Trochę wyznań
Weszła do gabinetu, czując na sobie spojrzenia wszystkich. Zerknęła powoli na kobietę, która ją wprowadziła, potem kolejno na wszystkich zgromadzonych. Jej serce zabiło dwukrotnie szybciej, gdy jej wzrok zatrzymał się na mężczyźnie siedzącym przy oknie. On, chyba jako jedyny, nie zauważył przybycia nowej.
- Echem – odchrząknęła Doroty – Możecie mnie wysłuchać? Robert!
Mężczyzna szybko uniósł głowę i zatrzymał wzrok na kobiecie. Uśmiechnął się lekko i uniósł kciuki do góry.
- To jest nasza nowa koleżanka – powiedziała kobieta – Ann Clarson. Poznajcie się.
Uśmiechnęła się i nie śmiało wymieniła uścisk ręki z każdym z pracowników. Gdy doszła do Roberta, ten wstał i uśmiechnął się szeroko.
- Czyli się udało – rzekł wyciągając dłoń – Robert Medison.
- Ann …Winter. – Powiedziała po chwili. Uniósł brwi – Nazwisko po mężu – dodała po chwili. Kiwnął głową na znak, że rozumie.
- No, to witam w ziemskim piekle.
***
- Jesteśmy – wszedł do kuchni i opadł na krzesło – Mamy przewalone.
- Tak myślałam – mruknęła i spojrzała na suczkę, która weszła do kuchni – Kiedy psy zaleją nasz dom?
- Dwa do czterech tygodni.
Westchnęła i opadła na krzesło obok.
- I na pewno będzie ich dużo?
- Od pięciu do dziesięciu… może być i więcej… lub mniej.
Jęknęła.
- Żartujesz?
- No nie… Bernardyny są… Damy radę. Zobaczysz.
- Nie wątpię… a wiesz, chociaż, jak to wygląda?
- Tak. Myślę, że tak.
***
Oparła się o futrynę drzwi, patrząc z lekkim uśmiechem na mężczyznę. Ten, czując, że jest obserwowany, odwrócił się do niej, przytrzymując Matta, który fuknął niezadowolony.
- Idziesz gdzieś?? – Spytał, marszcząc brwi. Spojrzała na trzymany w ręku płaszcz i kiwnęła głową.
- Nie słuchasz mnie, mówiłam ci dziś rano, że wychodzę.
- Możliwe. A gdzie idziesz…? – Spytał siląc się na obojętny ton.
- Do Lily – powiedziała krótko, uśmiechając się lekko.
- Kiedy będziesz?
- To jakieś przesłuchanie? – Spytała szorstko.
- Pytam, kiedy wrócisz.
- Co ty… nie no! O to ci chodzi!? Jeszcze ci nie przeszło?
- Nie wiem, o czym mówisz…
- Dobrze wiesz, o czym mówię. Ty zazdrośniku! – Powiedziała mimowolnie się uśmiechając.
- Ja? Ja zazdrosny? Głupoty…
- Oczywiście. A to przesłuchanie to z nudów.
- Jestem po prostu ciekaw gdzie moja żona spędza sobotni wieczór… I kiedy wróci.
- Czyli jesteś zazdrosny! Będę po dziewiątej. A teraz muszę iść – dodała zbliżając się do męża – Cześć, zazdrośniku.
***
- Jesteś pewna, że musisz iść? – Spytała Lily patrząc na nią ze smutkiem.
- Nie opijesz ze mną nowej pracy? – Dodała Ann szczerząc się lekko.
- Chcecie szczeniaka? – Spytała nagle Liz, wyrywając się z amoku.
- Słucham?
- Szczeniaka. Drobinka będzie mieć szczenięta – powiedziała kwaśno Liz – Zerwała się i… to jak?
- O nie, jeszcze psa nam brakuje! – Zaśmiała się Lupin, zapinając płaszcz – Muszę iść, zazdrośnik czeka.
- Słucham?
- No Remus na mnie czeka – powiedziała z uśmiechem.
- Zazdrosny? Remus? Nie… niemożliwe. Nie Remus – powiedziała Lily kręcąc głową – Niemożliwe.
- A jednak. Opowiem wam, kiedy indziej, do zobaczenia!
***
Dom, powoli zaczął być gotowy. Ściany w sypialniach i pokoju gościnnym były już odnowione. Jasno beżowa tapeta w sypialni Lily i Jamesa, jasna zieleń w pokoju dla gości i jasny niebieski w sypialni przeznaczonej dla dzieci. Hol główny, który ciągnął się przez cały dom, pomalowany był już w kolorze jasnej żółci ( która według Jamesa była beżowa). Lily już zajęła się zbieraniem wszystkiego tego, co będzie potrzebne.
W ich nowej sypialni stanęło już łóżko i mała komoda, którą kobieta przeznaczyła na wszystkie dokumenty i inne wartościowe rzeczy.
W pokoju dzieci, pojawiła się już duża szafa, drewniane biurko i łóżko, na którym miał spać Harry.
Pokój dla gości nadal stał pusty, ale Lily już rozglądała się za meblami do pomieszczenia.
W holu stał już wieszak i półeczka na buty a na ścianie pojawiło się pierwsze zdjęcie.
Do kuchni, która była w trakcie remontu, Lily zdążyła już zamówić szafki i urządzenia sanitarne.
James początkowo patrzył na to z lekkim przerażeniem, jednak szybko przekonał się, że Lily w tak samym tempie znajdowała kupców na stare meble, które sukcesywnie wybywały wraz z tym, jak zbliżali się do przeprowadzki.
Zaraz na początku września, dom do którego mieli się wprowadzić miał już w pełni urządzone sypialnie i kuchnie, a salon, bardzo powoli zaczął odzyskiwać życie.
Wtedy to, kobieta po raz pierwszy poruszyła temat przenoszenia się.
- Myślę, że pod koniec miesiąca, łazienka będzie gotowa… - powiedział Potter, wkładając do kartonu owinięte talerze – W połowie października będziemy mogli się już przenieść.
***
Zaśmiała się, odgarniając włosy z czoła i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Wiesz, co się będzie działo, gdy ktoś nas zobaczy? – Spytała, biorąc spory łyk soku.
- Plotki, ploty i ploteczki – mruknął mężczyzna wzruszając ramionami – Nic strasznego, wszyscy szybko zapomną. Po za tym, to tylko koleżeński lunch. Pomagam ci się zaaklimatyzować.
Uśmiechnęła się promiennie i ugryzła kawałek kanapki.
- Robert? Ty masz żonę prawda? Wybacz, że pytam – dodała szybko – Po prostu widziałam zdjęcie i…
- Nie do końca – powiedział jakby markotniejąc – Jestem wdowcem.
- Wybacz – szepnęła szybko – Nie wiedziałam.
- Nie szkodzi. Ty chyba też, nie jesteś mężatką?
- Rozwódka – wyjaśniła – Trafiłam na podrywacza.
- Ou… - syknął biorąc łyk soku.
- Podrywał moją przyjaciółkę. Jakoś tak wyszło, że się spotkaliśmy… a potem to już ten sam schemat….
Kiwnął głową. Siedzieli w milczeniu żując posiłek, gdy znów się odezwała.
- A twoja żona?
- Sylvia? Poznaliśmy się na studiach – powiedział między gryzem - Czasem myślę, że się działo za szybko… Umarła przy porodzie – dodał po chwili.
- Przykro mi… - szepnęła, spuszczając głowę.
- Przyzwyczaiłem się do myśli, że muszę sobie dać radę sam. No, w sumie nie sam. Mam Alex.
Uśmiechnęła się lekko.
- Córeczka? – Spytała z uśmiechem odstawiając kubek.
- Tak. Największy skarb. Wiesz, to zadziwiające, nikt nigdy nie wyciągnął ode mnie tyle, co ty… a znamy się dopiero od miesiąca.
- Popatrz, jakie to dziwne, bo ze mnie też. Widać, wzbudzamy zaufanie – powiedziała wstając.
- Jak widać.
***
- Już! Idę no! – Przebiegła przez hol, zbierając po drodze porozrzucane zabawki. Dzieci pojechały razem z Remusem do rodziców a ona miała cały dzień dla siebie. Cały dzień, który w dużej połowie spędziła na sprzątaniu.
Zatrzymała się przy drzwiach i przekręciła zamek. Złapała w locie pluszowego misia i zamachała dłonią w rozpaczliwej próbie złapała czegoś, co ją utrzyma w pionie. W ostatniej chwili poczuła silny uścisk na swoim ramieniu, który pomógł powrócić jej do poprzedniej pozycji.
- Dziękuj… - urwała, widząc swojego wybawcę. Zabawki, które trzymała w ręku, upadły na podłogę. Szklany bączek Matta, zaczął zwariowanie wirować po ziemi – Co ty tu robisz?
- Chciałem porozmawiać.
- Skąd
wiedziałeś gdzie mnie szukać – spytała chłodno, schylając się po zabawki. Unikała jego spojrzenia.
- Popytałem to tu, to tam. Wpuścisz mnie, czy będziemy rozmawiać tu? – Spytał uśmiechając się lekko i złapał bączka, który natychmiast stanął w bezruchu. Wyciągnął dłoń podając go kobiecie – Proszę.
Zabrała mu go i wyprostowała się.
- Mam dużo pracy. Sprzątam. Może, kiedy indziej. Po za tym, myślę, że nie mam, o czym mówić.
- A ja myślę, że mamy. Jeśli nie masz teraz czasu, to ja poczekam, aż go znajdziesz. Nie odpuszczę – powiedział poczym usiadł przy drzwiach. Rozejrzała się zdenerwowana.
- Przestań! Wstań, ale już! – Syknęła.
- Czekam aż będziesz mogła…
- Właź – warknęła przepuszczając go w drzwiach – Mów, co masz mówić i się wynoś. Nie chcę z tobą rozmawiać.
Zaśmiał się, zdejmując kurtkę, którą przewiesił przez poręcz schodów, poczym zmierzył kobietę spojrzeniem.
Wyglądała dość śmiesznie, w wytartej koszulce z rysunkowym pieskiem, przykrótkich dżinsach, z przyczepioną łatą na kolanie i puchatych, niebieskich ciapach. Długie ciemne włosy związała niedbale z tyłu głowy.
Odruchowo podciągnęła niżej koszulkę.
- Chcesz się czegoś napić? – Spytała siląc się na uprzejmy ton. Kiwnął głową – W kuchni – wskazała pokazując mu ręką pomieszczenie, poczym ruszyła przed siebie.
***
Nie potrafiła się przemóc, by na niego nie spojrzeć. Rozmowa w bufecie, którą odbyli wzbudziła w niej dziwne emocje.
Podziwiała go. Jako mężczyźnie, wcale nie musiało być mu łatwo. Musiał nie tylko się podnieść, bo starcie bliskiej osoby, ale również zając się małym dzieckiem. A z własnego doświadczenia wiedziała, że to nie było łatwe.
Uśmiechnęła się lekko. Siedział pochylony nad stertą papierów, gryząc czubek pióra. Zmarszczył cienkie brwi poczym poprawił okulary, które opadły mu na czubek nosa i odgarnął brązową grzywkę z czoła. Chodź nigdy nie zadała mu tego pytania, nie wiedziała ile ma lat, ale była pewna, że nie był starszy. Zdziwiłaby się, gdyby był w jej wieku.
Podniósł wzrok, patrząc na nią swoimi dużymi, granatowymi oczami. Było w nich coś smutnego, ale mimo wszystko, gdy się uśmiechał pojawiał się lekki błysk. Odwzajemniła uśmiech. Czuła, że w Robercie, znajdzie dość szybko bardzo bliskiego przyjaciela.
***
- Więc, co chcesz? – Spytała, siadając na krześle naprzeciwko – Radzę ci się pospieszyć, niedługo wróci Remus z dziećmi.
- Spokojnie. Bez nerwów. Chciałem tylko porozmawiać. Nie widzieliśmy się tyle lat…
- Heh. Wydaje mi się, że powiedziałam ci to wtedy dość wyraźnie, że nie chcę Cię więcej widzieć. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia po za tym, że nic się nie zmieniło! Więc jeśli przyszedłeś tu, żeby plotkować to możesz sobie już iść!
Zamrugał.
- Nie rozumiesz po ludzku!? Wynoś się z mojego domu i mojego życia – powiedziała chłodno – Nic dobrego cię tu nie spotka.
Wstał i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Tam są drzwi – wskazała mierząc go chłodnym spojrzeniem. Zmrużył brwi i odwrócił się na pięcie. Chwilę potem usłyszała trzask zamykanych drzwi.
***
Zwariowałam. Amok pisania! Jest mi dobrze! :P
- Echem – odchrząknęła Doroty – Możecie mnie wysłuchać? Robert!
Mężczyzna szybko uniósł głowę i zatrzymał wzrok na kobiecie. Uśmiechnął się lekko i uniósł kciuki do góry.
- To jest nasza nowa koleżanka – powiedziała kobieta – Ann Clarson. Poznajcie się.
Uśmiechnęła się i nie śmiało wymieniła uścisk ręki z każdym z pracowników. Gdy doszła do Roberta, ten wstał i uśmiechnął się szeroko.
- Czyli się udało – rzekł wyciągając dłoń – Robert Medison.
- Ann …Winter. – Powiedziała po chwili. Uniósł brwi – Nazwisko po mężu – dodała po chwili. Kiwnął głową na znak, że rozumie.
- No, to witam w ziemskim piekle.
***
- Jesteśmy – wszedł do kuchni i opadł na krzesło – Mamy przewalone.
- Tak myślałam – mruknęła i spojrzała na suczkę, która weszła do kuchni – Kiedy psy zaleją nasz dom?
- Dwa do czterech tygodni.
Westchnęła i opadła na krzesło obok.
- I na pewno będzie ich dużo?
- Od pięciu do dziesięciu… może być i więcej… lub mniej.
Jęknęła.
- Żartujesz?
- No nie… Bernardyny są… Damy radę. Zobaczysz.
- Nie wątpię… a wiesz, chociaż, jak to wygląda?
- Tak. Myślę, że tak.
***
Oparła się o futrynę drzwi, patrząc z lekkim uśmiechem na mężczyznę. Ten, czując, że jest obserwowany, odwrócił się do niej, przytrzymując Matta, który fuknął niezadowolony.
- Idziesz gdzieś?? – Spytał, marszcząc brwi. Spojrzała na trzymany w ręku płaszcz i kiwnęła głową.
- Nie słuchasz mnie, mówiłam ci dziś rano, że wychodzę.
- Możliwe. A gdzie idziesz…? – Spytał siląc się na obojętny ton.
- Do Lily – powiedziała krótko, uśmiechając się lekko.
- Kiedy będziesz?
- To jakieś przesłuchanie? – Spytała szorstko.
- Pytam, kiedy wrócisz.
- Co ty… nie no! O to ci chodzi!? Jeszcze ci nie przeszło?
- Nie wiem, o czym mówisz…
- Dobrze wiesz, o czym mówię. Ty zazdrośniku! – Powiedziała mimowolnie się uśmiechając.
- Ja? Ja zazdrosny? Głupoty…
- Oczywiście. A to przesłuchanie to z nudów.
- Jestem po prostu ciekaw gdzie moja żona spędza sobotni wieczór… I kiedy wróci.
- Czyli jesteś zazdrosny! Będę po dziewiątej. A teraz muszę iść – dodała zbliżając się do męża – Cześć, zazdrośniku.
***
- Jesteś pewna, że musisz iść? – Spytała Lily patrząc na nią ze smutkiem.
- Nie opijesz ze mną nowej pracy? – Dodała Ann szczerząc się lekko.
- Chcecie szczeniaka? – Spytała nagle Liz, wyrywając się z amoku.
- Słucham?
- Szczeniaka. Drobinka będzie mieć szczenięta – powiedziała kwaśno Liz – Zerwała się i… to jak?
- O nie, jeszcze psa nam brakuje! – Zaśmiała się Lupin, zapinając płaszcz – Muszę iść, zazdrośnik czeka.
- Słucham?
- No Remus na mnie czeka – powiedziała z uśmiechem.
- Zazdrosny? Remus? Nie… niemożliwe. Nie Remus – powiedziała Lily kręcąc głową – Niemożliwe.
- A jednak. Opowiem wam, kiedy indziej, do zobaczenia!
***
Dom, powoli zaczął być gotowy. Ściany w sypialniach i pokoju gościnnym były już odnowione. Jasno beżowa tapeta w sypialni Lily i Jamesa, jasna zieleń w pokoju dla gości i jasny niebieski w sypialni przeznaczonej dla dzieci. Hol główny, który ciągnął się przez cały dom, pomalowany był już w kolorze jasnej żółci ( która według Jamesa była beżowa). Lily już zajęła się zbieraniem wszystkiego tego, co będzie potrzebne.
W ich nowej sypialni stanęło już łóżko i mała komoda, którą kobieta przeznaczyła na wszystkie dokumenty i inne wartościowe rzeczy.
W pokoju dzieci, pojawiła się już duża szafa, drewniane biurko i łóżko, na którym miał spać Harry.
Pokój dla gości nadal stał pusty, ale Lily już rozglądała się za meblami do pomieszczenia.
W holu stał już wieszak i półeczka na buty a na ścianie pojawiło się pierwsze zdjęcie.
Do kuchni, która była w trakcie remontu, Lily zdążyła już zamówić szafki i urządzenia sanitarne.
James początkowo patrzył na to z lekkim przerażeniem, jednak szybko przekonał się, że Lily w tak samym tempie znajdowała kupców na stare meble, które sukcesywnie wybywały wraz z tym, jak zbliżali się do przeprowadzki.
Zaraz na początku września, dom do którego mieli się wprowadzić miał już w pełni urządzone sypialnie i kuchnie, a salon, bardzo powoli zaczął odzyskiwać życie.
Wtedy to, kobieta po raz pierwszy poruszyła temat przenoszenia się.
- Myślę, że pod koniec miesiąca, łazienka będzie gotowa… - powiedział Potter, wkładając do kartonu owinięte talerze – W połowie października będziemy mogli się już przenieść.
***
Zaśmiała się, odgarniając włosy z czoła i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Wiesz, co się będzie działo, gdy ktoś nas zobaczy? – Spytała, biorąc spory łyk soku.
- Plotki, ploty i ploteczki – mruknął mężczyzna wzruszając ramionami – Nic strasznego, wszyscy szybko zapomną. Po za tym, to tylko koleżeński lunch. Pomagam ci się zaaklimatyzować.
Uśmiechnęła się promiennie i ugryzła kawałek kanapki.
- Robert? Ty masz żonę prawda? Wybacz, że pytam – dodała szybko – Po prostu widziałam zdjęcie i…
- Nie do końca – powiedział jakby markotniejąc – Jestem wdowcem.
- Wybacz – szepnęła szybko – Nie wiedziałam.
- Nie szkodzi. Ty chyba też, nie jesteś mężatką?
- Rozwódka – wyjaśniła – Trafiłam na podrywacza.
- Ou… - syknął biorąc łyk soku.
- Podrywał moją przyjaciółkę. Jakoś tak wyszło, że się spotkaliśmy… a potem to już ten sam schemat….
Kiwnął głową. Siedzieli w milczeniu żując posiłek, gdy znów się odezwała.
- A twoja żona?
- Sylvia? Poznaliśmy się na studiach – powiedział między gryzem - Czasem myślę, że się działo za szybko… Umarła przy porodzie – dodał po chwili.
- Przykro mi… - szepnęła, spuszczając głowę.
- Przyzwyczaiłem się do myśli, że muszę sobie dać radę sam. No, w sumie nie sam. Mam Alex.
Uśmiechnęła się lekko.
- Córeczka? – Spytała z uśmiechem odstawiając kubek.
- Tak. Największy skarb. Wiesz, to zadziwiające, nikt nigdy nie wyciągnął ode mnie tyle, co ty… a znamy się dopiero od miesiąca.
- Popatrz, jakie to dziwne, bo ze mnie też. Widać, wzbudzamy zaufanie – powiedziała wstając.
- Jak widać.
***
- Już! Idę no! – Przebiegła przez hol, zbierając po drodze porozrzucane zabawki. Dzieci pojechały razem z Remusem do rodziców a ona miała cały dzień dla siebie. Cały dzień, który w dużej połowie spędziła na sprzątaniu.
Zatrzymała się przy drzwiach i przekręciła zamek. Złapała w locie pluszowego misia i zamachała dłonią w rozpaczliwej próbie złapała czegoś, co ją utrzyma w pionie. W ostatniej chwili poczuła silny uścisk na swoim ramieniu, który pomógł powrócić jej do poprzedniej pozycji.
- Dziękuj… - urwała, widząc swojego wybawcę. Zabawki, które trzymała w ręku, upadły na podłogę. Szklany bączek Matta, zaczął zwariowanie wirować po ziemi – Co ty tu robisz?
- Chciałem porozmawiać.
- Skąd
wiedziałeś gdzie mnie szukać – spytała chłodno, schylając się po zabawki. Unikała jego spojrzenia.
- Popytałem to tu, to tam. Wpuścisz mnie, czy będziemy rozmawiać tu? – Spytał uśmiechając się lekko i złapał bączka, który natychmiast stanął w bezruchu. Wyciągnął dłoń podając go kobiecie – Proszę.
Zabrała mu go i wyprostowała się.
- Mam dużo pracy. Sprzątam. Może, kiedy indziej. Po za tym, myślę, że nie mam, o czym mówić.
- A ja myślę, że mamy. Jeśli nie masz teraz czasu, to ja poczekam, aż go znajdziesz. Nie odpuszczę – powiedział poczym usiadł przy drzwiach. Rozejrzała się zdenerwowana.
- Przestań! Wstań, ale już! – Syknęła.
- Czekam aż będziesz mogła…
- Właź – warknęła przepuszczając go w drzwiach – Mów, co masz mówić i się wynoś. Nie chcę z tobą rozmawiać.
Zaśmiał się, zdejmując kurtkę, którą przewiesił przez poręcz schodów, poczym zmierzył kobietę spojrzeniem.
Wyglądała dość śmiesznie, w wytartej koszulce z rysunkowym pieskiem, przykrótkich dżinsach, z przyczepioną łatą na kolanie i puchatych, niebieskich ciapach. Długie ciemne włosy związała niedbale z tyłu głowy.
Odruchowo podciągnęła niżej koszulkę.
- Chcesz się czegoś napić? – Spytała siląc się na uprzejmy ton. Kiwnął głową – W kuchni – wskazała pokazując mu ręką pomieszczenie, poczym ruszyła przed siebie.
***
Nie potrafiła się przemóc, by na niego nie spojrzeć. Rozmowa w bufecie, którą odbyli wzbudziła w niej dziwne emocje.
Podziwiała go. Jako mężczyźnie, wcale nie musiało być mu łatwo. Musiał nie tylko się podnieść, bo starcie bliskiej osoby, ale również zając się małym dzieckiem. A z własnego doświadczenia wiedziała, że to nie było łatwe.
Uśmiechnęła się lekko. Siedział pochylony nad stertą papierów, gryząc czubek pióra. Zmarszczył cienkie brwi poczym poprawił okulary, które opadły mu na czubek nosa i odgarnął brązową grzywkę z czoła. Chodź nigdy nie zadała mu tego pytania, nie wiedziała ile ma lat, ale była pewna, że nie był starszy. Zdziwiłaby się, gdyby był w jej wieku.
Podniósł wzrok, patrząc na nią swoimi dużymi, granatowymi oczami. Było w nich coś smutnego, ale mimo wszystko, gdy się uśmiechał pojawiał się lekki błysk. Odwzajemniła uśmiech. Czuła, że w Robercie, znajdzie dość szybko bardzo bliskiego przyjaciela.
***
- Więc, co chcesz? – Spytała, siadając na krześle naprzeciwko – Radzę ci się pospieszyć, niedługo wróci Remus z dziećmi.
- Spokojnie. Bez nerwów. Chciałem tylko porozmawiać. Nie widzieliśmy się tyle lat…
- Heh. Wydaje mi się, że powiedziałam ci to wtedy dość wyraźnie, że nie chcę Cię więcej widzieć. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia po za tym, że nic się nie zmieniło! Więc jeśli przyszedłeś tu, żeby plotkować to możesz sobie już iść!
Zamrugał.
- Nie rozumiesz po ludzku!? Wynoś się z mojego domu i mojego życia – powiedziała chłodno – Nic dobrego cię tu nie spotka.
Wstał i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Tam są drzwi – wskazała mierząc go chłodnym spojrzeniem. Zmrużył brwi i odwrócił się na pięcie. Chwilę potem usłyszała trzask zamykanych drzwi.
***
Zwariowałam. Amok pisania! Jest mi dobrze! :P
Swietn notki, obydwie xD
OdpowiedzUsuńwszystkie notki swietne :) i widze jakies nowe watki czekam na kontynuacje :) POZDROWIENIA
OdpowiedzUsuńno i tak ma byc 2 swietne notki jednego dnia
OdpowiedzUsuńja, ja, ja! ja chce szczeniaka! x)ty wiesz... :P
OdpowiedzUsuńSkróce to do dwóch słów: POZYTYWNA WARIATKA:)
OdpowiedzUsuńnie powiem żebym sie nie zdziwiła nie zaglądałam tu raptem pare dni bo mnie nie było a tu tyle notek i to jednego dnia super
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem Ann powinna być z tym Robertem czy jak mu tam...za jakiś czas. A notki super wszystkie trzy...;]pzdr;***
OdpowiedzUsuńJa chce szczeniaka xDZawsze marzyłam o bernardynie xDNo dobra najpierw był kundelek xDCiekawi mnie bardzo sprawa z tym Arthurem...Czego on chciał?Czy jeszcze się pojawi?Idę do next notki.
OdpowiedzUsuń