rola przyjaciół. Jak bardzo potrzebujesz, mam bardzo ładną sąsiadkę – powiedziała po chwili i zaśmiała się widząc jego minę.
- Wiesz co? Na razie starczy mi bab.
- A ja?
- Ty? E tam, ty nie jesteś kobietą… taką normalną – roześmiał się, gdy kolejna poduszka uderzyła go w twarz.
31 październik 1991
- Widziałeś moje wypracowanie z eliksirów? – Harry uklęknął przed kufrem przerzucając w nim jego zawartość.
- Nie – Joe pokręcił głową, przeglądając swój podręcznik od transmutacji – To niesprawiedliwe, że zadają nam aż tyle – mruknął odkładając książkę - To jest głupie!
- Dla ciebie wszystko jest głupie – zauważył Jack i schylił się, by uniknąć lecącej w jego stronę książki od transmutacji – To nie było miłe.
- Przestań gadać – jęknął Potter wchodząc pod łóżko – I powiedz, gdzie wsadziłem swoje wypracowanie.
- A skąd ja mam wiedzieć? Jak sam zauważyłeś, to TWOJE wypracowanie. Najwyżej walniesz jakiś inspirujący kit.
- Gdybym go tylko wymyślił – mruknął chłopak, wyczołgują
c się spod łóżka.
- Nie wymagaj od niego zbyt dużo – mruknął Joe, powtarzając jakiś dziwny ruch różdżką i podrapał się po brwi – Jemu brak predyspozycji do kitowania.
- Zdziwiłbyś się – powiedział Potter, zaglądając do szafy.
- On ma ukryty potencjał – stwierdził Jack kiwając głową z powagą – Bardzo ukryty. Wyjdą z niego ludzie. Kiedyś.
- Mam! – spojrzeli w stronę z której wydobył się krzyk kolegi i zaśmiali się pod nosem.
- Mówiłem, że znajdzie w łazience – powiedział Joe, rozkładając się na łóżku.
22 grudzień 1991
- Ty tak zawsze na poważnie?
Cała trójka zmarszczyła brwi, wpatrując się w portret.
- Tak.
Joe przekręcił oczami.
- Gruba Damo – zaczął łagodnie – Wybacz nam, że cię obudziliśmy. Wiemy, że jest późna godzina, ale tak się złożyło, że mieliśmy bardzo dużo nauki i zasiedzieliśmy się w bibliotece…
- Daruj sobie – fuknął portret – Sam nie wierzysz w to, co mówisz. Wchodźcie, ale jeśli jeszcze raz mnie obudzicie…
Przeszli szybko przez dziurę.
- Ty tak zawsze? Gdzie nie pójdziesz, tam wpadasz w kłopoty!
- Nie moja wina, że się zgubiliśmy – mruknął Harry siadając przed kominkiem – To przez te schody…
- Ty się powinieneś nazywać kłopoty, a nie Harry – podsunął Joe siadając naprzeciwko chłopaka – Za co się nie weźmiesz, to wynikają z tego same złe rzeczy…
- Co masz na myśli?
- Eliksiry.
- Szturchnąłeś mnie – powiedział wymijająco chłopak.
- A sytuacja sprzed dwóch dni?
- Lód był cienki – mruknął chłopak.
- Pod nami się nie zapadł.
- No dobra, miałem pecha – fuknął zdenerwowany – Zadowolony?
- Mówiłem, że to dziecko pecha i kłopotów – podsumował Joe poprawiając się w fotelu.
- Pechokłop – stwierdził Jack i wyszczerzył się na widok reakcji przyjaciół – Nie pasuje?
- Dziwne określenie – powiedział Harry, próbując opanować śmiech.
- Wymyśl coś lepszego – mruknął Joe wzruszając ramionami.
- Harry – powiedział Jack – To jest idealny synonim Pechokłopa.
16 czerwiec 1992
- Nudzi mi się – mruknął Harry drapiąc się po brodzie.
- Wyczuwam kłopoty – powiedział Jack, szczerząc się w uśmiechu.
- Poczytaj coś – podsunął Joe wykładając się na łóżku – Zajmij się jakimiś twórczym zadaniem…
- Ale mi się naprawdę nudzi – powtórzył chłopak.
- A ja naprawdę wyczuwam kłopoty. Nie lubię, gdy to mówisz.
- Doskwiera mi brak konstruktywnego zajęcia – fuknął Potter. Joe wyszczerzył się w uśmiechu.
- To brzmi zdecydowanie lepiej – powiedział po chwili. Jack przekręcił oczami.
- I zwiastuje większe kłopoty…
- Ty masz jakiś kompleks??
- Stwierdzam tylko suche fakty – wzruszył ramionami – To spojrzenie, nie wróży nic dobrego.
- Nie wiem, co masz na myśli – Harry usiadł na łóżku i rozejrzał się po dormitorium.
- Biorąc pod uwagę pustki, panujące w naszym dormitorium i późną godzinę… - zaczął Jack, ale urwał, widząc karcące spojrzenie współtowarzyszy – Czy tylko ja wyczuwam kłopoty?
***
- Mówiłem, że szykują się kłopoty.
- Głodny jestem, a on się nudzi – syknął Joe – Nic się nie stanie. To tylko krótki spacer.
- O jedenastej godzinie!
- Wolisz żeby zaczął myśleć? Wiesz, czym to grozi…
- Ej, ja tu jestem – szepnął Potter.
- Wiem, wiem – powiedział Jack skręcając w jeden z korytarzy – Jesteście pewni, że nic się nie stanie?
- Niby co? Mamy mapę, jesteśmy pod peleryną? Co się może stać? – spytał i jakby na potwierdzenie jego słów, wskazał na świstek pergaminu. Pozostała dwójka zrobiła krok do przodu i już po chwili, zachwiali się. Próbując złapać równowagę, Harry wyciągnął rękę. Poczuł ja serce bije mu dziesięć razy szybciej, czując że natrafił na czyjaś ręka. Cofnął się gwałtownie.
BUM! Cała trójka upadla na ziemię przewracając stojącą w pobliżu zbroję która z głośnym hukiem spadła na ziemię.
Podniósł się szybko, ściągając z siebie pelerynę. Nikogo nie było w pobliżu, ale był pewny, że huk jaki spowodowali, obudził cały zamek.
- Co robisz!? – krzyknął Joe, widząc jak Harry rzuca się na podłogę, chcąc wejść pod pelerynę. Materiał ześlizgnął się.
- Potter! Matthwes! Adrews!
- Brawo – syknął Jack wstając – mówiłem, że czuję kłopoty.
***
- Czy wy macie zegarki?
Cienkie brwi nauczycielki ścisnęły się w jedną długą linię. Przełknęli bezgłośnie ślinę, wymieniając zaniepokojone spojrzenia i zmusili się by znów spojrzeć na rozeźloną kobietę.
- Jest jedenasta w nocy! – powiedziała trochę głośniej niż zawsze siadając za biurkiem – Dziękuję Argusie, możesz już iść – dodała zwracając się do woźnego. Ten z niezadowoloną miną odwrócił się i wyszedł. Sekundę później usłyszeli jego przeciągliwy wrzask.
- IRYT!
Nauczycielka pokręciła głową i spojrzała na uczniów.
- Co macie na swoje usprawiedliwienie? – spytała siląc się na oficjalny i groźny ton. Wymienili spojrzenia.
- Byłem głodny.
- Zgubiliśmy się.
- Mieliśmy szlaban.
Kąciki ust nauczycielki zadrgały lekko, gdy zobaczyła zrezygnowane miny uczniów. Dotarła do niej schematyczność rozmów z uczniami przyłapanymi na gorącym uczynku.
- Mieliśmy szlaban, wracając Joe zrobił się głodny i się zgubiliśmy… ?- spytał niepewnie Harry unikając wzroku nauczycielki.
- Trochę lepiej – powiedziała i westchnęła cicho – Wciskanie kłamstw nie jest twoją dobrą stroną, Potter…
- On ma ukryty potencjał, pani profesor – wciął Joe – My go wydobędziemy…
- W to nie wątpię, Matthews.- powiedziała szorstko, a chłopak szybko spuścił głowę, przywołując skruchę na twarzy – Tracicie po 10 punktów. I macie szlaban. Nie wnikam, co robiliście. Obawiam się, że nie chcę wiedzieć. Dobranoc.
23 maj 1993
- Potter!
Chłopak spojrzał na nauczycielkę.
- Tak pani profesor?
- Gdzie Twoje wypracowanie?
- To bardzo długa i zawiła historia, Pani profesor – powiedział Harry wstając z miejsca – Miałem najszczersze chęci żeby je napisać, naprawdę. Ale gdy już się wziąłem to moja sowa, złamała skrzydło. Rozumie pani profesor, że musiałem dopilnować żeby Hagrid ją wyleczył.
- Matthews – nauczycielka usiadła zrezygnowana na krześle – Wydaje mi się, że twój przyjaciel ma ukryty potencjał, który z niego wyciągniesz?
- Bo ma, Pani profesor. Ale jest głębiej niż przypuszczałem – powiedział chłopak.
- Bardzo głęboko – mruknęła kobieta – Potter, dopóki nie nauczysz się przekonująco wciskać waszych bajeczek, odrabiaj proszę prace domowe. Gryffindor traci dziesięć punktów. A teraz usiądź.
***
- Dobra, koniec – powiedział Joe patrząc na Harryego – Czy tego chcesz, czy nie, nauczę cię wciskać kity.
- Powodzenia – mruknął Jack ale zamknął czytaną książkę i spojrzał na przyjaciół.
- Wmów mi, że… - zamyślił się, rozglądając po dormitorium. Jego wzrok zatrzymał się na Ronie, który właśnie wyszedł z łazienki – Ron jest dziewczyną!
- Co!? – Weasley wypuścił trzymany w ręku ręcznik i spojrzał na śmiejącego się Matthewsa – Pogięło cię!?
- On się uczy kłamać – powiedział Jack, próbując powstrzymać się od ataku śmiechu.
- No d
alej – Joe spojrzał na zszokowanego chłopaka – Zaczynaj.
- To dziewczyna.
- Nie no, prawie ci uwierzyłem – mruknął chłopak – Postaraj się.
- To na pewno jest dziewczyna?
- Geniusz. Słuchaj, jesteś mistrzem! – fuknął zirytowany chłopak.
- To… to…
- Patrz – Joe wstał, odchrząknął i podszedł do Rona, który spojrzał na niego jak na idiotę – Nigdy nie ufaj pozorom.
- Ty coś piłeś? – spytał Weasley marszcząc brew. Matthews zignorował go.
- Widzisz te jego piegi? To są wyraźnie kobiecie piegi! Ich ułożenie na to wskazuje – powiedział żywo wskazując na twarz chłopaka – Piegi kobiet są symetryczne! A jego włosy? Widziałeś kiedyś tak nieskazitelny odcień rudego u mężczyzny?
- E…
- Ha! No pewnie że nie widziałeś! Jestem pewny, że nie widziałeś! Rudy występujący u mężczyzn jest połączeniem ciemnej marchwi z rubinową czerwienią, tymczasem jego a raczej jej rudy, jest charakterystycznym połączeniem kasztana z jasną marchwią.
- Ponosi cię – wtrącił Jack.
- Nie, to ciebie ponosi – powiedział stanowczo – a spójrz na te długie, idealnie pasujące do włosów rzęsy.
- Wszyscy w mojej rodzinie takie mają.
- Peszy się. To kolejny dowód. I ten jego miękki głos.
- Ma mutacje – powiedział Harry marszcząc brwi.
- Nie, tobie się tylko tak wydaje! Powiedz mi – podszedł szybko do chłopaka – Czy widziałeś kiedyś dowód jego męskości? – spytał szeptem. Harry nie wytrzymał i wybuchł śmiechem – Widzisz! Widzisz! Sam się śmiejesz! Podświadomie już od dawna o tym wiedziałeś, prawda?
- On jest nienormalny – powiedział Ron patrząc z rozbawieniem na Joego który znów wstał i odwrócił się w jego stronę.
-No, więc powiedz, czy masz jakieś wątpliwości? Nie! Ale poczekaj, podam ci jeszcze więcej argumentów…
- Wybacz że ci przerwę – powiedział Jack, próbując opanować śmiech – Ale czy według ciebie Harry ma powiedzieć McGonagall że nie ma wypracowania bo Ron jest kobietą?
Teraz i Weasley wybuchł śmiechem. Joe postał przez chwilę walcząc ze sobą poczym sam roześmiał się, opadając na łóżko.
- Jeżeli byłby odpowiednio przekonujący…
Spojrzeli na siebie i kolejna salwa śmiechu wypełniła dormitorium.
19 lipiec 1994
- Oddaj to! To moje!!
Wpadły do pokoju, ciągając się za ręce i stanęły przed ojcem. Remus powoli opuścił książkę i spojrzał na czerwone córki.
- Tato! Powiedz jej, że ma mi to oddać! - Jęknęła Emily, wskazując na trzymaną przez siostrę kosmetyczkę – Jest moja!
- W śnie – fuknęła Margaret i pomachała nią siostrze przed oczami – Twoja, była zielona!
- Dupa, nie zielona!
- Emily!
- Co!? Wmawia mi, że to nie moje, bo zazdrości że mam jeszcze swój cień, bo jej się rozbił!- krzyknęła zakładając ręce na piersi.
- Nie prawda! To ona mi rozbiła - wskazała na Amy, która uniosła brwi – A to jest moja kosmetyczka!
- Nie rozbiłby się, gdybyś nie położyła go na moim łóżku! – krzyknęła dziewczyna.
- To…
- Powiedz jej coś! – Spojrzały na ojca płaczliwym spojrzeniem. Lupin złożył książkę.
- Kogo to kosmetyczka? – spytał i zaraz tego pożałował bo cała trójka zaczęła się przekrzykiwać – Cicho!
Zamilkły. Remus podrapał się po czole.
- Dajcie to – powiedział w końcu, a gdy uniosły wysoko brwi dodał – Jak mama wróci, rozsądzi której to, ja nie mam o tym zielonego pojęcia – Margaret niechętnie oddała kosmetyczkę ojcu, który położył ją przy stoliku . Odwróciły się. – Zaraz. Przeproście się.
- Nie!
Westchnął.
- Przeproście się – powtórzył spokojnie. Pokręciły głowami – Dobrze, w takim razie idźcie do pokoju… albo nie. To zły pomysł. Załatwimy to inaczej…
***
Spojrzała zszokowana na męża. Lupin siedział przy stoliku czytając książkę. Na fotelu, siedziała naburmuszona Emily, przeglądając starą gazetę.
- Cześć – powiedziała podchodząc do męża – Co jej jest? – spytała szeptem, wskazując na obrażoną córkę.
- Pokłóciły się o kosmetyczkę – wyjaśnił cicho, wskazując na saszetkę.
- A gdzie pozostałe dwie?
- Amy w pokoju a Margaret w kuchni – powiedział spokojnie.
- Nie wystarczyło zabranie? – spytała patrząc ze współczuciem na obrażoną córkę.
- Zaraz wpadłby z czymś innym. Wolałem nie ryzykować. Zabierz to – dodał podając jej kosmetyczkę – I dojdź, czyje to.
Zaśmiała się, całując męża w policzek i wzięła do ręki saszetkę. Podeszła do córki.
- Zawołaj Margaret i idźcie do pokoju – powiedziała podając jej kosmetyczkę – Zaraz do was przyjdę.
Wstała i wyszła z pokoju.
- Kochanie, podpadłeś – zaśmiała się Cristin odwracając się do męża – Twoje córki chyba się obraziły.
- To są też twoje córki – zauważył uśmiechając się szeroko – szybko im przejdzie.
26 czerwiec 1994
- Czy tej czujesz, że to się źle skończy? – spytała Lily patrząc ukradkiem na męża który żwawo dyskutował z Syriuszem.
- Tak… To się na pewno źle skończy. Źle dla nich.
- Może to i dobrze… - mruknęła Lily drapiąc się po nosie – James jest ostatnio drażliwy jak baba w zaawansowanej ciąży…
Kobiety parsknęły do kubków. Potter oderwała wzrok od męża i spojrzała na roześmiane przyjaciółki.
- Mówię poważnie – mruknęła obserwując z rozbawieniem jak Liz wyciera sobie skapującą po jej brodzie kawę – całymi dniami szuka zaczepki.
- Że ci nie wstyd posądzać męża o takie rzeczy – pozwiedzała Ann – Rozumiem, o kochankę, tajemnicze dziecko czy … nawet kochanka! Ale ciąże!?
- Przypominam ci, że żyjemy w XX wieku – zaśmiała się Cristin i cała piątka wybuchła śmiechem – Kto wie, co też zdolny zrobić jest mężczyzna…
- Radzę ci, obserwuj go – powiedziała Patsy siląc się na spokój.
- Jak myślicie dobrze mu będzie z brzuchem? – spytała Lily patrząc na męża, który jak gdyby nigdy nic nadal rozmawiał z Syriuszem. Wybuchła głośnio śmiechem, gdy w jej głowie pojawiła się przezabawna wizja Pottera.
- Ja na twoim miejscu, martwiłabym się kto jest ojcem – powiedziała Cristin, przekrzykując głośne śmiechu przyjaciółek, równocześnie sama próbując się opanować – a może matką?
***
- Z czego one się tak śmieją? – spytał Remus podchodząc do Syriusza i Jamesa. Spojrzeli na roześmiany kobiety.
- Nie wiem, ale może Lily w końcu przejdzie - mruknął Potter – Ostatnio czepliwa się zrobiła…
- Kiedy ona nie była czepliwa? – wtrącił Syriusz i rzucił karcące spojrzenie Remusowi, który natychmiast przestał się uśmiechać – Czepliwość to drugie imię Twojej żony. Musisz…
- Odezwał się ten, co to zawsze się stawia – przerwał mu James . Syriusz już otworzył usta żeby coś powiedzieć ale szybko przerwał mu Remusa.
- Już dawno ustaliliśmy, że tworzymy klub pantoflarzy – wtrącił i wyszczerzył się głupio – zakończmy już tę dyskusję.
- Popieram – powiedział James kiwając głową – Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar się dziś mocno wstawić.
Lupin spojrzał na zegarek.
- To lepiej zacznijmy, późno już.
***
- Co się tak patrzysz jakby cię nie było? – spytała niewyraźnie Lily, patrząc na Cristin. Kobieta faktycznie wpatrywała się w niewidzialny punkt za oknem wzrokiem tak nieobec
nym, że wydawać się mogło, że jej nie ma – Cristin! Ogłuchła…
- Ona ma kryzys wakacyjny – mruknęła Liz, zaglądając do swojego kieliszka z winem. Przekręciła go lekko i jęknęła, gdy klarowny czerwony płyn wylał się na jej spodnie – Na bokserki Merlina…
- Jaki kryzys? – spytała Ann, powstrzymując chichot. Patsy oderwała wzrok od swojego talerza i z zainteresowaniem spojrzała na Liz, która sięgnęła do torebki i przeszukiwała ją w pośpiechu.
- Przedwakacyjny – burknęła i wydała z siebie triumfalny okrzyk, wyciągając chusteczkę – Nieuchronnie przybliża się nowy rok szkolny, dzieciątka opuszczają gniazdko.
Lily zaśmiała się i podniosła się niepewnie.
- Wydawało mi się, że to oni przyszli tu, żeby się napić – powiedziała zrezygnowana opadając na krzesło – A tym czasem, to ja nie mogę ustać.
- Zgrywają pozory – mruknęła Cristin odrywając wzrok od okna – Jestem pewna, że nie są w stanie podnieść nogi.
- Sprawdziłabym gdybym miała pewność że uda mi się pokonać tę odległość – powiedziała Liz i szturchnęła Ann, która zaczęła się śmiać – Jak twój ukochany?
- Który? – spytała kobieta. Pozostała czwórka wybuchła śmiechem. Winter spojrzała na nie zamyślona.
- To ile ty ich masz? – odpowiedziała pytaniem Liz, sięgając po butelkę.
- A ilu mam mieć?
- To ty powinnaś wiedzieć – zaśmiała się Patsy, obserwując jak Black męczy się z korkiem. Kobieta zaklęła pod nosem i zamachnęła się butelką, która wyślizgnęła się z jej z ręki i rozbiła się uderzając o podłogę.
- Ups.
- Liz! To była ostania – jęknęła Lily patrząc niezadowolona na rozbite szkło i płynący po podłodze płyn.
Cała piątka spojrzała na podłogę i zamyśliła się. Cristin podniosła wzrok i cmoknęła z niezadowoleniem. Jak na zawołanie, spojrzały w tamtą stronę.
- Nie dadzą nam – powiedziała Liz znów zawracając wzrok na podłogę.
- Dadzą.
- Nie dojdę tam – mruknęła Lily a Ann zaklęła pod nosem.
- Macie problemy – powiedziała podnosząc się z krzesła. Niepewnie zrobiła krok do przodu.
Złapała się stołu, postała przez sekundę i ruszyła przed siebie, nie zatrzymując się ani na chwilę.
Wymieniły między sobą rozbawione spojrzenia i spojrzały na przyjaciółkę, która już podeszła do mężczyzn.
***
- Panowie, będziecie dżentelmenami i…
- Nie – powiedział szybko James i złapał za rękę kobietę, która zatoczyła się lekko.
- Ale nawet nie...
- Nie –powtórzył Syriusz patrząc z rozbawieniem na zmagania Ann z dłonią Jamesa, który nadal ściskał jej nadgarstek.
- Nie bądźcie tacy – powiedziała błagalnie – Proszę…
- Nie – powtórzył Remus – I tak dużo już wypiłyście.
- Nie prawda – mruknęła spuszczając głowę. Spojrzeli na nią rozbawieni – A co? Raz nie można!?
- My wam nie bronimy – powiedział Syriusz – ale nie odstąpimy wam naszej butelki, żebyście ją rozbiły.
- To Liz – krzyknęła szybko kobieta – Obiecuję że więcej nie pozwolę jej dotknąć butelki – powiedziała i zamachnęła ręką, przewracając kieliszek Jamesa, który upadł na stół a jego zawartość wlała się do leżącej na talerzu sałatki – Posprzątam!
Rzuciła się na stół, łapiąc za serwetki. Łokciem potrąciła kolejny kieliszek który upadł i roztrzaskał się uderzając o podłogę. Odwróciła się szybko, chcąc zobaczyć szkody jakie wyrządziła, uderzając łokciem w twarz Syriusza.
Mężczyzna wydał z siebie okrzyk niezadowolenia i Ann już chciała się zwrócić w jego stronę ale James szybko ją złapał za dłoń.
- Nie – powiedział – zostaw.
***
- Nie dali mi – mruknęła siadając na krześle – Twierdzili że i tą rozbijemy.
- To był wypadek! – fuknęła Liz, zakładając ręce na piersi – Nie zrobiłam tego specjalnie.
- Wiemy, wiemy… - powiedziała Lily i podrapała się po głowie – A oni, są bardzo napici?
- Chyba nie… tym bardziej mogli się podzielić…
- Mogli – zgodziła się Cristin –Ale nie chcieli. Niech no on coś będzie chciał…
- Szykują się ubogie czasy dla naszych panów – powiedziała Liz – Bardzo ubogie.
***
- No to po pijatyce – mruknął James patrząc z rezygnacją na swoją sałatkę – Jak myślicie, Ognista Whisky komponuje się z dynią?
- To może być swoiste połączenie – powiedział Remus – Nie chcę jednak wiedzieć, jak będą się czuć jutro…
- I one mówią, że to my jesteśmy dziecinni – mruknął Syriusz. Wymienili rozbawione spojrzenia.
- Przypomnimy im to kiedyś – powiedział Peter nachylając się nad swoim talerzem – To się już nie nadaje do spożycia – dodał smętnie odsuwając posiłek – Zostaliśmy bez jedzenia.
- Nie na długo – zauważył Lupin i uśmiechnął się do przyjaciół – zaraz usnął.
- No to się dopiero zacznie…
***
Przeniesienie śpiących kobiet do miejsc śpiących, zajęło im dobre pół godziny. Wbrew oczekiwaniom utrudnieniem nie okazała się waga kobiet, lecz ich co kilku minutowe potrzeby odwiedzenia łazienki. Po tym, jak Syriusz czwarty raz zawrócił się sprzed prowizorycznego łóżka z Liz na rękach, mężczyźni przenieśli posłania kobiet pod drzwi łazienki i ułożyli je wygodnie, zostawiając otwarty dostęp do pomieszczenia, poczym sami położyli się spać, świadomi tego, co czeka ich dnia następnego.
***
Jak łatwo się domyślić, nazajutrz Lily obudził wyjątkowo dokuczliwy ból głowy. Powoli podniosła się i ignorując fakt że leży na podłodze przed łazienką przeszła do kuchni, w poszukiwaniu czegoś do picia. O tak, teraz najbardziej potrzebowała płynów.
Zignorowała siedzącego przy stole męża, a także niesamowity porządek jaki panował w kuchni i podeszła do parapetu, gdzie zwykle stał duży pojemnik z orzeźwiającą, zimną wodą. Dokładnie taką, jakiej teraz potrzebowała.
Możecie sobie wyobrazić, jaki szok przeżyła Lily Potter, gdy 27 czerwca 1994 roku, z samego rana, dzbanka nie zobaczyła.
Przetarła oczy i znów spojrzała na puste miejsce, spodziewając się zobaczyć upragnione naczynie.
- Gdzie jest woda? – spytała cicho powoli odwracając się do męża. Gardło zaschło jej nieprzyjemnie a organizm coraz bardziej domagał się jakiegokolwiek płynu. Nie czekając na odpowiedzieć, podeszła do lodówki i otworzyła ją, nachylając się. Szybko przebiegła wzrokiem po półkach, jednak i tu, nie znalazła niczego co zaspokoiłoby pragnienie. – Gdzie jest woda?
- Wypiłyście wczoraj – powiedział James. Skrzywiła się gdy pulsujący ból w głowie dał o sobie znać.
- Wszystko? – spytała szeptem patrząc na niego błagalnie. Wzruszył ramionami.
Kobieta podeszła do kranu i jednym ruchem napełniła wodą stojącą przy zlewie szklankę, poczym szybko ją opróżniła i znów napełniła.
Podeszła do stolika i opadła na krzesło, łapiąc równocześnie duży łyk lodowatej wody.
- Gdzie pozostali? I czemu spałyśmy przy łazience?
- Poszli po śniadanie – wyjaśnił James, tym razem trochę ciszej – Rzygałyście.
Jęknęła i spojrzała na pustą szklankę.
- Rozrabiałyśmy? – spytała cicho wstając i podchodząc do kranu.
- Po za rozbitą butelką wina, stratą dwóch kieliszków, plamą na dywanie i guzem Łapy, większych szkód nie było. – wyjaśnił.
- Nie pamiętam – sapnęła pochłaniając kolejną porcję wody – Nic.
- Nie dziwię się – powiedział z uśmiechem 
211; Naprawdę zaszalałyście.
- Zdarza się – mruknęła – I mów ciszej. Nie zachowuj się jakbyś nigdy nie miał kaca…
- Już milczę.
- Nie musisz, idę spać – powiedziała opróżniając do końca szklankę .Wzruszył ramionami i kobieta opuściła pomieszczenie. Gdy była przed drzwiami od łazienki, drzwi frontowe otworzyły się i do domu wszedł Syriusz, żywo dyskutując z Remusem. Postawił torbę na ziemi i spojrzał na rudowłosą.
- Jak samopoczucie? – spytał, rozpinając kurtkę. Skrzywiła się – widzę że nienajlepiej – dodał z uśmiechem widząc grymas na twarzy kobiety. Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Wybacz za oczywistość tego pytania – powiedział Remus, starając się wyciszyć swój głos – Ale skoro wstałaś, to czemu nie pójdziesz spać do sypialni?
- Żebyś miał zagadkę – fuknęła schylając się po poduszkę.
- Lepiej uważaj – ostrzegł Peter uśmiechając się do rudowłosej – Syriusz ma w torbie dużą butelkę kefiru**…
Kobieta jak na komendę podnosiła się, upuszczając poduszkę na twarz śpiącej Cristin. Ta jęknęła cicho i zaspanym ruchem odrzuciła poduszkę.
- Ludzie, litości… - jęknęła otwierając oczy – Moja głowa…
- Oni mają kefir – szepnęła Lily. Lupin automatycznie otworzyła oczy.
- Dużo?
Syriusz parsknął próbując powstrzymać śmiech. Cristin podniosła się patrząc na niego zaspanym wzrokiem.
Black pokręcił głową z politowaniem i schylił się do torby. Po chwili wyciągnął dwie duże butelki wypełnione białą, gęstą cieczą i podszedł do kobiet.
Te bez słowa wyrwały mu butelki i łapczywie otworzyły.
- Kobiety – mruknął mężczyzna mijając je w korytarzu i wchodząc do salonu.
1 września 1994
Stacja King Cross jak zawsze tętniła życiem. Tłumy ludzi, kierowały się w najróżniejsze strony, popychając przed sobą wózki z bagażami lub dźwigając opasłe walizy czy torby.
Ci, którzy tylko towarzyszyli pasażerom, przepychali się między sobą, przeklinając w myślach że dali się namówić.
Wśród tego tłumu, pchając przed sobą wielkie wózki przepychały się trojaczki. Dziewczynki co chwilę obracały się, szukając wzrokiem idących za nimi rodziców i brata.
Tak zdenerwowane, nie były nigdy.
Zatrzymały się obok barierki między peronem 9 a 10, pomachały do rodziców, którzy odmachali i zwrócili w ich stronę.
Emily zaplotła nerwowo palec w kręcone jasno-brązowe włosy i spojrzała niepewnie na siostry.
- Denerwuję się – powiedziała cicho spuszczając nisko głowę.
- Niby czym? Nie jedziesz tam sama, nie?
- A jak trafimy do innych domów?
Zapanowała niezręczna cisza. Cała trójka w ciszy przemyślała tą opcję.
- To niemożliwe – powiedziała w końcu Margaret – Na pewno będziemy w tym samym domu.
Kiwnęły głowami i przywołały uśmiech, widząc zbliżających się w ich stronę rodziców.
- Gotowe? – spytała Cristin głaszcząc każdą z córek po głowie. Kiwnęły zgodnie i ustawiły się w rządku.
Margaret przymknęła oczy i ruszyła przed siebie. W pewnej chwili, przez jej myśl przebiegła prośba żeby bramka się nie otworzyła. Po chwili, stała już na zatłoczonym peronie 9 i ¾.
***
- Na pewno będzie dobrze – powiedziała łagodnie Cristin, ściskając po kolei każdą z córek. Dziewczynki kiwnęły smętnie głowami, spoglądając na siebie niepewnie – Lepiej idźcie zająć sobie miejsca – dodała, widząc ponaglające spojrzenie Remusa. Niechętnie oderwały się od matki i zwróciły do ojca. Po odpowiednim długim pożegnaniu smętnie złapały za walizki i odwróciły się w stronę pociągu.
Rzuciły ostanie spojrzenia rodzicom.
- Zobaczycie, że będziecie się świetnie bawić – powiedział Remus uśmiechając się do córek – Piszcie.
- Jak najczęściej!
Kiwnęły głowami i ruszyły do pociągu.
- Trudno uwierzyć że to już?
- Co wy tu robicie? – spytała nieobecnym tonem Cristin, obserwując jak córki wchodzą do pociągu.
- Wiesz, nas syn idzie do szkoły – powiedział ironicznie Syriusz. Stojąca obok Liz dała mu solidnego kuksańca w bok – Co? – spytał szeptem rozmasowując żebra.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Poradzą sobie…
- Wiem – powiedzieli równocześnie nadal obserwując wejście do wagonu, w którym kilka minut wcześniej stały trojaczki, a któro teraz, zamykał podeszły konduktor.
- Pociąg odjeżdża za minutę – powiedział Syriusz patrząc na zegarek – Dajcie spokój, nic im nie będzie.
- Pogadamy jak Vivien pójdzie do szkoły – Lupin uśmiechnął się, widząc zbitą z tropu minę przyjaciela.
- To jeszcze szmat czasu – powiedział w końcu.
- Zleci jak z bata strzelił.
Black otworzył usta żeby coś powiedzieć, lecz w tym momencie, rozległ się przeraźliwy gwizd. Ekspres Londyn - Hogwart poruszył się i powoli ruszył.
- A kiedy ja pojadę? – Matt spojrzał na ojca, przekrzywiając zabawnie główkę.
- Jeszcze trochę – powiedział mężczyzna biorąc syna na ręce.
- Za trzy dni?
- Trochę więcej synku – powiedziała Cristin, czochrając brązową czuprynę chłopca.
- Pięć?
***
Spojrzały niepewnie na siebie. Ceremonia przydziału trwała już dość długo, a do litery L, pozostało już coraz mniej czasu.
Kolejny uczeń został przydzielony. Znów wymieniły niepewne spojrzenia.
- Lupin Amy!
Przełknęła głośno ślinę, spojrzała na siostry i z drżącymi nogami wyszła z tłumu.
- Będzie dobrze…- szepnęła Emily pokazując na siostrę – Zobaczysz.
- Gryffindor!
Dziewczyna zeskoczyła ze stołka i podeszła do stołu Gryfonów.
- Emily Lupin!
Margaret poklepała siostrę po ramieniu. W skupieniu obserwowała jak Lupinka zostaje przydzielona do domu lwa. Jej serce zabiło dwa razy szybciej gdy przyszła jej kolej. Powoli ruszyła w stronę stołka patrząc na siedzące przy stole siostry.
Zapanowała dłuższa chwila, podczas której słychać było tylko ciche oddechy uczniów.
- Gryffindor!
6 września 1994
Zatrzymała się przed mieszkaniem i wsadziła dłoń do kieszeni. Pogrzebała w niej chwilę - zrezygnowana sięgnęła po torebkę. Jednym ruchem, rozpięła torebkę i zaczęła jej gruntowne przeszukiwania. Przeklęła pod nosem, przybliżając twarz do torebki.
- Nie zachowujesz się zbyt kulturalnie na ulicy – torebka wypadła jej z ręki i cała jej zawartość wysypała się na chodnik. Zamarła, z dłońmi uniesionymi na wysokości piersi, nie odwracając wzroku – Nic nie powiesz?
Odwróciła się z lekkim oporem. Chciała się upewnić, chodź była pewna, że ten głos, poznałaby wszędzie.
Zamrugała wpatrując się w opartego o płotek Nicka.
* Hymn autorstwa J.K.Rowling, Harry Potter i Kamień Filozoficzny jeśli ktoś nie pamięta.
** Nie wiem, jakie są sposoby leczenia kaca w Wielkiej Brytanii, a tym bardziej w świecie czarodziejów, dlatego wybrałam jedną z metod stosowaną u nas. Podobno działa :P
Po pierwsze: Jak widać, jest nowy szablon. Podoba się? Obrazków bohaterów nie będzie – oni się zbyt bardzo i zbyt szybko zmieniają. Opisy są w przygotowaniu :)
Sprawa druga : uprzedzam, że nie biorę na siebie odpowiedzialności za skutki tej notki.
Sprawa trzecia : Muszę się tym pochwalić. Nie pamiętam kiedy bawiłam się tak dobrze przy pisaniu. I nie jestem w stanie określić czy wyszła mi dobrze czy źle. Uśmiech na mojej twarzy nie dopuszcza do mnie samokrytyki.
Sprawa czwarta : Dedykacja. Poetce – za spisek który sprawił że miałam wyrzuty sumienia że nic nie piszę i który mnie zmotywował, Memento : za spisek, rozmowy i niesamowitą poprawę humoru, Wisience – za to że wytrzymujesz te nasze rozmowy i niesamowitą poprawę humoru, Gracji, Morii, Kate i Paulinie – za archiwum, podczas którego czytania rozbolał mnie brzuch i który doprowadził mnie do takie nastroju w jakim jestem oraz za to, że jesteście. Sentymentalnie się zrobiło, co?
No, to tyle na dziś. Miłego czytania!
***
Uczta powitalna, trwała w najlepsze. Ze stołów zniknęły już wszelkie potrawy a zamiast nich, pojawiły się najrozmaitsze desery.
Harry, który najadł się już dostatecznie rozejrzał się po siedzących przy stole uczniach. Część z nich skończyła już jeść, i zajęła się rozmową z innymi a inni powoli konsumowali łakocie.
- Ziemia do Pottera, ziemia do Pottera!
Chłopak odwrócił się błyskawicznie, trącając kielich z sokiem, który przewrócił się a cała jego zawartość wylała się na kolana siedzącej obok dziewczyny. Joe zaśmiał się pod nosem, ale szybko umilkł widząc piorunujące spojrzenie Pottera.
- Przepraszam – powiedział szybko, odwracając się powrotem do dziewczyny – Nie chciałem.
- On tak zawsze? – Joe uniósł jedną brew obserwując jak chłopak przeprasza dziewczynę. Ta tylko kiwnęła głową.
- Nic się nie stało – powiedziała patrząc ze zrezygnowaniem na mokrą koszulę. Potter zarumienił się gwałtownie.
Już miał coś powiedzieć, gdy nagle wszystkie desery zniknęły, a na sali zaległa cisza. Wszyscy spojrzeli w stronę stołu nauczycielskiego. Dyrektor wstał i rozejrzał się po wszystkich.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jedyną rzeczą, o której każdy teraz marzy, jest ciepłe łóżko. Jednak, jako dyrektor szkoły, muszę was jeszcze chwilę pomęczyć swoją paplaniną z której i tak za pewnie większość sobie nic nie robi – po sali przebiegły ciche śmiechy – Tak więc, jak co roku, przypominam że wejście do lasu jest absolutnie zabronione. Pan Filth, prosi również by przypomnieć, że w przerwach między lekcjami nie wolno rzucać zaklęć. Ze swojej strony proszę was abyście tego przestrzegali, ze względu na dość obszerną karotkę szlabanów i troskę o ręce naszego woźnego. Lista tego, czego jeszcze nie wolno uczniom, znajduje się w gabinecie Pana Filtha oraz u opiekunów domów. Informacje o naborach do drużyn Quiditha pojawią się w najbliższym czasie na tablicy ogłoszeń w pokojach wspólnych. Każdy kto chce się dostać lub w łatwy sposób trafić do skrzydła szpitalnego może stawić się na przesłuchaniach, choć osobiście odradzam, eliksir na stłuczenia pozostawia odbarwienia na koszulach.
Po sali po raz kolejny przebiegły śmiechy.
- Nim się rozejdziemy, proponuję żeby odśpiewać hymn, naszej szkoły – Dyrektor uśmiechnął się wyciągając różdżkę. Przed stołem pojawiła się długa szarfa z wypisanymi na nim słowami. – Melodia dowolna. Zaczynamy!
Jednym chórem wszyscy zaczęli śpiewać. Po chwili, hymn zaczął przypominać jeden bełkot.
„Hogwart, Hogwart, Pieprzo - Wieprzy Hogwart,*
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!"
Minęła dłuższa chwila, nim wszyscy zamilkli. Dyrektor uśmiechnął się szeroko.
- Jak zawsze wspaniale! A teraz, dobranoc!
***
21 październik 1991
Otarła policzki i pociągnęła nosem. Powoli podniosła się i wyłączyła telewizor, powtarzając w myślach ze musi podziękować matce za to, że ją namówiła na kupno.
Schyliła się, podnosząc pudełko po pizzy i znów otarła spływające po jej policzkach łzy.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta – Robert powinien być w połowie randki. Uśmiechnęła się pod nosem.
Powoli przeszła przez pokój, niosąc pudełko. Zatrzymała się, słysząc pukanie do drzwi.
Podeszła, trzymając różdżkę.
- Tak?
- To ja, Robert.
Otworzyła drzwi i patrząc na mężczyznę.
- Co ty tu robisz? – spytała zszokowana wpuszczając go do środka – Powinieneś teraz filtrować z Barbarą!
- Nic mi nie mów, to kompletna porażka - mruknął – Ma męża.
- O cholera…
- Chcesz się napić? – spytał wyjmując z kurtki butelkę wina.
- Chodź – powiedziała z uśmiechem wpuszczając go do pokoju – Masz ochotę na jakiś film?
- Może być.
***
Butelka potoczyła się po podłodze, gdy Ann upadła, śmiejąc się głośno. Robert oparł się o ścianę, trzymając mocno za brzuch.
Spojrzała na niego i znów wybuchła śmiechem. Otarła policzki i spojrzała w sufit.
- Miałeś racje, dobra komedia lekiem na wszystko – powiedziała podnosząc się na łokciach. Kiwnął głową – Nie przejmuj się, tego kwiata pół świata.
- Czy ja coś mówię? – spytał marszcząc brwi – To było chwilowe podłamanie. Ja nie rozpaczam po każdym nieudanym spotkaniu.
- Przestań – powiedziała rzucając w niego poduszką lezącą na kanapie – Nie śmiej się. Ja po prostu mam pecha do facetów.
- E tam, po prostu nie trafiasz na odpowiednich. Zobaczysz, jeszcze wpadniesz w sidła miłości. A wtedy zapomnisz o swoim przyjacielu.
- O tobie? Nigdy! – fuknęła – Jesteś niepowtarzalny! Który facet, wytrzymałby ze mną aż tyle!?
- Hm… Bardzo cierpliwy?
- To było wredne – zaśmiała się odchylając głowę do tyłu – Fajnie, że przyszedłeś. Poprawiłeś mi humor.
- To raczej ty mi – zauważył.
- Taka rola przyjaciół. Jak bardzo potrzebujesz, mam bardzo ładną sąsiadkę – powiedziała po chwili i zaśmiała się widząc jego minę.
- Wiesz co? Na razie starczy mi bab.
- A ja?
- Ty? E tam, ty nie jesteś kobietą… taką normalną – roześmiał się, gdy kolejna poduszka uderzyła go w twarz.
31 październik 1991
- Widziałeś moje wypracowanie z eliksirów? – Harry uklęknął przed kufrem przerzucając w nim jego zawartość.
- Nie – Joe pokręcił głową, przeglądając swój podręcznik od transmutacji – To niesprawiedliwe, że zadają nam aż tyle – mruknął odkładając książkę - To jest głupie!
- Dla ciebie wszystko jest głupie – zauważył Jack i schylił się, by uniknąć lecącej w jego stronę książki od transmutacji – To nie było miłe.
- Przestań gadać – jęknął Potter wchodząc pod łóżko – I powiedz, gdzie wsadziłem swoje wypracowanie.
- A skąd ja mam wiedzieć? Jak sam zauważyłeś, to TWOJE wypracowanie. Najwyżej walniesz jakiś inspirujący kit.
- Gdybym go tylko wymyślił – mruknął chłopak, wyczołgują
c się spod łóżka.
- Nie wymagaj od niego zbyt dużo – mruknął Joe, powtarzając jakiś dziwny ruch różdżką i podrapał się po brwi – Jemu brak predyspozycji do kitowania.
- Zdziwiłbyś się – powiedział Potter, zaglądając do szafy.
- On ma ukryty potencjał – stwierdził Jack kiwając głową z powagą – Bardzo ukryty. Wyjdą z niego ludzie. Kiedyś.
- Mam! – spojrzeli w stronę z której wydobył się krzyk kolegi i zaśmiali się pod nosem.
- Mówiłem, że znajdzie w łazience – powiedział Joe, rozkładając się na łóżku.
22 grudzień 1991
- Ty tak zawsze na poważnie?
Cała trójka zmarszczyła brwi, wpatrując się w portret.
- Tak.
Joe przekręcił oczami.
- Gruba Damo – zaczął łagodnie – Wybacz nam, że cię obudziliśmy. Wiemy, że jest późna godzina, ale tak się złożyło, że mieliśmy bardzo dużo nauki i zasiedzieliśmy się w bibliotece…
- Daruj sobie – fuknął portret – Sam nie wierzysz w to, co mówisz. Wchodźcie, ale jeśli jeszcze raz mnie obudzicie…
Przeszli szybko przez dziurę.
- Ty tak zawsze? Gdzie nie pójdziesz, tam wpadasz w kłopoty!
- Nie moja wina, że się zgubiliśmy – mruknął Harry siadając przed kominkiem – To przez te schody…
- Ty się powinieneś nazywać kłopoty, a nie Harry – podsunął Joe siadając naprzeciwko chłopaka – Za co się nie weźmiesz, to wynikają z tego same złe rzeczy…
- Co masz na myśli?
- Eliksiry.
- Szturchnąłeś mnie – powiedział wymijająco chłopak.
- A sytuacja sprzed dwóch dni?
- Lód był cienki – mruknął chłopak.
- Pod nami się nie zapadł.
- No dobra, miałem pecha – fuknął zdenerwowany – Zadowolony?
- Mówiłem, że to dziecko pecha i kłopotów – podsumował Joe poprawiając się w fotelu.
- Pechokłop – stwierdził Jack i wyszczerzył się na widok reakcji przyjaciół – Nie pasuje?
- Dziwne określenie – powiedział Harry, próbując opanować śmiech.
- Wymyśl coś lepszego – mruknął Joe wzruszając ramionami.
- Harry – powiedział Jack – To jest idealny synonim Pechokłopa.
16 czerwiec 1992
- Nudzi mi się – mruknął Harry drapiąc się po brodzie.
- Wyczuwam kłopoty – powiedział Jack, szczerząc się w uśmiechu.
- Poczytaj coś – podsunął Joe wykładając się na łóżku – Zajmij się jakimiś twórczym zadaniem…
- Ale mi się naprawdę nudzi – powtórzył chłopak.
- A ja naprawdę wyczuwam kłopoty. Nie lubię, gdy to mówisz.
- Doskwiera mi brak konstruktywnego zajęcia – fuknął Potter. Joe wyszczerzył się w uśmiechu.
- To brzmi zdecydowanie lepiej – powiedział po chwili. Jack przekręcił oczami.
- I zwiastuje większe kłopoty…
- Ty masz jakiś kompleks??
- Stwierdzam tylko suche fakty – wzruszył ramionami – To spojrzenie, nie wróży nic dobrego.
- Nie wiem, co masz na myśli – Harry usiadł na łóżku i rozejrzał się po dormitorium.
- Biorąc pod uwagę pustki, panujące w naszym dormitorium i późną godzinę… - zaczął Jack, ale urwał, widząc karcące spojrzenie współtowarzyszy – Czy tylko ja wyczuwam kłopoty?
***
- Mówiłem, że szykują się kłopoty.
- Głodny jestem, a on się nudzi – syknął Joe – Nic się nie stanie. To tylko krótki spacer.
- O jedenastej godzinie!
- Wolisz żeby zaczął myśleć? Wiesz, czym to grozi…
- Ej, ja tu jestem – szepnął Potter.
- Wiem, wiem – powiedział Jack skręcając w jeden z korytarzy – Jesteście pewni, że nic się nie stanie?
- Niby co? Mamy mapę, jesteśmy pod peleryną? Co się może stać? – spytał i jakby na potwierdzenie jego słów, wskazał na świstek pergaminu. Pozostała dwójka zrobiła krok do przodu i już po chwili, zachwiali się. Próbując złapać równowagę, Harry wyciągnął rękę. Poczuł ja serce bije mu dziesięć razy szybciej, czując że natrafił na czyjaś ręka. Cofnął się gwałtownie.
BUM! Cała trójka upadla na ziemię przewracając stojącą w pobliżu zbroję która z głośnym hukiem spadła na ziemię.
Podniósł się szybko, ściągając z siebie pelerynę. Nikogo nie było w pobliżu, ale był pewny, że huk jaki spowodowali, obudził cały zamek.
- Co robisz!? – krzyknął Joe, widząc jak Harry rzuca się na podłogę, chcąc wejść pod pelerynę. Materiał ześlizgnął się.
- Potter! Matthwes! Adrews!
- Brawo – syknął Jack wstając – mówiłem, że czuję kłopoty.
***
- Czy wy macie zegarki?
Cienkie brwi nauczycielki ścisnęły się w jedną długą linię. Przełknęli bezgłośnie ślinę, wymieniając zaniepokojone spojrzenia i zmusili się by znów spojrzeć na rozeźloną kobietę.
- Jest jedenasta w nocy! – powiedziała trochę głośniej niż zawsze siadając za biurkiem – Dziękuję Argusie, możesz już iść – dodała zwracając się do woźnego. Ten z niezadowoloną miną odwrócił się i wyszedł. Sekundę później usłyszeli jego przeciągliwy wrzask.
- IRYT!
Nauczycielka pokręciła głową i spojrzała na uczniów.
- Co macie na swoje usprawiedliwienie? – spytała siląc się na oficjalny i groźny ton. Wymienili spojrzenia.
- Byłem głodny.
- Zgubiliśmy się.
- Mieliśmy szlaban.
Kąciki ust nauczycielki zadrgały lekko, gdy zobaczyła zrezygnowane miny uczniów. Dotarła do niej schematyczność rozmów z uczniami przyłapanymi na gorącym uczynku.
- Mieliśmy szlaban, wracając Joe zrobił się głodny i się zgubiliśmy… ?- spytał niepewnie Harry unikając wzroku nauczycielki.
- Trochę lepiej – powiedziała i westchnęła cicho – Wciskanie kłamstw nie jest twoją dobrą stroną, Potter…
- On ma ukryty potencjał, pani profesor – wciął Joe – My go wydobędziemy…
- W to nie wątpię, Matthews.- powiedziała szorstko, a chłopak szybko spuścił głowę, przywołując skruchę na twarzy – Tracicie po 10 punktów. I macie szlaban. Nie wnikam, co robiliście. Obawiam się, że nie chcę wiedzieć. Dobranoc.
23 maj 1993
- Potter!
Chłopak spojrzał na nauczycielkę.
- Tak pani profesor?
- Gdzie Twoje wypracowanie?
- To bardzo długa i zawiła historia, Pani profesor – powiedział Harry wstając z miejsca – Miałem najszczersze chęci żeby je napisać, naprawdę. Ale gdy już się wziąłem to moja sowa, złamała skrzydło. Rozumie pani profesor, że musiałem dopilnować żeby Hagrid ją wyleczył.
- Matthews – nauczycielka usiadła zrezygnowana na krześle – Wydaje mi się, że twój przyjaciel ma ukryty potencjał, który z niego wyciągniesz?
- Bo ma, Pani profesor. Ale jest głębiej niż przypuszczałem – powiedział chłopak.
- Bardzo głęboko – mruknęła kobieta – Potter, dopóki nie nauczysz się przekonująco wciskać waszych bajeczek, odrabiaj proszę prace domowe. Gryffindor traci dziesięć punktów. A teraz usiądź.
***
- Dobra, koniec – powiedział Joe patrząc na Harryego – Czy tego chcesz, czy nie, nauczę cię wciskać kity.
- Powodzenia – mruknął Jack ale zamknął czytaną książkę i spojrzał na przyjaciół.
- Wmów mi, że… - zamyślił się, rozglądając po dormitorium. Jego wzrok zatrzymał się na Ronie, który właśnie wyszedł z łazienki – Ron jest dziewczyną!
- Co!? – Weasley wypuścił trzymany w ręku ręcznik i spojrzał na śmiejącego się Matthewsa – Pogięło cię!?
- On się uczy kłamać – powiedział Jack, próbując powstrzymać się od ataku śmiechu.
- No d
alej – Joe spojrzał na zszokowanego chłopaka – Zaczynaj.
- To dziewczyna.
- Nie no, prawie ci uwierzyłem – mruknął chłopak – Postaraj się.
- To na pewno jest dziewczyna?
- Geniusz. Słuchaj, jesteś mistrzem! – fuknął zirytowany chłopak.
- To… to…
- Patrz – Joe wstał, odchrząknął i podszedł do Rona, który spojrzał na niego jak na idiotę – Nigdy nie ufaj pozorom.
- Ty coś piłeś? – spytał Weasley marszcząc brew. Matthews zignorował go.
- Widzisz te jego piegi? To są wyraźnie kobiecie piegi! Ich ułożenie na to wskazuje – powiedział żywo wskazując na twarz chłopaka – Piegi kobiet są symetryczne! A jego włosy? Widziałeś kiedyś tak nieskazitelny odcień rudego u mężczyzny?
- E…
- Ha! No pewnie że nie widziałeś! Jestem pewny, że nie widziałeś! Rudy występujący u mężczyzn jest połączeniem ciemnej marchwi z rubinową czerwienią, tymczasem jego a raczej jej rudy, jest charakterystycznym połączeniem kasztana z jasną marchwią.
- Ponosi cię – wtrącił Jack.
- Nie, to ciebie ponosi – powiedział stanowczo – a spójrz na te długie, idealnie pasujące do włosów rzęsy.
- Wszyscy w mojej rodzinie takie mają.
- Peszy się. To kolejny dowód. I ten jego miękki głos.
- Ma mutacje – powiedział Harry marszcząc brwi.
- Nie, tobie się tylko tak wydaje! Powiedz mi – podszedł szybko do chłopaka – Czy widziałeś kiedyś dowód jego męskości? – spytał szeptem. Harry nie wytrzymał i wybuchł śmiechem – Widzisz! Widzisz! Sam się śmiejesz! Podświadomie już od dawna o tym wiedziałeś, prawda?
- On jest nienormalny – powiedział Ron patrząc z rozbawieniem na Joego który znów wstał i odwrócił się w jego stronę.
-No, więc powiedz, czy masz jakieś wątpliwości? Nie! Ale poczekaj, podam ci jeszcze więcej argumentów…
- Wybacz że ci przerwę – powiedział Jack, próbując opanować śmiech – Ale czy według ciebie Harry ma powiedzieć McGonagall że nie ma wypracowania bo Ron jest kobietą?
Teraz i Weasley wybuchł śmiechem. Joe postał przez chwilę walcząc ze sobą poczym sam roześmiał się, opadając na łóżko.
- Jeżeli byłby odpowiednio przekonujący…
Spojrzeli na siebie i kolejna salwa śmiechu wypełniła dormitorium.
19 lipiec 1994
- Oddaj to! To moje!!
Wpadły do pokoju, ciągając się za ręce i stanęły przed ojcem. Remus powoli opuścił książkę i spojrzał na czerwone córki.
- Tato! Powiedz jej, że ma mi to oddać! - Jęknęła Emily, wskazując na trzymaną przez siostrę kosmetyczkę – Jest moja!
- W śnie – fuknęła Margaret i pomachała nią siostrze przed oczami – Twoja, była zielona!
- Dupa, nie zielona!
- Emily!
- Co!? Wmawia mi, że to nie moje, bo zazdrości że mam jeszcze swój cień, bo jej się rozbił!- krzyknęła zakładając ręce na piersi.
- Nie prawda! To ona mi rozbiła - wskazała na Amy, która uniosła brwi – A to jest moja kosmetyczka!
- Nie rozbiłby się, gdybyś nie położyła go na moim łóżku! – krzyknęła dziewczyna.
- To…
- Powiedz jej coś! – Spojrzały na ojca płaczliwym spojrzeniem. Lupin złożył książkę.
- Kogo to kosmetyczka? – spytał i zaraz tego pożałował bo cała trójka zaczęła się przekrzykiwać – Cicho!
Zamilkły. Remus podrapał się po czole.
- Dajcie to – powiedział w końcu, a gdy uniosły wysoko brwi dodał – Jak mama wróci, rozsądzi której to, ja nie mam o tym zielonego pojęcia – Margaret niechętnie oddała kosmetyczkę ojcu, który położył ją przy stoliku . Odwróciły się. – Zaraz. Przeproście się.
- Nie!
Westchnął.
- Przeproście się – powtórzył spokojnie. Pokręciły głowami – Dobrze, w takim razie idźcie do pokoju… albo nie. To zły pomysł. Załatwimy to inaczej…
***
Spojrzała zszokowana na męża. Lupin siedział przy stoliku czytając książkę. Na fotelu, siedziała naburmuszona Emily, przeglądając starą gazetę.
- Cześć – powiedziała podchodząc do męża – Co jej jest? – spytała szeptem, wskazując na obrażoną córkę.
- Pokłóciły się o kosmetyczkę – wyjaśnił cicho, wskazując na saszetkę.
- A gdzie pozostałe dwie?
- Amy w pokoju a Margaret w kuchni – powiedział spokojnie.
- Nie wystarczyło zabranie? – spytała patrząc ze współczuciem na obrażoną córkę.
- Zaraz wpadłby z czymś innym. Wolałem nie ryzykować. Zabierz to – dodał podając jej kosmetyczkę – I dojdź, czyje to.
Zaśmiała się, całując męża w policzek i wzięła do ręki saszetkę. Podeszła do córki.
- Zawołaj Margaret i idźcie do pokoju – powiedziała podając jej kosmetyczkę – Zaraz do was przyjdę.
Wstała i wyszła z pokoju.
- Kochanie, podpadłeś – zaśmiała się Cristin odwracając się do męża – Twoje córki chyba się obraziły.
- To są też twoje córki – zauważył uśmiechając się szeroko – szybko im przejdzie.
26 czerwiec 1994
- Czy tej czujesz, że to się źle skończy? – spytała Lily patrząc ukradkiem na męża który żwawo dyskutował z Syriuszem.
- Tak… To się na pewno źle skończy. Źle dla nich.
- Może to i dobrze… - mruknęła Lily drapiąc się po nosie – James jest ostatnio drażliwy jak baba w zaawansowanej ciąży…
Kobiety parsknęły do kubków. Potter oderwała wzrok od męża i spojrzała na roześmiane przyjaciółki.
- Mówię poważnie – mruknęła obserwując z rozbawieniem jak Liz wyciera sobie skapującą po jej brodzie kawę – całymi dniami szuka zaczepki.
- Że ci nie wstyd posądzać męża o takie rzeczy – pozwiedzała Ann – Rozumiem, o kochankę, tajemnicze dziecko czy … nawet kochanka! Ale ciąże!?
- Przypominam ci, że żyjemy w XX wieku – zaśmiała się Cristin i cała piątka wybuchła śmiechem – Kto wie, co też zdolny zrobić jest mężczyzna…
- Radzę ci, obserwuj go – powiedziała Patsy siląc się na spokój.
- Jak myślicie dobrze mu będzie z brzuchem? – spytała Lily patrząc na męża, który jak gdyby nigdy nic nadal rozmawiał z Syriuszem. Wybuchła głośnio śmiechem, gdy w jej głowie pojawiła się przezabawna wizja Pottera.
- Ja na twoim miejscu, martwiłabym się kto jest ojcem – powiedziała Cristin, przekrzykując głośne śmiechu przyjaciółek, równocześnie sama próbując się opanować – a może matką?
***
- Z czego one się tak śmieją? – spytał Remus podchodząc do Syriusza i Jamesa. Spojrzeli na roześmiany kobiety.
- Nie wiem, ale może Lily w końcu przejdzie - mruknął Potter – Ostatnio czepliwa się zrobiła…
- Kiedy ona nie była czepliwa? – wtrącił Syriusz i rzucił karcące spojrzenie Remusowi, który natychmiast przestał się uśmiechać – Czepliwość to drugie imię Twojej żony. Musisz…
- Odezwał się ten, co to zawsze się stawia – przerwał mu James . Syriusz już otworzył usta żeby coś powiedzieć ale szybko przerwał mu Remusa.
- Już dawno ustaliliśmy, że tworzymy klub pantoflarzy – wtrącił i wyszczerzył się głupio – zakończmy już tę dyskusję.
- Popieram – powiedział James kiwając głową – Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar się dziś mocno wstawić.
Lupin spojrzał na zegarek.
- To lepiej zacznijmy, późno już.
***
- Co się tak patrzysz jakby cię nie było? – spytała niewyraźnie Lily, patrząc na Cristin. Kobieta faktycznie wpatrywała się w niewidzialny punkt za oknem wzrokiem tak nieobec
nym, że wydawać się mogło, że jej nie ma – Cristin! Ogłuchła…
- Ona ma kryzys wakacyjny – mruknęła Liz, zaglądając do swojego kieliszka z winem. Przekręciła go lekko i jęknęła, gdy klarowny czerwony płyn wylał się na jej spodnie – Na bokserki Merlina…
- Jaki kryzys? – spytała Ann, powstrzymując chichot. Patsy oderwała wzrok od swojego talerza i z zainteresowaniem spojrzała na Liz, która sięgnęła do torebki i przeszukiwała ją w pośpiechu.
- Przedwakacyjny – burknęła i wydała z siebie triumfalny okrzyk, wyciągając chusteczkę – Nieuchronnie przybliża się nowy rok szkolny, dzieciątka opuszczają gniazdko.
Lily zaśmiała się i podniosła się niepewnie.
- Wydawało mi się, że to oni przyszli tu, żeby się napić – powiedziała zrezygnowana opadając na krzesło – A tym czasem, to ja nie mogę ustać.
- Zgrywają pozory – mruknęła Cristin odrywając wzrok od okna – Jestem pewna, że nie są w stanie podnieść nogi.
- Sprawdziłabym gdybym miała pewność że uda mi się pokonać tę odległość – powiedziała Liz i szturchnęła Ann, która zaczęła się śmiać – Jak twój ukochany?
- Który? – spytała kobieta. Pozostała czwórka wybuchła śmiechem. Winter spojrzała na nie zamyślona.
- To ile ty ich masz? – odpowiedziała pytaniem Liz, sięgając po butelkę.
- A ilu mam mieć?
- To ty powinnaś wiedzieć – zaśmiała się Patsy, obserwując jak Black męczy się z korkiem. Kobieta zaklęła pod nosem i zamachnęła się butelką, która wyślizgnęła się z jej z ręki i rozbiła się uderzając o podłogę.
- Ups.
- Liz! To była ostania – jęknęła Lily patrząc niezadowolona na rozbite szkło i płynący po podłodze płyn.
Cała piątka spojrzała na podłogę i zamyśliła się. Cristin podniosła wzrok i cmoknęła z niezadowoleniem. Jak na zawołanie, spojrzały w tamtą stronę.
- Nie dadzą nam – powiedziała Liz znów zawracając wzrok na podłogę.
- Dadzą.
- Nie dojdę tam – mruknęła Lily a Ann zaklęła pod nosem.
- Macie problemy – powiedziała podnosząc się z krzesła. Niepewnie zrobiła krok do przodu.
Złapała się stołu, postała przez sekundę i ruszyła przed siebie, nie zatrzymując się ani na chwilę.
Wymieniły między sobą rozbawione spojrzenia i spojrzały na przyjaciółkę, która już podeszła do mężczyzn.
***
- Panowie, będziecie dżentelmenami i…
- Nie – powiedział szybko James i złapał za rękę kobietę, która zatoczyła się lekko.
- Ale nawet nie...
- Nie –powtórzył Syriusz patrząc z rozbawieniem na zmagania Ann z dłonią Jamesa, który nadal ściskał jej nadgarstek.
- Nie bądźcie tacy – powiedziała błagalnie – Proszę…
- Nie – powtórzył Remus – I tak dużo już wypiłyście.
- Nie prawda – mruknęła spuszczając głowę. Spojrzeli na nią rozbawieni – A co? Raz nie można!?
- My wam nie bronimy – powiedział Syriusz – ale nie odstąpimy wam naszej butelki, żebyście ją rozbiły.
- To Liz – krzyknęła szybko kobieta – Obiecuję że więcej nie pozwolę jej dotknąć butelki – powiedziała i zamachnęła ręką, przewracając kieliszek Jamesa, który upadł na stół a jego zawartość wlała się do leżącej na talerzu sałatki – Posprzątam!
Rzuciła się na stół, łapiąc za serwetki. Łokciem potrąciła kolejny kieliszek który upadł i roztrzaskał się uderzając o podłogę. Odwróciła się szybko, chcąc zobaczyć szkody jakie wyrządziła, uderzając łokciem w twarz Syriusza.
Mężczyzna wydał z siebie okrzyk niezadowolenia i Ann już chciała się zwrócić w jego stronę ale James szybko ją złapał za dłoń.
- Nie – powiedział – zostaw.
***
- Nie dali mi – mruknęła siadając na krześle – Twierdzili że i tą rozbijemy.
- To był wypadek! – fuknęła Liz, zakładając ręce na piersi – Nie zrobiłam tego specjalnie.
- Wiemy, wiemy… - powiedziała Lily i podrapała się po głowie – A oni, są bardzo napici?
- Chyba nie… tym bardziej mogli się podzielić…
- Mogli – zgodziła się Cristin –Ale nie chcieli. Niech no on coś będzie chciał…
- Szykują się ubogie czasy dla naszych panów – powiedziała Liz – Bardzo ubogie.
***
- No to po pijatyce – mruknął James patrząc z rezygnacją na swoją sałatkę – Jak myślicie, Ognista Whisky komponuje się z dynią?
- To może być swoiste połączenie – powiedział Remus – Nie chcę jednak wiedzieć, jak będą się czuć jutro…
- I one mówią, że to my jesteśmy dziecinni – mruknął Syriusz. Wymienili rozbawione spojrzenia.
- Przypomnimy im to kiedyś – powiedział Peter nachylając się nad swoim talerzem – To się już nie nadaje do spożycia – dodał smętnie odsuwając posiłek – Zostaliśmy bez jedzenia.
- Nie na długo – zauważył Lupin i uśmiechnął się do przyjaciół – zaraz usnął.
- No to się dopiero zacznie…
***
Przeniesienie śpiących kobiet do miejsc śpiących, zajęło im dobre pół godziny. Wbrew oczekiwaniom utrudnieniem nie okazała się waga kobiet, lecz ich co kilku minutowe potrzeby odwiedzenia łazienki. Po tym, jak Syriusz czwarty raz zawrócił się sprzed prowizorycznego łóżka z Liz na rękach, mężczyźni przenieśli posłania kobiet pod drzwi łazienki i ułożyli je wygodnie, zostawiając otwarty dostęp do pomieszczenia, poczym sami położyli się spać, świadomi tego, co czeka ich dnia następnego.
***
Jak łatwo się domyślić, nazajutrz Lily obudził wyjątkowo dokuczliwy ból głowy. Powoli podniosła się i ignorując fakt że leży na podłodze przed łazienką przeszła do kuchni, w poszukiwaniu czegoś do picia. O tak, teraz najbardziej potrzebowała płynów.
Zignorowała siedzącego przy stole męża, a także niesamowity porządek jaki panował w kuchni i podeszła do parapetu, gdzie zwykle stał duży pojemnik z orzeźwiającą, zimną wodą. Dokładnie taką, jakiej teraz potrzebowała.
Możecie sobie wyobrazić, jaki szok przeżyła Lily Potter, gdy 27 czerwca 1994 roku, z samego rana, dzbanka nie zobaczyła.
Przetarła oczy i znów spojrzała na puste miejsce, spodziewając się zobaczyć upragnione naczynie.
- Gdzie jest woda? – spytała cicho powoli odwracając się do męża. Gardło zaschło jej nieprzyjemnie a organizm coraz bardziej domagał się jakiegokolwiek płynu. Nie czekając na odpowiedzieć, podeszła do lodówki i otworzyła ją, nachylając się. Szybko przebiegła wzrokiem po półkach, jednak i tu, nie znalazła niczego co zaspokoiłoby pragnienie. – Gdzie jest woda?
- Wypiłyście wczoraj – powiedział James. Skrzywiła się gdy pulsujący ból w głowie dał o sobie znać.
- Wszystko? – spytała szeptem patrząc na niego błagalnie. Wzruszył ramionami.
Kobieta podeszła do kranu i jednym ruchem napełniła wodą stojącą przy zlewie szklankę, poczym szybko ją opróżniła i znów napełniła.
Podeszła do stolika i opadła na krzesło, łapiąc równocześnie duży łyk lodowatej wody.
- Gdzie pozostali? I czemu spałyśmy przy łazience?
- Poszli po śniadanie – wyjaśnił James, tym razem trochę ciszej – Rzygałyście.
Jęknęła i spojrzała na pustą szklankę.
- Rozrabiałyśmy? – spytała cicho wstając i podchodząc do kranu.
- Po za rozbitą butelką wina, stratą dwóch kieliszków, plamą na dywanie i guzem Łapy, większych szkód nie było. – wyjaśnił.
- Nie pamiętam – sapnęła pochłaniając kolejną porcję wody – Nic.
- Nie dziwię się – powiedział z uśmiechem 
211; Naprawdę zaszalałyście.
- Zdarza się – mruknęła – I mów ciszej. Nie zachowuj się jakbyś nigdy nie miał kaca…
- Już milczę.
- Nie musisz, idę spać – powiedziała opróżniając do końca szklankę .Wzruszył ramionami i kobieta opuściła pomieszczenie. Gdy była przed drzwiami od łazienki, drzwi frontowe otworzyły się i do domu wszedł Syriusz, żywo dyskutując z Remusem. Postawił torbę na ziemi i spojrzał na rudowłosą.
- Jak samopoczucie? – spytał, rozpinając kurtkę. Skrzywiła się – widzę że nienajlepiej – dodał z uśmiechem widząc grymas na twarzy kobiety. Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Wybacz za oczywistość tego pytania – powiedział Remus, starając się wyciszyć swój głos – Ale skoro wstałaś, to czemu nie pójdziesz spać do sypialni?
- Żebyś miał zagadkę – fuknęła schylając się po poduszkę.
- Lepiej uważaj – ostrzegł Peter uśmiechając się do rudowłosej – Syriusz ma w torbie dużą butelkę kefiru**…
Kobieta jak na komendę podnosiła się, upuszczając poduszkę na twarz śpiącej Cristin. Ta jęknęła cicho i zaspanym ruchem odrzuciła poduszkę.
- Ludzie, litości… - jęknęła otwierając oczy – Moja głowa…
- Oni mają kefir – szepnęła Lily. Lupin automatycznie otworzyła oczy.
- Dużo?
Syriusz parsknął próbując powstrzymać śmiech. Cristin podniosła się patrząc na niego zaspanym wzrokiem.
Black pokręcił głową z politowaniem i schylił się do torby. Po chwili wyciągnął dwie duże butelki wypełnione białą, gęstą cieczą i podszedł do kobiet.
Te bez słowa wyrwały mu butelki i łapczywie otworzyły.
- Kobiety – mruknął mężczyzna mijając je w korytarzu i wchodząc do salonu.
1 września 1994
Stacja King Cross jak zawsze tętniła życiem. Tłumy ludzi, kierowały się w najróżniejsze strony, popychając przed sobą wózki z bagażami lub dźwigając opasłe walizy czy torby.
Ci, którzy tylko towarzyszyli pasażerom, przepychali się między sobą, przeklinając w myślach że dali się namówić.
Wśród tego tłumu, pchając przed sobą wielkie wózki przepychały się trojaczki. Dziewczynki co chwilę obracały się, szukając wzrokiem idących za nimi rodziców i brata.
Tak zdenerwowane, nie były nigdy.
Zatrzymały się obok barierki między peronem 9 a 10, pomachały do rodziców, którzy odmachali i zwrócili w ich stronę.
Emily zaplotła nerwowo palec w kręcone jasno-brązowe włosy i spojrzała niepewnie na siostry.
- Denerwuję się – powiedziała cicho spuszczając nisko głowę.
- Niby czym? Nie jedziesz tam sama, nie?
- A jak trafimy do innych domów?
Zapanowała niezręczna cisza. Cała trójka w ciszy przemyślała tą opcję.
- To niemożliwe – powiedziała w końcu Margaret – Na pewno będziemy w tym samym domu.
Kiwnęły głowami i przywołały uśmiech, widząc zbliżających się w ich stronę rodziców.
- Gotowe? – spytała Cristin głaszcząc każdą z córek po głowie. Kiwnęły zgodnie i ustawiły się w rządku.
Margaret przymknęła oczy i ruszyła przed siebie. W pewnej chwili, przez jej myśl przebiegła prośba żeby bramka się nie otworzyła. Po chwili, stała już na zatłoczonym peronie 9 i ¾.
***
- Na pewno będzie dobrze – powiedziała łagodnie Cristin, ściskając po kolei każdą z córek. Dziewczynki kiwnęły smętnie głowami, spoglądając na siebie niepewnie – Lepiej idźcie zająć sobie miejsca – dodała, widząc ponaglające spojrzenie Remusa. Niechętnie oderwały się od matki i zwróciły do ojca. Po odpowiednim długim pożegnaniu smętnie złapały za walizki i odwróciły się w stronę pociągu.
Rzuciły ostanie spojrzenia rodzicom.
- Zobaczycie, że będziecie się świetnie bawić – powiedział Remus uśmiechając się do córek – Piszcie.
- Jak najczęściej!
Kiwnęły głowami i ruszyły do pociągu.
- Trudno uwierzyć że to już?
- Co wy tu robicie? – spytała nieobecnym tonem Cristin, obserwując jak córki wchodzą do pociągu.
- Wiesz, nas syn idzie do szkoły – powiedział ironicznie Syriusz. Stojąca obok Liz dała mu solidnego kuksańca w bok – Co? – spytał szeptem rozmasowując żebra.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Poradzą sobie…
- Wiem – powiedzieli równocześnie nadal obserwując wejście do wagonu, w którym kilka minut wcześniej stały trojaczki, a któro teraz, zamykał podeszły konduktor.
- Pociąg odjeżdża za minutę – powiedział Syriusz patrząc na zegarek – Dajcie spokój, nic im nie będzie.
- Pogadamy jak Vivien pójdzie do szkoły – Lupin uśmiechnął się, widząc zbitą z tropu minę przyjaciela.
- To jeszcze szmat czasu – powiedział w końcu.
- Zleci jak z bata strzelił.
Black otworzył usta żeby coś powiedzieć, lecz w tym momencie, rozległ się przeraźliwy gwizd. Ekspres Londyn - Hogwart poruszył się i powoli ruszył.
- A kiedy ja pojadę? – Matt spojrzał na ojca, przekrzywiając zabawnie główkę.
- Jeszcze trochę – powiedział mężczyzna biorąc syna na ręce.
- Za trzy dni?
- Trochę więcej synku – powiedziała Cristin, czochrając brązową czuprynę chłopca.
- Pięć?
***
Spojrzały niepewnie na siebie. Ceremonia przydziału trwała już dość długo, a do litery L, pozostało już coraz mniej czasu.
Kolejny uczeń został przydzielony. Znów wymieniły niepewne spojrzenia.
- Lupin Amy!
Przełknęła głośno ślinę, spojrzała na siostry i z drżącymi nogami wyszła z tłumu.
- Będzie dobrze…- szepnęła Emily pokazując na siostrę – Zobaczysz.
- Gryffindor!
Dziewczyna zeskoczyła ze stołka i podeszła do stołu Gryfonów.
- Emily Lupin!
Margaret poklepała siostrę po ramieniu. W skupieniu obserwowała jak Lupinka zostaje przydzielona do domu lwa. Jej serce zabiło dwa razy szybciej gdy przyszła jej kolej. Powoli ruszyła w stronę stołka patrząc na siedzące przy stole siostry.
Zapanowała dłuższa chwila, podczas której słychać było tylko ciche oddechy uczniów.
- Gryffindor!
6 września 1994
Zatrzymała się przed mieszkaniem i wsadziła dłoń do kieszeni. Pogrzebała w niej chwilę - zrezygnowana sięgnęła po torebkę. Jednym ruchem, rozpięła torebkę i zaczęła jej gruntowne przeszukiwania. Przeklęła pod nosem, przybliżając twarz do torebki.
- Nie zachowujesz się zbyt kulturalnie na ulicy – torebka wypadła jej z ręki i cała jej zawartość wysypała się na chodnik. Zamarła, z dłońmi uniesionymi na wysokości piersi, nie odwracając wzroku – Nic nie powiesz?
Odwróciła się z lekkim oporem. Chciała się upewnić, chodź była pewna, że ten głos, poznałaby wszędzie.
Zamrugała wpatrując się w opartego o płotek Nicka.
* Hymn autorstwa J.K.Rowling, Harry Potter i Kamień Filozoficzny jeśli ktoś nie pamięta.
** Nie wiem, jakie są sposoby leczenia kaca w Wielkiej Brytanii, a tym bardziej w świecie czarodziejów, dlatego wybrałam jedną z metod stosowaną u nas. Podobno działa :P
super ; )Oby Harry odnalazł w sobie dar przekonywania, fajnie by było gdyby był taki jak James ;DA jestem ciekawa co bd z Ann i Nickiem.
OdpowiedzUsuńBoże! jak te dzieciaki szybko rosną! XD
OdpowiedzUsuń1) Kocham Cię za Twoje pisanie, ale Ty chyba o tym wiesz.2) Notka jest znakomita i wyszła świetnie, ale to też pewnie wiesz. Spadłam z krzesła, gdy czytałam sytuację z Ronem ;D Przez Twoje notki kiedyś popękają mi żebra ze śmiechu, zobaczysz. 3) Ty umisz, ja nie umim. I zostanę przy swoim zdaniu.
OdpowiedzUsuńjak ten czas leci :)mam nadzieję że Harry szybko wydobędzie z siebie swój potencjał ;)i w ogóle jak tak można rozpijac biedne kobiety :Pps. cudny szablon
OdpowiedzUsuńHAHAHA:D:D Jezu jeszcze tak się nie uśmiałam:D Dziękuję za dedykacje kochana:* buziaki
OdpowiedzUsuńBuhahhahahaaJeju w życiu się tak nie uśmiałam :D" - Oni mają kefir!" Nie wiem czemu, ale to zdanie śmieszy mnie tak, że... że...* turla się po podłodze *Klub pantoflarzów!Harry, który nie umie kłamać!!Ukryty potencjał!!!Ann niezdara xDRon - dziewczyna xDDTo wszystko sprawia, że chce mi się śmiać w głos xDDDobra powiem tylko tyle i powrócę do tarzania xD :Kocham tą notkę xD
OdpowiedzUsuńHmm....zaciekawił mnie Twój blog! Może skusisz się na ocenę? [twoja-ocena] Pozdrawiam, Majka
OdpowiedzUsuńWiesz szablon niczego sobie ale te literki tak male ze choroba bieze wiesz ;d Ile sie meczylam zeby to przeczytac oplacalo sie szczegulnie to co czytalam wczesniej biedyna kobiety xD
OdpowiedzUsuńHey! Sorry ze dopiero teraz komentuje ale jakos nie bylo okazji :) Notka oczywiscie swietna! Nie wiem czy zle przeczytalam ale jakos mi tam Stevena braklo :) ale nie znam twoich planow do pisana wiec sie nie odzywam. Mam nadzieje ze nastepna notka pojawi sie szybko. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTaraam! Przeczytałam ;) Co prawda tylko ostatnią notkę, ale zważywszy na jej długość to i tak jestem z siebie dumna, nieskromnie mówiąc :pRozbawiło mnie do łez przekonywanie Harry'ego co do jego "ukrytego potencjału". Jako syn Jamesa musi takowy mieć przecież ;)Dziękuję za bardzo miłe komentarze na blogu ;)Serdecznie pozdrawiam!www.true-love-lily-and-james.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńokropnie, nudny ten blog. ;/taka monotonność . ;/Mój jest lepszy :P I przynajmniej pisze w małych odstepach czasu a nie, notke piszesz 2 miesiace a odstepy w niej to 3 lata ;/
OdpowiedzUsuńNotka jak zwykle swietna ale szblon jednak tamen mi sie podobał.. ;)
OdpowiedzUsuńRany, jak to się stało, że ja jeszcze nie komentowałam tej notki, skoro ją dawno przeczytałam? Teraz to już chyba nie ma co komentować xDTo przyczepie się do szablonu.Ogólnie mi się podoba, tylko ja bym zmieniła litery na ciemniejsze, bo tak to się trochę zlewa. I nagłówek bardzo ładny, sama robiłaś?
OdpowiedzUsuńLecisz z akcja jak z bata, co by użyć określenia Remusa L. Fajnie. Sielankowo, bez Voldzia w formie rowlingowskiej i w ogóle... Z Harry'ego zrobiłaś małego tłumoka, ale cóż :) Twe odpowiadanie ;pMówiłam Ci już, że zabijasz mnie tą grafiką? Prześlę Ci rachunek od okulisty... moje krótkowzroczne ślepia! :(
OdpowiedzUsuń