Boże Narodzenie 1980
Właściwie to, że ten tekst
powstał to czysty przypadek. Nie miałam pomysłów, weny i ochoty na to, żeby
pisać od bardzo dawna. I kiedy dziś zdałam sobie sprawę, że właśnie mija
kolejny rok tego opowiadania, jak co roku chciałam wrzucić krótką notkę „na przypomnienie”,
ale potem zebrało mnie na wspomnienia i nagle dostrzegłam godną wykorzystania
lukę w fabule. I pomysł pojawił się sam. Tekst jest krótki, pisany naprawdę na
szybko – te kilka stron zajęło mi około trzech godzin. Ale miło było na chwilę
wrócić do tych bohaterów, więc zdmuchnijmy kolejną, dwunastą już świeczkę.
Boże Narodzenie
1980
Choinka w domu Blacków była
tego roku wielka, dostojna i… nie przystrojona. Zamiast dźwięków kolęd i
kuchennej krzątaniny słychać było tylko donośny płacz dziecka, nerwowe stąpanie
Liz, która próbowała uspokoić dręczonego kolkami synka i ciche przekleństwa
Syriusza, który w swym heroizmie starał się ogarnąć rozgardiasz panujący w domu
i przygotować idealne, pierwsze święta powiększonej rodziny Black. Pudła z ozdobami
świątecznymi, które przyniósł ze strychu przed dwoma tygodniami leżały ułożone
w przedpokoju pod stertą nierozpakowanych toreb z ubrankami niemowlęcymi, które
James podrzucił pewnego ranka.
Syriusz stał przy stole
kuchennym, machając nerwowo różdżką w stronę sterty naczyń w zlewie i próbował
zmusić je zaklęciem, żeby same się zmyły. Przed nim leżał podręcznik Pani Domu,
otworzony na rozdziale „Święta”, przedstawiający spis wszystkich czynności i
zaklęć, które powinny przydać się w trakcie przygotowań.
- Syriusz!
- Nie teraz, kochanie, zmywam
– zawołał Syriusz i machnął zamaszyście różdżką w stronę butelki do z płynem do
naczyń.
- Coś się przypala – zawołała
Liz. – Śmierdzi.
Syriusz odwrócił się w stronę
piekarnika, do którego wsadził indyka i rzucił się w stronę, widząc kłębowisko
szarego dymu. Talerz, który od przeszło pięciu minut próbował umyć, upadł na
ziemię i roztrzaskał się na drobne kawałeczki.
***
Słyszała, że Syriuszowi nie
idzie zbyt dobrze. Oboje doskonale wiedzieli, że zaklęcia dotyczące domu nie
były jego specjalnością. Podział ich obowiązków był zawsze jasny i sytuacja
nigdy nie wymagała od niego nawet prób ich opanowania. A nawet jeśli, nie
należał do tych, którzy źle czują się, gdy w zlewie zlegają brudne naczynia.
Liz nie do końca podzielała entuzjazm męża dotyczący ich pierwszy świąt. Gdyby
to od niej zależało, najchętniej w całości by je przespała, może robiąc krótką
przerwę na kawę, której nie piła od miesięcy i długą kąpiel. Syriusz był jednak
uparty i dopóki robił to na jej zmianie w opiece nad synem, nie miała nic
naprzeciwko wyręczaniu jej w obowiązkach domowych.
Pierwszą oznaką tego, że na
dole nie dzieje się zbyt dobrze, był zapach palonego mięsa. Zaraz potem rozległ
się dźwięk tłuczonego szkła, głuchy łomot, donośny, urwany krzyk Syriusza i
donośna mieszanina dźwięków, których nie była w stanie rozróżnić.
Kiedy hałas, który dochodził z
parteru nagle ucichł i przez dłuższą chwilę panowała cisza, Liz ważnie się
zaniepokoiła o bezpieczeństwo Syriusza. Nadal trzymając w ramionach kwilącego
cichutko Stevena, przeszła przez sypialnię, ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała
na korytarz.
- Syriusz?
Powoli zeszła po schodach.
- Syriusz, wszystko w
porządku…?
***
Syriusz siedział w kłębach
dymu, oparty o wyspę kuchenną, czując jak czoło coraz mocniej pulsuje mu bólem.
Po podłodze walały się szczątki naczyń, które zsunęły się na podłogę, kiedy
próbował ugasić pożar, rozsypane torby z jedzeniem, które zrzucił biegnąc do
piekarnika. Pomiędzy nim a całym tym pobojowiskiem, leżał w kałuży wody spalony
na wiór indyk, a gorąca blacha przepalała właśnie doszczętnie zniszczony
dywanik, którego poszukiwania zajęły Liz dobre dwa tygodnie.
- Świąt w tym roku nie będzie
– oznajmił zrezygnowany Syriusz, kiedy Liz pojawiła się w kuchni trzymając w ramionach
nadal płaczącego Stevena. – Obiadu też.
Jej twarz lekko zadrżała, a
potem westchnęła ciężko, podeszła i usiadła na podłodze obok.
- I tak nie jestem głodna. Jak
inni to robią? – zapytała po chwili, opierając głowę o jego ramię.
- Mają skrzaty domowe –
powiedział znużony Syriusz.
- Nie wszyscy – odpowiedziała,
tłumiąc ziewnięcie. – Lily i James nie mają, a potrafią to ogarnąć.
- Tego nie wiesz, mogą
jakiegoś chować w piwnicy. Rogacz nigdy mnie tam nie zabrał. Hej, patrz –
powiedział cicho. – Śpi.
Przez chwilę panowała niczym
nie przerwana cisza. Dym powoli ulotnił się przez uchylone drzwi.
- Przynieś mi różdżkę i pomóż
wstać – powiedziała szeptem do Syriusza po chwili. – Ogarnę ten bałagan, a ty
przez ten czas ubierz choinkę.
***
- James, proszę cię po raz
ostatni, przynieś mi swoją koszulę! – zawołała Lily. – Cichutko, kochanie, mama
zaraz cię weźmie. Musimy być eleganccy – powiedziała do Harry’ego, który
siedział w dziecięcym kojcu i bardzo głośno domagał się wzięcia na ręce. –
James!
- Widziałaś gdzieś moje
spodnie? – James wbiegł do salonu z ręcznikiem owiniętym wokół bioder i z
mokrymi włosami.
- Położyłam ci je w sypialni,
na krześle – powiedziała. – Przynieś mi koszulę do prasowania i weź go, proszę.
- Nie mogę, muszę jeszcze
przynieść ozdoby z piwnicy – zawołał James. – Błękitna?
- Nie będzie ci pasować do
spodni, weź tą granatową – powiedziała Lily. – Jeszcze ich nie powiesiłeś?
Prosiłam cię o to tydzień temu…
- Harry się rozchorował, nie
miałem czasu. Myślałem, że mam założyć czarne spodnie?
- Są w praniu, uprasowałam ci
grantowe. Pospiesz się – pochyliła się nad kojcem i wzięła na ręce Harry’ego. –
Trzeba go przewinąć. Zostaw choinkę, weź go i James! Koszula!
James wbiegł do salonu, tym
razem w samych bokserkach z granatową koszulą w ręku i wziął od Lily syna.
- Wiesz, że nie lubię
granatowych – powiedział, muskając ją przelotnie w policzek. – Szlag. Nie
kupiłem jemioły.
- Czy zrobiłeś chociaż jedną
rzecz, którą miałeś zrobić? – spytała, machając różdżką w stronę koszuli, która
ułożyła się sama na desce a po drugim machnięciu żelazko zaczęło ją prasować.
Podeszła do stołu, na którym leżały już skrojone warzywa i jednym ruchem
wrzuciła je do salaterki.
- Trzeba go przebrać –
oznajmił James, wchodząc do salonu z synem na ręku. – Gdzie schowałaś prezenty?
- Dlaczego? Miałeś założyć
granatowe spodnie – powiedziała z oburzeniem, biorąc Harry’ego. – Do tych nie
pasuje ci koszula. Jesteś cały mokry…
- Są brudne. Ten mały łobuz
oblał mnie, gdy zdjąłem pieluchę – oznajmił James. – Mówię ci, on to robi
specjalnie.
- W szafie w przedpokoju –
powiedziała Lily. – Chodź, wykąpiemy cię. Zdejmij spodnie, uprasuję ci je –
rzuciła do męża. – Przypilnuj mięsa. I znajdź inną koszulę!
***
- Prezentów nie ma w szafie –
James wszedł do łazienki. – I nie mogę znaleźć białej koszuli.
- Biała jest w praniu, weź
inne spodnie – powiedziała Lily, wciągając roześmianego syna z wanny. James
podał jej ręcznik i pochylił się nad koszem na brudy.
- Nie wzięłam ci ubranka… Co
robisz? Zaraz wychodzimy, nie ma czasu na pranie – powiedziała ostro. – Weź
inną koszulę.
- Nie mam innej koszuli –
oznajmił ze złością James. – Mówiłem, żebyś uprała czarne spodnie.
- A ja, żebyś zajął się wszystkim wcześniej!
No już, kochanie, mama zaraz da jeść – powiedziała do synka. – Znajdź koszulę i
wyjmij prezenty z szafy.
- Nie ma ich w szafie,
sprawdzałem – powiedział James, idąc za żoną do sypialni.
- Użyj różdżki, jesteś
czarodziejem – przypomniała Lily, wyjmując z komody pajacyk w Mikołaje. James
rozejrzał się z zakłopotaniem po sypialni. – Ty go ubierz, ja znajdę prezenty.
I znajdź koszulę!
***
- Nie bądź zła, to nie moja
wina – powiedział Remus. – Przecież przeprosiłem. Zamierzasz gniewać się przez
całe święta?
- Przez ciebie się spóźniliśmy
– mruknęła. – Na pewno już na nas czekają.
- To tylko piętnaście minut –
powtórzył po raz trzeci Remus. Cristin prychnęła w odpowiedzi.
- Mówiłam, żebyś zrobił to
wcześniej – pchnęli furtkę prowadzącą do domu Potterów. – Ty się będziesz
tłumaczył.
- Oczywiście, te piętnaście
minut zaważy na całej naszej przyszłości – zakpił Remus, a Cristin nacisnęła
dzwonek. – Świetnie, pewnie na nas nie zaczekali.
Remus już otwierał usta, żeby
odpowiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i w progu pojawił się James w niedopiętej
koszuli, wyraźnie zaskoczony widokiem gości.
- Jesteście wcześniej –
oznajmił zaskoczony.
- Piętnaście minut później –
poprawiła go Cristin. James zamrugał, a wtedy na schodach pojawiła się Lily,
spowita tylko w szlafrok i spodnie od dresu.
- Musisz mi pomóc, nie mogę
znaleźć prezentów. Och. Jesteście wcześniej.
- Ani słowa – mruknęła
Cristin. – Jeszcze nie jesteście gotowi? Gdzie reszta?
- Mamy małe problemy –
powiedziała Lily, zbiegając po schodach.
– Dajcie nam jeszcze chwilkę… James, przerzuciłeś mięso?
- Szlag – mruknął James i wbiegł
do kuchni, potykając się w progu. – Znalazłem różdżkę!
- Musicie dać nam chwilę –
powiedziała przepraszająco Lily, zapraszając ich do salonu, gdzie siedzący w
foteliku Harry z radością bawił się zawartością miseczki z jedzeniem. – Dłuższą
chwilkę.
Cristin rozejrzała się po
salonie, w którym panował całkowity chaos a potem spojrzała na równie nie
ogarniętych przyjaciół.
- Zajmiemy się Harrym i
jedzeniem, wy się ogarnijcie – powiedziała. Potterowie spojrzeli na nich z
wdzięcznością wymalowaną na twarzach i rzucili się w stronę drzwi.
- Ej, James – zawołał Remus. –
Masz plamę na koszuli.
***
- Jesteście pewni, że to dobry
pomysł? – spytała pół godziny później Ann, gaworząc radośnie do siedzącego na
kolanach Cristin Harry’ego. – Pakować im się w pierwsze święta, tuż po tym jak
urodził się Steven? Na pewno nie mają do tego głowy.
- Właśnie dlatego to dobry
pomysł – powiedziała Lily, wchodząc do salonu. – Mają na głowie inne rzeczy niż
przygotowania do świąt. James, znalazłeś prezenty?
- Nie, ale mam ozdoby – zawołał
z piwnicy James. – I znów zgubiłem różdżkę.
- Może powinnaś mu ją powiesić
na sznurku? – zaproponował rozbawiony Remus, a Cristin szturchnęła go lekko w
bok. - No co? Przynajmniej jej nie zgubi.
- Gorzej jak niechcący wypali
– powiedział szeptem Peter. Obaj zachichotali pod nosami.
- Jesteście idiotami –
podsumowała ich Ann. – Gotowi?
- Znalazłem!
Lily rozejrzała się dookoła w
zamyśleniu.
- Możemy iść.
***
Dzwonek do drzwi był ostatnim,
czego tego wieczoru spodziewała się Liz. Zerknęła przelotnie na śpiącego
spokojnie synka i przeszła do przedpokoju.
- Niespodzianka – wyszeptała
Lily w progu, wskazując przepraszająco na tobołek w ramionach Jamesa. –
Pomyśleliśmy, że nie macie głowy na święta.
- Mamy jedzenie i choinkę –
dodał James. – Mamy choinkę, prawda?
- Tak, mamy – zaśmiał się
Nick, na dowód podnosząc zwinięte drzewko.
- Mamy choinkę – powtórzył
James.
- Jesteście niesamowici,
chodźcie – powiedziała Liz, przepuszczając przyjaciół. – Właśnie skończyliśmy
przygotowania..
- To chyba jest żart –
powiedział cicho James, zerkając przelotnie uprzątniętego do salonu, w którego
centrum stała w pełni ubrana choinka.
- Wydaje mi się, że to wam
bardziej była potrzebna w te święta pomoc – powiedział rozbawiony Remus.
***
Panowała cicha, przyjemna
atmosfera. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Steven i Harry
przespali spokojnie prawie cały wieczór. Stół, suto zastawiony przez
przyniesione przez gości jedzenie, był już teraz prawie pusty. Cristin, Ann i
Patsy zebrały się nad łóżeczkiem Stevena poświęciły mu całą swoją uwagę.
Syriusz, Remus, James, Peter i Nick jako jedyni zostali przy stole i rozmawiali
półgłosem, żeby nie obudzić drzemiącego na kolanach ojca chrzestnego Harry’ego,
którego buzia umorusana była w cieście, które podstępnie próbował ukraść z
talerzyka Remusa.
- Jest cudownie – powiedziała
cicho Liz, opierając głowę o ramię przyjaciółki. – Ale oddałabym wszystko, żeby teraz być na górze we własnym łóżku.
- Myślisz, że zauważą, że nas
nie ma? – spytała cicho Lily, tłumiąc ziewnięcie.
- Mój syn ma wbudowany system
śledzenia, włączy syrenę, gdy tylko przekroczę próg tego pokoju…
Westchnęły cicho.
- Że też wam się chciało – odezwała
się sennie Lily. – Gdy Harry miał trzy tygodnie nie wiedzieliśmy jak się
nazywamy i w co wsadzić ręce najpierw gdy zasnął. Czasem nadal nie wiemy…
- Jeśli to miało mnie
pocieszyć, to ci się nie udało… Syriusz się uparł – powiedziała cicho Liz. – W końcu
to nasze pierwsze, wspólne święta… Nie wierze, że przyznaję mu rację.
- Jest miło – przyznała Lily.
- Fajnie, że wpadliście…
- Drobiazg. Ale na Sylwestra
to wy ratujecie nas – uprzedziła Lily.
Po pierwsze awantura o koszulę i spodnie <3 James nieogar życia znowu w akcji! Do tego Syriusz... Jemu to brakowało tylko fartucha jeszcze... w Jelonki... :D
OdpowiedzUsuń