"- Bronisz sie przed tym, co nieuniknione..."
Siedziała w salonie. Wtulona w fotel, twarz ukryła w dłoniach. Wydawała mu się taka mała, bezradna jakby każdy większy problem miał ją załamać.
Obok fotela, rzucona na podłodze leżała brązowa kurtka. Podszedł powoli do żony i delikatnie dotknął jej ramienia.
Podniosła szybko głowę. Ku jego zdziwieniu, nie płakała. Wyglądała na zmęczoną i przybitą, ale na jej twarzy nie widniała ani jedna mokra strużka.
- Jesteś… - powiedziała cicho, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Pozwoliła się pocałować na przywitanie i oparła głowę o oparcie – Jak było?
- Dobrze – odpowiedział, przyglądając jej się z troską – Wszystko w porządku?
- Tak… Nie. Sama nie wiem… - westchnęła cicho i jej wzrok padł na kurkę. Lupin również na nią spojrzał a na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz – Arthur tu był – powiedziała po chwili wahania.
- Czego chciał?
- Nie wiem – powiedziała zgodnie z prawdą – Chciał rozmawiać.
- Powiesz mi, o co naprawdę chodzi? Dlaczego nie chcesz go widzieć?
Zawahała się. Nie chciała mówić. Nie wiedziała, dlaczego. Wstydziła się? A może bała się, że będzie miał żal? Ale niby, za co…
- To było dawno. Naprawdę dawno – zaczęła ochrypniętym głosem – Wróciłam po roku szkolnym, trzeciej klasie. Rodzice zapisali mnie do wakacyjnej szkółki muzycznej… Był o cztery lata starszy. Najprzystojniejszy z grupy. Chyba nie było dziewczyny, która by się w nim nie podkochiwała. Ale on zwrócił uwagę na mnie. Zadurzyłam się…w tym wieku to normalne. A on, obiecywał dużo.
Zmarszczył brwi. Kobieta zrobiła krótką pauzę, wzięła głęboki oddech i kontynuowała.
- Spędziliśmy razem prawie całe wakacje. A potem, jak gdyby nigdy nic, przestał się odzywać. Wiem, że to głupie, ale kiedy ma się czternaście lat to jest największa tragedia, jaka może być. Oszukał mnie, zostawił a po pół roku przepraszał za błąd. Właśnie wtedy powiedziałam, że nie chce go widzieć. I właśnie, dlatego teraz nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Zapanowała cisza.
- Nigdy o tym nie mówiłaś.
- Co miałam mówić? Że dałam się oszukać, mając czternaście lat? Każda dziewczyna to przeżywa. I każda – a przynajmniej większość – nie chce mieć nic wspólnego. Nie wiem, czego on ode mnie chce. I nie chcę wiedzieć. Teraz to ty, jesteś jedynym mężczyzną, który odgrywa głową rolę w moim życiu… no i jeszcze Matt.
***
Wiele kilometrów od miejsca akcji. Bułgaria.
Fale morskie uderzały delikatnie o brzeg. Były wybawieniem dla tych, którzy sparzyli sobie stopy o gorący piach i dla tych, którzy cały dzień spędzili na plaży smażąc się na rozgrzanych leżakach.
Plaża, która była dość długa i szeroka prawie w całości była zajęta. Część ludzi, skrzyła się w cieniu pod białym parasolem, inna część wylegiwała się na ręcznikach w pełnym słońcu a jeszcze inni, wylegiwali się na plastikowych leżakach.
Dzieci bawiły się beztrosko w wodzie, pod czujnym okiem ratownika. Niektóre pływały wśród fal, inne, moczyły się na brzegu a jeszcze inne z uporem próbowały rzucić się na wodę.
Pod jednym z białych parasoli na białym leżaku, leżał mężczyzna. Jego okrągłe jak dwa kapsle okulary przeciw słoneczne opadły na czubek nosa. Słomkowy kapelusz, przysłaniał długie siwe włosy. Haczykowaty nos, obsmarował w grubej warstwie kremu.
Poprawił okulary i pogładził swoją białą brodę długim szczupłym palcem, poczym sięgnął po kubeczek z małą parasoleczką. Łyknął z niego i żywym krokiem wstał poprawiając czerwono-białe kąpielówki.
Wyprostował ręce, zrobił kilka przysiadów, następnie wyprostował kolana i ruszył przed siebie w kierunku wody.
Z głośników, które stały tuż przed kąpieliskiem, wypłynęła muzyka. Jego biodra bardzo powoli zaczęły łapać rytm, wygrany przez melodie. Po chwili, bezwiednie i ręce zaczęły ruszać w tan unosząc się w boki. Jeden bok, drugi… przód, bok, bok… przód bok, bok…
Ludzie powoli zaczęli zwracać uwagę na „roztańczonego” starca. Mężczyzna wydawał się bardzo dobrze bawić i powoli ruszył w stronę oddalonego o kilka stóp portu, gdzie cumowała mała, drewniana łódka. Kiwnął do stojącego przy niej mężczyzny i przekrzykując muzykę spytał spokojnym głosem czy może pożyczyć łódkę.
Zszokowany marynarz tylko kiwnął głową i Albus Dumbledore już był w łódce, łapiąc wiosła, którymi z dość dużą jak na swój wiek energią zaczął wiosłować.
Z głośnika zaczęły wydobywać się słowa i już po chwili, starzec śpiewał dość łagodnym głosem w takt piosenki.
Jak można się nudzić*
Jak można marudzić,
Że świat jest smutny, że jest źle
Nie rozumiem, nie.
Jak można? Faktycznie
Na świecie jest ślicznie.
Niech ten co gdera, przyjdzie tu,
A ja powiem mu tak:
Ach, jak przyjemnie
Kołysać się wśród fal,
Gdy szumi, szumi woda
I płynie sobie w dal.
Ach, jak przyjemnie
Radosny płynie śpiew,
Że szumi, szumi woda
I młoda szumi krew.
I tak uroczo, tak ochoczo
Serce bija w takt,
Gdy jest pogoda, szumi woda,
Tak nam mało brak do szczęścia...
Gdy ostanie słowa piosenki wydobyły się z głośników, łódka przycumowała już do brzegu i starzec wysiadł z niej, nadal ruszając biodrami w takt. Podziękował zdumionemu właścicielowi, i nadal tańcząc wrócił do swojego leżaka. Złapał za swój ręcznik, poprawił okulary i tanecznym krokiem odwrócił się zmierzając ku wyjściu z plaży, w między czasie kłaniając się zszokowanej staruszce siedzącej parę stóp dalej…
Otworzył nagle oczy i zamrugał kilka razy. Uniósł się na łokciach, zapalił światło i zamrugał, jakby chcąc się upewnić, że nadal jest w swojej sypialni. Instynktownie dotknął nosa, chcąc sprawdzić czy nie ma na nim żadnej białej mazi po czym wstał.
Szybkim krokiem, podszedł do lustra i obejrzał dokładnie swoje odbicie. Wszystko było w porządku. Zachichotał, gdy doszedł do niego sens snu, ale szybko spoważniał, zastanawiając się, co należy z tym zrobić.
Podrapał się po policzku, gdy przez jego myśl przeszło pytanie, co mogło spowodować tak dziwny sen, po czym powoli wrócił do łóżka.
- Stanowczo muszę unikać pieczeni z dyni… - mruknął, układając się z powrotem na poduszce.
***
Czuła się źle. Czuła się źle, bo po raz pierwszy zataiła przed nim coś, o czym powinien wiedzieć. Mówiąc mu o Arthurze, pominęła najważniejszą ze spraw.
Oprała się o ścianę. Miała ochotę zejść powrotem do pokoju, i powiedzieć wszystko to, czego tak bardzo się wstydziła. Nie miała odwagi.
***
Minęło sporo czasu, nim uznała, że coś należy zrobić z brązową kurtkę leżącą w przedpokoju. Najpierw myślała, że sam po nią wróci. Gdy po tygodniu nie pojawił się w domu, kobieta coraz bardziej się irytowała. Remus, który z czasem zdawał się zapomnieć o mężczyźnie, nie zareagował zbyt dobrze, gdy mu przypomniała o ubraniu zostawionym przez Wellinga.
- Daruj sobie – poradził, odstawiając kubek z herbatą tak gwałtownie, że spora część zawartości wylała się na stół – Wyrzuć ją, albo oddaj komuś. Skoro po nią nie wrócił, znaczy, że nie jest mu potrzebna.
Kiwnęła głową w zamyśleniu. Miał rację.
***
Tymczasem, wrzesień dobiegł końca. Pogoda przestała nagradzać wszystkich pięknym słońcem i dni stały się pochmurne i deszczowe.
Mimo to, Lily mogła pochwalić się mianem, że jednej z tych osób, których nie dopadła jesienna chandra. Już w ostatnim tygodniu września wiadomym był
o, że dom został wykończony i jedyną rzeczą, jaka została do zrobienia to przeniesienie wszystkich rzeczy.
Choć doszło między Potterami do wielu kłótni na ten temat, James zadecydował, że dopiero na początku października się przeprowadzą. Następnie spędził godzinę, bezskutecznie próbując przekonać Lily, by wyszła z łazienki.
Gdy kobieta wyszła – dopiero po ponad godzinie, tłumacząc, że zrobiła się głodna – zignorowała tłumaczenia męża i bez słowa przeszła do kuchni.
Na drugi dzień, jak gdyby nigdy nic powitała męża soczystym całusem i tacą pełną kanapek.
Tak, więc, Lily pozostało tylko dokładne liczenie ile dni dzieli ich od przeprowadzki, dobieranie ostatnich dodatków i czekanie.
Gdy nadeszła upragniona – chyba przez wszystkich domowników, gdyż dobry nastrój Lily stał się męczący dla Harryego i Jamesa – pogoda, zdawała się całkiem utrudniać i tak trudne przenoszenie.
***
Musiała to przyznać – od samego rana wszystko układało się źle. Burza, która rozpętała się w nocy, była na tyle gwałtowna i długa, że opóźniła przeprowadzkę o dobrą godzinę.
Samochód – który zamówiła Pani Evans, tłumacząc że być może potrwa to dłużej ale wzbudzi mniej podejrzeń – przyjechał godzinę później niż był umówiony.
Gdy ekipa, wraz z Jamesem i pozostałą trójcą – zabrała się za przenoszenie rzeczy z domu, rozpadało się po raz kolejny. W całym deszczowym harmidrze, wszyscy odnieśli dość dużo obrażeń – począwszy od zadrapań przez siniaki po rozcinane ręce i przygniatane nogi.
Lily, która czuła jak wzbudza się w niej bezsilność, siedziała pod parasolem przed domem i obserwowała jak jej marzenia o słonecznym dniu, szybkim i sprawnym przenoszeniu rzeczy legły w gruzach.
Gdy w końcu wszystkim udało się wszystko załadować, nadeszła pora na długą i żmudną drogę w zakurzonej i obskurnej ciężarówce.
( Lily, jako że w ciąży wybrała zwykły autobus)
Również samo wpakowanie rzeczy, nie obyło się bez problemów. Zbyt wąskie drzwi, przez które nie dało się wnieść stołu kuchennego, zbita szybka w drzwiach wejściowych i kolejna seria obrażeń.
Lily tymczasem, dojeżdżała do nowego domu z ożywieniem obserwując postępy. Wysiadła, rozłożyła starą parasolkę, poprawiła torebkę i żywym krokiem ruszyła w stronę domu.
- I jak? – Spytała Jamesa, który schronił się pod malutkim daszkiem obawiając palec kawałkiem papieru – Co zrobiłeś?
- Przyciąłem w drzwiach. Na szczęście to już koniec – mruknął zaglądając do domu – Możemy zabrać się za wypakowywanie jutro, prawda kochanie?
- Tak – powiedziała całując go w policzek i odwróciła się do ekipy i przyjaciół, którzy z dumą stanęli przed pustą ciężarówką – Dzięki. To był kawał dobrej roboty.
***
- I jak było? – Spytała Liz, wchodząc do przedpokoju – Biedaku. Dali ci w kość?
- Ledwo żyję – mruknął Syriusz zdejmując buty.
- Zmokłeś? – Spytała z troską – Jesteś głodny?
- Lily nas wysuszyła i dała jeść. Obiecasz mi coś? – Spytał pochylając się nad nią – Nigdy, nie przeprowadzimy się do mogilskiej dzielnicy.
Zaśmiała się cicho odchylając zadziornie głowę do tyłu.
- Obiecuję.
***
Westchnęła. Wiedziała, że musi to zrobić. Czy tego chciała czy nie – to był jedyny sposób by mieć pewność że więcej go nie zobaczy.
Spojrzała jeszcze raz na kawałek pergaminu i ruszyła przed siebie. Zgrabne pismo Helen, rozmazało się od spoconych ze zdenerwowania dłoni kobiety i miała ona problem z rozczytaniem adresu, który zapisała jej kobieta.
Zatrzymała się gwałtownie, a serce zabiło jej jeszcze szybciej.
Powoli ruszyła w stronę piętrowego domku, w którym miała nadzieję zastać tylko panią Welling.
Drżącą dłonią nacisnęła dzwonek. Chwilę potem drzwi się otworzyły. Zamrugała niepewnie.
- Zostawiłeś coś – powiedziała kobieta wyciągając w jego stronę siatkę, do której wepchnęła kurtkę.
- Miło cię znów widzieć – stwierdził biorąc od kobiety torbę – Wejdziesz?
- Nie mam czasu – powiedziała chłodno i już chciała się odwrócić, gdy złapał ją za dłoń.
- Przyszłam tylko oddać kurtkę.
- Porozmawiajmy – powiedział stanowczo – Przestań się przez dziesięć minut unosić dumą i porozmawiaj ze mną.
- Masz pięć minut – warknęła i weszła za mężczyzną do domu.
***
- James… myślałeś już, jak je nazwiemy? – Spytała Lily biorąc do ręki naleśnika – jak już się urodzi?
- Nie. – Powiedział zgodnie z prawdą – A ty?
- Też nie… to znaczy myślałam… - powiedziała – Ale wymyśliłam tylko imię dla dziewczynki…
- Tak? – Spytał, podnosząc wzrok zaciekawiony.
- Co myślisz o Amandzie?
Zmarszczył brwi i poczochrał włosy.
- Nie za… poważne?
- Masz inne propozycje?
- Katharine?
- No, to faktycznie bardzo, bardzo mało poważne – fuknęła wstając – Jemu też się nie podoba.
- Oczywiście, że nie – zgodził się James – bo to chłopiec. Mówię ci.
- Skąd takie założenie? – Spytała odwracając twarz.
- Nie wiem, czuję.
- I na pewno czujesz, jak chce się nazywać – mruknęła kobieta siadając powrotem na krześle.
- Prosto – powiedział szybko – Bez ekscesów. Alan?
- Nie! Nie nazwę dziecka Alan – powiedział podnosząc się gwałtownie – Mowy nie ma! Nie wiem, po co zacząłeś ten temat – dodała i wyszła z kuchni.
- Ja? Eh, nie ważne…
***
Słuchała w milczeniu jak mówił. Nie wracał do tamtego tematu. Tak naprawdę, nawet go nie słuchała. Docierały do niej tylko pojedyncze, pozbawione sensu słowa. Wpatrywała się w swoje buty zerkając co chwilę na zegarek. Nie zauważyła, gdy wstał i znalazł się za jej plecami.
- Przestań się oszukiwać. Nie unikasz mnie z powodu tego, co wydarzyło się piętnaście lat temu – powiedział nachylając się nad kobietą. Czuła jego ciepły oddech. Wstała gwałtownie.
- Twój czas minął – powiedziała oschle, biorąc do ręki torebkę.
- Dobrze wiem, czemu nie chcesz ze mną rozmawiać – ciągnął nie zważając na to, co powiedziała. – Widzę, że wcale nie chcesz stąd wychodzić. Bronisz się przed tym, co nieuniknione.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- O to, że chcesz tu zostać – stała jak wryta. Próbowała się poruszyć, jednak jej nogi odmówiły posłuszeństwa – Nie zasługujesz na takie życie.
- Jak śmiesz… - zaczęła, ale szybko urwała.
- Widzisz, nawet nie zaprzeczasz. Oboje dobrze wiemy, że nie przyszłaś tu tylko po to, żeby oddać mi tę kurtkę. Gdybym naprawdę był ci obojętny, wyrzuciłabyś ją do najbliższego śmietnika. Przyszłaś tu z zupełnie innego powodu.
Milczała. Stała wyprostowana, jej serce drżało od powstrzymywanych emocji. Czuła jego ciepły oddech tuż przy swoim uchu.
- Nie o takie życie ci chodziło, prawda? Nie tego chciałaś. Oboje dobrze wiemy, że pragnęłaś zupełnie czegoś innego… powiedz, czy jesteś szczęśliwa? Czy to, co masz, chodź w części odzwierciedla twoje pragnienia? Czy mężczyzna, z którym jesteś, jest w stanie spełnić cię chodź trochę?
Zrobił pauzę. Poczuła jak jego dłonie delikatnie obejmują ją w pasie. Nie potrafiła się wyswobodzić. Stała, przymykając oczy, podczas gdy on przybliżył się.
- Mogę dać ci wiele więcej – szepnął, przesuwając dłoń po jej pasie – Mogę pomóc ci, spełnić to, czego pragniesz. Musisz mi tylko pozwolić.
Przymknęła powieki. Nie
umiała odejść. Chciała krzyknąć, by przestał, ale głos – podobnie jak całe jej ciało – odmówiło posłuszeństwa. Stała, skazana na to, co robił.
***
Koniec. Ponieważ w sobotę wyjeżdżam, szanse, że nowa notka pojawi się przed 9 sierpnia, są minimalne. Załóżmy, więc, że notka będzie około 10. O ile nie uda mi się czegoś wyskrobać przed wyjazdem – w co wątpię.
*Piosenka w wykonaniu Adama Astona lub – tego wykonania słuchałam pisząc to – Andrzeja Rosiewicza. Tytuł: Ach, jak przyjemnie. Doskonale wiem, że piosenka jest Polska i szanse, że puściliby ją w Bułgarii są zerowe, ale załóżmy, że to jest Brytyjski hit.
Obok fotela, rzucona na podłodze leżała brązowa kurtka. Podszedł powoli do żony i delikatnie dotknął jej ramienia.
Podniosła szybko głowę. Ku jego zdziwieniu, nie płakała. Wyglądała na zmęczoną i przybitą, ale na jej twarzy nie widniała ani jedna mokra strużka.
- Jesteś… - powiedziała cicho, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Pozwoliła się pocałować na przywitanie i oparła głowę o oparcie – Jak było?
- Dobrze – odpowiedział, przyglądając jej się z troską – Wszystko w porządku?
- Tak… Nie. Sama nie wiem… - westchnęła cicho i jej wzrok padł na kurkę. Lupin również na nią spojrzał a na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz – Arthur tu był – powiedziała po chwili wahania.
- Czego chciał?
- Nie wiem – powiedziała zgodnie z prawdą – Chciał rozmawiać.
- Powiesz mi, o co naprawdę chodzi? Dlaczego nie chcesz go widzieć?
Zawahała się. Nie chciała mówić. Nie wiedziała, dlaczego. Wstydziła się? A może bała się, że będzie miał żal? Ale niby, za co…
- To było dawno. Naprawdę dawno – zaczęła ochrypniętym głosem – Wróciłam po roku szkolnym, trzeciej klasie. Rodzice zapisali mnie do wakacyjnej szkółki muzycznej… Był o cztery lata starszy. Najprzystojniejszy z grupy. Chyba nie było dziewczyny, która by się w nim nie podkochiwała. Ale on zwrócił uwagę na mnie. Zadurzyłam się…w tym wieku to normalne. A on, obiecywał dużo.
Zmarszczył brwi. Kobieta zrobiła krótką pauzę, wzięła głęboki oddech i kontynuowała.
- Spędziliśmy razem prawie całe wakacje. A potem, jak gdyby nigdy nic, przestał się odzywać. Wiem, że to głupie, ale kiedy ma się czternaście lat to jest największa tragedia, jaka może być. Oszukał mnie, zostawił a po pół roku przepraszał za błąd. Właśnie wtedy powiedziałam, że nie chce go widzieć. I właśnie, dlatego teraz nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Zapanowała cisza.
- Nigdy o tym nie mówiłaś.
- Co miałam mówić? Że dałam się oszukać, mając czternaście lat? Każda dziewczyna to przeżywa. I każda – a przynajmniej większość – nie chce mieć nic wspólnego. Nie wiem, czego on ode mnie chce. I nie chcę wiedzieć. Teraz to ty, jesteś jedynym mężczyzną, który odgrywa głową rolę w moim życiu… no i jeszcze Matt.
***
Wiele kilometrów od miejsca akcji. Bułgaria.
Fale morskie uderzały delikatnie o brzeg. Były wybawieniem dla tych, którzy sparzyli sobie stopy o gorący piach i dla tych, którzy cały dzień spędzili na plaży smażąc się na rozgrzanych leżakach.
Plaża, która była dość długa i szeroka prawie w całości była zajęta. Część ludzi, skrzyła się w cieniu pod białym parasolem, inna część wylegiwała się na ręcznikach w pełnym słońcu a jeszcze inni, wylegiwali się na plastikowych leżakach.
Dzieci bawiły się beztrosko w wodzie, pod czujnym okiem ratownika. Niektóre pływały wśród fal, inne, moczyły się na brzegu a jeszcze inne z uporem próbowały rzucić się na wodę.
Pod jednym z białych parasoli na białym leżaku, leżał mężczyzna. Jego okrągłe jak dwa kapsle okulary przeciw słoneczne opadły na czubek nosa. Słomkowy kapelusz, przysłaniał długie siwe włosy. Haczykowaty nos, obsmarował w grubej warstwie kremu.
Poprawił okulary i pogładził swoją białą brodę długim szczupłym palcem, poczym sięgnął po kubeczek z małą parasoleczką. Łyknął z niego i żywym krokiem wstał poprawiając czerwono-białe kąpielówki.
Wyprostował ręce, zrobił kilka przysiadów, następnie wyprostował kolana i ruszył przed siebie w kierunku wody.
Z głośników, które stały tuż przed kąpieliskiem, wypłynęła muzyka. Jego biodra bardzo powoli zaczęły łapać rytm, wygrany przez melodie. Po chwili, bezwiednie i ręce zaczęły ruszać w tan unosząc się w boki. Jeden bok, drugi… przód, bok, bok… przód bok, bok…
Ludzie powoli zaczęli zwracać uwagę na „roztańczonego” starca. Mężczyzna wydawał się bardzo dobrze bawić i powoli ruszył w stronę oddalonego o kilka stóp portu, gdzie cumowała mała, drewniana łódka. Kiwnął do stojącego przy niej mężczyzny i przekrzykując muzykę spytał spokojnym głosem czy może pożyczyć łódkę.
Zszokowany marynarz tylko kiwnął głową i Albus Dumbledore już był w łódce, łapiąc wiosła, którymi z dość dużą jak na swój wiek energią zaczął wiosłować.
Z głośnika zaczęły wydobywać się słowa i już po chwili, starzec śpiewał dość łagodnym głosem w takt piosenki.
Jak można się nudzić*
Jak można marudzić,
Że świat jest smutny, że jest źle
Nie rozumiem, nie.
Jak można? Faktycznie
Na świecie jest ślicznie.
Niech ten co gdera, przyjdzie tu,
A ja powiem mu tak:
Ach, jak przyjemnie
Kołysać się wśród fal,
Gdy szumi, szumi woda
I płynie sobie w dal.
Ach, jak przyjemnie
Radosny płynie śpiew,
Że szumi, szumi woda
I młoda szumi krew.
I tak uroczo, tak ochoczo
Serce bija w takt,
Gdy jest pogoda, szumi woda,
Tak nam mało brak do szczęścia...
Gdy ostanie słowa piosenki wydobyły się z głośników, łódka przycumowała już do brzegu i starzec wysiadł z niej, nadal ruszając biodrami w takt. Podziękował zdumionemu właścicielowi, i nadal tańcząc wrócił do swojego leżaka. Złapał za swój ręcznik, poprawił okulary i tanecznym krokiem odwrócił się zmierzając ku wyjściu z plaży, w między czasie kłaniając się zszokowanej staruszce siedzącej parę stóp dalej…
Otworzył nagle oczy i zamrugał kilka razy. Uniósł się na łokciach, zapalił światło i zamrugał, jakby chcąc się upewnić, że nadal jest w swojej sypialni. Instynktownie dotknął nosa, chcąc sprawdzić czy nie ma na nim żadnej białej mazi po czym wstał.
Szybkim krokiem, podszedł do lustra i obejrzał dokładnie swoje odbicie. Wszystko było w porządku. Zachichotał, gdy doszedł do niego sens snu, ale szybko spoważniał, zastanawiając się, co należy z tym zrobić.
Podrapał się po policzku, gdy przez jego myśl przeszło pytanie, co mogło spowodować tak dziwny sen, po czym powoli wrócił do łóżka.
- Stanowczo muszę unikać pieczeni z dyni… - mruknął, układając się z powrotem na poduszce.
***
Czuła się źle. Czuła się źle, bo po raz pierwszy zataiła przed nim coś, o czym powinien wiedzieć. Mówiąc mu o Arthurze, pominęła najważniejszą ze spraw.
Oprała się o ścianę. Miała ochotę zejść powrotem do pokoju, i powiedzieć wszystko to, czego tak bardzo się wstydziła. Nie miała odwagi.
***
Minęło sporo czasu, nim uznała, że coś należy zrobić z brązową kurtkę leżącą w przedpokoju. Najpierw myślała, że sam po nią wróci. Gdy po tygodniu nie pojawił się w domu, kobieta coraz bardziej się irytowała. Remus, który z czasem zdawał się zapomnieć o mężczyźnie, nie zareagował zbyt dobrze, gdy mu przypomniała o ubraniu zostawionym przez Wellinga.
- Daruj sobie – poradził, odstawiając kubek z herbatą tak gwałtownie, że spora część zawartości wylała się na stół – Wyrzuć ją, albo oddaj komuś. Skoro po nią nie wrócił, znaczy, że nie jest mu potrzebna.
Kiwnęła głową w zamyśleniu. Miał rację.
***
Tymczasem, wrzesień dobiegł końca. Pogoda przestała nagradzać wszystkich pięknym słońcem i dni stały się pochmurne i deszczowe.
Mimo to, Lily mogła pochwalić się mianem, że jednej z tych osób, których nie dopadła jesienna chandra. Już w ostatnim tygodniu września wiadomym był
o, że dom został wykończony i jedyną rzeczą, jaka została do zrobienia to przeniesienie wszystkich rzeczy.
Choć doszło między Potterami do wielu kłótni na ten temat, James zadecydował, że dopiero na początku października się przeprowadzą. Następnie spędził godzinę, bezskutecznie próbując przekonać Lily, by wyszła z łazienki.
Gdy kobieta wyszła – dopiero po ponad godzinie, tłumacząc, że zrobiła się głodna – zignorowała tłumaczenia męża i bez słowa przeszła do kuchni.
Na drugi dzień, jak gdyby nigdy nic powitała męża soczystym całusem i tacą pełną kanapek.
Tak, więc, Lily pozostało tylko dokładne liczenie ile dni dzieli ich od przeprowadzki, dobieranie ostatnich dodatków i czekanie.
Gdy nadeszła upragniona – chyba przez wszystkich domowników, gdyż dobry nastrój Lily stał się męczący dla Harryego i Jamesa – pogoda, zdawała się całkiem utrudniać i tak trudne przenoszenie.
***
Musiała to przyznać – od samego rana wszystko układało się źle. Burza, która rozpętała się w nocy, była na tyle gwałtowna i długa, że opóźniła przeprowadzkę o dobrą godzinę.
Samochód – który zamówiła Pani Evans, tłumacząc że być może potrwa to dłużej ale wzbudzi mniej podejrzeń – przyjechał godzinę później niż był umówiony.
Gdy ekipa, wraz z Jamesem i pozostałą trójcą – zabrała się za przenoszenie rzeczy z domu, rozpadało się po raz kolejny. W całym deszczowym harmidrze, wszyscy odnieśli dość dużo obrażeń – począwszy od zadrapań przez siniaki po rozcinane ręce i przygniatane nogi.
Lily, która czuła jak wzbudza się w niej bezsilność, siedziała pod parasolem przed domem i obserwowała jak jej marzenia o słonecznym dniu, szybkim i sprawnym przenoszeniu rzeczy legły w gruzach.
Gdy w końcu wszystkim udało się wszystko załadować, nadeszła pora na długą i żmudną drogę w zakurzonej i obskurnej ciężarówce.
( Lily, jako że w ciąży wybrała zwykły autobus)
Również samo wpakowanie rzeczy, nie obyło się bez problemów. Zbyt wąskie drzwi, przez które nie dało się wnieść stołu kuchennego, zbita szybka w drzwiach wejściowych i kolejna seria obrażeń.
Lily tymczasem, dojeżdżała do nowego domu z ożywieniem obserwując postępy. Wysiadła, rozłożyła starą parasolkę, poprawiła torebkę i żywym krokiem ruszyła w stronę domu.
- I jak? – Spytała Jamesa, który schronił się pod malutkim daszkiem obawiając palec kawałkiem papieru – Co zrobiłeś?
- Przyciąłem w drzwiach. Na szczęście to już koniec – mruknął zaglądając do domu – Możemy zabrać się za wypakowywanie jutro, prawda kochanie?
- Tak – powiedziała całując go w policzek i odwróciła się do ekipy i przyjaciół, którzy z dumą stanęli przed pustą ciężarówką – Dzięki. To był kawał dobrej roboty.
***
- I jak było? – Spytała Liz, wchodząc do przedpokoju – Biedaku. Dali ci w kość?
- Ledwo żyję – mruknął Syriusz zdejmując buty.
- Zmokłeś? – Spytała z troską – Jesteś głodny?
- Lily nas wysuszyła i dała jeść. Obiecasz mi coś? – Spytał pochylając się nad nią – Nigdy, nie przeprowadzimy się do mogilskiej dzielnicy.
Zaśmiała się cicho odchylając zadziornie głowę do tyłu.
- Obiecuję.
***
Westchnęła. Wiedziała, że musi to zrobić. Czy tego chciała czy nie – to był jedyny sposób by mieć pewność że więcej go nie zobaczy.
Spojrzała jeszcze raz na kawałek pergaminu i ruszyła przed siebie. Zgrabne pismo Helen, rozmazało się od spoconych ze zdenerwowania dłoni kobiety i miała ona problem z rozczytaniem adresu, który zapisała jej kobieta.
Zatrzymała się gwałtownie, a serce zabiło jej jeszcze szybciej.
Powoli ruszyła w stronę piętrowego domku, w którym miała nadzieję zastać tylko panią Welling.
Drżącą dłonią nacisnęła dzwonek. Chwilę potem drzwi się otworzyły. Zamrugała niepewnie.
- Zostawiłeś coś – powiedziała kobieta wyciągając w jego stronę siatkę, do której wepchnęła kurtkę.
- Miło cię znów widzieć – stwierdził biorąc od kobiety torbę – Wejdziesz?
- Nie mam czasu – powiedziała chłodno i już chciała się odwrócić, gdy złapał ją za dłoń.
- Przyszłam tylko oddać kurtkę.
- Porozmawiajmy – powiedział stanowczo – Przestań się przez dziesięć minut unosić dumą i porozmawiaj ze mną.
- Masz pięć minut – warknęła i weszła za mężczyzną do domu.
***
- James… myślałeś już, jak je nazwiemy? – Spytała Lily biorąc do ręki naleśnika – jak już się urodzi?
- Nie. – Powiedział zgodnie z prawdą – A ty?
- Też nie… to znaczy myślałam… - powiedziała – Ale wymyśliłam tylko imię dla dziewczynki…
- Tak? – Spytał, podnosząc wzrok zaciekawiony.
- Co myślisz o Amandzie?
Zmarszczył brwi i poczochrał włosy.
- Nie za… poważne?
- Masz inne propozycje?
- Katharine?
- No, to faktycznie bardzo, bardzo mało poważne – fuknęła wstając – Jemu też się nie podoba.
- Oczywiście, że nie – zgodził się James – bo to chłopiec. Mówię ci.
- Skąd takie założenie? – Spytała odwracając twarz.
- Nie wiem, czuję.
- I na pewno czujesz, jak chce się nazywać – mruknęła kobieta siadając powrotem na krześle.
- Prosto – powiedział szybko – Bez ekscesów. Alan?
- Nie! Nie nazwę dziecka Alan – powiedział podnosząc się gwałtownie – Mowy nie ma! Nie wiem, po co zacząłeś ten temat – dodała i wyszła z kuchni.
- Ja? Eh, nie ważne…
***
Słuchała w milczeniu jak mówił. Nie wracał do tamtego tematu. Tak naprawdę, nawet go nie słuchała. Docierały do niej tylko pojedyncze, pozbawione sensu słowa. Wpatrywała się w swoje buty zerkając co chwilę na zegarek. Nie zauważyła, gdy wstał i znalazł się za jej plecami.
- Przestań się oszukiwać. Nie unikasz mnie z powodu tego, co wydarzyło się piętnaście lat temu – powiedział nachylając się nad kobietą. Czuła jego ciepły oddech. Wstała gwałtownie.
- Twój czas minął – powiedziała oschle, biorąc do ręki torebkę.
- Dobrze wiem, czemu nie chcesz ze mną rozmawiać – ciągnął nie zważając na to, co powiedziała. – Widzę, że wcale nie chcesz stąd wychodzić. Bronisz się przed tym, co nieuniknione.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- O to, że chcesz tu zostać – stała jak wryta. Próbowała się poruszyć, jednak jej nogi odmówiły posłuszeństwa – Nie zasługujesz na takie życie.
- Jak śmiesz… - zaczęła, ale szybko urwała.
- Widzisz, nawet nie zaprzeczasz. Oboje dobrze wiemy, że nie przyszłaś tu tylko po to, żeby oddać mi tę kurtkę. Gdybym naprawdę był ci obojętny, wyrzuciłabyś ją do najbliższego śmietnika. Przyszłaś tu z zupełnie innego powodu.
Milczała. Stała wyprostowana, jej serce drżało od powstrzymywanych emocji. Czuła jego ciepły oddech tuż przy swoim uchu.
- Nie o takie życie ci chodziło, prawda? Nie tego chciałaś. Oboje dobrze wiemy, że pragnęłaś zupełnie czegoś innego… powiedz, czy jesteś szczęśliwa? Czy to, co masz, chodź w części odzwierciedla twoje pragnienia? Czy mężczyzna, z którym jesteś, jest w stanie spełnić cię chodź trochę?
Zrobił pauzę. Poczuła jak jego dłonie delikatnie obejmują ją w pasie. Nie potrafiła się wyswobodzić. Stała, przymykając oczy, podczas gdy on przybliżył się.
- Mogę dać ci wiele więcej – szepnął, przesuwając dłoń po jej pasie – Mogę pomóc ci, spełnić to, czego pragniesz. Musisz mi tylko pozwolić.
Przymknęła powieki. Nie
umiała odejść. Chciała krzyknąć, by przestał, ale głos – podobnie jak całe jej ciało – odmówiło posłuszeństwa. Stała, skazana na to, co robił.
***
Koniec. Ponieważ w sobotę wyjeżdżam, szanse, że nowa notka pojawi się przed 9 sierpnia, są minimalne. Załóżmy, więc, że notka będzie około 10. O ile nie uda mi się czegoś wyskrobać przed wyjazdem – w co wątpię.
*Piosenka w wykonaniu Adama Astona lub – tego wykonania słuchałam pisząc to – Andrzeja Rosiewicza. Tytuł: Ach, jak przyjemnie. Doskonale wiem, że piosenka jest Polska i szanse, że puściliby ją w Bułgarii są zerowe, ale załóżmy, że to jest Brytyjski hit.
jejka super notka współczuje jamesowi z humorami lilki a przeprowadzke też mieli niezłą :) pogoda akuratna na takie rzeczy. ciekawa jestem tylko dlaczego christina nic nie zrobiła względem tego szmaciarza mam nadzieje że nie zostawi dla niego remusa szkoda mi go by było
OdpowiedzUsuńSuper notka :) czekam na kolejną:)
OdpowiedzUsuńHejka! Masz fajny szablon, a przede wszystkim podoba mi się twój nagłówek. Opowiadanie też całkiem niezłe. Serdecznie zapraszam na www.em-potter.blog.onet.pl i www.dhl-draco-hermiona-love.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńFajna notka xD Tylko nigdy bym nie podejżewała o to Cristin
OdpowiedzUsuńOjeju :oI co też teraz będzie z Cristin?Jeju...Pisz, że szybko next, bo nie wytrzymam z ciekawości!
OdpowiedzUsuńCo sie dzieje z CHristin? naprawde nie zalezy jej na Remusie? I chce tego Arthura? Glupia...ale notka super :D Pozdro
OdpowiedzUsuń