Trojaczki part 1
Ale przejdźmy do rzeczy - Wymyśliłam sobie jakiś czas temu, że napiszę pewną rzecz. Potem, obiecałam Ani, że na pewno napiszę. Na początku miało być o bliźniętach, ale wredne kobiety wymyśliły że będą trzy.
Miałam to dodać nie na tym blogu, ale tak naprawdę, to bardziej się łączy z tym blogiem i myślę, że tutaj to powinno się pojawić.
To coś, obojemować będzie okres około trzech lat - jak się rozpędzę i dotyczyć będzie pewnej pary, chociaż inny sie też gdzieś tam pojawią.
A więc, mówcie sobie co chcecie, krytykujcie mnie, linczujcie itp a ja dodaje.
Uwaga - mogą być błędy. Tu jest pierwsze 12 stron, które napisałam. Następne będę dodawać... nie wiem w jakiej ilości. Zobaczę.
(Harry ma dwa latka ;p)
Siedziała w łazience wertując zawzięcie podręcznykalendarzyk. Po raz kolejny przeliczyła dni i zaklęła. Znów, co innego.
Wstała i podeszła szybko do umywalki. Zrobiła kilkagłębokich wdechów i po raz kolejny sięgnęła po kalendarzyk.
Powoli policzyła dni, przekartkowała kalendarz i westchnęła.
- Cudownie – mruknęła – po prostu cudownie… przecież toniemożliwe!
Wstała i spojrzała na podniszczony kalendarz – ponadrywane ipogięte kartki świadczyły o tym, że ktoś go w wyjątkowym pośpiechu izdenerwowaniu wertował.
Westchnęła przyglądając się zakreślonej na czerwono daty –12 listopad.
Nie podobało jej się to – zbliżało się boże narodzenie.
Wściekła kopnęła w wannę i syknęła – zabolało.
Otworzyła drzwi i z wściekłością wybiegła z pomieszczenia.
***
Weszła do kuchni i usiadła przy stole. Rozejrzała się popomieszczeniu z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Nie ma, co się martwić – mruknęła – może to stres…przecież to się zdarza…
Zagwizdała cichutko.
- Nie popadaj w paranoje… wszystko będzie dobrze…
Wstała. Wszystko dobrze się skończy. Lada moment dostanieokres i wszystko wróci do normy.
***
Nie wróciło. Minął tydzień a kobieta zaczęła się corazbardziej denerwować.
Chodziła jak na szpilkach, kilkakrotnie zrobiła mężowiawanturę bez konkretnego powodu – jednym słowem panikowała.
- Boże… ale oni są już duzi – Lily spojrzała z dumą nasynka, który biegał po podwórku w granatowym kombinezonie.
Kilka metrów dalej Steven siedział na śniegu i podrzucał godo góry klaszcząc w rączki, co chwilę.
- Tak… Steven! Wstań! – Liz podeszła do synka i gopodniosła. Zaczęła mu coś zawzięcie tłumaczyć.
Lily zachichotała.
- Eh… on jest niemożliwy – powiedziała nadal obserwującmałego Blacka, który na po raz kolejny usiadł na ziemi. Liz policzyła szybko do10 i znów podniosła chłopca.
Cristin uśmiechnęła się delikatnie.
- Oj tak… podobny do tatusia.
Kobiety zaśmiały się głośno.
Liz złapała chłopca za rękę, podniosła go po raz kolejny iprzeniosła do Harryego, który właśnie pakował się na dziecięce sanki.
Postawiła go, powiedziała coś do małego Pottera i wróciła doprzyjaciółek.
- Z czego się śmiejesz? – Spytała patrząc na Cristin, któranatychmiast przestała się śmiać. Sięgnęła po kubek z gorącą czekoladą –Zobaczysz jak to jest, jak sama zostaniesz matką – dodała a Lupin sięzakrztusiła. Spojrzały na nią zdziwione.
- Daj spokój, ona jest kobieta pracująca, dzieci jej nie wgłowie – Lily zachichotała – a tak na poważnie… nic nie planujecie?
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie… nic…
***
Weszła do środka. Rozejrzała się dookoła z zaciekawieniem.
- Mogę w czymś pomóc? – Odwróciła się. Recepcjonistapatrzyła na nią uśmiechając się delikatnie.
- Tak… byłam umówiona na wizytę u ginekologa – powiedziałaniespokojnie.
- Nazwisko?
- Nie ważne – mruknęła dziewczyna i odwróciła się. Niepójdzie. Nic jej nie jest… - Lupin – powiedziała i uśmiechnęła się nerwowo.
Kobieta rozejrzała się dookoła i wyjęła jej kartę spośródwielu innych.
- Proszę iść pod gabinet, pan doktor panią wezwie –powiedziała i zwróciła się do stojącej obok kobiety.
Cristin drżącymi nogami przeszła na krzesło. Rozejrzała siędookoła i poczuła jak robi jej się gorąco – większość kobiet była wzaawansowanej ciąży. Niektóre delikatnie gładziły się po brzuchach innedyskutowały o okresie ciąży.
- Pani Lupin, zapraszam.
***
- Więc co się dzieje? – Lekarz spojrzał na nią uśmiechającsię szeroko.
- No… więc… trochę mi się spóźnia okres – powiedziała izałożyła włosy za ucho.
- To znaczy ile? – Spytał notując coś w karcie.
- No… pięć tygodni – powiedziała.
- Pięć tygodni? Faktycznie trochę – mruknął i znów zacząłcoś pisać.- a czy oprócz tego, że „trochę” spóźnia się pani miesiączka, dziejesię coś jeszcze? Wymioty może…
- No właściwe… trochę.
- Trochę… - powiedział lekarz uśmiechając się – duże totrochę?
- Dwa, trzy razy – powiedziała Cristin lekko zdenerwowana.
Pokiwał głową.
- Coś jeszcze?
- Nie…
- W takim razie zapraszam, zobaczymy, co tam się świeci.
***
- No i co? – spytała siadając na krześle. Mężczyzna podniósłwzrok znad karty i spojrzał na nią poważnie.
- No… jak by to powiedzieć…Trochę jest chyba pani w ciąży –powiedział i uśmiechnął się.
Dziewczyna zamrugała kilka razy.
- To nie możliwe – stwierdzała – ja nie mogę być w ciąży.
Lekarz zaśmiał się.
- Obawiam się że to jest możliwe – powiedział
- Ale jak!?
- Nie powie mi pani, że nie wie, na czym to polega – lekarzuniósł brwi.
- Wiem, na czym to polega! – Krzyknęła kobieta – ale niewiem jak do tego doszło!
- Ja tym bardziej… Zapiszę pani zapisze teraz pani witaminyi myślę, że po Nowym Roku zobaczymy się na badaniach kontrolnych – powiedział izabrał się za wypisywanie recept – proszę się nie denerwować naprawdę to niejest nic złego – dodał widząc przerażoną minę kobiety.
Pokiwała lekko głową i wzięła recepty. Podziękowała słabymgłosem i wyszła z gabinetu.
Czeka ją ciężk
i dzień.
***
Wszedł do sypialni. Leżała na łóżku z twarzą wtuloną wpoduszkę.
Po cichu do niej podszedł i usiadł na brzegu łóżka.Pogłaskał ją delikatnie po karku uśmiechając się czule.
- Zostaw mnie – mruknęła – Jestem zła…
- Co się dzieje? – spytał nie przestając głaskać jej powłosach. Pokręciła głową.
- Nic – mruknęła – nie chcesz wiedzieć – dodała.
- Oj tam od razu nie chce.
Podniosła głowę.
- Uwierz mi, nie chcesz – powiedziała kwaśno i rzuciła się zpowrotem na poduszkę.
- O nie moja Pani, tak nie będzie, wstawaj – powiedział iposadził ją na łóżku – Mów, co się dzieje.
- Nic.
- Cristin…
- Nic – mruknęła.
Przyciągnął ja do siebie i spojrzał jej w oczy.
- Cristin – powiedział zachęcając ja do odpowiedzi.
- Nic się nie stało, mam zły humor…
Zaśmiał się i poczochrał ją po głowie. Uśmiechnęła się.
- A co spowodowało, że masz zły humor? – Spytał patrząc nanią.
- Czego ty dziś jesteś taki ciekawy? – spytała marszczącbrwi
- Dziś? Moja własna, rodzona żona…
- Nie mów tego słowa! – krzyknęła i znów się położyła.
- Żona?
- Nie, rodzona – mruknęła i lekko się skrzywiła – Zostawiszmnie na chwilkę? Źle się czuję… zdrzemnę się, a potem porozmawiamy…
Kiwnął głową.
- Dobrze, trzymam za słowo – pocałował żonę i wyszedłsypialni.
- Boże, jak ja mu to powiem… - szepnęła dziewczyna i znówprzykryła się poduszką, czując, że to będzie stanowczo najtrudniejsza rozmowa wjej życiu. Zwłaszcza, że będzie rozmawiać ze swoim mężem o dziecku… - To będziekatastrofa.
***
Zeszła do pokoju. Siedział na podłodze z książka nakolanach.
Podeszła do niego i usiadła obok.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Jak samopoczucie?
- Dobrze… Remus, powiedz mi… - zaczęła – myślałeś może odziecku?
Uniósł brwi, ukazując zdziwienie, jakie wywołało pytanieżony.
- Nie – powiedział i wrócił do czytania.
Pokiwała smętnie głową.
- A nie chciałbyś, żeby było nas więcej? – Spytała po cichu.Pokręcił głową.
- Nie, to na pewno nie jest dobry pomysł – mruknął –rozmawialiśmy o tym kiedyś.
- No tak, ale pomyślałam…, że może zmieniłeś zdanie…
- Nie… - powiedział nadal patrząc w tekst książki. Podniósłgłowę i zmarszczył brwi – Właściwie, dlaczego pytasz?
- Nie, tak tylko… - powiedziała wymijająco – Pomyślałam, żemoże po prostu to jest dobry moment na taką rozmowę…
- Aha… Chyba jeszcze trochę za wcześnie – stwierdził – natakie rozmowy.
- Nie… przecież… my już nie jesteśmy małolatami… dużo ludziw naszym wieku ma już dzieci…
- Cristin… co się dzieje?
- Nic… - powiedziała szybko i wstała – pójdę zrobię coś dojedzenia – powiedziała i szybko wyszła z pokoju.
***
- Będziemy mieli dziecko – powiedziała szybko na wydechu –nie, źle… Remus, kochanie, muszę ci coś powiedzieć… Bocian złoży nam wizytę…nie, bez sensu… - mruknęła i usiadła zrezygnowana na łóżku – napisze list…będzie szybciej… Dobra, bierz się w garść Cristin.
Wstała i podeszła do lusterka. Spojrzała na siebie, zrobiłapoważną minę i odetchnęła głośno.
- Remus, muszę ci coś powiedzieć. Usiądź… Nie, zbytoficjalnie! Cholera, nie umiem wyznać lusterku, że będę miała dziecko…cudownie…- drzwi od sypialni cicho się otworzyły. Remus wszedł do pokoju i spojrzał nażonę, która go nie zauważyła. Stała przy lusterku i uparcie coś próbowała mupowiedzieć. Oparł się o futrynę czekając aż go zauważy.
- Dobra… jeszcze raz. – Wzięła głęboki oddech – Muszę ci cośpowiedzieć. Za osiem miesięcy w naszym domu pojawi się dziecko…nie no…
Remus zakrztusił się przełykaną śliną..
Dziewczyna szybko odwróciła głowę i cicho przeklęła.
- Remus… - szepnęła i zrobiła niepewny krok w stronęmężczyzny, który nadal cicho kaszlał. - Co? – Wykrztusił. – Co powiedziałaś?
- No… - zaczęła cicho – Jestem w ciąży…
- W ciąży? – Spytał dla pewności.
- No tak… w ciąży – powiedziała cicho.
- No ale jak?
- No… normalnie… - powiedziała cicho – tak po ludzku…
- Jak to normalnie!? Cristin, ty jesteś pewna, że jesteś wciąży?
- Tak… - powiedziała – jestem pewna…
Usiadła na łóżku.
Chłopak zrobił kilka głębokich wdechów żeby się uspokoić. Toprzecież nie realne!
- Ja...- Kobieta się zawahała. Nie wiedziała, co mapowiedzieć. Nie uśmiechała jej się wizja macierzyństwa. Była na nią kompletnienie gotowa. – Cholera! – Warknęła.
Spojrzał na nią i podszedł bliżej. Usiadł na brzegu łóżka ispojrzał na nią przelotnie.
- Który to tydzień? – spytał odwracając się do żony.
- Nie wiem… z tego wszystkiego nie zapytałam… około piątego– powiedziała smętnie.
- Aha…
Nastała i podeszła do okna. Oparła się rekami o parapet.Zapanowała cisza.
- No dalej, powiedz to – warknęła odwracając się do męża.Spojrzał na nią zdziwiony.
- Co?
- Że jesteś zły, że uważasz że to zły moment i że nie chceszmieć dziecka! – Powiedziała czując jak zbiera jej się na płacz. – Dobrze wiem,że tak jest!
- Nie… - powiedział cicho – Ja po prostu… nie byłemprzygotowany na taką możliwość.
- A ja byłam? – Spytała drżącym głosem. Wstał i podszedł doniej. Przytulił ją mocno.
- Cii – powiedział cicho – nie denerwuj się… mamy osiemmiesięcy na przygotowanie się.
- Ja nie chce – powiedziała zła – nie chce! Nie jestem na toprzygotowana! Nie chce mieć jeszcze dzieci.
Westchnął cicho a dziewczyna zachichotała.
Spojrzał na nią zdziwiony. Cichy chichot przerodził sięśmiech.
- Z czego się śmiejesz?
- Bo… bo… to chyba raczej ty powinieneś mieć wątpliwości anie ja…
- powiedziała, teraz śmiejąc się już głośno.
Uśmiechnął się.
- No w sumie…
Roześmiała się jeszcze głośniej.
- Osiem miesięcy to stanowczo za krótko – powiedziała pokrótkiej chwili – Nie uważasz?
Pokiwał głową.
- Z całą pewnością – powiedział.
Uśmiechnęła się i stanęła na palcach.
- Jak myślisz… uda nam się przygotować?
- Nie mam pojęcia.
***
W boże narodzenie nic się nie działo. Jak zawsze wszyscyspotkali się u Potterów.
Państwo Lupin postanowili chwilowo zataić fakt, żespodziewają się dziecka. Oboje postanowili, że przez przez jakiś czas zachowająto dla siebie.
Rozpoczął się styczeń i nadeszła pora na wizytę u lekarza.
Cristin biegała po sypialni.
- Gdzie to jest? – Warknęła i otworzyła szafę. Kucnęła izaczęła przebierać cichy w szafie. Wyjęła szybko gruby sweter, przeciągnęła goprzez głowę i w natychmiastowym tempie opuściła sypialnię.
***
- No i wszystko w porządku – lekarz uśmiechnął się szeroko –cała trójka rozwija się prawidłowo – powiedział lekarz – Więc tak… jak się paniczuje?
- Dobrze… - powiedziała kobieta i spojrzała na lekarza –Lepiej niż ostatnio.
- To normalne, raz jest dobrze raz gorzej. Tak czy inaczej,kolejne badanie za miesiąc…
Kiwnęła głową i opuściła gabinet.
W sumie cieszyła się, że wszystko w porządku. Cała trójkarozwija się dobrze…
Uśmiechnęła się i zaczęła zapinać płaszcz.
- CO!? – sens słów lekarza właśnie do niej dotarł.
Podbiegła do gabinetu lekarza i bez uprzedzenia wepchnęłasię między wchodzącą właśnie kobietę.
- Przepraszam, pan powiedział cała trójka? – Spytała patrzącna lekarza jak na idiotę.
- No tak, każdy maluszek ma się dobrze – powiedziałspokojnie mężczyzna
- Ale jak to każdy? To ile ich jest?
- Nie powiedziałem pani?
- O czym!?
- To jest ciąża mnoga – powiedział mężczyzna – w paniorganizmie rozwija się trójka dzieci – dodał po chwili. Dziewczyna poczuła jakrobi jej się słabo. Oparła się o drzwi i gdyby nie szybka interwencjapielęgniarki upadła by na podłogę. Kobieta utrzymała ją i pomogła usiąść nakrześle. Mężczyzna podszedł do niej ze szklanka wody i podał jej ją.
- Proszę wypić – powiedział spokojnie – To szok…
Kiwnęła głową. Tego było za wiele. Trojaczki…
- Jest pan pewien, że to trojaczki? – spytała cicho
Kiwnął głową
- Tak, jestem pewien… Proszę jeszcze chwilę poczekać wpoczekalni, zanim pani pójdzie do domu, dobrze?
Kiwnęła smętnie głową i powoli opuściła gabinet,odprowadzana czujnym wzrokiem pielęgniarki.
***
Weszła po cichu do domu. Odkąd wyszła z gabinetu, minęłydobre trzy godziny. Dziewczyna poszła na długi spacer, podczas któregouporządkowała sobie fakty.
Jest w ciąży. Będzie matką. Będzie miała trójkę dzieci – tonajmniej ją pocieszało. Nie była przygotowana na jedno, a co mówić o trójce.Przy najbliższej okazji zamorduje swojego męża. To wszystko jego wina!
Kobieta zachichotała widząc w wyobraźni, jaką minę zrobiRemus gdy kobieta obwieści mu „radosną” nowinę. ( ja śmieję się od kilku godzin;])
Zdjęła buty i z rozpiętym płaszczem weszła do kuchni.Usiadła na krześle i głęboko westchnęła.
- Będzie ciężko.
***
Remus wszedł do sypialni. Cristin leżała sobie spokojnie wkoszuli piżamie przykryta kołdrą i czytała.
Widząc męża uśmiechnęła się.
- Jak się czujesz? – Spytał siadając obok niej.
- Dobrze – powiedziała kładąc głowę na jego klatcepiersiowej. Uśmiechnął się pod nosem – nadzwyczaj dobrze. A ty? Jak minąłdzień?
- Męcząco, ale dobrze.
- Byłam na badaniach – powiedziała cicho. Spojrzał na nią.
- I co? – Spytał marszcząc brwi. Miał wrażenie, że to, cousłyszy nie zadowoli go.
- Nic, wszystko jest w porządku – uśmiechnęła się – tylkowidzisz… jest coś o czym powinieneś wiedzieć – powiedziała powoli.
- Co?
- Widzisz… to jest ciąża mnoga – powiedziała spokojniedziewczyna. Lupin pobladł. Spojrzał powoli na żonę.
- M-m-mnoga?
- Tak – powiedziała. Zrobiła głęboki oddech.
- Mnoga? Znaczy, że będzie dwójka? – Spytał analizującsytuacje.
- Właściwie nie – powiedziała a mężczyzna odetchnął z ulgą –będzie trójka.
Spojrzała na męża. Leżał z szeroko otwartymi oczami, bladyjak ściana z przerażeniem i szokiem wymalowanym na twarzy.
- Remus? Nic ci nie jest? – Spytała ostrożnie podnosząc sięna rękach.
Zamrugał.
- Trojaczki? – Spytał zachrypniętym głosem.
- Tak. Trojaczki…
Usiadła i spojrzała zaniepokojona na męża. Ten patrzył nanią próbując przyswoić natłok informacji. Było ich zbyt dużo.
- Ale nie denerwuj się – powiedziała spokojnie – Nie będzietak źle… to jest przecież normalne zjawisko…
- Tak, najnormalniejsze na świecie! Trójka na raz…
- No… przynajmniej nie trzeba będzie się męczyć trzy razy –powiedziała spokojnie.
- Tym akurat mi nie pomogłaś, wiesz?
- Remus… Nie możemy panikować – powiedziała patrząc na niegoi czując jak drżą jej ręce – Dobrze będzie, zobaczysz…
- Ostatnim razem mówiłaś coś innego – powiedział unoszącbrwi.
- No wiem… ale… kocham cię, wiesz?
- Nie zmieniaj tematu – powiedział, ale uśmiechnął siędelikatnie – ja ciebie też.
***
- Lily, przepraszam, że tak późno – spojrzała naprzyjaciółkę – małe problemy w pracy.
- Nie szkodzi. A teraz mów, co się dzieje? Skąd taka nagłapotrzeba spotkania?
- Widzisz, chciałam pogadać…
- Domyśliłam się – Potter uśmiechnęła się – Chcesz czegoś dopicia?
- Nie, nie teraz. Muszę ci coś powiedzieć.
- Zaczynam się bać – Lily uśmiechnęła się szeroko.
- Bój się… Jestem w ciąży– powiedziała z kwaśną miną. Lilyzatkało. Wpatrywała się w przyjaciółkę mrugając i przyswajając wiadomości.
- Ty? – spytała i
po chwili się uśmiechnęła – To świetnie!Gratuluję! Co jest?
- Nic… po prostu… nie…
- Nie powiesz mi, że się nie cieszysz? – Lily spojrzałazszokowana na przyjaciółkę.
- Nie za bardzo – powiedziała dziewczyna – Nie czuję sięgotowa do macierzyństwa.
- Oh, nie martw się, zobaczysz, że jak dziecko się urodzi,zapomnisz, o jakichkolwiek wątpliwościach…
- Dzieci – mruknęła dziewczyna.
- Dzieci? – Lily uniosła brwi i roześmiała się serdecznie –Bliźnięta? To cudownie!
- Nie bliźnięta – poprawiła ją kobieta – trojaczki.
Zapanowała cisza. Głucha cisza.
- Trojaczki?
Kiwnęła głową.
- Trojaczki…- powiedziała Lily i po chwili uśmiechnęła się –w sumie nawet nie źle… nie trzeba się więcej męczyć z dziećmi…
Cristin mimowolnie się roześmiała.
- Fakt, nie trzeba…
***
- Nie dramatyzuj! – Liz spojrzała z wyrzutem na przyjaciółkę– zachowujesz się jak baba w ciąży! – Powiedziała obrażona i usiadła na krześle– to tylko parę godzin… trzy, góra cztery…
- Ale ja sobie nie dam rady! – Cristin rzuciła przyjaciółcebłagalne spojrzenie
- To nic trudnego – powiedziała i odwróciła się do niej –Steve jest grzeczny… może nawet będzie spał.. Proszę
- Nie błagam cię
- Cristin! Przecież ty też kiedyś będziesz matką. Musisz sięzacząć przygotowywać. Nigdy nie wiesz, kiedy cię trafi…
- Liz, nie!
- Proszę…
- No dobra, ale ja sobie nie dam rady! Nigdy nie opiekowałamsię dziećmi…
- No widzisz, masz okazje.
***
Spojrzała na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęłaprzyjaciółka i poczuła jak ogarnia ją panika.
Została sama z malutkim dzieckiem…
- Elizabeth, zabiję cię… - mruknęła i powoli weszła na górę.
Otworzyła drzwi sypialni chłopca i podeszła do łóżeczka.
Malec spojrzał na nią, zamrugał i zajął się ssaniem swojegokciuka.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.
- Może nie będzie tak źle…
***
- ratunku – mruknęła i rozejrzała się po pokoju wposzukiwaniu wskazówek, co robić, gdy dziecko drze się w niebogłosy. Jak nazłość nic takiego nie znalazła.
Spojrzała na wiercącego się chłopca.
Jęknęła i nie widząc innego rozwiązania, wzięła go powoli naręce.
- Ale ty ciężki – mruknęła – o nie… o nie… - jęknęła ispojrzała ze strachem na chłopca, który nadal krzyczał niemiłosiernie zdającsobie sprawę, co jest przyczyną całego zamieszania.
***
Powoli zabrała się za rozbieranie dziecka, uważając, żeby niezrobić mu krzywdy.
Spojrzała na pieluszkę i zastanowiła się chwilę, jak zabraćsię do zdejmowania jej.
Powoli zdjęła „pakunek” i jęknęła.
- Jak taki maluch może aż tyle z siebie oddać… - spytałasama siebie. Chłopiec umilkł, a kobieta zajęła się czyszczeniem malca.
Sięgnęła po czystą pieluszkę i spojrzała na chłopca, który zzainteresowaniem obserwował jej poczynania.
- No, co się patrzysz? – Spytała cicho i mimowolnie sięuśmiechnęła.
***
Usiadła na łóżku i oparła głowę o siedzenie. Malca posadziłasobie na kolanach i westchnęła.
Spojrzała na niego przelotnie i zaczęła go delikatniekołysać, przymykając oczy.
Zapanowała cisza. Dziewczyna leciutko się bujała, nucącuspokajającą melodię.
***
Otworzyła oczy i spojrzała na Stevena.
Uśmiechnęła się widząc, że chłopiec śpi.
Powolutku się podniosła i przeniosła chłopca w stronęłóżeczka, uważając, żeby się nie obudził.
- No, a teraz błagam… nie obudź się – szepnęła i na palcachprzeszła do krzesła stojącego w rogu pokoju.
Opadła na nie z głębokim westchnięciem i niepewnie spojrzałana swój brzuch.
Przełknęła ślinę i delikatnie go dotknęła.
Zamrugała. Przerażała ją myśl, że za kilka miesięcy ona teżzostanie matką – nie potrafiła poradzić sobie z jednym chłopcem, a co mówić ztrojką?
- To nierealne – mruknęła i ukryła twarz w rękach –nierealne…
***
- I jak było? – Liz uśmiechnęła się do przyjaciółki.Rozpięła płaszcz, powiesiła go na wieszaku i wzięła chłopca z rąk Cristin,całując go w policzek.
- Dobrze – dziewczyna uśmiechnęła się smutno i spojrzała jakprzyjaciółka czochra włosy synowi.
- Co się stało? Jesteś jakaś taka nie swoja.
- Oj, dużo do opowiadania.
- Mamy czas – kobieta wzruszyła ramionami i weszła dopokoju.
Puściła chłopca, a ten podbiegł do leżących w kącie zabawek.
Liz uśmiechnęła się i spojrzała na przyjaciółkę.
- Więc? Co jest?
Cristin zaczęła mówić. Liz słuchała, otwierając usta zezdziwienia, a gdy Lupin skończyła, uśmiechnęła się szeroko i szybko podeszła doprzyjaciółki.
- Gratulacje – powiedziała i przytuliła dziewczynę –Powinnaś się cieszyć…
- Wiem, ale… ja się do tego nie nadaje – powiedziaładziewczyna załamującym się głosem – Nie teraz. To się za szybko dzieje.
- Nie prawda – Liz pokręciła głową – na początku zawsze takjest zobaczysz, że za kilka miesięcy nie będziesz się mogła doczekać.
- Nie jestem pewna…
- Ale ja jestem – powiedziała i uśmiechnęła się – A mówiłamci, że Ann z Nickiem mają przyjechać w wakacje?
- Nie – spojrzała na nią oburzona – Kiedy!?
- Na samym początku lipca – Liz uśmiechnęła się szeroko – Namiesiąc – dodała i spojrzała na synka
- To świetnie! A tak w ogóle to oni mają zamiar się pobrać?
- No… Wiesz… Pobrać mieli się zaraz po wyjeździe dwa latatemu – powiedziała I zachichotała – Chyba im się nie spieszy…
***
Ann!
Ty wypłoszu jeden!Czego nic nie piszesz, że przyjeżdżacie!?
Żebym ja się musiałaod Liz dowiadywać!? Wstyd! Nie dobra dziewczyna! Do kąta! Ale już!
A tak na poważnie,nawet nie wiesz jak się cieszę. Strasznie się za Tobą stęskniłam ty wrednatchórzofretko!
Strasznie żałuję, żecię tu nie ma. Tyle się dzieje a ty zamiast siedzieć z nami tkwisz na drugimkońcu Ameryki. I po co ci to!? No?
Ach, nie wiem czysłyszałaś radosną nowinę – Peter i Patsy ustalili kolejną datę ślubu. Nie wiemjak oni to robią. Od dwóch lat próbują się pobrać i za każdym razem coś imwypada. To chyba nie jest normalne.
Rany, ale jestemgłodna… Konia z kopytami bym zjadła… Boże… czy ja ci piszę o jedzeniu?
No nic, nie będę siędłużej rozpisywać idę splądrować lodówkę.
Całuski
Cristin
P.S. Ty mi nienapisałaś, że przyjeżdżasz, więc ja ci nie powiem, że jestem w ciąży.
***
Zeszła do kuchni. Otworzyła lodówkę i zajrzała do środka. Toco ty się znajdowało wcale nie dopowiadało jej apetytowi. Warzywa… obiad. O tujest karton mleka.
Podniosła go szybko i warknęła – pusty.
Odrzuciła go do tyłu i znów zanurzyła się do lodówki. Jajka,sałata…
- Eh, zjadłabym tort czekoladowy…
Spojrzała na zegarek i szybko opuściła pomieszczenie,zamykając lodówkę z cichym puk.
***
Weszła do cukierni. Zapach słodyczy roznosił się poniewielkim pomieszczeniu. Szybko podeszła do szyby i zaczęła oglądać łakocie.
- Może w czymś pomóc?
- Tak…. Chciałam ciasto.
- Jakie? – Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Czekoladowe.
- Z jakimiś dodatkami? – Ekspedientka zabrała się zaotwieranie szyby.
- Nie, czysto czekoladowe.
- Z polewą czy bez?
- Bez
- A może mogę zabronować jednak z polewą. Mamy tutaj…
- Nie, bez polewy – warknęła kobieta – Zwykłe czekoladoweciasto!
- Ale nie ma takiego czystego…
- Chciała mi pani sprzedać brudne ciasto? – Cristinspojrzała na kobietę wściekła.
- Nie, Chciałam powiedzieć, że nie ma czystego….
- Nie no! Do widzenia!
- …w sensie, że z samą czekoladą – dokończyła, jednak drzwi zatrzasnęłysię z hukiem, gdy pani Lupin wyszła z piekarni. Kopnęła wściekła w słupek. Skądwytrzasnąć ciasto?
***
Wypakowała torbę i spojrzała na przygotowane składniki.
Wyjęła przepis i przeczytała go uważnie, po czym zabrała sięza przygotowanie.
Zatrzymała się przy wypakowywaniu mleka.
Usiadła i przyłożyła rękę do ust, czując, że zarazwymiotuje. Zerwała się i wbiegła szybko do łazienki.
***
Kilka minut wyszła z toalety – fałszywy alarm.
Zaczęła iść w stronę kuchni i znów się zatrzymała.
Zrobiła w tył zwrot i zamknęła z trzaskiem drzwi.
***
W tym samym czasie drzwi od domu się otworzyły i wszedłRemus. Po cichu przeszedł w stronę kuchni i stanął jak wryty.
- Co tu się działo… - mruknął i wyszedł szybko zpomieszczenia.
***
- O, jesteś… - Cristin uśmiechnęła się, a raczej spróbowała,bo jedyne, co jej wyszło to grymas niezadowolenia – Chyba mam mdłości.
Mężczyzna podeszew do żony.
- Chyba?
- Na pewno – jęknęła i podeszła szybko do toalety.
***
Zeszła po powoli do kuchni i rozejrzała się. Nie zostawiłatu zbyt dużego porządku. Podeszła do stołu i wzięła przepis. Poczuła jak kręcijej się w głowie i szybko usiadła. Remus wszedł za nią. Ogarnął kuchnie ispojrzał na żonę.
- Co robiłaś? – Spytał powoli.
- Ciasto… tak strasznie mam ochotę na zwykłe czekoladoweciasto. Ale nie dam rady zrobić – jęknęła – zdaje się, że nasze dziecipostanowiły się nad nami… Remus? – spojrzała na niego jak by go zobaczyła poraz pierwszy.
- NIE! – Powiedział i cofnął się o dwa kroki – Nie namówiszmnie!
- Proszę…
- Ja nie umiem robić ciasta!
- To się nauczysz! Proszę… - rzuciła mu błagalne spojrzenie– będzie za mną chodziło do jutra…
- Nie!
- Remus… narozrabiałeś to teraz zrób żonie ciasto! –powiedziała ostro – To nie ty spędzasz całe godziny w toalecie, to nie ty niemożesz wbić się w spodnie, nie ty latasz jak byś miał zapalenie pęcherza i niety będziesz musiał rodzić! Więc wykaż się i zrób żonie ciasto.
Przez myśl Lupina przebiegła myśl, że z całą pewnościąwolałby przechodzić przez to byleby tylko nie robić ciasta.
Zrezygnowany podszedł do żony i wziął od niej kartkę zprzepisem. Zrezygnowany rzucił powolne spojrzenie składniki, podczas gdyCristin szybko wyszła z kuchni wpadając prosto do toalety.
***
Włożyć masło, cukier i esencję waniliową domiski i ucierać do uzyskania lekkiej, puszystej masy.
Przeczytał to samo zdanie po raz dziesiąty. Spojrzał w miskę– to nie wyglądało na lekką puszystą masę. Jemu przypominało to ogromną kulęczegoś o niezidentyfikowanej konsystencji. Ale lekkie i puszyste na pewno niebyło.
Podrapał się po głowie i spojrzał na kolejny punkt przepisu.
Ciągle mieszając,stopniowo dodawać jajka.
Wziął do ręki jajko i obrócił je w ręku. Ale tak zeskorupką?
Zastanowił się i szybko rozbił jajko o kant stołu. Wrzuciłazawartość do miski i zaczął mieszać. Ciasto zaczęło zmieniać swojąkonsystencję, zmieniając się z bardziej stałą na płynął.
Spojrzał na przepis i jęknął.
Jajko miało być roztrzepane! Policzył szybko do dziesięciu.Rozbił kolejne dwa jajka w osobnej miseczce i szybko je roztrzepał.
Wlał jajko i zaczął mieszać. Podrapał się po głowie. Znówcoś nie tak – konsystencja się zmieniła jednak pozostało coś na kształt kulekciasta.
Spojrzał do przepisu. Nic tu nie było.
Wzruszył ramionami i zaczął dalej mieszać. Trwało to kilkaminut, zanim konsystencja się zmieniła
Zerknął do przepisu.
Przesiać mąkę doosobnego naczynia, dodać proszek do pieczenia i kakao.
Prośczna… zaraz! Jak to przesiać!?
Spojrzał na mąkę i machnął ręką – odmierzył ilościskładników i wrzucił je do jednej miski.
Dodawać na przemianmieszankę mączną i mleko do masy maślanej, cały cz
as ucierając.
- Jansa cholera!?Jaka znów mieszanina mączna?
***
Spojrzał z dumą na to co było w naczyniu i mina natychmiastmu zrzęda. Nie wyglądało to zbyt apetycznie.
Rzadkie, grudkowe coś w kolorze… brudno brązowym. Jeżeli takto miało wyglądać to on jest świętym.
Wziął naczynie i podszedł blatu stołu. Powoli zacząłprzelewać mieszaninę na blaszkę. Nie zaważył, że blacha była krzywko ustawiona.Gdy kończył przelewanie przechyliła się i spadła prosto na podłogę, brudzącjego, podłogę i każdą szafkę i pobliżu. Mężczyzna zaklął soczyście.
I wszystko od początku…
***
Minęła godzina, zanim udało odtworzyć mu się to, co rozlał.Wyglądało to wprawdzie trochę lepiej, jednak Lupin był pewny, że w smaczne tonie będzie.
Nastawił piecyk i rozejrzał się dookoła. W kuchni panowałSajgon.
Góra brudnych naczyń w zlewie, rozmazane ślady na podłodze,kilogramy mąki na blacie i podłodze, szafki ubrudzone czekoladą, skorupki jajekw obsypane kakao…
Długo by wymieniać. Jednym słowem – mugolska kuchnia nienadawała się dla niego. Powolnym ruchem wyjął różdżkę i machnął nią szybko.Kuchnia nadawała się do użytku.
Odetchnął z ulgą i wyszedł z kuchnio kierując się dołazienki aby doprowadzić do czystości swoje ciało.
***
Spojrzał w lusterko i zachichotał. Na nosie widniała wielkaczekoladowa plama, policzki i czoło ubrudzone mąką….
Nie wyglądał zbyt dobrze.
***
Zszedł po schodach i poczuł dziwny zapach. Co się paliło.
- Cholera!
Wbiegł do kuchni i szybko otworzył drzwiczki. Wyciągnął ręcei w ostatniej chwili przypomniał sobie o tym, że nie ma rękawiczki. Szybkomachnął różdżką i wyjął powoli ciasto.
- Świetnie – mruknął zrezygnowany. Cały spód był mocnoprzypieczony.
Ostrożnie przełożył placek na talerz i odkroił niewielkikawałek.
Z duszą na ramieniu sięgnął po łyżeczkę, aby spróbowaćwypieku.
Ugryzł kawałek i jęknął – twarde. Przeżuł chwilę zawartośćciasta i podbiegł do kosza – jeśli miałby określić obrzydliwość swojegowypieku, zabrakło by skali.
***
Stał przy blacie zakrywając swoim ciałem blaszkę z ciastem inie dopuszczając do niej zdenerwowanej żony.
- Lupin! Masz się natychmiast odsunąć!
- Nie.
- Już! – Cristin zwęziła brwi i posłała mu niebezpiecznespojrzenie. Nie cofnął się.
- Nie – powiedział stanowczo, czując, że zaraz mu siędostanie. Nie mylił się. Cristin złapała za leżąca na blacie ścierkę i walnęłanią leciutko po ramieniu mężczyzny.
- Odsuń się!
Pokręcił głową.
- Remus! Przez cały dzień czekałam na to ciasto! Chcespróbować!
- Ale ono nie nadaje się spożycia…
- To już ja ocenie! Odsuń się – warknęła, a zrezygnowanyLupin odsunął się od swojego wypieku.
Dziewczynie zrzedła trochę mina, widząc mocno spalony spód,mimo to nie ugięła się i odkroiła szybko kawałek.
Obejrzała go dookoła i ugryzła.
Remus obserwował to zastanawiając się, czy ciąża możezniweczyć niezbyt apetyczny smak wypieku.
Kobieta skrzywiła się lekko i połknęła kawałek. Odstawiłatalerzyk i spojrzała na niego marszcząc brwi.
- Masz rację… trochę nie wyszedł… - powiedziała spokojnie –ale mogło być gorzej.
***
No i tyle ;p
O LoooL biedny Remus..:PP Co on zrobi z tymi swoimi triples..?? Biedaczyna... Już mi go żal. Świetna jest ta notka... Ojoj... NIe mogłam wydolić ze śmiecu.. PozdrawiamL*
OdpowiedzUsuńHej!:P Supcio nocia! Remus był spoko jak gotował;P A Cristin będzie miała trojaczki HIHIHIHI to jej się trafiło wstęp i skomentuj na www.pamietnik-lilly-evans.blog.onet.pl Pozdro ;*
OdpowiedzUsuńMówiłam Ci że Cię Kocham?Nie????to mówię... Kocham Cię!!!!!!!!Biedny Lupin i biedna pani Lupinowa :PJuż uwielbiam te trojaczki :P
OdpowiedzUsuńA ja Cię kocham jeszcze mocniej xDSłów mi poraz setny na tym blogu zabrakło, i żadne słowo nie wyraziło by tej wdzięczności xDWreszcie doczekałam się lilkievans16 - którą zapamiętałam właśnie taką (choć nie wyobrażałam sobie Remusa trzymającego trojaczki)...Wiesz dobrze że czekam na część następną, i może wtedy powstanie słowo które mogłabym tu użyć xDPozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńSuuuuuuper!!! Nareszcie notka! Mówiłam Ci już że wiedziałam że wrócisz?? Co do notki to świetna jak każda inna Twojego autorstwa:) Ale żeby aż trojaczki?! Normalnie mnie zamurowało.A tak nawiasem mówiąc: Ja też Cię kocham:)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle mi żal Luńcia no nie wyobrażalnie narobił się chłop i wszystko na psy i to dosłownie!Miło mi słyszeć,że znowu prowadzisz ten blog kiedyś jużtu byłam i przeczytałam wszystko no normalnie od A do Z a przy okazji świetnie piszesz chciałabym pisać tak jak ty!Monia z www.monia-magia100.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńajj kobieto jesteś normalnie szalona hehe nieźle wymyśliłaś z tymi trojaczkami hehe Remus z Cristin będą mięli kuuuupę roboty z dzieciaczkami :D:D:D
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz dziewczyno co ja przezylam jak zobaczylam ze na tym blogu jest nowa notka :) no poprotu humor polepszyl sie natychmiastowo ogolnie samopoczucie bombowe:) a co do samej notki to wiesz to moge napsiac tyle przeczytaj wszystkie moje wczesniejsze komentaarze i polacz w calosc :) pomysl trojaczkowy bardzo udany a pomysl z now anotka idzie tylko wychwalac pod niebiosa mam nadzieje ze bedziesz pisac jeszcze bardzo bardzo bardzo bardzo... długo :)) czekam na kolejna notke POZDROWIENIA z http://lily-bez-voldiego.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńJa też się przyłaczam i wyznaje szczerą miłość mój Romeo! A Lupian wcale mi nie żal! dobrze tak draniowi! Hahaha! Ale jestem wredna! Choć właściwie ty to dla niego jestes pobłażliwa!
OdpowiedzUsuńPopieram Grete;p Kurde troche za często to robię.... NO więc... Kate (Morfa) Ocenia.... bójta się... bo notka... no cóż... notka... Wiesz co nie wypowiadam się... bo jak bym zaczęła to by wyszło z sześć stron;p;p... Bardzo mi się podobało... a z tym ciastem było najlepsze....Ale to juz pogadamy na gg bo się śpiesze do kościoła i na cmentarz... :*
OdpowiedzUsuńHaha, i jak fajnie, że znowu będą notki ^^
OdpowiedzUsuń/Hej!Ciesze sie ze wrucilas!!nie moge sie doczekac na nowy rozdzial! pozdro i zycze weny
OdpowiedzUsuńsuper nocia dawaj znac jak bedzie nowa to moj nr gg 5944671 na ten nr daj znac jek bedzie notka
OdpowiedzUsuńO mój boże Prawie sie posikałam ze smiechu !ja tu sie smieje i płacze a moja csała rodzinka patrzy na mnie jak na debila...Ale w sumie to i tak róznicy nie robi bo zawsze patrza na mnie jak na debila ;PAle nie to jest poprostu boskie !To ciasto rmusa przypomina mi troche ciasteczka kokosowe jakie piekłam z moja przyjaciólką... miałay byc ciasteczka a tak jakos cie rozpłyneły xD i wyszło jekies cos jakby ciosto :PPsmiesznie było...Ale nasze chciaz jakos sie nadawało do zjedzenia ale to jest boskie !!kiedy nastepna notka??Prosz prosze napisz :PPBuziaki Werak ;*
OdpowiedzUsuńJak sie cieszę, że jednak piszesz tego bloga dalej, chociaż z małą przerwą. I monolog sie nie przydał (chyba, bo go nie znam). A jak Ty do 2008 wytrwałaś?... Podziwiam. Ja bym juz chyba skończyło. Chociaz z drugiej strony rozumiem. Jak się ktoś przywiąże, to trudno się odwiązać. Jednak i tak czuje jakis taki smutek... Nie rozumiem dlaczego i do końca go nie identyfikuje. No cóż, jeszcze troche on potwa.
OdpowiedzUsuń