Kartofel, Apsik...
***
Patrzyła spokojnie na męża, czekając na jego reakcję. Ten tylko uderzył w oparcie siedzenia, nie zaszczycając żony spojrzeniem.
- Przeklęty szczeniak – prychnął mężczyzna – Nie dość napsuł jej krwi? Jeszcze mu mało?
Spojrzała na niego z szokowana. Reakcja męża, całkiem ją zaskoczyła.
- Widać tak. Ale to silna dziewczyna, da radę – powiedziała spokojnym tonem – Dużo przeszła. Nie pozwoli mu zniszczyć swojego szczęścia.
- Niech tylko spróbuje – mruknął mężczyzna, biorąc do ręki gazetę – pożałuje, że się w ogóle poznali. Moja w tym głowa, żeby ten szczeniak dostał za swoje.
Uśmiechnęła się lekko, podczas gdy mężczyzna wrócił do czytania. W tej krótkiej deklaracji zobaczyła małą cząstkę mężczyzny, którego pokochała tak wiele lat temu.
***
- Jak było? – Spytał po raz kolejny, rym razem wyciągając ja z gabinetu – idziemy na obiad.
- Przestaniesz? – Odpowiedziała rozbawiona, idąc posłusznie za mężczyzną – zachowujesz się jak baba!
- Próbuję pełnić rolę ciekawskich przyjaciółek – wyjaśnił – wspomniałaś, że dzieli was spora odległość i rzadko się widujecie. Ktoś musi cię przepytać.
Roześmiała się głośno.
- Możesz sobie darować – powiedziała opanowując chichot – Mama przepytała mnie dokładnie dziś rano.
- Merlinie, dzięki ci! Już myślałem, że będę musiał wysłuchiwać relacji z randki!
Znów zachichotała, podchodząc do dużego stołu, przy którym był podawany obiad i wzięła do ręki talerz.
- Jeśli bardzo chcesz, opowiem ci…
- Nie, proszę…
- No dobrze. A ty, umawiasz się z kimś? – Spytała, patrząc na niego przez ramię.
- Nie – powiedział wzruszając ramionami – Ja już mam kobietę swojego życia.
- Rozumiem – odpowiedziała rozglądając się za stolikiem – I na pewno łączy was płomienny romans…
- O nie – zaśmiał się idąc za kobietą – Moja dama serca chwilowo oddaje swoje serce koledze z podwórka.
Uwsmiechnęła się kiwając głową.
- Ile ma lat?
- Sześć – powiedział podnosząc wzrok – A ty…
- Amel? Amel trzy lata – uśmiechnęła się i zawahała, zanim zadała kolejne pytanie – Ile masz lat?
- Cóż za niedyskrecja – fuknął podnosząc głowę do góry – W listopadzie skończę trzydzieści-dwa. A ty?
- No wiesz, kobiet nie pyta się o takie rzeczy! – Powiedział ze złośliwym uśmiechu – zdradzę ci w tajemnicy… oficjalna wersja to 18 ale tak naprawdę we wrześniu skończyłam 30…
- Ale ty jesteś stara! – Zaśmiał się widząc urażoną minę kobiety – Ale bardzo dobrze się trzymasz.
- Gdyby nie to, że jestem na okresie próbnym rzuciłabym ci tego pasztecika w twarz – mruknęła, i po chwili sama zaśmiała się widząc zszokowaną minę mężczyzny.
***
Wróciły do domu godzinę później. Kobieta zabrała dzieci do pobliskiej kawiarni na ciastko, gdzie miała krótką chwilę na przemyślenie tego, co powiedziała jej matka.
Dziewczynki na tyle zajęły się konsumpcją ciastek, że nie miały czasu na mówienie, podczas gdy Matt z wielkim zaangażowaniem pałaszował łakoć rączkami, brudząc siebie i wszystko dookoła. Kobieta dopiero po pewnym czasie zauważyła jak synek się ubrudził i nie obeszło się bez dokładnego mycia malca w łazience.
Gdy tylko weszły do domu, zdała sobie sprawę, że właśnie zrobiła jedną z tych głupich rzeczy, przed którymi ostrzegła ją matka.
Spojrzała z kwaśną miną na męża, który stał na schodach obserwując żonę z uniesionymi brwiami i czekając na wymówkę.
Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy dziewczynki rozpoczęły swój monolog.
- Mama zabrała nas na ciastka! – Zaczęła Emily, żywo gestykulując – I Matt się bardzo ubrudził!
- Picha! – Pisnął chłopczyk, klaszcząc w rączki.
- I byliśmy u babci! Zjadłyśmy po talerzu zupy!!
- Ziu!!! – Dodał Matt podskakując z radości.
- Dziadek zabrał nas na huśtawki! – Kontynuowała Margaret, próbując przekrzyczeć rodzeństwo – A Matt przewrócił się w piaskownicy!
- Buuu!
Lupin uśmiechnął się, widząc jak Matt pokazuje mu z dumą kolano, na którym przyklejony był plaster.
- Dziewczynki, umyjcie rączki – powiedziała Cristin biorąc od nich kurteczki – Zaraz dam wam jeść. Byliśmy u rodziców – dodała, gdy maluchy wybiegły z holu.
- Słyszałem – powiedział chłodno schodząc po schodach – Nie musisz powtarzać.
- Długo będziesz zły? – Spytała przechodząc do kuchni. Zatrzymała się w drzwiach, obserwując męża.
- Nie powinnaś być zdziwiona. Mogłaś to przewidzieć – odpowiedział unosząc brwi.
- Posłuchaj mnie, proszę…
Spojrzał na nią chłodno i tylko pokręcił głową, poczym wyszedł z kuchni.
***
Przez kolejne dni, za wszelką cenę próbowała z nim porozmawiać. Mężczyzna jednak, za każdym razem ucinał rozmowę nie dając jej dość do słowa. Nie pomagało nic: prośby, błagania.
Lupin zaciął się całkowicie, unikając tego tematu i równocześnie spędzając w domu coraz mniej czasu.
Po kilku dniach, Cristin postanowiła pójść za radą matki, i dać mężowi trochę czasu. Powoli wróciła do dawnego trybu życia, wędrując między domem, rodzicami a – dorywczo, głównie po to, by zobaczyć co ją omija – pracą. Ich kontakty ograniczały się do krótkich wymian zdań podczas posiłków, przed snem lub w ciągu dnia.
On również starał się żyć tak jak dotychczas, co jednak okazało się dość trudne, biorąc pod uwagę ograniczenie kontaktów z żoną.
Próbował w jakikolwiek sposób to zmienić – jednak za każdym razem, gdy zabierał się do rozpoczęcia konwersacji, od razu przed oczami pojawiała mu się twarz Wellinga.
Nie umiał w żaden sposób uwierzyć żonie, że nic nie zaszło. Chciał, nawet bardzo jednak ostanie wydarzenia przekonywały go, że nie może jej ufać.
Tymczasem również i u Blacków zapanował chaos.
Niecałe dwa tygodnie po tym jak Drobinka się oszczeniła, pieski otworzyły oczy i zaczęły poznawać świat.
Poznawanie świata przez dziecko, niewiele różni się od poznawania go przez psa. Pieski prawie cały czas, gdy nie spały i nie jadły biegały po domu, wąchając wszystko, wsadzając swoje pyszczki w każdy zakamarek oraz próbując swoich małych ząbków na każdym napotkanym przedmiocie.
Liz dość szybko, zaczęła mieć dość nowych domowników. Cały dzień, spędzała na pilnowaniu by któryś z nich nie zrobił sobie krzywdy, równocześnie zajmując się domem i dziećmi. Nie na dużo zdawało się zamykanie maluchów wraz z mamą w jednym pomieszczeniu. Cwana suczka, bez problemów otwierała sobie drzwi zębami i szczeniaki od razu wytaczały się, rozprzestrzeniając się po całym domu.
Dość szybko, każdy z domowników wybrał swojego ulubieńca.
Mała, drobna suczka z krótkim pyszczkiem, białą sierścią i siwymi płatami, od razu stała się pupilkiem Syriusza. Mężczyzna, mimo protestów żony dał jej na imię Apsik, jednak nie podał powodu swojego wyboru. Liz dopiero po pewnym czasie dowiedziała że suczka wyjątkowo kichała, podskakując przy tym zabawnie.
Stevenowi, od razu przypadła do gustu najmniejsza z szczeniąt suczka. Od razu, bez najmniejszych sprzeciwów, nazwał ją Pumba ( czy naprawdę musze pisać, dlaczego zdecydowałam się tak nazwać psiaka? ;D).
Vivien również szybko wynalazła suczkę, którego polubiła od razu. Psiak, został nazwany Łapa ( od Potknijłapa – co zasugerowała Liz. Imię okazało się zbyt długie i po kilku dniac
h wszyscy wołali na suczkę po prostu Łapa).
Liz, chodź trwało to dość dużo czasu, również znalazła psa, który przypadł jej do gustu. Mały, wesoły psiaczek, który większość czasu spędzał w kuchni warując przy szafce z jedzeniem, został okrzyknięty Łasuchem i to jego Liz najczęściej przywoływała na kolana.
Pozostałe pieski, również pupilki całej rodziny zostały nazwane nie mniej dziwnymi imionami: Stefan i Ziemniak – imię nadane po pamiętnym ziemniaku którego pisak w zabawie rozwalił na małe kawałeczki, oraz Fifi ( Tu wyjaśnię że zapożyczyłam to imię od mojego psa :D), Kotecek – właściwie nikt nie jest pewien kto i dlaczego podsunął takie imię, oraz Mucha.
Z czasem, psy zaczęły być coraz bardziej aktywne i psotliwe. Codziennie, gdy Syriusz wracał do domu, witała go zła Liz, pokazując szkody, jakie wyrządziły psiaki i informując, że żąda, aby zaczął szukać kupców. Black pomrukiwał tylko, że psy są za małe i kończył dyskusję.
Takim sposobem, minął październik i rozpoczą się listopad.. Pieski, które miały już miesiąc rozrabiały coraz bardziej a Syriusz, miał dość duży problem, by je bronić.
***
Listopad przywitał wszystkich gwałtownym pogorszeniem pogody. Dni stały się deszczowe, pochmurne i zimne i nic nie zapowiadało zmian.
Lily coraz bardziej przybierała kształtów i tym brzuch robił się większy, tym kobieta uśmiechała się częściej. Cała trójka Potterów z niecierpliwością czekała na przyjście na świat dziecka.
Pieski ani na chwilę nie przestawały demolować mieszkania Blacków. Szkód było coraz więcej, Liz była coraz bardziej zła, a domownicy coraz mocniej przywiązywali się do psiaków.
U Lupinów, panowała coraz bardziej nieznośna atmosfera. Chodź oboje starali się jak mogli by ich problemy nie wpływały na dzieci, zarówno trojaczki jak i Matt zaczęli się niepokoić nieprzyjemną atmosferą między rodzicami.
Powoli jednak, miał następować przełom.
***
- W końcu – powiedziała Lily upuszczając Lupin do środka – Nie widziałam cię od trzech tygodni! Myślałam że się coś stało….
- Przepraszam, problemu w domu. Jak się czujesz? – spytała, patrząc na brzuch kobiety, która uśmiechnęła się, gładząc go delikatnie.
- Dobrze. Nadzwyczaj dobrze. Ale wiedzę, że u ciebie nie jest dobrze – dodała, biorąc od Lupin kurtkę - czemu nie wzięłaś dzieciaków?
- Zostały z Remusem – wyjaśniła uśmiechając się ponuro. Potter kiwnęła głową - A Harry, gdzie?
- Poszedł z Jamesem na spacer – powiedziała Lily, wprowadzając przyjaciółkę do kuchni.
Pomieszczenie, chodź nie było zbyt duże, było tak przytulne że gdyby Cristin mogła, nie wyszłaby z niego wcale.
Lily zadbała, by cały dom urządzony był tak, aby każdy czułby się dobrze. Ponad to, Lupin zauważyła też urządzenia mugolskie. Lily widząc jej pytające spojrzenie uśmiechnęła się tylko i otworzyła drzwi prowadzące do salonu.
- To tylko na razie – wyjaśniła po chwili – Niedługo zajmiemy się zaklęciami ochronnymi.
- James się nie przekonał?
- Tylko troszkę – zaśmiała się lekko – Ostatnio zrobił jajecznice na śniadanie i nie używał magii.
- Zawsze coś. Nie spalił całego mieszkania?
- Jak widać… Chcesz coś do pica? – Spytała Lily zrywając się na równe nogi – Zapomniałam ci zaproponować.
- Herbaty – poprosiła i również wstała ale Lily szybko mruknęła że sobie poradzi i wyszła z salonu.
Lupin wzruszyła tylko ramionami i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Salon, był zdecydowanie większy i przestronniejszy niż kuchnia.
Pokój, utrzymany był w tonacji zieleni i ciemnego brązu.
Ściany pomalowane były na biało i było to chyba jedyne pomieszczenie w całym domu w którym Potterowie nie zdecydowali się na tapetę. Murowany komin, który znajdował się centralnie w ścianie, duże, podobne do tych które Cristin zapamiętała z pokoju wspólnego Griffidoru fotele, obite ciemno-zieloną tapicerką. hebanowe, staroświeckie meble i stolik, z długimi i smukłymi nogami.
Wielkie okno, przysłonięte było ciemnymi aksamitnymi zasłonami zdobionymi złotymi nićmi. Z boku zwisały swobodnie dwa długie, grube, złote sznurki zakończone grubym węzłem, z którego swobodnie zwisały cieńsze sznureczki. (Z powodu braku Internetu, nie mogłam znaleźć jak to się nazywa).
Na drewnianej podłodzie, nie było ani dywanu ani wykładzin. Kobieta przyjrzała się dokładnie panelom i podniosła wzrok na kominek.
Na kapie komina, Lily ustawiła fotografie. Z magicznych zdjęć uśmiechali się do niej James z Harrym, cała czwórka Huncwotów – kobieta z uśmiechem stwierdziła że zdjęcie zrobione było jeszcze w Hogwarcie, uśmiechnięci Potterowie – to z kolei przedstawiało parę w dniu ślubu.
Na ścianach wisiały inne fotografie, przedstawiające głownie Harryego z którymś z rodziców lub dziadków.
- Proszę – powiedziała Lily stawiając przed nią herbatę. Lupin podskoczyła, widząc przyjaciółkę i zaśmiała się niezręcznie.
- Wystraszyłaś mnie – oznajmiła z oburzeniem – Dziękuję.
- Nie ma za co – odpowiedziała z uśmiechem Potter siadając – Więc mów, co się dzieje. Bo widzę że wyraźnie coś cię trapi.
Westchnęła. Nie była pewna, czy chce mówić. Nie była też pewna, jak bardzo Lily ją skrytykuje.
Spojrzała na nią. Widziała surowe i pytające spojrzenie przyjaciółki i zdała sobie sprawę, że się nie wymiga.
Zaczęła mówić. Najpierw powoli i spokojnie, wbijając wzrok w podłogę, potem trochę szybciej i głośniej. Gdy kończyła mówić, słowa same z niej wypadały układając się w zdania, które miały coraz mniej sensu, jednak przekazywały to, co miały przekazać.
Lily przez cały czas słuchała uważnie. Z każdym zdaniem Lupin to marszczyła to znów rozluźniała brwi. Gdy kobieta zaczęła mówić o wizycie u Wellinga i tym, do czego o mały włos nie doszło, Potter wydała z siebie oburzony okrzyk.
- Co zrobiłaś!? Cristin, upadłaś ze schodów i uderzyłaś się w głowę? – Spytała surowo, mierząc ją spojrzeniem.
- Nie, ale nie to jest najgorsze – mruknęła kobieta a gdy Lily uniosła pytająco brwi, wyjaśniła dokładnie, co działo się potem – Nie wiem, co mam teraz robić.
Rudowłosa zamyśliła się.
- Musicie porozmawiać, póki… - zaczęła, ale Cristin przerwała jej szybko.
- To nic nie daje. On nie chce mnie słuchać, urywa rozmowę jak tylko próbuję coś powiedzieć…
- W takim razie musisz czekać – powiedziała spokojnie Lily – Nie masz wyboru. Już nie…
***
Dobra, znów zmontowałam notkę. Podczas wyjazdu zrobiłam tak duży zapas tekstów że teraz właściwie je tylko sklejam w jedną całość a wolne chwile poświęcam na pisanie tego, co wydarzy się za parę. Pogratulować ;D
Wiem, że ta też zbyt dużo nie wyjaśniła, ale w następnej już – tak mi się wydaje, bo nie pamiętam co jest dalej – coś już się wydarzy.
Patrzyła spokojnie na męża, czekając na jego reakcję. Ten tylko uderzył w oparcie siedzenia, nie zaszczycając żony spojrzeniem.
- Przeklęty szczeniak – prychnął mężczyzna – Nie dość napsuł jej krwi? Jeszcze mu mało?
Spojrzała na niego z szokowana. Reakcja męża, całkiem ją zaskoczyła.
- Widać tak. Ale to silna dziewczyna, da radę – powiedziała spokojnym tonem – Dużo przeszła. Nie pozwoli mu zniszczyć swojego szczęścia.
- Niech tylko spróbuje – mruknął mężczyzna, biorąc do ręki gazetę – pożałuje, że się w ogóle poznali. Moja w tym głowa, żeby ten szczeniak dostał za swoje.
Uśmiechnęła się lekko, podczas gdy mężczyzna wrócił do czytania. W tej krótkiej deklaracji zobaczyła małą cząstkę mężczyzny, którego pokochała tak wiele lat temu.
***
- Jak było? – Spytał po raz kolejny, rym razem wyciągając ja z gabinetu – idziemy na obiad.
- Przestaniesz? – Odpowiedziała rozbawiona, idąc posłusznie za mężczyzną – zachowujesz się jak baba!
- Próbuję pełnić rolę ciekawskich przyjaciółek – wyjaśnił – wspomniałaś, że dzieli was spora odległość i rzadko się widujecie. Ktoś musi cię przepytać.
Roześmiała się głośno.
- Możesz sobie darować – powiedziała opanowując chichot – Mama przepytała mnie dokładnie dziś rano.
- Merlinie, dzięki ci! Już myślałem, że będę musiał wysłuchiwać relacji z randki!
Znów zachichotała, podchodząc do dużego stołu, przy którym był podawany obiad i wzięła do ręki talerz.
- Jeśli bardzo chcesz, opowiem ci…
- Nie, proszę…
- No dobrze. A ty, umawiasz się z kimś? – Spytała, patrząc na niego przez ramię.
- Nie – powiedział wzruszając ramionami – Ja już mam kobietę swojego życia.
- Rozumiem – odpowiedziała rozglądając się za stolikiem – I na pewno łączy was płomienny romans…
- O nie – zaśmiał się idąc za kobietą – Moja dama serca chwilowo oddaje swoje serce koledze z podwórka.
Uwsmiechnęła się kiwając głową.
- Ile ma lat?
- Sześć – powiedział podnosząc wzrok – A ty…
- Amel? Amel trzy lata – uśmiechnęła się i zawahała, zanim zadała kolejne pytanie – Ile masz lat?
- Cóż za niedyskrecja – fuknął podnosząc głowę do góry – W listopadzie skończę trzydzieści-dwa. A ty?
- No wiesz, kobiet nie pyta się o takie rzeczy! – Powiedział ze złośliwym uśmiechu – zdradzę ci w tajemnicy… oficjalna wersja to 18 ale tak naprawdę we wrześniu skończyłam 30…
- Ale ty jesteś stara! – Zaśmiał się widząc urażoną minę kobiety – Ale bardzo dobrze się trzymasz.
- Gdyby nie to, że jestem na okresie próbnym rzuciłabym ci tego pasztecika w twarz – mruknęła, i po chwili sama zaśmiała się widząc zszokowaną minę mężczyzny.
***
Wróciły do domu godzinę później. Kobieta zabrała dzieci do pobliskiej kawiarni na ciastko, gdzie miała krótką chwilę na przemyślenie tego, co powiedziała jej matka.
Dziewczynki na tyle zajęły się konsumpcją ciastek, że nie miały czasu na mówienie, podczas gdy Matt z wielkim zaangażowaniem pałaszował łakoć rączkami, brudząc siebie i wszystko dookoła. Kobieta dopiero po pewnym czasie zauważyła jak synek się ubrudził i nie obeszło się bez dokładnego mycia malca w łazience.
Gdy tylko weszły do domu, zdała sobie sprawę, że właśnie zrobiła jedną z tych głupich rzeczy, przed którymi ostrzegła ją matka.
Spojrzała z kwaśną miną na męża, który stał na schodach obserwując żonę z uniesionymi brwiami i czekając na wymówkę.
Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy dziewczynki rozpoczęły swój monolog.
- Mama zabrała nas na ciastka! – Zaczęła Emily, żywo gestykulując – I Matt się bardzo ubrudził!
- Picha! – Pisnął chłopczyk, klaszcząc w rączki.
- I byliśmy u babci! Zjadłyśmy po talerzu zupy!!
- Ziu!!! – Dodał Matt podskakując z radości.
- Dziadek zabrał nas na huśtawki! – Kontynuowała Margaret, próbując przekrzyczeć rodzeństwo – A Matt przewrócił się w piaskownicy!
- Buuu!
Lupin uśmiechnął się, widząc jak Matt pokazuje mu z dumą kolano, na którym przyklejony był plaster.
- Dziewczynki, umyjcie rączki – powiedziała Cristin biorąc od nich kurteczki – Zaraz dam wam jeść. Byliśmy u rodziców – dodała, gdy maluchy wybiegły z holu.
- Słyszałem – powiedział chłodno schodząc po schodach – Nie musisz powtarzać.
- Długo będziesz zły? – Spytała przechodząc do kuchni. Zatrzymała się w drzwiach, obserwując męża.
- Nie powinnaś być zdziwiona. Mogłaś to przewidzieć – odpowiedział unosząc brwi.
- Posłuchaj mnie, proszę…
Spojrzał na nią chłodno i tylko pokręcił głową, poczym wyszedł z kuchni.
***
Przez kolejne dni, za wszelką cenę próbowała z nim porozmawiać. Mężczyzna jednak, za każdym razem ucinał rozmowę nie dając jej dość do słowa. Nie pomagało nic: prośby, błagania.
Lupin zaciął się całkowicie, unikając tego tematu i równocześnie spędzając w domu coraz mniej czasu.
Po kilku dniach, Cristin postanowiła pójść za radą matki, i dać mężowi trochę czasu. Powoli wróciła do dawnego trybu życia, wędrując między domem, rodzicami a – dorywczo, głównie po to, by zobaczyć co ją omija – pracą. Ich kontakty ograniczały się do krótkich wymian zdań podczas posiłków, przed snem lub w ciągu dnia.
On również starał się żyć tak jak dotychczas, co jednak okazało się dość trudne, biorąc pod uwagę ograniczenie kontaktów z żoną.
Próbował w jakikolwiek sposób to zmienić – jednak za każdym razem, gdy zabierał się do rozpoczęcia konwersacji, od razu przed oczami pojawiała mu się twarz Wellinga.
Nie umiał w żaden sposób uwierzyć żonie, że nic nie zaszło. Chciał, nawet bardzo jednak ostanie wydarzenia przekonywały go, że nie może jej ufać.
Tymczasem również i u Blacków zapanował chaos.
Niecałe dwa tygodnie po tym jak Drobinka się oszczeniła, pieski otworzyły oczy i zaczęły poznawać świat.
Poznawanie świata przez dziecko, niewiele różni się od poznawania go przez psa. Pieski prawie cały czas, gdy nie spały i nie jadły biegały po domu, wąchając wszystko, wsadzając swoje pyszczki w każdy zakamarek oraz próbując swoich małych ząbków na każdym napotkanym przedmiocie.
Liz dość szybko, zaczęła mieć dość nowych domowników. Cały dzień, spędzała na pilnowaniu by któryś z nich nie zrobił sobie krzywdy, równocześnie zajmując się domem i dziećmi. Nie na dużo zdawało się zamykanie maluchów wraz z mamą w jednym pomieszczeniu. Cwana suczka, bez problemów otwierała sobie drzwi zębami i szczeniaki od razu wytaczały się, rozprzestrzeniając się po całym domu.
Dość szybko, każdy z domowników wybrał swojego ulubieńca.
Mała, drobna suczka z krótkim pyszczkiem, białą sierścią i siwymi płatami, od razu stała się pupilkiem Syriusza. Mężczyzna, mimo protestów żony dał jej na imię Apsik, jednak nie podał powodu swojego wyboru. Liz dopiero po pewnym czasie dowiedziała że suczka wyjątkowo kichała, podskakując przy tym zabawnie.
Stevenowi, od razu przypadła do gustu najmniejsza z szczeniąt suczka. Od razu, bez najmniejszych sprzeciwów, nazwał ją Pumba ( czy naprawdę musze pisać, dlaczego zdecydowałam się tak nazwać psiaka? ;D).
Vivien również szybko wynalazła suczkę, którego polubiła od razu. Psiak, został nazwany Łapa ( od Potknijłapa – co zasugerowała Liz. Imię okazało się zbyt długie i po kilku dniac
h wszyscy wołali na suczkę po prostu Łapa).
Liz, chodź trwało to dość dużo czasu, również znalazła psa, który przypadł jej do gustu. Mały, wesoły psiaczek, który większość czasu spędzał w kuchni warując przy szafce z jedzeniem, został okrzyknięty Łasuchem i to jego Liz najczęściej przywoływała na kolana.
Pozostałe pieski, również pupilki całej rodziny zostały nazwane nie mniej dziwnymi imionami: Stefan i Ziemniak – imię nadane po pamiętnym ziemniaku którego pisak w zabawie rozwalił na małe kawałeczki, oraz Fifi ( Tu wyjaśnię że zapożyczyłam to imię od mojego psa :D), Kotecek – właściwie nikt nie jest pewien kto i dlaczego podsunął takie imię, oraz Mucha.
Z czasem, psy zaczęły być coraz bardziej aktywne i psotliwe. Codziennie, gdy Syriusz wracał do domu, witała go zła Liz, pokazując szkody, jakie wyrządziły psiaki i informując, że żąda, aby zaczął szukać kupców. Black pomrukiwał tylko, że psy są za małe i kończył dyskusję.
Takim sposobem, minął październik i rozpoczą się listopad.. Pieski, które miały już miesiąc rozrabiały coraz bardziej a Syriusz, miał dość duży problem, by je bronić.
***
Listopad przywitał wszystkich gwałtownym pogorszeniem pogody. Dni stały się deszczowe, pochmurne i zimne i nic nie zapowiadało zmian.
Lily coraz bardziej przybierała kształtów i tym brzuch robił się większy, tym kobieta uśmiechała się częściej. Cała trójka Potterów z niecierpliwością czekała na przyjście na świat dziecka.
Pieski ani na chwilę nie przestawały demolować mieszkania Blacków. Szkód było coraz więcej, Liz była coraz bardziej zła, a domownicy coraz mocniej przywiązywali się do psiaków.
U Lupinów, panowała coraz bardziej nieznośna atmosfera. Chodź oboje starali się jak mogli by ich problemy nie wpływały na dzieci, zarówno trojaczki jak i Matt zaczęli się niepokoić nieprzyjemną atmosferą między rodzicami.
Powoli jednak, miał następować przełom.
***
- W końcu – powiedziała Lily upuszczając Lupin do środka – Nie widziałam cię od trzech tygodni! Myślałam że się coś stało….
- Przepraszam, problemu w domu. Jak się czujesz? – spytała, patrząc na brzuch kobiety, która uśmiechnęła się, gładząc go delikatnie.
- Dobrze. Nadzwyczaj dobrze. Ale wiedzę, że u ciebie nie jest dobrze – dodała, biorąc od Lupin kurtkę - czemu nie wzięłaś dzieciaków?
- Zostały z Remusem – wyjaśniła uśmiechając się ponuro. Potter kiwnęła głową - A Harry, gdzie?
- Poszedł z Jamesem na spacer – powiedziała Lily, wprowadzając przyjaciółkę do kuchni.
Pomieszczenie, chodź nie było zbyt duże, było tak przytulne że gdyby Cristin mogła, nie wyszłaby z niego wcale.
Lily zadbała, by cały dom urządzony był tak, aby każdy czułby się dobrze. Ponad to, Lupin zauważyła też urządzenia mugolskie. Lily widząc jej pytające spojrzenie uśmiechnęła się tylko i otworzyła drzwi prowadzące do salonu.
- To tylko na razie – wyjaśniła po chwili – Niedługo zajmiemy się zaklęciami ochronnymi.
- James się nie przekonał?
- Tylko troszkę – zaśmiała się lekko – Ostatnio zrobił jajecznice na śniadanie i nie używał magii.
- Zawsze coś. Nie spalił całego mieszkania?
- Jak widać… Chcesz coś do pica? – Spytała Lily zrywając się na równe nogi – Zapomniałam ci zaproponować.
- Herbaty – poprosiła i również wstała ale Lily szybko mruknęła że sobie poradzi i wyszła z salonu.
Lupin wzruszyła tylko ramionami i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Salon, był zdecydowanie większy i przestronniejszy niż kuchnia.
Pokój, utrzymany był w tonacji zieleni i ciemnego brązu.
Ściany pomalowane były na biało i było to chyba jedyne pomieszczenie w całym domu w którym Potterowie nie zdecydowali się na tapetę. Murowany komin, który znajdował się centralnie w ścianie, duże, podobne do tych które Cristin zapamiętała z pokoju wspólnego Griffidoru fotele, obite ciemno-zieloną tapicerką. hebanowe, staroświeckie meble i stolik, z długimi i smukłymi nogami.
Wielkie okno, przysłonięte było ciemnymi aksamitnymi zasłonami zdobionymi złotymi nićmi. Z boku zwisały swobodnie dwa długie, grube, złote sznurki zakończone grubym węzłem, z którego swobodnie zwisały cieńsze sznureczki. (Z powodu braku Internetu, nie mogłam znaleźć jak to się nazywa).
Na drewnianej podłodzie, nie było ani dywanu ani wykładzin. Kobieta przyjrzała się dokładnie panelom i podniosła wzrok na kominek.
Na kapie komina, Lily ustawiła fotografie. Z magicznych zdjęć uśmiechali się do niej James z Harrym, cała czwórka Huncwotów – kobieta z uśmiechem stwierdziła że zdjęcie zrobione było jeszcze w Hogwarcie, uśmiechnięci Potterowie – to z kolei przedstawiało parę w dniu ślubu.
Na ścianach wisiały inne fotografie, przedstawiające głownie Harryego z którymś z rodziców lub dziadków.
- Proszę – powiedziała Lily stawiając przed nią herbatę. Lupin podskoczyła, widząc przyjaciółkę i zaśmiała się niezręcznie.
- Wystraszyłaś mnie – oznajmiła z oburzeniem – Dziękuję.
- Nie ma za co – odpowiedziała z uśmiechem Potter siadając – Więc mów, co się dzieje. Bo widzę że wyraźnie coś cię trapi.
Westchnęła. Nie była pewna, czy chce mówić. Nie była też pewna, jak bardzo Lily ją skrytykuje.
Spojrzała na nią. Widziała surowe i pytające spojrzenie przyjaciółki i zdała sobie sprawę, że się nie wymiga.
Zaczęła mówić. Najpierw powoli i spokojnie, wbijając wzrok w podłogę, potem trochę szybciej i głośniej. Gdy kończyła mówić, słowa same z niej wypadały układając się w zdania, które miały coraz mniej sensu, jednak przekazywały to, co miały przekazać.
Lily przez cały czas słuchała uważnie. Z każdym zdaniem Lupin to marszczyła to znów rozluźniała brwi. Gdy kobieta zaczęła mówić o wizycie u Wellinga i tym, do czego o mały włos nie doszło, Potter wydała z siebie oburzony okrzyk.
- Co zrobiłaś!? Cristin, upadłaś ze schodów i uderzyłaś się w głowę? – Spytała surowo, mierząc ją spojrzeniem.
- Nie, ale nie to jest najgorsze – mruknęła kobieta a gdy Lily uniosła pytająco brwi, wyjaśniła dokładnie, co działo się potem – Nie wiem, co mam teraz robić.
Rudowłosa zamyśliła się.
- Musicie porozmawiać, póki… - zaczęła, ale Cristin przerwała jej szybko.
- To nic nie daje. On nie chce mnie słuchać, urywa rozmowę jak tylko próbuję coś powiedzieć…
- W takim razie musisz czekać – powiedziała spokojnie Lily – Nie masz wyboru. Już nie…
***
Dobra, znów zmontowałam notkę. Podczas wyjazdu zrobiłam tak duży zapas tekstów że teraz właściwie je tylko sklejam w jedną całość a wolne chwile poświęcam na pisanie tego, co wydarzy się za parę. Pogratulować ;D
Wiem, że ta też zbyt dużo nie wyjaśniła, ale w następnej już – tak mi się wydaje, bo nie pamiętam co jest dalej – coś już się wydarzy.
Żal mi Critin, mam nadzieje że pogodzisz państwa Lupin Xd Notka cudowna ;**
OdpowiedzUsuńNotka jak zawsze super tylko jeast mi smutno z powodu Cristin Mam tylko nadzieje ze pogodzisz Lupinow:):) czekam na koleją :):)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFajowo, ale ja ce więęęęęcej ... i niech się coś wyjaśni ;D
OdpowiedzUsuńJak dużo opisów ^^ fajnie się czytało :) A te imiona dla psów... skąd Ty je wzięłaś? Ostatnio przez przypadek znalazłam się na bardzo "słitaśnym" blogu, gdzie wszystko było różowe i z każdego rogu strony coś migało, a błędów było tyle, że trudno zliczyć, aż oczy bolały. Jak dobrze było wejść tutaj, gdzie nie ma żadnych błędów, gdzie Autorka ma styl (ale o tym wiesz, co nie? ;D) Tak miło dla oka :)Czekam, aż w końcu coś się wyjaśni z tym Arthurem :)Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńniech już się pogodzą... A tak ogółem to fajny blogasek...
OdpowiedzUsuńImiona dla psów śmieszne i fajne! ;DMam nadzieję, jednak, że nie wybędą z domu Blacków tak szybko, są takim fajnym urozmaiceniem ich domostwa ! xDDCała moja nadzieja w Syriuszu i jego talencie dyplomatycznym.Bardzo fajny opis salonu Potterów, można było sobie to wszystko dokładnie wyobrazić. Heh, ale dlaczego ta notka taka krótka? xDJa chce więcej xDDobra nie poganiam, bo jeszcze zrobisz focha i nic nie napiszesz ;pAha i jeszcze co do Roberta : Super postać! Właśnie tak wyobrażam sobie przyjaźń damsko-męską. Dobra kończę już, bo cię zanudzę xD Pozdrowionka !!!Monia
OdpowiedzUsuńno no fajny blogasek ^^a na poważnie to ja już coś chyba mówiłam na ten temat, a i dostanę szczeniaka?
OdpowiedzUsuńszybko ta nowa noteczka i bardzo dobrze biedna ta christina chociaż liz też współczuje tyle szczeniaków w domu masakra :)
OdpowiedzUsuń