bajkowe święta
A teraz, będę krzyczeć na wszystkich! Uważam, że dostaję stanowczo za dużo komplementów! Ta notka, jest tak późno właśnie przez nie! Czy zdajecie sobie sprawę, że pisałam ją dwa razy!? Tylko dla tego, że pewne fragmenty mi nie pasowały i w swoim odczuciu miałam wrażenie, że mogę zrobić to lepiej. Wydaje mi się, że mi się udało poprawić to o jakieś 40 % na plus. Tak, tak to wasza wina!! Wpadam w obłęd, zaczynam przewyższać swoje możliwości i coraz poważniej o tym myślę.
Jeśli chodzi o błędy. Próbowałam wyłapać ich jak najwięcej, jednak przy takiej ilości tekstu, jest to dość trudne. Macie przed sobą, ponad 12 stron notki, że się tak pochwalę ;P
No, ale nie o tym miałam… Tę norkę, chcę zadedykować. Dawno chyba tego nie robiłam a okazja jest;D Gracji – wszystkiego najlepszego kochana! I … a, niechaj będzie ;D w chwili próżności ;D Sobie również – 17 lat to poważny wiek :P Czasami…:D
***
Rzuciła mu surowe spojrzenie, opierając dłonie na biodrach.
- Rozmawialiśmy o tym – powiedziała stanowczo – to pierwsze święta w nowym domu, miały być wyjątkowe.
- Nie widzę nic wyjątkowego w obecności twojego szwagra – powiedział Potter krzywiąc się lekko – Dobrze o tym wiesz. Znasz moje zdanie na jego temat.
- Nic na to nie poradzę. To będzie tylko jeden dzień.
- Mogłaś mnie uprzedzić.
- Nie wiedziałam. Byłam pewna, że w tym roku święta spędzimy tak jak zawsze. Mama dopiero wczoraj zaproponowała zmianę planów… Wiesz, że organizacja świąt jest męcząca, w jej wieku to nie najlepsze rozwiązanie…
- W twoim stanie, to też nie jest odpowiednia decyzja! Lily, za miesiąc będziesz rodzić!
- Pomogą mi. Petunia i mama przygotują większą cześć. Chodzi tylko o to, żebyśmy spędzili je tu. James, proszę cię…
- Dobrze, ale nie spodziewaj się świąt jak z bajki. Coś czuję, że znów, skończą się one fiaskiem….
- Grunt to pozytywne myślenie – zauważyła kobieta i uśmiechnęła się lekko, siadając obok męża – Będzie miło, zobaczysz.
- Tak, już to widzę…
Westchnęła ciężko opierając głowę o ramię męża. Podświadomie czuła, że Potter ma rację.
***
Owinęła szczelniej szalik, podciągnęła czapkę i przeszła do Jamesa i Harryego, którzy stali przy jednej z choinek i słuchali, co mówi im o niej niski jegomość w zielonej tiarze.
- Co my tu robimy? – Spytała, łapiąc się męża za rękę, by nie upaść, gdy gruba czarownica popchnęła ją przechodząc obok.
- Wybieramy choinkę.
- Ale czemu tu? Zawsze…
- Te choinki, są bardzo wytrzymałe droga Pani – powiedział czarodziej, schylając się nisko – Odpowiednio hodowane, trzymają igły dłużej niż zwykłe drzewka rosnące w lasach.
- Odpowiednio hodowane?
- Podlewamy je odpowiednim eliksirem, proszę Pani – rzekł uprzejmie mężczyzna – ręczę ręką, że gdy minie czas świąt, choinka nie zgubi nawet połowy igiełek. Zaoszczędzi pani sił, a wierzę, że są Pani teraz o wiele bardziej potrzebne niż kiedykolwiek – dodał, patrząc na brzuch kobiety.
- Co o tym myślisz? – Spytała, patrząc na Jamesa.
- Mówi prawdę – odpowiedział spokojnie – Zawsze mieliśmy taką choinkę. Mugolskie są zbyt delikatne.
- Przez lata, mieliśmy zwykłe drzewka i dopiero teraz przyszło ci do głowy że czas na zmiany?
- Do tej pory, większą część świąt, spędzaliśmy po za domem – zauważył mężczyzna – a rok temu, sama wybierałaś choinkę.
- No dobrze… już dobrze – powiedziała i odwróciła się do czarodzieja – A ma pan większe?
- Oczywiście, Droga Pani. Tędy proszę.
***
Wydawało jej się, że gorzej być nie może.
Myliła się. Jej młodsze siostry stały po środku kuchni, kłócąc się ze sobą, najmłodsza z rodzeństwa, siedziała na krześle, próbując coś powiedzieć, gdzieś z boku jeden ze starszych braci próbujący uspokoić płaczące dziecko i równocześnie uspokajając rodzeństwo i matka, która zrezygnowana opadła na krzesło by po chwili dołączyć się do ostrej wymiany zdań.
Na stole, siadła Coral, i wsadziła nos w jedną z misek, łapką przygniatając listę potraw, które mieli przygotować na śniadanie dnia następnego.
Zamrugała ściskając między palcami ścierkę i próbując się opanować. Złość, gromadzona od rana buzowała w niej coraz mocniej i czuła, że lada moment eksploduje. Potrzebowała tylko ognia, który zapali niebezpieczny ląd.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadł Peter, zrzucając z ramion i butów mokre kropelki deszczu, które upadły na świeżo umytą posadzkę.
Spojrzał na kłócących się ludzi, potem na żonę, która ścisnęła mocniej ściereczkę i cofnął się do tyłu, widząc jak jej uszy robią się czerwone.
- Patsy… mamy problem. Te świecidełka, z ubiegłego roku, się potłukły…
- DOŚĆ! – Krzyknęła gwałtownie rzucając ściereczkę o podłogę. Coral cofnęła się gwałtownie, zrzucając na ziemię jedną z misek. W kuchni, zapanowała głucha cisza – Mam dość! Jest Wigilia, na litość boską!
Ściągnęła fartuszek i wyszła szybkim krokiem z kuchni, rzucając ubraniem w zszokowanego nagłym wybuchem żony Petera.
- Mamy problem – powiedział Rick, patrząc na córeczkę, która znów zaczęła kwilić – Czuję, że łatwo nie odpuści – dodał, gdy rozległ się trzask zamykania drzwi od łazienki.
***
- Patsy wyjdź – poprosił, przykładając głowę do drzwi – Przeprosiliśmy już…
- Nie! Sami sobie róbcie święta! – Krzyknęła stłumionym głosem – Nie będę wszystkiego robić sama!
- Nie musisz – powiedział spokojnie – Amber i Kelly przestały…
- Jestem Trecy – podpowiedziała szeptem kobieta – Amber jest najmłodsza.
- Mniejsza o to – fuknął Rick – Teraz możesz być nawet Reyem…
- Ej!
- Cicho, bo nigdy nie wyjedzie – jęknęła Kelly, kręcąc głową – Patsy, chodź…
- Mowy nie ma!
- Nie możesz siedzieć tam cały wieczór – zauważył lekko podenerwowany Peter.
- Owszem, mogę!!
- Proszę cię – zaczął, ale urwał, słysząc trzask zamka i zanim zdążył się cofnąć, drzwi otworzyły się waląc go w czoło i zostawiając czerwony ślad.
- Nie myśl, że dam… O rany!
***
Pochyliła się nad mężczyzną, przykładając owinięty w ręcznik lód.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam – powiedziała przepraszającym tonem, odgarniając grzywkę z czoła męża i syknęła widząc obfite zaróżowine – Jestem dziś wyjątkowo drażliwa…
- Daj spokój, nic się nie stało – odpowiedział, podnosząc się na łokciach – To tylko siniak.
- No, ale jaki duży… Leż na razie, a ja wezmę się za kończenie przygotowań…
Uśmiechnęła się i odwróciła, poczym szybko wyszła z pokoju.
- Czasem odnoszę wrażenie, że moja siostra jest dziwna – zauważył Rick, patrząc w miejsce, w którym zniknęła kobieta.
- Tak… Ona zawsze była trochę inna…
***
Zmarszczyła brwi, oglądając dokładnie ubrane już drzewko. Przygryzła niepewnie wargę.
- Syriusz – powiedziała cicho – Nie wydaje ci się, że jest tego za dużo?
- Rok temu twierdziłaś, że choinka jest zbyt skromna – fuknął mężczyzna drapiąc się po nosie.
- Tak, ja wiem, ale …Tego jest zbyt dużo – powiedziała ostrożnie – po za tym, mamy pięć psów, będą małe dzieci… - spojrzała na psiaki, które rzuciły się na zwisające na samym dole bombki.
- Dob
ra, znam to spojrzenie – mruknął mężczyzna – Steven, zabierz psy. Vivien, rozbieramy – powiedział entuzjastycznie. Chłopiec uniósł brwi, nie racząc podnosić się z podłogi a Vivien zaklaskała radośnie w rączki i jednym ruchem, zerwała najbliższą bombkę – Dobra, w sumie dam sobie radę sam – dodał ciszej i bez zbędnych słów zabrał się za ściąganie zbędnych ozdób. Liz postała chwilę i również podeszła do drzewka.
- Pomogę ci – oznajmiła z uśmiechem na twarzy.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nie mam ani grosza władzy nad własnymi dziećmi – stwierdził szeptem a Liz zachichotała – ale ci… nie mów im, że o tym wiem.
***
- Bardzo się ciszę – mruknęła kobieta, biorąc Amel na ręce – Wprost nie mogę się doczekać, aż usłyszę te wszystkie cudowne komentarze pod moim adresem…
- Jesteś niesprawiedliwa – zauważyła kobieta opadając na krzesło – Helen po prostu…
-Helen, po prostu jest lepsza – powiedziała szybko Ann – nie zadurzyła się w draniu, uczy się na Uniwersytecie, jest niezależna i wolna. Ja, nie kontynuowałam nauki, wyszłam za mąż w młodym wieku a teraz, jestem, rozwódką z dzieckiem. Wiem o tym – dodała tonem, kończącym rozmowę.
- Nie to chciałam powiedzieć…
- Zapomniałam, że ona nie mieszka u rodziców robiąc im kłopot. Ale o to się nie martwię, po świętach chcę szukać mieszkania.
- Ann! – Powiedziała szorstko kobieta – Przesadzasz! Mówiłam ci, że możesz tu mieszkać. Mi to jest na rękę, mam zajęcie i jesteście blisko.
- Chcę się usamodzielnić - wyjaśniła kobieta – uporządkować swoje sprawy. Te finansowe i sercowe. Porozmawiamy o tym, po świętach, dobrze?
- Oczywiście…
***
Jak mówi starodawny zwyczaj, w noc z Wigilii na Święto Bożego Narodzenia, niebo przeszywają sanie Świętego Mikołaja, które ciągnięte przez orszak reniferów, mają za zadanie dotrzeć do każdego zakamarka na świecie i obdarować każdego człowieka, wymarzonym prezentem.
W rzeczywistości, wygląda to zupełnie inaczej, lecz któż o to dba?
Każdego wieczora wigilijnego, rodziny, przygotowane do snu, układają przy swoim łóżku skarpety* spodziewając się, że już z samego rana, ujrzą w swoich nogach paczuszki z prezentami.
Dzieci, ustawiają na stolikach ciastka wraz mlekiem, by zaspokoić głód świętego..
Jednak, porzućmy baśniowe zwyczaje.
Są różni ludzie, którzy różnie obchodzą to święto. Jedni, trzymają się zwyczajów, kładąc się wcześnie spać a przed snem, czytając Opowieść Wigilijną, jeszcze inni, traktują to święto w zupełnie lekki sposób, nie widząc w nim nic, prócz kupy roboty i prezentów.
Lily Potter, należała do tej pierwszej grupy.
Ponieważ urodziła się w rodzinie Mugoli, dość długo musiała przyzwyczajać się do zwyczajów panujących wśród czarodziei. Nie raz wynikały z tego dość zabawne sytuacje, gdy wraz z mężem, odkrywała różnice. Dopiero po kilku latach, udało im się połączyć tradycje obu światów, tak, by nie zatracić ich sensu.
Nie żałowała. Nadal wieszała skarpety przy łóżku, co dla Jamesa wydawało się być dziecinada, jednak dzielnie znosił kaprysy żony, co roku włączała tą samą płytę z kolędami i rok w rok, obwieszała dom kolorowymi girlandami i łańcuchami.
W tym roku, również tak było. Potter, wraz z synem, zadbali, by cały dom eksponował święta. W każdym pomieszczeniu rozwiesili kolorowe łańcuchy i unoszące się światełka, porzucali magiczny śnieg na parapetach okien i oszronili szyby. Z zewnątrz oświetlili dom kolorowymi świetlikami unoszącymi się nad dachem i oknami i wijącym się ostrokrzewem.
Jedyne, czego brakowało Potter, by te święta były jak z bajki, to puszysty, biały śnieg, który za nic nie chciał spaść.
***
W Boże Narodzenie, to Lily obudziła się jako pierwsza. Starając się nie obudzić męża i powstrzymując chęć zajrzenia do wiszącej na ramie łóżka skarpety wstała i przeszła przez sypialnię, ostrożnie stawiając stopy na drewnianej podłodze.
Zachichotała, widząc wiszące na ścianie dwie skarpetki, opisane przez Harryego „Kinder” i „Bombo” i przeszła po schodach, powtarzając sobie w myślach, żeby wrzucić coś przed tym, jak syn wstanie.
Pchnęła drzwi od salonu i rzuciła krótkie spojrzenie na choinkę, poczym podeszła do jednego z foteli i usiadła na nim, układając się wygodnie.
Spojrzała na zegar. Dochodziła siódma rano.
Leniwie przeniosła wzrok na okno i jęknęła cicho. Oszronione przez Jamesa szyby, zasłaniały cały widok na ogród.
Podniosła się, pogładziła brzuch i powoli przeszła do okna,
Przetarła szybę. Nic. Powtórzyła czynność, tym razem intensywniej, jednak jedyne, co nadal widziała, to lodowe igiełki, silnie związane z szybą.
Zmarszczył brwi i złapała za klamkę od okna. W ostatniej chwili, przypomniała sobie o tym, że na dworze panuje zima, a ona stoi w samej koszulce.
Ruszyła szybko różdżką, i do pokoju wparował ciepły zimowy płaszcz. Opatuliła się nim szczelnie i pociągnęła za klamkę.
Jęknęła z zachwytu, trzymając się mocno framugi okna. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz. Wiatr, który wdarł się do środka, wniósł ze sobą białe płatki śniegu, z których część, zatrzymała się na jej twarzy i włosach.
Zaśmiała się głośno, wyciągając dłoń na zewnątrz.
**„Oh the weather outside is frightful
But the fire is so delightful
And since we've no place to go
let it snow, let it show, let it snow
It doesn't show signs of stopping
And I've bought some us corn for popping
The lights are turned way down low
let it snow, let it snow, let it snow
When we finally kiss goodnight
How I'll hate going out in the storm
But if you'll really hold me tight
All the way home I'll be warm
The fire is slowly dying
And, my dear, we're still goodbying
But as long as you love me so
let it snow, let it snow, let it snow
It doesn't show signs of stopping
And I've bought some us corn for popping
The lights are turned way down low
Let it snow, let it snow, let it snow
Let it snow, let it snow, let it snow
Let it snow, let it snow, let it snow”
Poczuła, że robi się chłodno. Z pewnym oporem, zmusiła się by zamknąć okno poczym powoli wróciła na fotel, ściągając płaszcz i rzucając go na oparcie fotela.
Zaśmiała się cicho pod nosem i otuliła leżącym na oparciu kocem.
***
Z trudem powstrzymał śmiech, widząc dwie skarpetki wiszące w holu i bardzo powoli przeszedł do kuchni. Dopiero tam, pozwolił sobie na chichot.
- Widziałaś, co nas syn przygotował dla zwierząt? – Spytał, drapiąc się po głowie.
- To twoje skarpetki – powiedziała kobieta i podeszła do niego, wręczając mu dwa malutkie pakunki – dołóż.
- A jak mnie zobaczą? – Spytał konspiracyjnym szeptem, próbując powstrzymać się od chichotu.
- Powiesz, że podglądasz czy nie dostali większego prezentu – wyjaśniła i sama się zaśmiała – No już.
- Dobra, dobra… a ten na marginesie – dodał podchodząc do żony – Wesołych Świąt.
- Nawzajem – odpowiedziała i zaśmiała się, gdy mężczyzna schylił się do brzucha i coś szepnął – Łaskoczesz!
- Przepraszam, już idę – powiedział szybko z uśmiechem i wyszedł z kuchni.
Pokręciła głową, spojrzała na przygotowane wcześniej rzeczy i usiadła na krzesło. Teraz, pozostało tylko czekanie.
***
- Ucisz je – pisnęła przyciskając głowę poduszką – Proszę…
Podniosła głowę i jęknęła, widząc puste miejsce obok sieb
ie.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadły trojaczki z Mattem i bez ostrzeżenia rzuciły się na matkę.
- Mamo! Wstawaj! Są święta!!
- Tak, tak, dobrze – mruknęła, przykrywając głowę poduszką – Dziewczynki, proszę…
- Ale są święta! Prezenty!!
- Dobrze, dziewczynki, proszę…
- A co to jest!?
Jęknęła słysząc surowy głos matki i zarzuciła na głowę kołdrę.
- Czemu wy nie jesteście ubrane? Cristin, czemu ty jeszcze w łóżku?
- Mamo, są święta, chce spać…
- Załatwię to…
Usłyszała kroki i drzwi od sypialni zamknęły się.
Rozległo się ciche stąpanie i poczuła jak łóżko ugina się pod ciężarem czyjegoś ciała.
- Mamo, wstawaj są święta…
Zachichotała, słysząc szept męża i pozwoliła, żeby zdjął poduszkę z jej głowy. Przekręciła się leniwie i spojrzała zaspanymi oczami na uśmiechniętego Rmusa.
- No, już.
- Długo nie śpisz? – Spytała, drapiąc się po uchu.
- Od siódmej.
- Która godzina? – Spojrzała na niego podejrzliwie a Lupin uśmiechnął się szerzej.
- Dochodzi ósma…
- Ty barbarzyńco! Ósma rano, w Boże Narodzenie a ty mi każesz wstawać!?
- Nie marudź…
- Nie marudź!? Nie marudź!? Ósma rano? – Powiedziała podnosząc się gwałtownie i złapała za poduszkę – Nie lubię cię!
- O przepraszam – zareagował, łapiąc poduszkę, którą żona rzuciła w jego stronę – To ja cię grzecznie budzę, pozwalam spać do ósmej, bo dziewczynki już godzinę temu chciały cię
budzić a ty mnie tak po prostu nie lubisz!?
Zachichotała.
- No, może trochę lubię… To co, mam wstać?
- Nie pytaj mnie – powiedział udając obrażanego – Nie lubisz mnie.
- No dobra, lubię – cmoknęła go w policzek, uśmiechając się lekko.
- Tylko na tyle cię stać?
- Nie licz na więcej! Tej pobudki, ci nie daruję – powiedziała wychodząc z pokoju. Wyszedł za nią.
- Następnym razem wyleje ci wiadro wody na głowę – obiecał urażony idąc za żoną.
- Nie te święta – zauważyła, zmierzając w stronę łazienki.
- Wsypie śnieg pod pościel – podsunął a kobieta zatrzymała się gwałtownie.
- Nie odważysz się – powiedziała niepewnym tonem. Uniósł brwi – A nie możesz mi zaoferować pobudki w stylu śpiącej królewny? – Spytała potulnie, mrugając rzęsami
- W okresie świątecznym mogę zaoferować ci tylko Czerwonego Kapturka – powiedział, nadając swojemu tonowi oficjalny ton – Śpiąca Królewna obowiązuje w święta narodowe, urodziny i dzień dziecka.
- Nudy – mruknęła wchodząc do łazienki. Zatrzymał się przed drzwiami – Ale jesteś…
Wzruszył ramionami.
- Odegram się – obiecała i zanim zdążyła coś powiedzieć, zamknęła drzwi od łazienki.
- Zobaczymy.
***
Dzwonek do drzwi przerwał całkowicie rozmowę. Cristin, która siedziała na samym brzegu, wstała i z uśmiechem wyszła, krzycząc coś do męża.
Przeszła przez korytarz, nadal chichocząc, podeszła do drzwi i poprawiła aksamitną sukienkę, w którą była ubrana.
Pewna, że to kolędnicy, pociągnęła za klamkę i spojrzała wryta na stojącego przed drzwiami mężczyznę. Od razu pchnęła drzwi, chcąc je zamknąć, ale był szybszy. Wstawił nogę miedzy futrynę, uniemożliwiając zamknięcie drzwi.
- Wynoś się – warknęła próbując wypchnąć jego stopę – natychmiast.
- Przyszedłem życzyć wesołych świąt – powiedział trochę niewyraźnie.
- Jesteś pijany – syknęła z obrzydzeniem, ciągnąc drzwi – Powiedziałeś, a teraz się wynoś.
- Nie. Jestem trzeźwy – mruknął łapiąc się futryny by nie upaść – Tylko ci się wydaje.
- Wynoś się.
- Powtarzasz się… Chcę ci tylko powiedzieć…
- Nic mnie to nie obchodzi – warknęła, oglądając się do tyłu czy nikt nie idzie – A teraz bądź łaskawy wynieść się z mojego życia!
- Kochanie wszystko w porządku?
- Tak mamo. Już idę – krzyknęła trochę roztrzęsionym głosem i dodała szeptem – Nie chce cię tu widzieć. Idź.
- Posłuchaj… Ja mam… Muszę.. – Złapał się drzwi i zamrugał kilka razy – Ja po…
- Co się dzieje? Co on tu robi?
Przymknęła oczy i odwróciła się do męża.
- Właśnie wychodzi – powiedziała uśmiechając się do Remusa – Do widzenia.
Pchnęła drzwi, ale Arthur nadal nie zabrał stopy. Patrzył się na Lupina z lekkim rozbawieniem.
- Rufus… miło cię widzieć. Właśnie sobie rozmawialiśmy z Cristin…
- Powiedziałam idź – syknęła – Już!
- Ci… Nie mówię teraz do ciebie, śliczna…
Remus podszedł bliżej, obserwując go groźnym spojrzeniem.
- Chyba powiedziała wyraźnie, że wychodzisz – syknął nie spuszczając z niego wzroku.
- OJ… Tak jej się wydaje. Przecież ja chcę tylko porozmawiać… wiem dużo, o czym ty na pewno nie wiesz.
Złapała męża szybko za ramię widząc, że robi krok do przodu.
- Remus! – Syknęła – Uspokój się. Chodź…
- Nic nie robi! Nie ograniczaj go – powiedział mężczyzna, puszczając futrynę. Zachwiał się lekko, ale nie upadł, nadal mierząc Lupina ironicznym spojrzeniem.
Remus zrobił kolejny krok do przodu.
- Tylko raz – szepnął do żony, próbując wyswobodzić się z jej uścisku – Poczuję się lepiej.
- Remus! – Powiedziała z oburzeniem – są święta.
- Co za różnica – mruknął.
- Właśnie. Uważam, że to dobry moment na poznanie tajemnic o żonie…
- Prowokuje cię… Remus, proszę – powiedziała błagalnie, trzymając go mocniej – Arthur, proszę cię, idź.
- Cóż za rozpaczliwe wołanie… - zadrwił mężczyzna, zataczając się lekko.
- Remus! – Krzyknęła, gdy znów lekko się szarpnął – Proszę cię! Wejdź do środka, poradzę sobie!
- Nie wejdę, dopóki stąd nie pójdzie – warknął.
- Arthur, proszę…
- Rozkoszne… Cóż za…
- Wynoś się! Remus! – Puściła uścisk, gdy znów lekko się szarpnął. Była pewna, nigdy wcześniej nie widziała żeby Lupin był tak wściekły. Mężczyzna zrobił krok do przodu, otwierając szerzej drzwi.
- Remus, na litość boską!
Tymczasem Arthur cofnął się do tyły wystawiając pięści gotowy do ataku. Chwiał się lekko na nogach i było pewne wystarczy jeden ruch by stracił równowagę.
- Remus… proszę…
Mężczyzna zmierzył go surowym spojrzeniem i odwrócił się.
- Pantoflarz…
Nie próbowała go powstrzymać. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, złapał za swój płaszcz i wybiegła, potrącając ręką po drodze Arthura, który upadł na ziemię.
Doszła do alejki i szybkim krokiem oddaliła się w przeciwną stronę do domu rodziców. Nie miała zamiaru patrzeć na tą błazenadę, jaką urządził Welling. Nie była tylko pewna, o którego z nich, obawia się bardziej.
***
Gdy wróciła dziesięć minut później, drzwi były już zamknięte a Arthura nie było w pobliżu.
Weszła do środka, otrzepując buty. Zdjęła płaszcz i weszła do pokoju. Po śniadaniu było już posprzątane. Pan Robertson siedział na fotelu przed kominkiem patrząc z rozbawieniem na Remusa, który siedział naprzeciwko, trzymając lód przy ręce.
- Nie mogłeś się powstrzymać? – Spytała podchodząc do niego i kucając przy fotelu. Zabrała lód z dłoni i skrzywiła się lekko. Naskórek na dłoni był zdarty a ręka lekko zaczerwieniona.
- Sam się prosił – mruknął Lupin znów przykład
ając lód do dłoni.
- Lepiej się czujesz? – Spytała ironicznie, siadając obok.
- Zdecydowanie – odparł z satysfakcja.
- To było celne uderzenie… - odezwał się pan Robertson, ale szybko umilkł pod spojrzeniem żony, która weszła do pokoju.
- Dziecinada – podsumowała Cristin a jej matka zachichotała – mój ty bohaterze…
***
- A jak szkoła? – Spytała Ann, podając Amel kawałek ciasta. Helen spojrzała na siostrę surowym spojrzeniem.
- Dobrze…
Kiwnęła głową. Dziewczyna przeniosła wzrok ze strasznej siostry na swoją siostrzenicę.
- Ann, kochanie powiedz mi, jak tam twój przyjaciel… Robert, tak?
Ann kiwnęła głową, nie patrząc na matkę.
- Kolejny kochaś? Myślałam, że teraz jest ten… jak mu tam… Adam?
- Nie twoja sprawa – mruknęła kobieta spoglądając na siostrę – Robert to mój znajomy z pracy. Po za tym się z kimś spotyka. A ja, nadal umawiam się z Adamem. Zajmij się lepiej nauką.
- Oh, na pewno tak zrobię. Nie mam zamiaru w wieki trzydziestu lat być rozwódką z dzieckiem.
- To nie twoja sprawa, co robię ze swoim życiem – warknęła Ann. Helen odrzuciła blond loki do tyłu. Państwo Winter, obserwowali córki w milczeniu.
- Oczywiście. Jesteś tylko starszą siostrą, która…
- Która wie, co robi! A ty bądź łaskawa, nie wtrącać się do mojego życia! – Powiedziała ostro wstając od stołu.
- Ann, proszę usiądź. Helen, zachowuj się. To jak na uczelni…
- W porządku – powiedziała cicho dziewczyna, gdy Ann usiadła – Już mówiłam.
- Może zaprosiłabyś swojego chłopaka na obiad, jeszcze przed twoim wyjazdem? – Spytał Winter, patrząc na córkę.
- Nie mam zwyczaju angażować się zbyt szybko – powiedziała zjadliwie, mierząc siostrę spojrzeniem pełnym wyższości.
- Jeszcze jedna aluzja, ty mała żmijo to…
- Ann! Są święta – powiedziała surowo pani Winter, wstając – Jeśli nie umiecie się zachować, macie natychmiast odejść od stołu! Helen, to jest życie Ann. Ułożyło się tak, jak się ułożyło, ale nie masz prawa go krytykować w ten sposób, nawet, jeśli uważasz, że popełniła błędy. To ludzki przywilej… Ann, zachowuj się konsekwentnie do wieku…
- Dobrze…
- Oczywiście…
***
Zmarszczyła brwi, zatrzymując wzrok kolejno na każdym.
Tak drętwej atmosfery, nie widziała jeszcze nigdy.
Po nieudanej próbie konwersacji, jaką prowadzili James z Vernonem i Charlusem w ubiegłe święta, w tym roku, cała trójka postanowiła milczeć, ograniczając się do krótkich pytań i jeszcze krótszych odpowiedzi.
Harry, siedział nadęty przy matce, łypiąc groźnie na Dudleya, ten z kolei tylko co jakiś czas, patrzył w jego stronę, rzucając mu mordercze spojrzenie.
Petunia, wraz z matką, Lily i Potter, wymieniły między sobą przepraszające uśmiechy, pozwalając sobie na dłuższe rozmowy w kuchni lub z dala od mężczyzn.
Nawet Bombo i Kinder, spali w ciszy w kuchni, a nie, jak zazwyczaj biegali pod nogami gośći, zaczepiając ich pod stołem.
- Może poszlibyśmy na spacer? – Spytała łagodnie Pani Evans, spoglądając na wszystkich – Dobrze by wam to zrobiło…
- Lepiej nie, Lily – zaczęła Petunia, ale kobieta szybko jej przerwała.
- Krótki spacer dobrze mi zrobi, nie mogę cały czas leżeć…
- W takim razie chodźmy.
***
- Po co ten spacer? – Spytała Lily, idąc między matką a teściową i obserwując uważnie prowadzących mężczyzn.
- Przynajmniej możemy porozmawiać – szepnęła Lisa***, obejmując córki za ramiona.
- Nie mogłyśmy rozmawiać w domu? – Zapytała Petunia, obawiając się szalikiem – Tam było ciepło.
- Mówiłam ci już dawno, że masz za lekkie ubranie – powiedziała kobieta, patrząc na córkę – Spójrz, przecież ten płaszczyk jest przewiewny.
- Mamo – syknęła Dursley, a Lily wraz z teściową zachichotały.
- Ja ci po prostu mówię, że jesteś za lekko ubrana.
- Nie mam dziesięciu lat!
-Gdy miałaś dziesięć lat, też się nie słuchałaś – powiedziała Lisa a kobieta zarumieniła się. Lily parsknęła śmiechem.
- Jeśli cię to pocieszy, dostałam dziś wykład od mamy na temat ochrony stóp – powiedziała po chwili kobieta. Petunia uniosła brwi.
- Nie powinnaś chodzić boso po domu. Możesz się przeziębić – Usprawiedliła się kobieta – I nie mów mi, że nie jesteście takie same, względem chłopców.
- Tylko trochę – przyznała Lily wzruszając ramionami – To jeszcze dziecko i…
- Oczywiście, oczywiście – przerwała jej stanowczo Potter – Wszystkie jesteśmy dokładnie takie same dla dzieci. Taka rola matek.
Pokiwały w milczeniu głowami i spojrzały w stronę idących z przodu mężczyzn. Szli, nadęci, co jakiś czas wymieniając uwagi między sobą. Przed nimi, z dumnie uniesioną głową szedł Dudley. Harry, gdzieś zniknął.
- Gdzie Harry? – Spytała, rozglądając się dookoła. Kobiety, zatrzymały się przed nią i rozejrzały dookoła – James!
Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił szybko do żony.
- Gdzie Harry?
Potter już otworzył, żeby odpowiedzieć, gdy koło jego ucha śmignęła śnieżka i ugodziła Dudleya prosto w pulchny policzek.
Lily już otworzyła usta, by zrugać syna, gdy Dudley zrobił się cały czerwony na twarzy i z rządzą mordu w oczach zwrócił się, by oddać kuzynowi.
Nikt, ani Potterowie, ani Dursleyowie ani nawet Evans, nie wiedzieli jeszcze nigdy, by ta dwójka robiła coś z taką zaciekłością. Śnieżki śmigały z prędkością światła i tylko niektóre trafiały do celu.
I gdy wydawało się, że obaj chłopcy opadają już całkiem z sił, jedna z śnieżnych kulek trafiła z rozpędu w Charlusa Pottera.
James już otworzył usta, chcąc zakończyć błazeńską walkę, gdy sam dostał śnieżką kulką.
Zamrugał i powoli odwrócił się do ojca, który roześmiał się na widok głupiej miny syna.
Harry zszokowany zawisł z kolejną kulką śniegu w dłoni, patrząc na reakcje ojca. Ten zmarszczył brwi.
Lily, która przyglądała się mężowi, od razu zauważyła niebezpieczny błysk w oku męża.
- O nie! James, spokój! Harry, odłóż tą śnieżkę. – Podyktowała. Harry, posłusznie ułożył śnieżkę na ziemi, James wzruszył ramionami a Charlus, spojrzał na swoje buty z zawiedzoną miną – Chodźcie, do domu…
***
- Mogę zaryzykować stwierdzenie, że te święta to była porażka… - podsumowała Lily stawiając przed przyjaciółkami talerzyki z ciastem – w przyszłym roku pasuje.
- Ty przynajmniej nie słuchałaś, jak bardzo zmarnowałaś sobie życie – mruknęła Ann patrząc z niechęcią na talerzyk z ciastem – Nie dam rady…
- Lisa…?
- Trafiłaś w dziesiątkę – mruknęła kobieta – Moja siostra uwielbia to robić. Zawsze uwielbiała. I jeszcze komentuje nie swoje sprawy.
- Co masz na myśli? – Spytała Patsy, rzucając się na ciasto – Pyszne…
- Adam… - mruknęła a Lily parsknęła w filiżankę – Nie śmiej się!
- Właśnie, jak to możliwe, że jesteście razem już prawie trzy miesiące a do tej pory go nie znamy?
- Stawiam kremowe, że ten facet z kawiarni go zna – szepnęła Cristin a Liz podała jej swoją rękę przyjmując zakład.
- Nie wiem. Jakoś tak wyszło – powiedziała kobieta wzruszając ramionami.
- Twoi rodzice go znają? – Spytała Liz, rzucając Lupin znaczące spojrzenie. Ann zachichotała.
- Mama miała przyjemność…
- A ten… jak mu tam… ten z kawiarni?
- Robert? Tak, zdaje si
ę, że razem chodzili do szkoły…
Cristin uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Jak wam minęły święta?
- A jak miały? Cały dom ludzi kłótnia na skalę powstania goblinów …
- Oh, do ciebie nie przyszedł facet, który o mało nie doprowadził do rozpadu twojego małżeństwa – wtrąciła Cristin. W pokoju, zapanowała cisza.
- Dobra, miałam bardzo udane święta – powiedziała szybko Lily – Naprawdę przyszedł?
- Tak.
- I co? – spytała Liz patrząc na przyjaciółkę niepewnie – Była draka?
- Była.
- Bardzo duża.
- Bardzo.
- Zaczynam się bać – powiedziała Patsy obserwując przyjaciółki – powiesz coś więcej.
- Awantura? – Spytała Lily.
- Nie ujęłabym to tak tego – powiedziała powoli Lupin – Rzekłabym, że to był… rękoczyn.****
Liz zakrztusiła się gwałtownie. Ann rzuciła się do niej, klepiąc ją po plecach.
- Rękoczyn? – Powtórzyła, ocierając usta – żartujesz?,
Pokręciła głową, powstrzymując śmiech.
- Wolę nie wiedzieć, jak to się zaczęło… i skończyło – stwierdziła Ann uśmiechając się lekko.
- Ja chyba też…
***
Święta się skończyły.
Tymczasem, coraz mniej czasu, zostało do Sylwestra.
Lily, której pozostał miesiąc do rozwiązania ciąży, poinformowała męża od razu po świętach, że nie ma zamiaru ruszać się z domu. Po długich dyskusjach, wszyscy uznali, że Sylwester spędzą u Potterów, popijając soki z winogron, zagryzając słonymi paluszkami a o północy, opijając nowy rok oranżadą niskosłodzoną, przy okazji, odsyłając dzieci do dziadków.
- Taki wolny wieczór przy soczkach i oranżadzie, dobrze nam zrobi – podgumowała Lily.
***
Uśmiechnęła się, widząc zmieszaną minę męża. Spojrzał na trzymaną szklankę z paluszkami, poczym postawił ją na stoliku obok oranżady.
- Mam wrażenie, jakbym znów miał osiem lat – powiedział siadając obok Lily – Myślisz, że paluszki wystarczą?
- W lodówce są kanapki. Wyjmiemy je później. Mówiłeś, że to dobry pomysł…
- No tak.
- Sam to zaproponowałeś – przypomniała.
- Miałem nadzieję, że zaprzeczysz… - mrukną a kobieta wybuchła śmiechem – No dobra, mniejsza o to, Kiedy mają być?
- Za chwilę. Patsy mówiła, że się spóźni. Ma jeszcze coś do załatwienia.
Pokiwał głową i spojrzał na stolik poczym zaśmiał się głośno.
- Wydaje mi się, że to będzie niezapomniany wieczór…
***
Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się, widząc stojącą w drzwiach Patsy. Ta odwzajemniła uśmiech wchodząc do środka.
- Co tak długo? - Spytała, Lily - myślałam, że się nie doczekamy.
- Wybaczcie - powiedziała Patsy, rozpinając kurtkę - Musiałam coś załatwić. Peter już jest?
- Tak... Od dawna… chodź do …
- Zaraz - mruknęła i szybko podeszła do męża. Odciągnęła go od przyjaciół, szepnęła coś na ucho i oboje wyszli z pokoju.
- Co się dzieje? – Spytała zszokowana kobieta, siadając obok męża.
- Nie wiem... Ona ostatnio jest naprawdę jakaś dziwna...
- Kto? - James pochylił się nad Lily - Kto jest dziwny?
- Nie ważne. Wy mężczyźni nie widzicie takich rzeczy.
***
- Posłuchajcie - zaczęła Patsy, zerkając porozumiewawczo na męża. Peter uścisnął tylko mocniej jej dłoń i kiwnął głową - Muszę wam o czymś powiedzieć.
Głowy wszystkich zwróciły się na nich z zainteresowaniem.
- Za.. Jakiś czas, będzie nas - tu wskazała na Petera - Trochę więcej.
Zapanowała głucha cisza. Wszyscy wpatrywali się z szokiem na kobietę. Jako pierwsza, głos odzyskała Liz.
- Cudownie! - Wykrztusiła a na jej twarzy pojawił się uśmiech- Cudownie.
Patsy wyszczerzyła się w uśmiechu.
- W końcu - Cristin uśmiechnęła się lekko - Kiedy dokładnie?
- Jeszcze nie wiem - wyjaśniła kobieta wzruszając ramionami.
- Lekarz nie określił kiedy? - Zdziwiła się Liz, maszcząc brwi – Na prawdę?
- No, powiedział. Mniej więcej. Ale u zwierząt, to różnie bywa, prawda? – wyjaśniła obserwując przyjaciół. Znów zapanowała głucha cisza.
- Zwierząt? - Powtórzył Syriusz, do którego jako pierwszego dotarło to, co powiedziała kobieta.
- No tak. Coral jest przecież kotem, nie? - Odezwał się Peter tonem, który miał wyrażać że to najoczywistsza rzecz na świecie. Wszyscy wpatrywali się w nich jak w idiotów.
- Coral? – powtórzyła Lily całkiem zbita z tropu – Coral jest w ciąży?
Patsy kiwnęła głową zachowując grobową minę.
- Nie cieszycie się? - Spytała po chwili urażony, tonem, spuszczając nieznacznie głowę.
- No... Ciszymy, ale...
Urwała, widząc miny przyjaciół. Peter przygryzł wargę, wpatrując się uparcie w swój widelec. Patsy zacisnęła usta, a jej twarz zrobiła się czerwona. Oboje trzęśli się od powstrzymywanego śmiechu. Widząc całkiem zbite z tropu miny przyjaciół, wybuchli.
- Nie no! - Powiedziała Lily, odzyskując mowę - Wy... To...
Kiwnęli głowami, nadal się śmiejąc. Wszyscy zamrugali, zupełnie zszokowani nagłym obrotem spraw.
- Czyli… Coral nie jest w ciąży? – Spytała Ann dla pewności. Patsy kiwnęła głową nadal chichocząc.
Długą chwilę, trwało nim się uspokoili. Lily spojrzała urażona na przyjaciół.
- Żałujcie że nie wiedzieliście swoich min – powiedziała Patsy, nadal chichocząc – Były nieziemskie.
- Ja się nie nabrałem - powiedział szybko James i zachichotał - Może tylko troszkę...
- A tak na poważnie – zagadnęła kobieta biorąc do ręki szklankę z sokiem – To naprawdę będzie nas więcej…Jestem w szóstym tygodniu ciąży.
Znów zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w przyjaciół, którzy tym razem uśmiechnęli się, wyczekując na reakcję. Pierwszy podniósł się Potter, by po chwili znów schylić się do żony.
- Czy nietaktem będzie zaproponować po kieliszku szampana przy gratulacjach? – Spytał szeptem a Lily kiwnęła głową.
- Myślę, że nie.
***
Owinęła się szczelniej kurtką, wtulając w ramię męża. Potter przyciągnął ja do siebie obejmując ją ramieniem.
Uśmiechnęła się i spojrzała w górę. Gdzieś z boku, słyszała ciche oddechy przyjaciół i nerwowe stąpanie z nogi na nogę.
Odwróciła się posyłając szeroki uśmiech do Cristin, która odwzajemniła gest poprawiając szalik. Rozległo się ciche odliczanie, które po chwili przerodziło się w głośne liczenie.
Zaśmiała się, słysząc głośne krzyki gdzieś z tyłu i spojrzała w niebo, które rozbłysło od różno kształtnych farewerków.
- Wszystkiego Najlepszego.
Podniosła głowę i spojrzała na Pottera, który uśmiechnął się szeroko.
- Szczęśliwego Nowego Roku.
- I…
Biała śnieżna kula, wylądowała na głowie, Pottera. Odwrócił się wściekły i wybuchł śmiechem, widząc Syriusza i Remusa, stojących obok siebie i ukradkiem pokazującym palcem wskazującym na siebie.
- To on – powiedział wymijająco Black, a Syriusz obrócił się oburzony.
- Nie prawda – fuknął – To on.
- Ja ci dam, żeby tak na przyjaciela winę zwalać!?
- Powiedziałeś że trzeba go trochę rozruszać – mruknął Black zakładając ręce na siebie.
- To ty zrobiłeś kulkę – zauważył Lupin, zupełnie ignorując rozbawione spojrzenia ogółu.
- Ty rzuciłeś.
- Razem rzucili….
Zamrugali, powoli przenosząc wzrok na Pottera.
- Trudno dojść, który to z was, więc oddałem obu – wyjaśnił powstrzymując śmiech i odwrócił się do żony, – na czym skończyłem…?
- Było coś o… Szczęśliwym
Nowym Roku?
- Racja… - uśmiechnął się, pochylając nisko nad kobietą i cmoknął ją czule w czubek nosa. Zachichotała – Szczęśliwego Nowego Roku. Żeby okazał się lepszy, niż ostatni. O ile to możliwe.
***
* w wszechmogącym Internecie, wyczytałam, że to w Wielkiej Brytanii, jest praktykowany ten zwyczaj. Bardzo mi się on podoba, wiec postanowiłam zrezygnować z przyjętej przez panią Rowling zasady kupki prezentów przy łóżku
** Chyba nie muszę pisać tytułu? „White Christmas” – jeśli ktoś nie wie:P
*** Tak, nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta, lub czy ktokolwiek wie, ale Ann ma siostrę. Jak łatwo się domyślić, jest młodsza. Wspomniałam chyba o tym, nie jestem tylko w stanie powiedzieć kiedy. Wiem, że w pierwszych opisach było o tym, dlatego teraz uznałam że nadeszła chwila, by trochę o niej popisać.
**** I tu, aż nie mogę powstrzymać się od komentarza…”Cicha woda, brzegi rwie…”
Jeśli chodzi o błędy. Próbowałam wyłapać ich jak najwięcej, jednak przy takiej ilości tekstu, jest to dość trudne. Macie przed sobą, ponad 12 stron notki, że się tak pochwalę ;P
No, ale nie o tym miałam… Tę norkę, chcę zadedykować. Dawno chyba tego nie robiłam a okazja jest;D Gracji – wszystkiego najlepszego kochana! I … a, niechaj będzie ;D w chwili próżności ;D Sobie również – 17 lat to poważny wiek :P Czasami…:D
***
Rzuciła mu surowe spojrzenie, opierając dłonie na biodrach.
- Rozmawialiśmy o tym – powiedziała stanowczo – to pierwsze święta w nowym domu, miały być wyjątkowe.
- Nie widzę nic wyjątkowego w obecności twojego szwagra – powiedział Potter krzywiąc się lekko – Dobrze o tym wiesz. Znasz moje zdanie na jego temat.
- Nic na to nie poradzę. To będzie tylko jeden dzień.
- Mogłaś mnie uprzedzić.
- Nie wiedziałam. Byłam pewna, że w tym roku święta spędzimy tak jak zawsze. Mama dopiero wczoraj zaproponowała zmianę planów… Wiesz, że organizacja świąt jest męcząca, w jej wieku to nie najlepsze rozwiązanie…
- W twoim stanie, to też nie jest odpowiednia decyzja! Lily, za miesiąc będziesz rodzić!
- Pomogą mi. Petunia i mama przygotują większą cześć. Chodzi tylko o to, żebyśmy spędzili je tu. James, proszę cię…
- Dobrze, ale nie spodziewaj się świąt jak z bajki. Coś czuję, że znów, skończą się one fiaskiem….
- Grunt to pozytywne myślenie – zauważyła kobieta i uśmiechnęła się lekko, siadając obok męża – Będzie miło, zobaczysz.
- Tak, już to widzę…
Westchnęła ciężko opierając głowę o ramię męża. Podświadomie czuła, że Potter ma rację.
***
Owinęła szczelniej szalik, podciągnęła czapkę i przeszła do Jamesa i Harryego, którzy stali przy jednej z choinek i słuchali, co mówi im o niej niski jegomość w zielonej tiarze.
- Co my tu robimy? – Spytała, łapiąc się męża za rękę, by nie upaść, gdy gruba czarownica popchnęła ją przechodząc obok.
- Wybieramy choinkę.
- Ale czemu tu? Zawsze…
- Te choinki, są bardzo wytrzymałe droga Pani – powiedział czarodziej, schylając się nisko – Odpowiednio hodowane, trzymają igły dłużej niż zwykłe drzewka rosnące w lasach.
- Odpowiednio hodowane?
- Podlewamy je odpowiednim eliksirem, proszę Pani – rzekł uprzejmie mężczyzna – ręczę ręką, że gdy minie czas świąt, choinka nie zgubi nawet połowy igiełek. Zaoszczędzi pani sił, a wierzę, że są Pani teraz o wiele bardziej potrzebne niż kiedykolwiek – dodał, patrząc na brzuch kobiety.
- Co o tym myślisz? – Spytała, patrząc na Jamesa.
- Mówi prawdę – odpowiedział spokojnie – Zawsze mieliśmy taką choinkę. Mugolskie są zbyt delikatne.
- Przez lata, mieliśmy zwykłe drzewka i dopiero teraz przyszło ci do głowy że czas na zmiany?
- Do tej pory, większą część świąt, spędzaliśmy po za domem – zauważył mężczyzna – a rok temu, sama wybierałaś choinkę.
- No dobrze… już dobrze – powiedziała i odwróciła się do czarodzieja – A ma pan większe?
- Oczywiście, Droga Pani. Tędy proszę.
***
Wydawało jej się, że gorzej być nie może.
Myliła się. Jej młodsze siostry stały po środku kuchni, kłócąc się ze sobą, najmłodsza z rodzeństwa, siedziała na krześle, próbując coś powiedzieć, gdzieś z boku jeden ze starszych braci próbujący uspokoić płaczące dziecko i równocześnie uspokajając rodzeństwo i matka, która zrezygnowana opadła na krzesło by po chwili dołączyć się do ostrej wymiany zdań.
Na stole, siadła Coral, i wsadziła nos w jedną z misek, łapką przygniatając listę potraw, które mieli przygotować na śniadanie dnia następnego.
Zamrugała ściskając między palcami ścierkę i próbując się opanować. Złość, gromadzona od rana buzowała w niej coraz mocniej i czuła, że lada moment eksploduje. Potrzebowała tylko ognia, który zapali niebezpieczny ląd.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadł Peter, zrzucając z ramion i butów mokre kropelki deszczu, które upadły na świeżo umytą posadzkę.
Spojrzał na kłócących się ludzi, potem na żonę, która ścisnęła mocniej ściereczkę i cofnął się do tyłu, widząc jak jej uszy robią się czerwone.
- Patsy… mamy problem. Te świecidełka, z ubiegłego roku, się potłukły…
- DOŚĆ! – Krzyknęła gwałtownie rzucając ściereczkę o podłogę. Coral cofnęła się gwałtownie, zrzucając na ziemię jedną z misek. W kuchni, zapanowała głucha cisza – Mam dość! Jest Wigilia, na litość boską!
Ściągnęła fartuszek i wyszła szybkim krokiem z kuchni, rzucając ubraniem w zszokowanego nagłym wybuchem żony Petera.
- Mamy problem – powiedział Rick, patrząc na córeczkę, która znów zaczęła kwilić – Czuję, że łatwo nie odpuści – dodał, gdy rozległ się trzask zamykania drzwi od łazienki.
***
- Patsy wyjdź – poprosił, przykładając głowę do drzwi – Przeprosiliśmy już…
- Nie! Sami sobie róbcie święta! – Krzyknęła stłumionym głosem – Nie będę wszystkiego robić sama!
- Nie musisz – powiedział spokojnie – Amber i Kelly przestały…
- Jestem Trecy – podpowiedziała szeptem kobieta – Amber jest najmłodsza.
- Mniejsza o to – fuknął Rick – Teraz możesz być nawet Reyem…
- Ej!
- Cicho, bo nigdy nie wyjedzie – jęknęła Kelly, kręcąc głową – Patsy, chodź…
- Mowy nie ma!
- Nie możesz siedzieć tam cały wieczór – zauważył lekko podenerwowany Peter.
- Owszem, mogę!!
- Proszę cię – zaczął, ale urwał, słysząc trzask zamka i zanim zdążył się cofnąć, drzwi otworzyły się waląc go w czoło i zostawiając czerwony ślad.
- Nie myśl, że dam… O rany!
***
Pochyliła się nad mężczyzną, przykładając owinięty w ręcznik lód.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam – powiedziała przepraszającym tonem, odgarniając grzywkę z czoła męża i syknęła widząc obfite zaróżowine – Jestem dziś wyjątkowo drażliwa…
- Daj spokój, nic się nie stało – odpowiedział, podnosząc się na łokciach – To tylko siniak.
- No, ale jaki duży… Leż na razie, a ja wezmę się za kończenie przygotowań…
Uśmiechnęła się i odwróciła, poczym szybko wyszła z pokoju.
- Czasem odnoszę wrażenie, że moja siostra jest dziwna – zauważył Rick, patrząc w miejsce, w którym zniknęła kobieta.
- Tak… Ona zawsze była trochę inna…
***
Zmarszczyła brwi, oglądając dokładnie ubrane już drzewko. Przygryzła niepewnie wargę.
- Syriusz – powiedziała cicho – Nie wydaje ci się, że jest tego za dużo?
- Rok temu twierdziłaś, że choinka jest zbyt skromna – fuknął mężczyzna drapiąc się po nosie.
- Tak, ja wiem, ale …Tego jest zbyt dużo – powiedziała ostrożnie – po za tym, mamy pięć psów, będą małe dzieci… - spojrzała na psiaki, które rzuciły się na zwisające na samym dole bombki.
- Dob
ra, znam to spojrzenie – mruknął mężczyzna – Steven, zabierz psy. Vivien, rozbieramy – powiedział entuzjastycznie. Chłopiec uniósł brwi, nie racząc podnosić się z podłogi a Vivien zaklaskała radośnie w rączki i jednym ruchem, zerwała najbliższą bombkę – Dobra, w sumie dam sobie radę sam – dodał ciszej i bez zbędnych słów zabrał się za ściąganie zbędnych ozdób. Liz postała chwilę i również podeszła do drzewka.
- Pomogę ci – oznajmiła z uśmiechem na twarzy.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nie mam ani grosza władzy nad własnymi dziećmi – stwierdził szeptem a Liz zachichotała – ale ci… nie mów im, że o tym wiem.
***
- Bardzo się ciszę – mruknęła kobieta, biorąc Amel na ręce – Wprost nie mogę się doczekać, aż usłyszę te wszystkie cudowne komentarze pod moim adresem…
- Jesteś niesprawiedliwa – zauważyła kobieta opadając na krzesło – Helen po prostu…
-Helen, po prostu jest lepsza – powiedziała szybko Ann – nie zadurzyła się w draniu, uczy się na Uniwersytecie, jest niezależna i wolna. Ja, nie kontynuowałam nauki, wyszłam za mąż w młodym wieku a teraz, jestem, rozwódką z dzieckiem. Wiem o tym – dodała tonem, kończącym rozmowę.
- Nie to chciałam powiedzieć…
- Zapomniałam, że ona nie mieszka u rodziców robiąc im kłopot. Ale o to się nie martwię, po świętach chcę szukać mieszkania.
- Ann! – Powiedziała szorstko kobieta – Przesadzasz! Mówiłam ci, że możesz tu mieszkać. Mi to jest na rękę, mam zajęcie i jesteście blisko.
- Chcę się usamodzielnić - wyjaśniła kobieta – uporządkować swoje sprawy. Te finansowe i sercowe. Porozmawiamy o tym, po świętach, dobrze?
- Oczywiście…
***
Jak mówi starodawny zwyczaj, w noc z Wigilii na Święto Bożego Narodzenia, niebo przeszywają sanie Świętego Mikołaja, które ciągnięte przez orszak reniferów, mają za zadanie dotrzeć do każdego zakamarka na świecie i obdarować każdego człowieka, wymarzonym prezentem.
W rzeczywistości, wygląda to zupełnie inaczej, lecz któż o to dba?
Każdego wieczora wigilijnego, rodziny, przygotowane do snu, układają przy swoim łóżku skarpety* spodziewając się, że już z samego rana, ujrzą w swoich nogach paczuszki z prezentami.
Dzieci, ustawiają na stolikach ciastka wraz mlekiem, by zaspokoić głód świętego..
Jednak, porzućmy baśniowe zwyczaje.
Są różni ludzie, którzy różnie obchodzą to święto. Jedni, trzymają się zwyczajów, kładąc się wcześnie spać a przed snem, czytając Opowieść Wigilijną, jeszcze inni, traktują to święto w zupełnie lekki sposób, nie widząc w nim nic, prócz kupy roboty i prezentów.
Lily Potter, należała do tej pierwszej grupy.
Ponieważ urodziła się w rodzinie Mugoli, dość długo musiała przyzwyczajać się do zwyczajów panujących wśród czarodziei. Nie raz wynikały z tego dość zabawne sytuacje, gdy wraz z mężem, odkrywała różnice. Dopiero po kilku latach, udało im się połączyć tradycje obu światów, tak, by nie zatracić ich sensu.
Nie żałowała. Nadal wieszała skarpety przy łóżku, co dla Jamesa wydawało się być dziecinada, jednak dzielnie znosił kaprysy żony, co roku włączała tą samą płytę z kolędami i rok w rok, obwieszała dom kolorowymi girlandami i łańcuchami.
W tym roku, również tak było. Potter, wraz z synem, zadbali, by cały dom eksponował święta. W każdym pomieszczeniu rozwiesili kolorowe łańcuchy i unoszące się światełka, porzucali magiczny śnieg na parapetach okien i oszronili szyby. Z zewnątrz oświetlili dom kolorowymi świetlikami unoszącymi się nad dachem i oknami i wijącym się ostrokrzewem.
Jedyne, czego brakowało Potter, by te święta były jak z bajki, to puszysty, biały śnieg, który za nic nie chciał spaść.
***
W Boże Narodzenie, to Lily obudziła się jako pierwsza. Starając się nie obudzić męża i powstrzymując chęć zajrzenia do wiszącej na ramie łóżka skarpety wstała i przeszła przez sypialnię, ostrożnie stawiając stopy na drewnianej podłodze.
Zachichotała, widząc wiszące na ścianie dwie skarpetki, opisane przez Harryego „Kinder” i „Bombo” i przeszła po schodach, powtarzając sobie w myślach, żeby wrzucić coś przed tym, jak syn wstanie.
Pchnęła drzwi od salonu i rzuciła krótkie spojrzenie na choinkę, poczym podeszła do jednego z foteli i usiadła na nim, układając się wygodnie.
Spojrzała na zegar. Dochodziła siódma rano.
Leniwie przeniosła wzrok na okno i jęknęła cicho. Oszronione przez Jamesa szyby, zasłaniały cały widok na ogród.
Podniosła się, pogładziła brzuch i powoli przeszła do okna,
Przetarła szybę. Nic. Powtórzyła czynność, tym razem intensywniej, jednak jedyne, co nadal widziała, to lodowe igiełki, silnie związane z szybą.
Zmarszczył brwi i złapała za klamkę od okna. W ostatniej chwili, przypomniała sobie o tym, że na dworze panuje zima, a ona stoi w samej koszulce.
Ruszyła szybko różdżką, i do pokoju wparował ciepły zimowy płaszcz. Opatuliła się nim szczelnie i pociągnęła za klamkę.
Jęknęła z zachwytu, trzymając się mocno framugi okna. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz. Wiatr, który wdarł się do środka, wniósł ze sobą białe płatki śniegu, z których część, zatrzymała się na jej twarzy i włosach.
Zaśmiała się głośno, wyciągając dłoń na zewnątrz.
**„Oh the weather outside is frightful
But the fire is so delightful
And since we've no place to go
let it snow, let it show, let it snow
It doesn't show signs of stopping
And I've bought some us corn for popping
The lights are turned way down low
let it snow, let it snow, let it snow
When we finally kiss goodnight
How I'll hate going out in the storm
But if you'll really hold me tight
All the way home I'll be warm
The fire is slowly dying
And, my dear, we're still goodbying
But as long as you love me so
let it snow, let it snow, let it snow
It doesn't show signs of stopping
And I've bought some us corn for popping
The lights are turned way down low
Let it snow, let it snow, let it snow
Let it snow, let it snow, let it snow
Let it snow, let it snow, let it snow”
Poczuła, że robi się chłodno. Z pewnym oporem, zmusiła się by zamknąć okno poczym powoli wróciła na fotel, ściągając płaszcz i rzucając go na oparcie fotela.
Zaśmiała się cicho pod nosem i otuliła leżącym na oparciu kocem.
***
Z trudem powstrzymał śmiech, widząc dwie skarpetki wiszące w holu i bardzo powoli przeszedł do kuchni. Dopiero tam, pozwolił sobie na chichot.
- Widziałaś, co nas syn przygotował dla zwierząt? – Spytał, drapiąc się po głowie.
- To twoje skarpetki – powiedziała kobieta i podeszła do niego, wręczając mu dwa malutkie pakunki – dołóż.
- A jak mnie zobaczą? – Spytał konspiracyjnym szeptem, próbując powstrzymać się od chichotu.
- Powiesz, że podglądasz czy nie dostali większego prezentu – wyjaśniła i sama się zaśmiała – No już.
- Dobra, dobra… a ten na marginesie – dodał podchodząc do żony – Wesołych Świąt.
- Nawzajem – odpowiedziała i zaśmiała się, gdy mężczyzna schylił się do brzucha i coś szepnął – Łaskoczesz!
- Przepraszam, już idę – powiedział szybko z uśmiechem i wyszedł z kuchni.
Pokręciła głową, spojrzała na przygotowane wcześniej rzeczy i usiadła na krzesło. Teraz, pozostało tylko czekanie.
***
- Ucisz je – pisnęła przyciskając głowę poduszką – Proszę…
Podniosła głowę i jęknęła, widząc puste miejsce obok sieb
ie.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadły trojaczki z Mattem i bez ostrzeżenia rzuciły się na matkę.
- Mamo! Wstawaj! Są święta!!
- Tak, tak, dobrze – mruknęła, przykrywając głowę poduszką – Dziewczynki, proszę…
- Ale są święta! Prezenty!!
- Dobrze, dziewczynki, proszę…
- A co to jest!?
Jęknęła słysząc surowy głos matki i zarzuciła na głowę kołdrę.
- Czemu wy nie jesteście ubrane? Cristin, czemu ty jeszcze w łóżku?
- Mamo, są święta, chce spać…
- Załatwię to…
Usłyszała kroki i drzwi od sypialni zamknęły się.
Rozległo się ciche stąpanie i poczuła jak łóżko ugina się pod ciężarem czyjegoś ciała.
- Mamo, wstawaj są święta…
Zachichotała, słysząc szept męża i pozwoliła, żeby zdjął poduszkę z jej głowy. Przekręciła się leniwie i spojrzała zaspanymi oczami na uśmiechniętego Rmusa.
- No, już.
- Długo nie śpisz? – Spytała, drapiąc się po uchu.
- Od siódmej.
- Która godzina? – Spojrzała na niego podejrzliwie a Lupin uśmiechnął się szerzej.
- Dochodzi ósma…
- Ty barbarzyńco! Ósma rano, w Boże Narodzenie a ty mi każesz wstawać!?
- Nie marudź…
- Nie marudź!? Nie marudź!? Ósma rano? – Powiedziała podnosząc się gwałtownie i złapała za poduszkę – Nie lubię cię!
- O przepraszam – zareagował, łapiąc poduszkę, którą żona rzuciła w jego stronę – To ja cię grzecznie budzę, pozwalam spać do ósmej, bo dziewczynki już godzinę temu chciały cię
budzić a ty mnie tak po prostu nie lubisz!?
Zachichotała.
- No, może trochę lubię… To co, mam wstać?
- Nie pytaj mnie – powiedział udając obrażanego – Nie lubisz mnie.
- No dobra, lubię – cmoknęła go w policzek, uśmiechając się lekko.
- Tylko na tyle cię stać?
- Nie licz na więcej! Tej pobudki, ci nie daruję – powiedziała wychodząc z pokoju. Wyszedł za nią.
- Następnym razem wyleje ci wiadro wody na głowę – obiecał urażony idąc za żoną.
- Nie te święta – zauważyła, zmierzając w stronę łazienki.
- Wsypie śnieg pod pościel – podsunął a kobieta zatrzymała się gwałtownie.
- Nie odważysz się – powiedziała niepewnym tonem. Uniósł brwi – A nie możesz mi zaoferować pobudki w stylu śpiącej królewny? – Spytała potulnie, mrugając rzęsami
- W okresie świątecznym mogę zaoferować ci tylko Czerwonego Kapturka – powiedział, nadając swojemu tonowi oficjalny ton – Śpiąca Królewna obowiązuje w święta narodowe, urodziny i dzień dziecka.
- Nudy – mruknęła wchodząc do łazienki. Zatrzymał się przed drzwiami – Ale jesteś…
Wzruszył ramionami.
- Odegram się – obiecała i zanim zdążyła coś powiedzieć, zamknęła drzwi od łazienki.
- Zobaczymy.
***
Dzwonek do drzwi przerwał całkowicie rozmowę. Cristin, która siedziała na samym brzegu, wstała i z uśmiechem wyszła, krzycząc coś do męża.
Przeszła przez korytarz, nadal chichocząc, podeszła do drzwi i poprawiła aksamitną sukienkę, w którą była ubrana.
Pewna, że to kolędnicy, pociągnęła za klamkę i spojrzała wryta na stojącego przed drzwiami mężczyznę. Od razu pchnęła drzwi, chcąc je zamknąć, ale był szybszy. Wstawił nogę miedzy futrynę, uniemożliwiając zamknięcie drzwi.
- Wynoś się – warknęła próbując wypchnąć jego stopę – natychmiast.
- Przyszedłem życzyć wesołych świąt – powiedział trochę niewyraźnie.
- Jesteś pijany – syknęła z obrzydzeniem, ciągnąc drzwi – Powiedziałeś, a teraz się wynoś.
- Nie. Jestem trzeźwy – mruknął łapiąc się futryny by nie upaść – Tylko ci się wydaje.
- Wynoś się.
- Powtarzasz się… Chcę ci tylko powiedzieć…
- Nic mnie to nie obchodzi – warknęła, oglądając się do tyłu czy nikt nie idzie – A teraz bądź łaskawy wynieść się z mojego życia!
- Kochanie wszystko w porządku?
- Tak mamo. Już idę – krzyknęła trochę roztrzęsionym głosem i dodała szeptem – Nie chce cię tu widzieć. Idź.
- Posłuchaj… Ja mam… Muszę.. – Złapał się drzwi i zamrugał kilka razy – Ja po…
- Co się dzieje? Co on tu robi?
Przymknęła oczy i odwróciła się do męża.
- Właśnie wychodzi – powiedziała uśmiechając się do Remusa – Do widzenia.
Pchnęła drzwi, ale Arthur nadal nie zabrał stopy. Patrzył się na Lupina z lekkim rozbawieniem.
- Rufus… miło cię widzieć. Właśnie sobie rozmawialiśmy z Cristin…
- Powiedziałam idź – syknęła – Już!
- Ci… Nie mówię teraz do ciebie, śliczna…
Remus podszedł bliżej, obserwując go groźnym spojrzeniem.
- Chyba powiedziała wyraźnie, że wychodzisz – syknął nie spuszczając z niego wzroku.
- OJ… Tak jej się wydaje. Przecież ja chcę tylko porozmawiać… wiem dużo, o czym ty na pewno nie wiesz.
Złapała męża szybko za ramię widząc, że robi krok do przodu.
- Remus! – Syknęła – Uspokój się. Chodź…
- Nic nie robi! Nie ograniczaj go – powiedział mężczyzna, puszczając futrynę. Zachwiał się lekko, ale nie upadł, nadal mierząc Lupina ironicznym spojrzeniem.
Remus zrobił kolejny krok do przodu.
- Tylko raz – szepnął do żony, próbując wyswobodzić się z jej uścisku – Poczuję się lepiej.
- Remus! – Powiedziała z oburzeniem – są święta.
- Co za różnica – mruknął.
- Właśnie. Uważam, że to dobry moment na poznanie tajemnic o żonie…
- Prowokuje cię… Remus, proszę – powiedziała błagalnie, trzymając go mocniej – Arthur, proszę cię, idź.
- Cóż za rozpaczliwe wołanie… - zadrwił mężczyzna, zataczając się lekko.
- Remus! – Krzyknęła, gdy znów lekko się szarpnął – Proszę cię! Wejdź do środka, poradzę sobie!
- Nie wejdę, dopóki stąd nie pójdzie – warknął.
- Arthur, proszę…
- Rozkoszne… Cóż za…
- Wynoś się! Remus! – Puściła uścisk, gdy znów lekko się szarpnął. Była pewna, nigdy wcześniej nie widziała żeby Lupin był tak wściekły. Mężczyzna zrobił krok do przodu, otwierając szerzej drzwi.
- Remus, na litość boską!
Tymczasem Arthur cofnął się do tyły wystawiając pięści gotowy do ataku. Chwiał się lekko na nogach i było pewne wystarczy jeden ruch by stracił równowagę.
- Remus… proszę…
Mężczyzna zmierzył go surowym spojrzeniem i odwrócił się.
- Pantoflarz…
Nie próbowała go powstrzymać. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, złapał za swój płaszcz i wybiegła, potrącając ręką po drodze Arthura, który upadł na ziemię.
Doszła do alejki i szybkim krokiem oddaliła się w przeciwną stronę do domu rodziców. Nie miała zamiaru patrzeć na tą błazenadę, jaką urządził Welling. Nie była tylko pewna, o którego z nich, obawia się bardziej.
***
Gdy wróciła dziesięć minut później, drzwi były już zamknięte a Arthura nie było w pobliżu.
Weszła do środka, otrzepując buty. Zdjęła płaszcz i weszła do pokoju. Po śniadaniu było już posprzątane. Pan Robertson siedział na fotelu przed kominkiem patrząc z rozbawieniem na Remusa, który siedział naprzeciwko, trzymając lód przy ręce.
- Nie mogłeś się powstrzymać? – Spytała podchodząc do niego i kucając przy fotelu. Zabrała lód z dłoni i skrzywiła się lekko. Naskórek na dłoni był zdarty a ręka lekko zaczerwieniona.
- Sam się prosił – mruknął Lupin znów przykład
ając lód do dłoni.
- Lepiej się czujesz? – Spytała ironicznie, siadając obok.
- Zdecydowanie – odparł z satysfakcja.
- To było celne uderzenie… - odezwał się pan Robertson, ale szybko umilkł pod spojrzeniem żony, która weszła do pokoju.
- Dziecinada – podsumowała Cristin a jej matka zachichotała – mój ty bohaterze…
***
- A jak szkoła? – Spytała Ann, podając Amel kawałek ciasta. Helen spojrzała na siostrę surowym spojrzeniem.
- Dobrze…
Kiwnęła głową. Dziewczyna przeniosła wzrok ze strasznej siostry na swoją siostrzenicę.
- Ann, kochanie powiedz mi, jak tam twój przyjaciel… Robert, tak?
Ann kiwnęła głową, nie patrząc na matkę.
- Kolejny kochaś? Myślałam, że teraz jest ten… jak mu tam… Adam?
- Nie twoja sprawa – mruknęła kobieta spoglądając na siostrę – Robert to mój znajomy z pracy. Po za tym się z kimś spotyka. A ja, nadal umawiam się z Adamem. Zajmij się lepiej nauką.
- Oh, na pewno tak zrobię. Nie mam zamiaru w wieki trzydziestu lat być rozwódką z dzieckiem.
- To nie twoja sprawa, co robię ze swoim życiem – warknęła Ann. Helen odrzuciła blond loki do tyłu. Państwo Winter, obserwowali córki w milczeniu.
- Oczywiście. Jesteś tylko starszą siostrą, która…
- Która wie, co robi! A ty bądź łaskawa, nie wtrącać się do mojego życia! – Powiedziała ostro wstając od stołu.
- Ann, proszę usiądź. Helen, zachowuj się. To jak na uczelni…
- W porządku – powiedziała cicho dziewczyna, gdy Ann usiadła – Już mówiłam.
- Może zaprosiłabyś swojego chłopaka na obiad, jeszcze przed twoim wyjazdem? – Spytał Winter, patrząc na córkę.
- Nie mam zwyczaju angażować się zbyt szybko – powiedziała zjadliwie, mierząc siostrę spojrzeniem pełnym wyższości.
- Jeszcze jedna aluzja, ty mała żmijo to…
- Ann! Są święta – powiedziała surowo pani Winter, wstając – Jeśli nie umiecie się zachować, macie natychmiast odejść od stołu! Helen, to jest życie Ann. Ułożyło się tak, jak się ułożyło, ale nie masz prawa go krytykować w ten sposób, nawet, jeśli uważasz, że popełniła błędy. To ludzki przywilej… Ann, zachowuj się konsekwentnie do wieku…
- Dobrze…
- Oczywiście…
***
Zmarszczyła brwi, zatrzymując wzrok kolejno na każdym.
Tak drętwej atmosfery, nie widziała jeszcze nigdy.
Po nieudanej próbie konwersacji, jaką prowadzili James z Vernonem i Charlusem w ubiegłe święta, w tym roku, cała trójka postanowiła milczeć, ograniczając się do krótkich pytań i jeszcze krótszych odpowiedzi.
Harry, siedział nadęty przy matce, łypiąc groźnie na Dudleya, ten z kolei tylko co jakiś czas, patrzył w jego stronę, rzucając mu mordercze spojrzenie.
Petunia, wraz z matką, Lily i Potter, wymieniły między sobą przepraszające uśmiechy, pozwalając sobie na dłuższe rozmowy w kuchni lub z dala od mężczyzn.
Nawet Bombo i Kinder, spali w ciszy w kuchni, a nie, jak zazwyczaj biegali pod nogami gośći, zaczepiając ich pod stołem.
- Może poszlibyśmy na spacer? – Spytała łagodnie Pani Evans, spoglądając na wszystkich – Dobrze by wam to zrobiło…
- Lepiej nie, Lily – zaczęła Petunia, ale kobieta szybko jej przerwała.
- Krótki spacer dobrze mi zrobi, nie mogę cały czas leżeć…
- W takim razie chodźmy.
***
- Po co ten spacer? – Spytała Lily, idąc między matką a teściową i obserwując uważnie prowadzących mężczyzn.
- Przynajmniej możemy porozmawiać – szepnęła Lisa***, obejmując córki za ramiona.
- Nie mogłyśmy rozmawiać w domu? – Zapytała Petunia, obawiając się szalikiem – Tam było ciepło.
- Mówiłam ci już dawno, że masz za lekkie ubranie – powiedziała kobieta, patrząc na córkę – Spójrz, przecież ten płaszczyk jest przewiewny.
- Mamo – syknęła Dursley, a Lily wraz z teściową zachichotały.
- Ja ci po prostu mówię, że jesteś za lekko ubrana.
- Nie mam dziesięciu lat!
-Gdy miałaś dziesięć lat, też się nie słuchałaś – powiedziała Lisa a kobieta zarumieniła się. Lily parsknęła śmiechem.
- Jeśli cię to pocieszy, dostałam dziś wykład od mamy na temat ochrony stóp – powiedziała po chwili kobieta. Petunia uniosła brwi.
- Nie powinnaś chodzić boso po domu. Możesz się przeziębić – Usprawiedliła się kobieta – I nie mów mi, że nie jesteście takie same, względem chłopców.
- Tylko trochę – przyznała Lily wzruszając ramionami – To jeszcze dziecko i…
- Oczywiście, oczywiście – przerwała jej stanowczo Potter – Wszystkie jesteśmy dokładnie takie same dla dzieci. Taka rola matek.
Pokiwały w milczeniu głowami i spojrzały w stronę idących z przodu mężczyzn. Szli, nadęci, co jakiś czas wymieniając uwagi między sobą. Przed nimi, z dumnie uniesioną głową szedł Dudley. Harry, gdzieś zniknął.
- Gdzie Harry? – Spytała, rozglądając się dookoła. Kobiety, zatrzymały się przed nią i rozejrzały dookoła – James!
Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił szybko do żony.
- Gdzie Harry?
Potter już otworzył, żeby odpowiedzieć, gdy koło jego ucha śmignęła śnieżka i ugodziła Dudleya prosto w pulchny policzek.
Lily już otworzyła usta, by zrugać syna, gdy Dudley zrobił się cały czerwony na twarzy i z rządzą mordu w oczach zwrócił się, by oddać kuzynowi.
Nikt, ani Potterowie, ani Dursleyowie ani nawet Evans, nie wiedzieli jeszcze nigdy, by ta dwójka robiła coś z taką zaciekłością. Śnieżki śmigały z prędkością światła i tylko niektóre trafiały do celu.
I gdy wydawało się, że obaj chłopcy opadają już całkiem z sił, jedna z śnieżnych kulek trafiła z rozpędu w Charlusa Pottera.
James już otworzył usta, chcąc zakończyć błazeńską walkę, gdy sam dostał śnieżką kulką.
Zamrugał i powoli odwrócił się do ojca, który roześmiał się na widok głupiej miny syna.
Harry zszokowany zawisł z kolejną kulką śniegu w dłoni, patrząc na reakcje ojca. Ten zmarszczył brwi.
Lily, która przyglądała się mężowi, od razu zauważyła niebezpieczny błysk w oku męża.
- O nie! James, spokój! Harry, odłóż tą śnieżkę. – Podyktowała. Harry, posłusznie ułożył śnieżkę na ziemi, James wzruszył ramionami a Charlus, spojrzał na swoje buty z zawiedzoną miną – Chodźcie, do domu…
***
- Mogę zaryzykować stwierdzenie, że te święta to była porażka… - podsumowała Lily stawiając przed przyjaciółkami talerzyki z ciastem – w przyszłym roku pasuje.
- Ty przynajmniej nie słuchałaś, jak bardzo zmarnowałaś sobie życie – mruknęła Ann patrząc z niechęcią na talerzyk z ciastem – Nie dam rady…
- Lisa…?
- Trafiłaś w dziesiątkę – mruknęła kobieta – Moja siostra uwielbia to robić. Zawsze uwielbiała. I jeszcze komentuje nie swoje sprawy.
- Co masz na myśli? – Spytała Patsy, rzucając się na ciasto – Pyszne…
- Adam… - mruknęła a Lily parsknęła w filiżankę – Nie śmiej się!
- Właśnie, jak to możliwe, że jesteście razem już prawie trzy miesiące a do tej pory go nie znamy?
- Stawiam kremowe, że ten facet z kawiarni go zna – szepnęła Cristin a Liz podała jej swoją rękę przyjmując zakład.
- Nie wiem. Jakoś tak wyszło – powiedziała kobieta wzruszając ramionami.
- Twoi rodzice go znają? – Spytała Liz, rzucając Lupin znaczące spojrzenie. Ann zachichotała.
- Mama miała przyjemność…
- A ten… jak mu tam… ten z kawiarni?
- Robert? Tak, zdaje si
ę, że razem chodzili do szkoły…
Cristin uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Jak wam minęły święta?
- A jak miały? Cały dom ludzi kłótnia na skalę powstania goblinów …
- Oh, do ciebie nie przyszedł facet, który o mało nie doprowadził do rozpadu twojego małżeństwa – wtrąciła Cristin. W pokoju, zapanowała cisza.
- Dobra, miałam bardzo udane święta – powiedziała szybko Lily – Naprawdę przyszedł?
- Tak.
- I co? – spytała Liz patrząc na przyjaciółkę niepewnie – Była draka?
- Była.
- Bardzo duża.
- Bardzo.
- Zaczynam się bać – powiedziała Patsy obserwując przyjaciółki – powiesz coś więcej.
- Awantura? – Spytała Lily.
- Nie ujęłabym to tak tego – powiedziała powoli Lupin – Rzekłabym, że to był… rękoczyn.****
Liz zakrztusiła się gwałtownie. Ann rzuciła się do niej, klepiąc ją po plecach.
- Rękoczyn? – Powtórzyła, ocierając usta – żartujesz?,
Pokręciła głową, powstrzymując śmiech.
- Wolę nie wiedzieć, jak to się zaczęło… i skończyło – stwierdziła Ann uśmiechając się lekko.
- Ja chyba też…
***
Święta się skończyły.
Tymczasem, coraz mniej czasu, zostało do Sylwestra.
Lily, której pozostał miesiąc do rozwiązania ciąży, poinformowała męża od razu po świętach, że nie ma zamiaru ruszać się z domu. Po długich dyskusjach, wszyscy uznali, że Sylwester spędzą u Potterów, popijając soki z winogron, zagryzając słonymi paluszkami a o północy, opijając nowy rok oranżadą niskosłodzoną, przy okazji, odsyłając dzieci do dziadków.
- Taki wolny wieczór przy soczkach i oranżadzie, dobrze nam zrobi – podgumowała Lily.
***
Uśmiechnęła się, widząc zmieszaną minę męża. Spojrzał na trzymaną szklankę z paluszkami, poczym postawił ją na stoliku obok oranżady.
- Mam wrażenie, jakbym znów miał osiem lat – powiedział siadając obok Lily – Myślisz, że paluszki wystarczą?
- W lodówce są kanapki. Wyjmiemy je później. Mówiłeś, że to dobry pomysł…
- No tak.
- Sam to zaproponowałeś – przypomniała.
- Miałem nadzieję, że zaprzeczysz… - mrukną a kobieta wybuchła śmiechem – No dobra, mniejsza o to, Kiedy mają być?
- Za chwilę. Patsy mówiła, że się spóźni. Ma jeszcze coś do załatwienia.
Pokiwał głową i spojrzał na stolik poczym zaśmiał się głośno.
- Wydaje mi się, że to będzie niezapomniany wieczór…
***
Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się, widząc stojącą w drzwiach Patsy. Ta odwzajemniła uśmiech wchodząc do środka.
- Co tak długo? - Spytała, Lily - myślałam, że się nie doczekamy.
- Wybaczcie - powiedziała Patsy, rozpinając kurtkę - Musiałam coś załatwić. Peter już jest?
- Tak... Od dawna… chodź do …
- Zaraz - mruknęła i szybko podeszła do męża. Odciągnęła go od przyjaciół, szepnęła coś na ucho i oboje wyszli z pokoju.
- Co się dzieje? – Spytała zszokowana kobieta, siadając obok męża.
- Nie wiem... Ona ostatnio jest naprawdę jakaś dziwna...
- Kto? - James pochylił się nad Lily - Kto jest dziwny?
- Nie ważne. Wy mężczyźni nie widzicie takich rzeczy.
***
- Posłuchajcie - zaczęła Patsy, zerkając porozumiewawczo na męża. Peter uścisnął tylko mocniej jej dłoń i kiwnął głową - Muszę wam o czymś powiedzieć.
Głowy wszystkich zwróciły się na nich z zainteresowaniem.
- Za.. Jakiś czas, będzie nas - tu wskazała na Petera - Trochę więcej.
Zapanowała głucha cisza. Wszyscy wpatrywali się z szokiem na kobietę. Jako pierwsza, głos odzyskała Liz.
- Cudownie! - Wykrztusiła a na jej twarzy pojawił się uśmiech- Cudownie.
Patsy wyszczerzyła się w uśmiechu.
- W końcu - Cristin uśmiechnęła się lekko - Kiedy dokładnie?
- Jeszcze nie wiem - wyjaśniła kobieta wzruszając ramionami.
- Lekarz nie określił kiedy? - Zdziwiła się Liz, maszcząc brwi – Na prawdę?
- No, powiedział. Mniej więcej. Ale u zwierząt, to różnie bywa, prawda? – wyjaśniła obserwując przyjaciół. Znów zapanowała głucha cisza.
- Zwierząt? - Powtórzył Syriusz, do którego jako pierwszego dotarło to, co powiedziała kobieta.
- No tak. Coral jest przecież kotem, nie? - Odezwał się Peter tonem, który miał wyrażać że to najoczywistsza rzecz na świecie. Wszyscy wpatrywali się w nich jak w idiotów.
- Coral? – powtórzyła Lily całkiem zbita z tropu – Coral jest w ciąży?
Patsy kiwnęła głową zachowując grobową minę.
- Nie cieszycie się? - Spytała po chwili urażony, tonem, spuszczając nieznacznie głowę.
- No... Ciszymy, ale...
Urwała, widząc miny przyjaciół. Peter przygryzł wargę, wpatrując się uparcie w swój widelec. Patsy zacisnęła usta, a jej twarz zrobiła się czerwona. Oboje trzęśli się od powstrzymywanego śmiechu. Widząc całkiem zbite z tropu miny przyjaciół, wybuchli.
- Nie no! - Powiedziała Lily, odzyskując mowę - Wy... To...
Kiwnęli głowami, nadal się śmiejąc. Wszyscy zamrugali, zupełnie zszokowani nagłym obrotem spraw.
- Czyli… Coral nie jest w ciąży? – Spytała Ann dla pewności. Patsy kiwnęła głową nadal chichocząc.
Długą chwilę, trwało nim się uspokoili. Lily spojrzała urażona na przyjaciół.
- Żałujcie że nie wiedzieliście swoich min – powiedziała Patsy, nadal chichocząc – Były nieziemskie.
- Ja się nie nabrałem - powiedział szybko James i zachichotał - Może tylko troszkę...
- A tak na poważnie – zagadnęła kobieta biorąc do ręki szklankę z sokiem – To naprawdę będzie nas więcej…Jestem w szóstym tygodniu ciąży.
Znów zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w przyjaciół, którzy tym razem uśmiechnęli się, wyczekując na reakcję. Pierwszy podniósł się Potter, by po chwili znów schylić się do żony.
- Czy nietaktem będzie zaproponować po kieliszku szampana przy gratulacjach? – Spytał szeptem a Lily kiwnęła głową.
- Myślę, że nie.
***
Owinęła się szczelniej kurtką, wtulając w ramię męża. Potter przyciągnął ja do siebie obejmując ją ramieniem.
Uśmiechnęła się i spojrzała w górę. Gdzieś z boku, słyszała ciche oddechy przyjaciół i nerwowe stąpanie z nogi na nogę.
Odwróciła się posyłając szeroki uśmiech do Cristin, która odwzajemniła gest poprawiając szalik. Rozległo się ciche odliczanie, które po chwili przerodziło się w głośne liczenie.
Zaśmiała się, słysząc głośne krzyki gdzieś z tyłu i spojrzała w niebo, które rozbłysło od różno kształtnych farewerków.
- Wszystkiego Najlepszego.
Podniosła głowę i spojrzała na Pottera, który uśmiechnął się szeroko.
- Szczęśliwego Nowego Roku.
- I…
Biała śnieżna kula, wylądowała na głowie, Pottera. Odwrócił się wściekły i wybuchł śmiechem, widząc Syriusza i Remusa, stojących obok siebie i ukradkiem pokazującym palcem wskazującym na siebie.
- To on – powiedział wymijająco Black, a Syriusz obrócił się oburzony.
- Nie prawda – fuknął – To on.
- Ja ci dam, żeby tak na przyjaciela winę zwalać!?
- Powiedziałeś że trzeba go trochę rozruszać – mruknął Black zakładając ręce na siebie.
- To ty zrobiłeś kulkę – zauważył Lupin, zupełnie ignorując rozbawione spojrzenia ogółu.
- Ty rzuciłeś.
- Razem rzucili….
Zamrugali, powoli przenosząc wzrok na Pottera.
- Trudno dojść, który to z was, więc oddałem obu – wyjaśnił powstrzymując śmiech i odwrócił się do żony, – na czym skończyłem…?
- Było coś o… Szczęśliwym
Nowym Roku?
- Racja… - uśmiechnął się, pochylając nisko nad kobietą i cmoknął ją czule w czubek nosa. Zachichotała – Szczęśliwego Nowego Roku. Żeby okazał się lepszy, niż ostatni. O ile to możliwe.
***
* w wszechmogącym Internecie, wyczytałam, że to w Wielkiej Brytanii, jest praktykowany ten zwyczaj. Bardzo mi się on podoba, wiec postanowiłam zrezygnować z przyjętej przez panią Rowling zasady kupki prezentów przy łóżku
** Chyba nie muszę pisać tytułu? „White Christmas” – jeśli ktoś nie wie:P
*** Tak, nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta, lub czy ktokolwiek wie, ale Ann ma siostrę. Jak łatwo się domyślić, jest młodsza. Wspomniałam chyba o tym, nie jestem tylko w stanie powiedzieć kiedy. Wiem, że w pierwszych opisach było o tym, dlatego teraz uznałam że nadeszła chwila, by trochę o niej popisać.
**** I tu, aż nie mogę powstrzymać się od komentarza…”Cicha woda, brzegi rwie…”
Wiesz co sądze, więc wypowiadać się nie muszę:)
OdpowiedzUsuńświetna notka!! Naareszcie po prostuu ;))
OdpowiedzUsuńWspaniała notka czekam na kolejną:)
OdpowiedzUsuńoł jea, wreszcie :D fajne :) czekam więc na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńNotka iście bajkowa, choć z wszechnotkowymi błędami, które zdążyłam Ci już wytknąć, toteż tu powtarzać ich nie będę.Mówiłaś coś o małej ilości wolnego czasu w drugiej klasie? Powiem, że w trzeciej jest go jeszcze mniej...pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu :*Buziaki ślę
OdpowiedzUsuńNo i przez Ciebie i twoją notkę chce juz zimę.
OdpowiedzUsuńO kurde?! Już święta?!!!! A gdzie śnieg? nie ma? ;((((( a w angli jest? tez cos! A tak na poważnie to dawno tu nie byłam, wiem zła Paulinka! zła!! no ale cóż... życie ;pp przeczytałam już ale... jeszcze musze nadrobic zaległe ;P ale nie wiem na której skończyłam ;D a co do epizodu wyżej to dla tego, że wprawiasz w nastrój świąteczny jedną notką ;D i serio można się pogubić ;D
OdpowiedzUsuńOgólnie piszesz dosyć fajnie, oczywiście są niedociągnięcia. Tylko kto by ich nie miał?Stylistyka jest ok, tylko czasem musiałam się zastanawiać o co chodzi. Literówek praktycznie żadnych.Masz trochę pomysłów i to widać.Co powiesz na wymianę linkami?http://wiedzmie-zycie.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuń