Nie pytać...

Kartki papieru walały się po całym pokoju, leżąc podłóżkiem, na szafce a największy stos pod i na biurku.

Siedziała na fotelu na kółkach wpatrując się tępo w ekranmonitora.

W pomieszczeniu słychać było tylko stukanie zegarka, któryprzerwał ciszę.

Na dworze panował półmrok. Słońce jeszcze nie weszło ijedyne źródło świata wydobywało się z stojącej na biurku lampki. Obokklawiatury stał duży czerwony kubek, z którego wydobywał się zapach świeżozaparzonej kawy.

Drzwi uchyliły się cicho i do pokoju wszedł zapłakanyGienio. Spojrzał z wyrzutem na dziewczynę i szybko otworzył szafę. Wyjął z niejwszystkie swoje klamoty, wrzucił je do skórzanej walizki.

- Nie zmienisz decyzji? – Odwróciła smętnie głowę ispojrzała na Gienia. Na jej policzkach widać było zaschnięty tusz zmieszany zełzami.

Pokręcił głową.

- Nie mam po co zostać – powiedział cicho zamykając walizkę– Jeśli to naprawdę ma być koniec, i więcej nic już nie napiszesz, nie mogę tuzostać.

- Będzie nam ciebie brakowało – cichy szept Weny rozległ siępo pokoju. Siedziała skulona i niezauważona na podłodze. Jej zwykle kolorowewłosy straciły swój jaskrawy i żywy kolor. – Nie odchodź, może jednak wróci.

- Nie wrócę – powiedziała stanowczo dziewczyna, odwracającsię do Weny – Nie mam po co, nie widzisz, że nie umiem nic napisać!?

- Nie chcesz pisać – Gienio zmarszczył buntowniczo brwi – anie, nie umiesz! Ty po prostu nie chcesz wierzyć, że ci się uda! Ale skorojesteś uparta – złapał za rączkę walizki – To ja odchodzę! Weno, na pewno niechcesz iść ze mną?

Pokiwała głową.

- Nie zostawię jej – powiedziała stanowczo – Jestem wiernaswojej autorce! Ona mnie wymyśliła, tak jak wymyśliła ciebie! Nie zostawię jejnawet jeśli by już nigdy miała nic nie napisać, i nic nie wymyślić! Nawet jeślimiałabym zostać tu tylko ja!

- Zegnaj Weno, ukochana – powiedział Gienio ocierając łzy –I ty też żegnaj. I wiedz, że mimo wszystko zawsze cię lubiłem. Nawet jakwyrzucałaś mnie z szafy i nazywałaś bezmózgim pawianem.

- Ja ciebie też bardzo lubię – powiedział ocierając łzy –zawsze cię lubiłam. I będzie mi ciebie brakować Gieniu…co zrobisz teraz?

- Poszukam kogoś, kto będzie mnie potrzebował. Żegnajcie –powiedział cicho i wyszedł z pokoju.

- Ja cię potrzebuje – szepnęła dziewczyna i odwróciła się dosiedzącej w kącie Weny, która siedziała ze skamieniałą twarzą wpatrując się wdrzwi i w pustą szafę. Po Gieniu, zostało tylko wspomnienie.

 

Szedł spokojnie przez puste uliczki, rozglądając siędookoła. Na szyi zawieszoną miał tabliczkę „ Poszukuję właściciela z dużąszafą”.

Po jego pulchnych policzkach spływały łzy, ale nie zawrócił.Nie tym razem.

Wiedział, że nie wróci do pisania. Wiedział, że nie będziejej go brakować. Nigdy jej go nie brakowało. A przecież uciekał już tyle razy…nawet go nie szukała.

Usiadł na ławce w parku i spojrzał ze smutkiem na dużedrzewo. Nawet nie zauważył jak podbiegł do niego duży bernardyn. zamachałsmutno ogonem i położył łeb na jego kolanach.

- Trampek? Co tu robisz?

Pies podniósł łeb i zawył smętnie.

- Wyrzuciła cię?

Pokręcił łbem i szczeknął, znów kładąc łeb na jego kolanach.Trampek zauważył że na grzebiecie ma niewielki pakunek.

- Uciekłeś?

Szczeknął cicho.

- Wracaj do niej – powiedział cicho wycierając buzię –Jesteś tam potrzebny.

Szczeknął stanowczo.

- Zostajesz ze mną?

Szczeknął głośno i zamachał smętnie ogonem.

- Więc chodź, towarzyszu…

 

Stosy kartek szybko zniknęły dość szybko. Zostały zastąpionekolejnymi kubkami z kawą, słoikami miodu i siateczkami z ogórkami kiszonymi.

Wena siedziała w kącie odkąd Gienio zniknął i nawet niewyścibiała nosa.

Posłanie Trampka leżało puste pod szafą, jego miseczki izabawki zniknęły.

Lewitująca świnka przestała lewitować i leżała na szafie,ogarniając pusty pokój. Wraz z Gieniem, zniknęło całe światło w tym pokoju, awszyscy wymyśleni bohaterowie zaczęli znikać. Nie było już prawie nic.

Autorka, siedziała skulona na fotelu i wpatrywała sięzapuchniętymi oczami w zalaną klawiaturę, próbując coś napisać, jednak anijedno zdanie nie przychodziło jej do głowy.

Była tylko pustka.

- Kawy – mruknęła dziewczyna i wstała. Wyszła na spokojnie zpokoju, mijając w milczeniu pustą szafę i poczuła kolejne łzy.

Tylko drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem a do pokoju,przez okno wskoczyła wysoka dziewczyna. Uśmiechnęła się szeroko do Weny i naglezbladła widząc okropny nastrój w pokoju.

- Na moje włosy, co tu się dzieje!? Jak ty wyglądasz?

- Gienio odszedł, autorka przestała pisać… wszystko się wali– powiedziała cicho odchylając głowę do tyłu – Znikamy.

- CO!? Jak to przestała pisać­­? – Dziewczyna szybko usiadłaobok Weny.

- Po prostu. Wróciła ze Słowacji, powiedziała, że już nieumie i że to koniec – powiedziała cicho – Lepiej wracaj. Jesteś Weną, twojaautorka cię potrzebuje.

- Da sobie radę, przez jakiś czas – powiedziała szybko.

- Też tak uważałam… tyle razy uciekliśmy i zawsze chciałapisać, a teraz? Jakby ktoś zabrał jej całą radość z pisania! Nie ma nic!!

Dziewczyna zamyśliła się.

- Może to robota Nędzarza Śmigłego?

Spojrzały na siebie.

- Nie, raczej nie… niby, po co?

- Jak to!? On zawsze chciał zabrać jej chęci…

- Nędzarz jest na emeryturze – powiedziała lewitująca świnka– odszedł już dawno.

Zamyśliły się przez chwilę. Wena ukryła twarz w rękach.

- To moja wina!! Nie byłam dobrą Weną! Uciekałam, niechciałam pisać…

- Bzdury! Jesteś najlepszą Weną, jaką znam! Musisz jej pomóc– powiedziała stanowczo i wstała – Pierwsze przykazanie Wen?

- Dobra Wena zawszewraca.

- Drugie?

-  Dobra Wena zawsze wspiera autora i stara sięmu pomóc.

- Trzecie: Wena musitrzymać się swojego autora i walczyć o niego!

- Co mam zrobić?

- Pokaż jej, że umie pisać i wzbudź w niej dawnenamiętności! Udowodnij jej to! I sprowadź tu tego Pawiana Genia…

 

Szli obok siebie wzdłuż rzeki. Wszędzie dookoła rozkiwałykwiaty, zie
leń trawy wręcz oślepiała. Woda płynęła spokojnym strumykiemuderzając, co jakiś czas o brzeg. Wielkie, wysokie i rosłe drzewa rosły dookołazasłaniając część rzeki przed słońcem.

Gienio zatrzymał się i usiadł na ziemi. Trampek usiadł oboki przechylił łeb w prawą stronę, by zaraz przechylić ją w drugą.

- To nie to samo, nie? – spojrzał na psa. Wiatr rozwiał murudą grzywkę i zwiał melonik, który przefrunął kawałek drogi.

Trampek podbiegł za nim i szybko przyniósł go Gieniowi. Tenwziął zaśliniony kapelusik i przyjrzał mu się.

- Dostałem go od niej, pamiętasz? Jak tylko mnie wymyśliła…a pamiętasz, jak Wena odgryzła ci ogon a potem jak nas wywaliła? Jaksiedzieliśmy pod domem i czekaliśmy? Wróciła po nas… ale mnie samego nigdy nieszukała – powiedział opuszczając głowę. Trampek wydał z siebie skowyt. Gieniopodniósł głowę.

- Szukała?

Pies kiwnął łbem. Podsunął mu melonik nosem. Gienio podniósłgo i niepewnie założył na głowę.

- Bez niej to miejsce traci urok – powiedział cicho –Pamiętasz, jak wrzuciła mnie do rzeki i zacząłem się topić? Fajnie było, nie?

Trampek położył łeb na trawie. Rozległo się cichewestchnięcie.

- Trzeba zacząć szukać pracy…

Trampek podniósł łeb.

- Chodźmy…

 

- Eugeniuszu! Eugeniuszu!! – Głośny krzyk wysokiej brunetkirozległ się po pokoju. Genio otworzył drzwi od dużej drewnianej szafy i w jegonos uderzyła fala zapachu jaśminu. Skrzywił się lekko na widok śnieżnobiałychścian, świecących szafek i ułożonych na nich książek.

Nie ujął go widok świeżo posłanej pościeli, która leżała nawielkim łóżku z baldachimem, świeżę kwiaty stojące na stole inajnowocześniejszy sprzęt do pisania.

- Tak? – W jego głosie czuć było znużenie. Spojrzałlekceważąco na siedzącą na wielkim fotelu dziewczynę, ułożoną obok niej nadużym fotelu ubraną w białą jedwabną sukienkę wenę i na okno, za którym widać byłoduży ogród i przywiązanego do budy Trampka, który miał na sobie koronkowąobrożę i skomlał patrząc na dom do którego go nie chciano wpuścić.

Początkowo Gienio był zachwycony warunkami nowej pracy: dużaprzestronna szafa, codziennie dostawał obfite posiłki i nie słyszał pod swoimadresem żadnych przezwisk, wyzwisk. Był traktowany z szacunkiem i czuł się jakbóg.

Całe dnie, miał dla siebie, a praca zaczynała się okołogodzin wieczornych. Polegała ona na czuwaniu czy sprzęt działa i nie trwałą onadłużej niż godzina.

Tak minęły dwa tygodnie. Po tym czasie, Genio zaczął sięnużyć. Dnie ciągnęły się niemiłosiernie i wypełnione były nudą. Brakowało muspacerów, podczas których nie było chwili wytchnienia, wyzwisk, ucieczek i jegomałej, szafy.

W ciągu dnia wychodził z domu i długo rozmawiał z Trampkiem,który od początku źle się czuł w nowym miejscu.

Pod wieczór wracał do domu i zaczynał pracę.

Nowe miejsce nie zaciekawiło go również z powodu nudy.Autorka pisała tylko smutne wiersze, nie pytała go o zdanie i zabraniała muczytać to, co pisze. Praca stała się przykrym obowiązkiem, a nie dobrą zabawą.

Drażniła go atmosfera w pokoju. Wszystko było uporządkowane,czyste i lśniące. Nie było porozrzucanych kartek, nie było czuć zapachuświeżego atramentu, słodkiej kawy, brakowało mu olśniewającej żółci ścian irozgardiaszu na łóżku.

Czuł, jakby był w więzieniu.

- Możesz sprawić, żeby ten kundel się zamkną?

- To nie kundel – powiedział spokojnie Gienio – torodowodowy bernardyn.

- Nie obchodzi mnie co to jest, chce, żeby się zamkną!

- On chce do domu – powiedział drapiąc się za uchem. Jegonowy, czerwony melonik spadł na ziemię. Schylił się i go podniósł, czując nasobie spojrzenie Weny. Uniósł wzrok i spojrzał prosto w zimne, ciemne oczyosadzone między długim, ostrym i bladym nosie.

- Tak?

Prychnęła cicho niczym rozjuszona kotka i obróciła się napięcie, a Gieniowi wydawało się że spod sukni wystawał jej ogon.

- Nie wpuszczę tego pchlarza do domu! Wzięłam to tylko,dlatego że powiedziałeś, że bez niego nie będziesz tu pracował!!

- Tak? – W fioletowych oczach Gienia zapłoną ogieńwściekłości – Skoro tak to odchodzę! – Krzyknął. Otworzył szafę i wyjął z niej walizkę.Odrzucił czerwony melonik i wyjął wysłużony, fioletowy. Narzucił go na głowę izamknął z hukiem drzwi.

- A wymówienie?

Wyjął z kieszeni różową kartkę, podarł ją na strzępy iwyszedł z pokoju.

Bez słowa odpiął Trampka i ściągnął z niego obrożę.

- Idziemy Trampek, nie chcą nas tu!!

 

Siedziała na łóżku drzemiąc. Głowa opadała jej na szyję ibudziła się co chwilę. Wena siedziała na podłodze. Próby wzbudzenia w niejchęci do pisania poszły na marne. Dziewczyna od trzech tygodni nie napisałanic. Nie pomogły piękne filmy, rozbawianie, wzruszanie niezliczone ilości miodu…nie było szans na pisanie.

Wena wyglądała coraz gorzej. Była już całkiem wyblakła,smutna, bez życia. Znikała i nie dało się nic zrobić. Wena umierała…

- Weno? – spojrzała na autorkę słabym wzrokiem – Wybaczysz mi?

Kiwnęła głową.

- Byłaś najlepszą z wen… nie znikaj…

- Nieużywana znikam… wiesz o tym. Nie da się nic zrobić –powiedziała cicho – Tak musi być.

- Nie chcę zostać sama – powiedziała czując jak łzy zbierająjej się pod powiekami – Nie możesz odejść.

Nie zauważyła, kiedy Wena opada z sił. Nie zauważyła jakstaje się coraz słabsza. Teraz okrutna prawda do niej dotarła – wena odchodziłaa ona, zostawała sama.

Wstała i podeszła do fotela. Przejechała palcami poklawiaturze i usiadła na fotelu.

Jej palce same zaczęły pisać smutne słowa pożegnania. Pożegnaniaz pisaniem, weną, Gieniem… wiedziała, że gdy odejdzie wena, na pewno nie wróci.

Wena podniosła się powoli i usiadła na wysłużonym już taborecie.

- Piszesz… - zauważyła wpatrując się w powiększający się tekst.Cień uśmiechu pojawił się na jej twarz – jednak umiesz…

- To nie ma znaczenia – powiedziała cicho autorka – Odszedł Gienio,odchodzisz ty…

- Nadszedł mój czas – lekko przezroczysta dłoń weny dotknęłaramienia dziewczyny. Po jej policzkach poleciały łzy.

- Jeśli ty odjedziesz – powiedziała ocierając policzki –Odjedzie całe moje życie. Wszystko.

- Zrobisz coś dla mnie? Użyjesz mnie? Ostatni raz?

Pokiwała głową ze łzami w oczach. Obie odwróciły się doklawiatury. Słowa pojawiały się na papierze z coraz większą szybkością.Układały się w wesołą, pełną nadziei notkę pożegnalną, która z każdą chwiląbyła coraz
dłuższa. Wena uśmiechnęła się ostatkiem sił.

- Znajdź Gienia – powiedziała cicho – I powiedz mu, żebędzie mi go brakować w świecie nicości. I nie płacz, na świecie jest wieleWen.

- Takiej jak ty nie ma… zostań…

Wzruszyła ramionami robiąc się już całkiem przezroczysta. Widaćbyło tylko jej cień na tle żółtych ścian.

- Żegnaj – powiedziała cicho rozpływając się.

Dziewczyna poczuła jak traci ląd pod nogami.

Szybko usiadła na ziemi i spojrzała na rozpoczęty tekst. Wstałai nadal płacząc zaczęła pisać. Mimowolny uśmiech pojawił się na jej twarzy.Tekst nabierał coraz większego sensu. Pisała coraz szybciej o wszystkim: okotach, ptaszkach… o życiu. Skończyła i dopisała malutką czcionką: Dla Weny i Gienia.

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

- Gienio? – Odwróciła twarz – Trampek? Co wy tu robicie?

- Mam dwumiesięczne wymówienie – powiedział cicho machającplikiem kartek – Tak jest w umowie. Po za tym… brakowało mi mojej szafy.

- Dwu miesięczne? – Powtórzyła cicho ocierając łezkę – Nie dasię dłużej?

- Pisałaś? – Spytał widząc zapisaną stronę.

Kiwnęła smętnie głową.

- Dla Weny…

Pokiwał głową.

- Widać, że dobrze wygląda – powiedział w zamyśleniu. Zerwałasię na równe nogi i odwróciła.

Na wysłużonym taborecie siedziała Wena.

Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła się materializować.

Siedziała bardziej kolorowa niż kiedykolwiek, uśmiechającsię szeroko.

- Powinnaś czytać umowy – powiedziała wesoło – Nie wiesz, żeWena wraca, gdy jest potrzebna? I że autor musi chcieć żeby umarła? Gieniu,zostaniesz? – Spytała patrząc człowieczka, który zalał się już łzami, widzącdługi tekst. Gdzieś w górze świnka podleciała do góry.

- Zostanę! A ty?

- Zawsze!! – Powiedziała żwawo – Piszemy?

- Tak, ale najpierw trzeba posprzątać – powiedziała patrzącna stos słoików – Muszę mieć miejsce na papiery.

Gienio uśmiechnął się i podszedł do szafy.

- Mogę?

Kiwnęła głową a on otworzył szybko szafę i wrzucił do niejwalizkę.

- Wszędzie dobrze, ale w twojej szafie najlepiej! Już nigdywięcej nie ucieknę! Zostanę z tobą zawsze!

Genio, Wena i autorka, czyli ja usiedli szybko do komputera izaczęli pisać. Kłócąc się, dyskutując i śmiejąc napisali ten tekst.

Zastanawia was pewnie, co to jest? Już wam mówię. To jestzapowiedź nowej notki.

Gienio naprawdę ode mnie odszedł, ale gdy go nie było przez takkrótki czas – krótszy niż w tym opowiadaniu, i gdy zaczęłam to spisywać,wrócił. Wrócił on, Wena Huncwoci i wszyscy ci, których nie było.

Nie wiem na jak długo – Gienio szepcze, że na parę dni – alewrócił. Nową notkę dodam, jak tylko ją poprawię. Przepraszam za zamieszanie,tak mam. Po prostu, zdałam sobie sprawę, że nie mogę utracić tego opowiadania…to była taka forma próby czy potrafię jeszcze pisać… myślę, że próba wyszładość dobrze i że nowa notka będzie równie dobra…Mam taką nadzieję… co wyjdzie? Zobaczmy.

Co do przemyśleń – nadal się waham. Nie wiem jak długo udami się wytrzymać, nie wiem jak wybrnę z pewnych sytuacji i nie wiem, czy notki będąlepsze… ale wiem, ze nie mogę pozwolić żeby wena naprawdę umarła. Bo nie wykorzystywanaczęsto znika z naszego życia.

Do zobaczenia.

 

 

Komentarze

  1. TAK! xDI czemu mnie straszysz? Wiesz dobrze, że bez Twojego opowiadania nie miałabym poco siadać przed komputerem... Czekam na kolejną notkę, bo (to już się robi nudzące, nie uważasz?) znowu brak mi słów i komplementów.To wszystko, Ty sama najlepiej wiesz jak kocham to opowiadanie i że słowa tego nie opiszą. A napewno mój mały móżdżek ich nie znajdzie ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Cię moja Ty wariatko:* Przepraszam, ze na gg sie nie odzywam...;) ale mam mały (ba zeby to mały!) rozgardiasz w domu;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Kate- oddana czytelniczka:*28 stycznia 2008 12:17

    Piękne było.. Popłakałam się... to było... to było wzruszające... a zarazem takie piekne... Bardzo się ciesze z twojej decyzji.. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba nic bardziej wzruszającego nie dało się napisać :) Piękne...aż mnie ciarki przechodziły w pewnych momentach. Cieszę się bardzo, że narazie nie opuszczasz bloga. Wiem, że nie jestem z Tobą od początku, ale chciałabym być do końca...bardzo dalekiego końca. Jakby to powiedzieć...hmm, już wiem: Wszystkie inne blogi to zwykłe banany, Twój - to CHIQUITA :D Pozdrowienia i buźki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Śwnituchuu..chcesz żebym na zawał padłaa??? Wiem, marzysz o tym, ale jeszcze nie teraz!!!!! Jak mgołaś chcec zosatwic tak wspaniałego bloga?? Wiem, że wena czasami opuszcza (mnie równiez opusciła), ale wraca!!!!:D:D Noo!!.To teraz czekam na kleną czesc:P:P Buziaki:*:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej!Od jakiegoś czasu zaczęłam czytać twojego bloga i pomału doszłam do wniosku,że jesli nieprzeczytam twojej notki niemam po co podchodzic do komputera !!!Jestes genialna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana, wzruszyłaś mnie. Ale naprawdę mnie porządnie wystraszyło twoje pożegnanie. A piszesz naprawdę świetnie. Trzeba w siebie wierzyć. Bo wiara góry przenosi. Nie mogłabym żyć bez twojego opowiadania. To byłby dla mnie za duży wstrząs gdybyś przestała pisać. Ale wiem, że nie zrobisz tego swoim fanom, Wenie, Gieniowi i reszcie.A w wolnym czasie zapraszam na mojego bloga http://jej-zycie-bez-niego.blog.onet.pljest notka z dedykacją dla Ciebie :*Powodzenia w dalszym pisaniu. zawsze oddany

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja W Ciebie Wierze Napewno Dasz Radę.Trzymam Kciuki!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I Więcej tak nie rob Proszę:):):)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cieszę się że jednak nie odchodzisz, ostatnia notka o wenie bardzo mi sie podobała, strasznie, okropnie i nie wiem jak jeszcze mi się podobała, po prostu świetna (inne też) ale ta była taka wzruszająca, dramatyczna, kojarzy mi się trochę z zakończeniem Eileen. To dobrze że będziesz dalej pisać bo masz talent i jak wprowadzisz więcej magii będzie jeszcze ciekawiej i powiadamiaj mnie o notkach. Pozdrowionka http://lily-potter-corka-harryego.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Letka(wzruszona)7 lipca 2008 10:21

    Piękne. Przypomina mi to moja ulubioną baśń z dzieciństwa. Już nie apmiętam tytułu, ale mi przypomina. Po prostu pięknie. Brak mi słów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Instynkt

Zburzony zamek...

Bielizna