Powrót do przeszłości cz.3
A ja jestem wredna i premedytacją dodałam to a nie nowa notka która mam już na dysku. miłego czytania i do zobaczenia z tydzień.
***
Zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Gdy jegonoga natrafiła na przedostatni schodek, dywanik ześlizgnął się ciągnąc chłopcana dół. Zjechał na sam dół i skrzywił się mocno, gdy cała pupa zapiekłaniemiłosiernie.
Huk zwabił do holu panią Potter, która wyjrzała przez drzwiod kuchni i widząc syna, który leżał na ziemi, opanowując płacz pokręciłagłową.
- James, prosiłam cię, żebyś nie zbiegał po schodach –powiedziała surowo, odkładając ściereczkę na stół i podchodząc bliżej. Skrzywiłsię lekko, podnosząc nogę. Po kolanie pociekła cieniutka strużka krwi, barwiącbeżowe spodenki na czerwono.
- I zniszczyłeś spodnie – mruknęła podwijając nogawkę, abyzobaczyć dokładniej rozcięcie. Skrzywił się lekko a po zarumienionychpoliczkach pociekły dwie łezki – Czwarte w tym tygodniu – dodała uśmiechającsię do malca – Co z ciebie wyrośnie?
Chłopiec szybko otarł buzię wypinając dumnie malutką klatkępiersiową.
- Męzcyzna – powiedział z przekonaniem a kobietazachichotała cicho.
- Za dużo przebywasz z dziadkiem – stwierdziła podnoszącmalca i przenosząc go do kuchni. Usadziła go na krześle i jednym ruchem różdżkiprzywołała apteczkę z której wyciągnęła fiolkę z przezroczystym płynem.
Obejrzała ją dokładnie poczym polała delikatnie rozcięcie,które szybko się podgoiło, sprawiając że po rozcięciu został tylko dorodnystrup.
- Jak pupa? – Spytała odstawiając malca na ziemię. Skrzywiłsię lekko dotykając pośladków.
- Trochę boli… jak bym dostał lizaka, na pewno by przestało– dodał po chwili namysłu, kiwając główką z przekonaniem.
- Lizak? Na stłuczoną pupę? – spytała podchodząc do szafki iwyjmując z niej niedużego lizaka w kształcie kółka – Skąd ty masz takie zdolnościkombinowania?
Wzruszył ramionami, pracowicie rozpakowując lizaka.
- Mogę iść do ogrodu? – spytał, wgryzając się w łakocia.
- Idź… Tylko nie za zabrudź spodenek!
***
Siedział na trawie, nadal gryząc lizaka, który nie miałzamiaru pęknąć. Marszczył co chwilę nosek i odgarniał czarną grzywkę z czoła,które było wyrznie spocone od wysiłku jaki wkładał w złamanie łakocia.
Jak na swoje pięć lat, James Potter był bardzo upartymmaluchem i doskonale wiedział co chce osiągnąć i jak do tego dojść.
Skrzywił się po raz kolejny i wstał, otrzepując spodenki.Wiedział, że tak nie osiągnie celu i chcąc nie chcą trzeba lizaka wylizać, anie, tak jak chciał wygryźć.
Podbiegł do płotka, mrugając zawzięcie i szybko przetarłoczy, wypuszczając lizaka, który upadł na ziemię.
Nie przejął się tym, nadal patrząc na stojące na środkuulicy pudełku, z którego wystawała duża łapa, wyglądająca na kończynę psa lubkota. Niewiele myśląc, szybko otworzył furtkę i wyszedł z terenu domu.Zatrzymał się tuż za płotkiem, nadal patrząc na pudło.
Wiedział że nie wolno wychodzić mu na ulice, jednakciekawość co jest w pudle, była tak silna.
- James! – odwrócił głowę, widząc mamę wybiegająca z domu –Co ty robisz!?
- Tam coś jest – powiedział wskazując pulchną dłonią napudełko. Kobieta spojrzała w miejscu wskazywanym przez syna.
Ruszyła powoli przed siebie a maluch natychmiast jąwyprzedził i podbiegł do pudełka. Wydał z siebie cichy okrzyk i bez wahaniawsadził rękę do pudełka.
- James!
- Zobacz! – powiedział nachylając się i z pewnym oporemwyciągając zawartość z pudełka.
Kobieta krzyknęła cicho, gdy James wywrócił się pod ciężaremmałego bernardyna, który szybko skulił się chowając łeb pod brzuch.
- Piesek – powiedział podnosząc się – możemy go wziąć?
Psiak nadal siedział skulony. Mały, chudy i przestraszonynie przypominał bernardyna, jednak kobieta bez wahania mogła powiedzieć, że tojest pies tej rasy.
- Nie, nie wiemy skąd się tu wziął. Pewnie ktoś po niegoprzyjdzie.
- Jest sam – powiedział chłopiec, zbliżając się doszczeniaka. Pies zatrząsł się kuląc się jeszcze bardziej. James pogłaskał golekko, czując pod palcami suche ciało psa.
- Jesteś głodny? – zapytał, i po raz kolejny go podniósł,znów się wywracając – chyba jest trochę za ciężki.
- Wsadź go powrotem do pudełka – Poleciła pani Potter – iprzesuń go bliżej furtki. Zaraz przyniesiemy mu coś do jedzenia, wygląda nagłodnego.
Chłopiec wzruszył ramionami i poszedł za matką, podstawiającpsa pod płot. Psiak podniósł łepek i wyjrzał na chłopcem, obserwując jak oddalasię, odwracając, co chwilę główkę.
***
Weszła do ogrodu, i westchnęła cicho. James siedział poturecku na bluzie, z rączką wystawioną za furtkę, którą głaskał pieska pogłowie. Ten przeciskał pysk przez szczebelki, muskając nosem malutką rączkęchłopca.
James siedział tam od południa i nie było szansy żeby go zodciągnąć.
Zarówno Pani Potter jak i jej mąż nie byli w stanieodciągnąć syna od szczeniaka. Młody Potter uparł się, że nie odjedzie od psadopóki ktoś po niego nie przyjdzie.
Słońce powoli zachodziło i oboje wiedzieli, że po psa niktnie przyjdzie. Jednak, jak powiedzieć to pięciolatkowi?
- Chodź do domu – powiedziała spokojnie, siadając oboksynka. Ten pokręcił główką.
- A jak zjedzą go wilki? – Spytał unosząc buntowniczo brwi.
- Wniesiemy go na podwórko – zaczęła powoli – Noc może tuspędzić.
- A jak będzie mu zimno? – Zapytał, przekręcając lekko głowęw prawą stronę – weźmy go do domu.
- Nie będzie – powiedziała spokojnie, podnosząc psa.
***
- Zrób coś! – zakryła twarz poduszką, odwracając się do męża.Stał przy oknie, patrząc na szczeniaka, który siedział pod oknem skamlącniemiłosiernie – błagam!
- Co?
- Nie wiem, cokolwiek! Wpuść go, na jedną noc może spać wkuchni, jutro pewnie ktoś się zgłosi.
- A jak nie?
- To się go komuś i tak odda! Nie możemy mieć w domu psa –powiedziała siadając – zwłaszcza tak wielkiego psa!
Pokręcił głową i zszedł na dół. Otworzył drzwi kuchenne iprzywołał gestem psa. Jednym ruchem różdżki wyczarował mu posłanie.
- Siedź tu &
#8211; powiedział wskazując na duży, wiklinowy kosz,poczym wyszedł z kuchni, rzucając na nią zaklęcie wyciszające.
***
Szedł po cichu po schodach, uważając by rodzice go nieusłyszeli. Kołdra ciągnęła się za nim po schodach – była dużo za ciężka jak najego małe rączki, jednak jego upór był równie wielki.
Zatrzymał się przed kuchnią, podciągając kołdrę i odtworzyłpo cichu drzwi.
Szczeniak rzucił się na niego, piszcząc cicho i machającogonkiem a chłopiec uciszył go szybko palcem i wgramolił się z kołdrą.
Podszedł do wiklinowego kosza i usiadł w nim, wołając psa.Ten szybko ułożył się na swoim miejscu wtulając puchaty i chudy pyszczek podpachę chłopca.
Ten położył się, wkładając rączkę pod główkę, przykrył siękołdrą i po chwili obaj spali, oddychając spokojnie.
***
Poprawiła szlafrok i weszła do pokoju syna, chcąc goobudzić. Krzyknęła z przerażeniem, widząc puste łóżeczko ze zwiniętymprześcieradłem.
Wybiegła z pokoju i wpadła do sypialni.
- Jamesa nie ma w pokoju – powiedziała, patrząc zprzerażeniem na męża, który zerwał się na równe nogi.
Wybiegł bez słowa z sypialni i przebiegł po każdym pokoju,wołając chłopca.
Zbiegli po schodach zaglądając w każdy zakamarek, w którymmógł schować się syn.
Stanął przed drzwiami od kuchni i szybko je otworzył.
Zamarł z ręką na klamce, patrząc na śpiącego spokojnie syna,wtulonego w psa.
- Chodź to zobaczyć – powiedział cicho, odwracając się dożony.
Podeszła do męża.
- Co teraz zrobimy?
- Musimy go jak najszybciej oddać – powiedział spokojnie,marszcząc brwi.
Spojrzała na niego pytająco poczym znów wskazała na syna.
- Właśnie dlatego, musimy to zrobić…
***
Siedział w ogrodzie, bawiąc się ze szczeniakiem, któryszczekał radośnie zbliżając i oddalając się od chłopca. Ten śmiał się całyczas, pozwalając by pies go przewrócił, tarmosząc go za uszy i chichocząc, gdyzaczynał lizać go po twarzy.
Pani Potter patrzyła na to z dezaprobatą, modląc się by mąższybko znalazł kogoś, kro zechce nabyć nieproszonego gościa.
Drzwi od ogrodu otworzyły się. Pan Potter wszedł, prowadzącza sobą młodą i lekko uśmiechniętą kobietę o ostrych rysach twarzy.
Rzuciła okiem na psa i uśmiechnęła się lekko.
- Borys, nawet nie wiesz, ile cię szukałam! – Powiedziałapodchodząc do psa. Ten skulił się lekko i wbiegł za Jamesa, aby go ochronił.
- On się pani boi – wystrzyknął, gdy kobieta obeszła go, chcączłapać psa – niech go pani nie rusza!
- James! – Dorea spojrzała surowo na syna – To jest pies tejpani…
- Nie! To mój pies! Znalazłem go!
- To nie jest twój pies – powiedziała spokojnie zbliżającsię do chłopca – On jest tej pani, uciekł jej i ona za nim tęskniła.
- Nie prawda! On się jej boi!! – Powiedział podbiegając dopsa i mocno go przytulając – Nie oddam go!!
- James, on nie jesttwój – chłopiec pokręcił głową, patrząc buntowniczo na ojca – Jest tej pani.Odejdź od niego i pozwól jej go zabrać.
Po jasnej buzi chłopca popłynęły łzy i bardzo niechętnieodszedł od psa. Ten zaskamlał cicho patrząc smutno na zapłakanego malucha,który odszedł kawałek dalej, kiwając lekko głową. Kobieta podeszła do niegoszybko, wcisnęła mu przez łeb obroże i wyciągnęła go niedbale z ogrodu. Piesdługi skomlał i szczekał do chłopca, który bez słowa wbiegł do domu.
***
Przez następne dwa dni, James nie chciał rozmawiać zrodzicami. Siedział w pokoju, rysując lub oglądając książeczki. Na każdepytanie rodziców, odpowiadał tylko kiwnięciem lub kręceniem głową.
Odmawiał wychodzenia z pokoju, nie chciał jeść. Tęsknił zapsem i postanowił że nie odezwie się do rodziców.
Drzwi uchyliły się lekko i do pokoju weszła Dorea. Spojrzałaze smutkiem na syna i usiadła na brzegu łóżka.
- Synku, pomyślałam, że może chciałbyś jakieś innezwierzątko? Kotka, albo jakiegoś chomika?
- Nie – mruknął – nie chce innego!
- Widziałam tu niedaleko, takiego małego ślicznego kotka…
- Chce psa!
- Dobrze… może być pies – powiedziała szybko – jutro pójdziemydo schroniska i wybierzesz jakiegoś ładnego, niedużego pieska…
- Chce tamtego psa!
Westchnęła cicho. Obawiała się tej odpowiedzi.
Chłopiec nie chciał słyszeć o żadnym innym zwierzęciu.Pokiwała głową i wyszła z pokoju.
- Nic z tego – powiedziała cicho patrząc na męża.
- Pójdę dziś tam. Może uda mi się namówić żeby go odkupić..
- Chcesz sprowadzić do domu bernardyna?
- Uważasz, że lepiej poczekać aż całkiem się zamknie wsobie? Spójrz na niego!
- Dobrze… już dobrze…
***
Szedł patrząc na kartkę z adresem, rozglądając się uważnie.Zatrzymał się przed niedużym domkiem i skrzywił się lekko, słysząc ostry głosmężczyzny, wydzierającego się, próbującego przekrzyczeć skomlenie psa.
Zapukał cicho i drgnął, słysząc głośny odgłos uderzenia ipisk.
Po chwili drzwi otworzyły się .
- Tak?
- Dzień dobry, nazywam się… - urwał. Na podłodze wprzedpokoju siedział skulony bernardyn, dygocząc lekko. Był jeszcze bardziejzaniedbany i przerażony niż kilka dni temu – przyszedłem… kilka dni temu, Panażona, zabrała od nas szczenię…
- Masz na myśli tego kundla? – wskazał na psa, który lekko podniósł łeb.
- Tak – powiedział spokojnie, hamując się by nie potraktowaćgo jakimś silnym zaklęciem odurzającym – chciałem zapytać, czy jest możliwość,by go odkupić powrotem….
Wybuchnął śmiechem, patrząc na wściekłego Pottera.
- Żartujesz?
- Nie – powiedział licząc w myślach do dziesięciu – Jestembardzo poważny.
- Lubię tego psa – zaśmiał się szyderczo – Może trochęhałaśliwy, ale przywiązałem się – dodał, rzucając mu spojrzenie, pod wpływem,którego się skulił jeszcze bardziej – raczej nie będzie to możliwe.
- Mogę…
- Nie, dziękuję.
Zatrzasnął drzwi, doprowadzając mężczyznę do stanuwściekłości. Walnął w drzwi, które otworzyły się z hukiem.
- Czegoś nie zrozumiałeś?
- Nie – powiedział spokojnie i bez ostrzeżenia strzeliłmężczyznę w nos. Gdy ten sięgnął po różdżkę okazał się szybszy. – Nie radzę –warknął – jestem
pracownikiem Ministerstwa i znam zaklęcia, o jakich ci się nieśni. Nie chcesz żebym ich użył.
- Bierz tego kundla – rzucił, cofając się lekko – znajdęsobie lepszego.
***
Uśmiechnął się do przerażonego psa. Ten podniósł lekko łeb,patrząc uważnie na mężczyznę.
Zatrzymali się przed dużym budynkiem, opatrzonym wielkimszyldem.
- To co, trzeba się tobą zająć?
Pies przekręcił łeb patrząc przerażonym wzrokiem namężczyznę, czując, że to, co zaraz się stanie, nie spodoba mu się. Nie myliłsię ani trochę.
***
Wyskoczył z gabinetu, piszcząc zawzięcie. Cały mokry,wydawał się być jeszcze bardziej chudy niż zwykle, z za dużymi łapami i małymiprzerażonymi oczami wyglądał wręcz komicznie. Przebiegł przez hol główny i zpiskiem wpakował się pod wysoką szafę, ledwo się mieszcząc.
Zaraz za nim, z gabinety wybiegła młoda kobieta w białymuniformie, przemoczona podobnie jak pies, z odbitymi śladami łap na białymfartuchu.
Przebiegła kawałek, poślizgnęła się na mokrej podłodzeupadła na ziemię.
Po chwili z gabinetu wyszedł mężczyzna. Spojrzał na siedzącąna ziemi, schowanego pod szafą szczeniaka i wymazaną w błocie podłogę.
Zrobił kilka ostrożnych kroków, pochodząc do szafy i kucnął.
- Chodź – powiedział spokojnie wyciągając dłoń do psa – Nochodź…
Szczeknął cicho wpychając się jeszcze głębiej.
Westchnął.
- Właź – zachęcił go, chodź ogólnie zabrzmiało to jakgroźba. Kobieta podniosła się i podeszła do mężczyzny.
- Tak, nic pan nie zdziała – powiedziała spokojnie – Musipan mówić spokojnie ale stanowczo – dodała kucając – chodź do mnie… no, nie bójsię.
Psiak powoli wyciągnął pyszczek dotykając mokrym noskiemdłoni kobiety. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i bardzo powoli wsadziładłoń pod szafę, łapiąc go pod łapami.
Wyciągnęła go i wzięła na ręce, doszczętnie mocząc swojeubranie. Podrapała go za uchem i spojrzała na mężczyznę.
- Jest wystraszony – powiedziała spokojnie, wstając i powoliprzechodząc do gabinetu – Będzie jeszcze przez długi czas, nie można oczekiwać,że szybko się przyzwyczai. Musimy też zadbać, żeby nadrobił wagę, jeststanowczo za bardzo zaniedbany.
Pokiwał głowa, próbując zapamiętać wszystko co mupowiedziała.
- Ma już imię? – spytała, stawiając szczeniaka na wysokimblaszanym stole. Pokręcił głową.
- Trzeba go będzie jakoś nazwać. Na razie, myślę żeskończymy kąpiel a potem, dokładnie powiem co i jak.
***
Szedł na długiej smyczy, ciągnąc Pottera i machając zawzięcieogonem, omijając dokładnie nogi przechodnich. Nie umiał wybaczyć mężczyźnie tejkąpieli i serii zastrzyków i ani duża kość, ani wielka piszczałka ani długiedrapanie za uchem nie pomogła Potterowi wkupić się w łaski szczeniaka.
Pies nie pozwolił mu się wziąć na ręce, wyrwał się zgrabniei całą drogę szedł zatrzymując się, co chwilę i gwałtownie ruszając.
- Dobra, stój! – Krzyknął, gdy pies przeleciał przez szparęw furtce i zaczął głośno piszczeć, zwracając uwagę połowy sąsiadów.
W oknie pojawiła się głowa Jamesa. Chłopiec zrobił wielkieoczy i po chwili znikł. Po mieszkaniu rozległ się głośny krzyk malca, któryprzebiegł piorunem po domu i wypadł na podwórko.
Psiak okręcił się wokół własnej osi, szczekając cały czas imerdając ogonkiem, który mało mu nie odpadł. Chłopiec szybko usiadł na trawie ipozwolił się przewrócić na ziemię. Pies rzucił się na niego i bardzo dokładnieoblizał mu twarz, nadal merdając ogonem.
Stojący w progu domu rodzice uśmiechnęli się do siebie.
***
Na drugi dzień rano, rodzice znaleźli psa śpiącego w nogachłóżka chłopca. Szybko okazało się że nie ma sensu aby spał gdzie indziej.
Przez kolejne dni pies zdążył się zadomowić. Powoli przestałsię bać, zaczął nabierać wagi. Nie wybaczył jednak Panu Potterowi wizyty uweterynarza. Tak naprawdę, nie wybaczył mu tego w ogóle. Być może to byłopowodem słabego pęcherza psa i tego, żejako miejsce załatwiania potrzeb wybrał trampki swojego właściciela.
Tym sposobem, James nadał mu wdzięczne imię „Trampek”, którepsiak przyjął z wielkim entuzjazmem.
Trampek rósł szybko i nie należało czekać długo, aby zmałego pieska wyrósł duży bernardyn, który jak potem twierdził James,szczeniakiem pozostał na zawsze, zmieniło się tylko jego ciało.
***
Hehe spoko rozdziła chyba jest piersza albo i nie XDD pozdro
OdpowiedzUsuńHej, jestem pierwsza. Fajne, mi się bardzo podoba, tylko w tej notce wszystko jest tak jak James sobie życzył,może i masz rację jest ciuteńkę, ale naprawdę tylko troszeczkę przesłodzona, ale czasami taka notka, też jest potrzebna.:D Pozdro. I proszę pośpiesz się trochę z następną notką;):D
OdpowiedzUsuńKurczę... Świetne to było..xD Trampek jest kochany..xD Ja już chcę kolejną notkę...xD Nową..;d;d;d Czekam niecierpliwie... Pozdrawiam:*
OdpowiedzUsuńSuper notka. Śmieszna i ogólnie. U mnie na http://gdyby-przepowiednia-sie-odwrocila.blog.onet.pl/ też jest nowy rozdział. Czekam z niecierpliwością na Twój kolejny
OdpowiedzUsuńZajefajne :) Trampek jest po prostu boski xD Powiem jedno: Mooooore! Czekam z niecierpliwością na nexta :D
OdpowiedzUsuńNie no oczywiście Trampek najważniejszy;d;d świetne kochana! TRAMPKI GÓRĄ!! hehe
OdpowiedzUsuńo..mouj Trampuss....dzx, ze go wspomnialas..ja juz za nim tesknilam...TRAMPKI górą xDDDfajne wspomnienie...ale ten James jest slodki...ja chce takiego meza^^
OdpowiedzUsuńsuper że jest nowa notak James miła ja narazie najszczęśliwsze dzieciństwo
OdpowiedzUsuńPrzyznam się dziewczyno. Ja Cię kocham! Wenon mi wrócił, zaczynam pisać, a Ciebie mogę nazwać moją inspiracją do tworzenia własnej opowieści. Gdy czytałam fragment, kiedy Jim oddawał Trampka i słuchałam Here I Am (Bryana Adamsa) ledwo powstrzymałam łzy. Masz talent, i nie zmarnuj tego. Napisz książkę, a polecę do księgarni, kupię egzemplarz, wybiegnę na ulicę i będę wrzeszczeć do ludzi : Kupujcie tą książkę!Czekam na następną notkę jednej z największych internetowych autorek FF.
OdpowiedzUsuńwitam konkurs na naj bloga na www.martka-cool.blog.onet.pl super nagrody więcej na moim blogu adres powyżej zgłoszenia do 4 kwietnia
OdpowiedzUsuńOch Trampuś :D świetnie po prostu :D:Dwww.llilianne-evans.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńHehehe, no no, ładny początek Trampka, fajna noteczka i podobała mi się ;)
OdpowiedzUsuńJames zamnknięty w sobie? xD No i rzeczywiście zawsze dostawał to czego chciał :)Super notka...
OdpowiedzUsuńświetna notka :) cudnie i prawdziwie opisana :) oby tak dalej POZDROWIENIA czekam na kolejne notki
OdpowiedzUsuńHeh... Taki słodki ten rozdział... Ale naprawdę fajny!! Taak... Wychodzi na to, że James od urodzenia taki uparty był ;D... Trampek - ładne imię. Kota tak nazwę xD... No to czekam na next!
OdpowiedzUsuńU mnie nowy rozdział ;)www.llilianne-evans.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńhehe..fajana nota :D wiemy juz skad sie wzial trampek :P pozdro
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że dopiero teraz, ale w tej chwilki mam chwilę wytch3ninia to napisze co nieco:P:P Ten odcinek urzekł mnie jak chyba żaden. Tak jak kilka tygodni(?!) temu, rozpaczałam nad dzieciństwem Remusa, tak teraz ubawiłam się czytając notke jak nigdy. Nie spodziewałam się że James tak bardzo pokocha tego psiaka, a fakt iż jeszcze w święta oglądałam Beethovena tylko utwierdził mnie w przekonaniu jak cudownymi zwierzętami są bernardyny. Co prawda ja mam swojego kundelka, ale i tak marze najlepiej o koloni psów:P:P Czekam na nastepna note, buziaki:*:*:*Amelia z tacy-ktorzy-sie-kochaja.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńWitam:) bardzo spodobał mi się Twój styl pisania. Masz talent, więc tego nie zaprzepaszczaj;) A propos tego, poszukuję ludzi z wyobraźnią. Wlasnie zalozylam nowa serie o takiej malej szkole przetrwania. Bedzie to polaczenie rozwiazywania zagadek i prowadzenia zwyklych pamietnikow tak jak w wiekszosci serii. Jednak uwazam ze jest ona chociaz troche oryginalana (skromna jestem nie xD:P przepraszam:)). Jesli Cie chociaz troche zaintersowalo prosze wejdz na www.adventurers-series.blog.onet.pl . Przeczytaj dokladnie pierwsza notke i to co trzeba dalej :) dziekuje za uwage :) Jeśli się zapiszesz, na pewno nie pożałujesz. Ja wywiązuję się z moich obowiązków;) Pozdrawiam serdecznie i życzę sukcesów;) Jeśli masz pytania pisz na gg: 12384677 lub na maila: tajemnice@op.pl . Przepraszam ogromnie za spam. Ale to wszystko dla Ciebie;)
OdpowiedzUsuńNotka super ;)Biedny trampek co on musiał przejsc w tym dawnym domu ;(ale z James bd mu dobrze xD
OdpowiedzUsuńOptymistyczna notka :DTakie lubię najbardziej ;)
OdpowiedzUsuń